Ostrzałka delikatnie pieściła ostrze topora, mężczyzna dbał o nie niczym golibroda o swoje brzytwy. Nic dziwnego, były jego narzędziem pracy.
- Woły oprawiam, kozy, świnie i indriki, wooooły oprawiam! – Rzucił niemalże od niechcenia. Przybył tu razem z karawaną i ktokolwiek by na niego nie spojrzał, lub na jego topory, mógł się domyślić że fach miał w rękach. Był rzeźnikiem pierwszej klasy, ale ostatnimi czasy było to dla niego raczej zajęcie dodatkowe. Jego ręka zawisła na chwilę w powietrzu, kiedy przypomniał sobie jak zareagował mąż Lei, kiedy ten Walter zajrzał do nich w odwiedziny jakiś czas po ślubie. Kochana siostrzyczka jak zwykle rzuciła mu się na szyję, Jazon za to nieco zbladł. O Walterze różne plotki chodziły, a to że był miał krewki temperament, a to że nie miał duszy, albo że potrafi poćwiartować i przerobić na pyszną kiełbasę nawet człowieka. Większość z tego była oczywiście plotkami. Nawet Walter nie wiedział, które faktycznie są prawdziwe. Za to Leia łatwo mogła trzymać męża w ryzach. Jazon chyba jednak wiedział co robił, był przecież świadom że bierze za żone córkę rzeźnika.
Walter uśmiechnął się do wspomnień. Próbował przez jakiś czas zostać w mieście i pomóc w rodzinnym interesie, który ostatnio prowadził głównie Mirion z pomocą Natana. Nie chodziło o to nawet że nie bylo miejsca dla średniego potomka Elwiry i Joneka, a o to że nie za specjalnie się z nimi dogadywał. Myśleli zupełnie inaczej, pewnie za sprawą kilku lat spędzonych przez Waltera na wojaczce. Może kuternogi Knut, który za zaoszczędzone złoto otworzył karczmę byłby go w stanie zrozumieć, jednak na razie nie korciła go ciