Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2015, 20:03   #29
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WARD, COLLINS, PETROVSKI, RYAN, BROOKS

Brooks przebiegł szybko te klika metrów, które oddzielały go od leżącego Ascpectro i spróbował przytrzymać nauczyciela swoim ciałem.
Dopiero, kiedy był na angliście spostrzegł, jak duży błąd popełnił. To, co trzymało nauczyciela za szyję, nie było lassem, lecz bardziej jakąś grubą żyłką, która nie dość że zaciskała się na szyi nieszczęśnika, to jeszcze przecięła mu ciało. Całe gardło czarnoskórego belfra spływało krwią. Nie zważając jednak na to próbował zdjąć mu z szyi pętlę.

Petrovsky przezornie trzymał się z daleka tocząc z sobą wewnętrzną walkę. Ward stał obok niego i skierował kamerę na pole kukurydzy starając się dostrzec coś więcej pośród ciemnych badyli i liści. Tymczasem Collins i Ryan ruszyli ku zaczajonemu w ciemnościach z wyraźnym zamiarem zrobienia mu krzywdy. Ten pierwszy, niczym prawdziwy rycerz trzymał przed sobą solidny kawałek drąga.

Collins i Ryan zrównali się z Brooksem. Ryan ruszył do przodu, lecz Collins spojrzał w bok, na Sally i to, co zobaczył, wyrwało mu z gardła okrzyk grozy. Dziewczyna wcale nie stała sparaliżowana lękiem. Ktoś najzwyczajniej w świecie zatknął jej głowę na żerdzi związanej z drugą na kształt krzyża. Na bocznych ramionach rozciągnięto resztę ciała dziewczyny, pokrojoną na kawałki. Odrąbane kończyny i okrwawiony korpus przykryto poszarpanymi ubraniami nieszczęsnej chirliderki. To dlatego Sarkis nie krzyczała, nic nie mówiła. Była martwa. Collins krzyknął.

Coś szarpnęło potężnie i Brooks ujrzał, jak głowa Ascpectro jest dosłownie oderwana od tułowia. Bryznęła krew. Czerep nauczyciela potoczył się na bok, po zachlapanej trawie. Brooks poczuł, że dłonie, którymi próbował zdjąć pętlę lepią mu się od krwi. Podniósł je w górę, w jakimś dziwnym amoku i dopiero wtedy zrozumiał, że gwałtowne szarpnięcie odcięło nie tylko głowę nauczyciela, ale i jego palce. Z obu okaleczonych dłoni chłopaka lała się krew, czarna w świetle latarki. Brooks krzyknął przeraźliwe dołączając swój wrzask do krzyku Collinsa.

Ryan był tuż przy linii kukurydzy, kiedy usłyszał dziwny świst i poczuł potworny ból w piersiach. Wrzasnął i spojrzał w dół, widząc z przerażeniem, że z jego ciała, an wysokości splotu słonecznego, wystaje coś dziwnego. Jakaś okrwawiona linka, czy coś, co mogło być grubą żyłą czy wręcz … macką. Coś stojącego w polu kukurydzy szarpnęło mocno za tą linkę i wtedy Ryan zrozumiał, że to nie był żaden żart. Szarpnięcie z obrzydliwym mlaśnięciem wyrwało mu z ciała wstęgę bebechów i wciągnęło chłopaka pomiędzy kukurydzę, zostawiając na pogiętych łodygach wyraźną smugę krwi. Ryan wrzasnął potwornie, dołączając swój głos do chórku grozy Brooksa i Collinsa.

Petrovsky i Ward stali na drodze oniemieli ze zgrozy. Widzieli klęczącego na ciele nauczyciela Brooksa, który wrzeszczał i unosił upaprane krwią dłonie do twarzy. Widzieli Collinsa, który wymiotował tuż obok stojącej nieruchomo czirliderki i – co gorsza – widzieli, jak jakaś niewidzialna siła, ta która wcześniej wciągała Ascpectro, tym razem obrała sobie na cel dzielnego Ryana. Nawet z odległości, w której się znajdowali ujrzeli rozbryzg krwi na plechach Ryana i to, jak bezwładne ciało wrzeszczącego chłopaka zostaje brutalnie wciągnięte w pole kukurydzy.

PONTI, JORDAN, GORO, ORTIS, PRESTON, VILL, WILLIANS, FOX

Instynkt przetrwania kazał wszystkim uciekać jak najdalej od uzbrojonego w sześciostrzałowa maniakalnego – mordercy, no bo kim mógł być człowiek, który tak po prostu, bez słowa wyciąga broń i zaczyna strzelać do zagubionych ludzi. Maniakalnym zabójcą. Nikim więcej.

Nikt nie był na tyle głupi, by rzucić się do nierównej walki lub spróbować przemówić do sumienia obłąkańca.

Uciekali, licząc, że następna kula trafi kogoś innego, lub nie trafi nikogo.

Dobrze jednak wiedzieli, że na tyle szczęścia liczyć nie mogli. Szaleniec strzelał zaskakująco celnie. Zapewne uciekające jak króliki podrostki nie będą stanowiły większego wyzwania dla jego umiejętności strzeleckich. Szczególnie jeden z nich, który stanowił naprawdę Duży cel.

Huknął kolejny strzał. Zapewne zwiastun czyjejś śmierci.

PONTI, WILLIANS

Willians rzucił piłką a potem popędził za róg słysząc, jak ktoś biegnie za nim oddychając ciężko, ale nie spazmatycznie. Szybko pędził wzdłuż ściany domostwa, byle dalej od wejścia i schodów, na których stał maniak. Kiedy dobiegł do rogu huknął kolejny strzał. Willians wskoczył za róg budynku i z westchnieniem ulgi zorientował się, że jest cały. Pocisk nie był przeznaczony dla niego lub maniak spudłował.

Ponti gonił za sportowcem, skacząc jak szalony zając. Z trudem był w stanie dotrzymać pola Williansowi. Kiedy ten znikał za rogiem huknął strzał. Ponti wzdrygnął się, zastanawiając czy zaraz poczuje jak pocisk dziurawi ciało na jego plecach? Nie! Wskoczył za róg, sekundę lub dwie później niż Willians.

Za domem panował półmrok. Spojrzenia chłopaków spotkały się. Bezpośrednie zagrożenie życia było, przynajmniej na tą chwilę, za nimi. Koledzy i koleżanki rozbiegli się i gdyby szaleniec chciał ich pozabijać musiał wyłapywać ich pojedynczo lub małymi grupkami.

Po chwili dołączyła do nich kolejna osoba.

GORO

Kiedy tylko padł pierwszy strzał Gonti rzucił się do biegu, nieświadomie wybierając kierunek przeciwny do tego, w którym pobiegli Ponti i Willians. Dopadł do rogu w momencie, kiedy padł strzał. Nie miał pojęcia, czy to on miał być celem pocisku, czy też nie, ale udało mu się bezpiecznie skryć za budynkiem.

Krew dudniła mu w skroniach i mimo, że przebiegł niewiele więcej, niż dwadzieścia, może trzydzieści metrów, to czuł się tak, jakby zasuwał na rekord świata na ćwierć mili. Z trudem łapał oddech, lecz wiedział, że musiał poszukać sobie lepszej kryjówki, gdyby maniak ruszył na polowanie ze swoim pistoletem.

I wtedy ktoś wtoczył się za róg dysząc ciężko i sapiąc, jak lokomotywa.
To był Preston. Grubas patrzył błagalnie na Gontiego, zagubiony i przerażony. Przebiegniecie w takim tempie dystansu kilkudziesięciu metrów musiało być dla niego sporym wyzwaniem.

ORTIS

Biegła przed siebie, klucząc pomiędzy posągami w ogrodzie, starając się, by jeden nich zawsze stał pomiędzy nią, a uzbrojonym mordercą kierując tam, gdzie Erik. W jakiś dziwny sposób wydawało jej się, że wiedza chłopaka o horrorach może teraz okazać się niezwykle cennym źródłem informacji.

Huknął kolejny strzał. Ale ona biegła dalej dobiegając do kryjących się za rogiem budynku Pontiego i Williansa.

JORDAN

Suki pobiegła przed siebie, jak najdalej od maniaka z rewolwerem. Zbiegła z drogi, pomiędzy groteskowe, przerażające potwory. Nie chciała być na widoku, w świetle latarni, gdzie szaleniec miał większą szansę zastrzelić ją ze swojej broni.

Kilkanaście sekund później potknęła się o coś, jakąś nierówność podłoża i upadła, jak długa. Szczęściem w nieszczęściu było jednak to, że upadła za którymś z przerażających posągów w ten sposób kryjąc się przed ostrzałem.
Jakby wywołany jej myślą huknął strzał. Suki dyszała ciężko, zastanawiając się, kogo tym razem trafiła kula. Gdyby miała obstawiać, stawiałaby na grubasa, jako największego i najwolniejszego w jej grupie.

Oddychając ciężko spojrzała w bok, gdzie u stóp kolejnego posągu wydawało się jej, że coś się poruszyło. Może szczur? Nic jednak nie zauważyła.

FOX

Fox też uciekała przed siebie, w mroczny, ciemny ogród, pełen posągów, ale na ten moment dający największą szansę na ocalenie i ochronę przed kulami.
Minęła dwa, może trzy posagi o mało nie wpadając na czwarty w ciemnościach. Wtedy padł strzał. Lecz ona była już bezpieczna.

Dobiegła do linii drzew i płotu – wysokiego ogrodzenia zakończonego ostrymi szpikulcami – oddzielającego posesję od reszty Old Harvest.

Z miejsca, w którym się znajdowała nie widziała innych uczniów, ani nawet drzwi wejściowych domostwa. Widziała tylko światła i prawą część domostwa.

Żyła! Póki co.

PRESTON

Gordon popędził przed siebie, jak nigdy dotąd. Wzdłuż ściany budynku, dysząc ciężko, prosto za uciekającym przed nim Goro. Oczywiście zwinny azjata poruszał się z nieosiągalną dla Prestona szybkością.

Ale Preston wiedział, że mu też się uda. Że da radę, jak Goro, dobiec do rogu, nim szaleniec odda strzał.

Huknęło!

Preston poczuł, jak coś gryzie go ramię, uderza w bark i był pewien, że oberwał. Że pocisk właśnie oderwał mu ramię od ciała! Że urwał mu rękę, jak w tych koszmarnych filmach sensacyjnych.

Wtoczył się za róg, gdzie ujrzał przyczajonego Goro. Preston posłał koledze spanikowane spojrzenie, czując że jego plecy zalewa ciepła, niemal parząca ciało, krew.

Był ranny i potrzebował pomocy. Kiedy uświadomił sobie ten fakt, zrobił mu się słabo.


VILL

Uciekła, jako pierwsza. Chyba. Omijając posagi dobiegła do płotu, gdzie przyczaiła się łapiąc oddech i próbując zorientować w sytuacji.

Brama wejściowa na posesję znajdowała się kilkanaście metrów od niej. Dobrze oświetlona. Gdyby pobiegła w jej stronę, a szaleniec patrzyłby akurat w tym kierunku, ryzykowała trafienie. Spojrzała więc w bok, zza jednego z posagów, by upewnić się, gdzie jest przeciwnik.

Zobaczyła szaleńca, jak z zaskakującą jak na jego posturę i wiek swadą, rusza wzdłuż budynku kierując się wyraźnie za jeden z jego rogów, chyba za ten sam, za którym przed chwilą widziała znikającego, grubego Prestona.

Zarówno brama do Old Harvest jak i wejście do budynku, w którym oczekiwali pomocy, a spotkała ich tylko groza, były w jej zasięgu. Drzwi do rezydencji słały otworem. Nigdzie nie widziała innych uczniów – nie licząc ciał zamordowanych z zimną krwią Storza i Angeli laster.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 14-03-2015 o 20:12.
Armiel jest offline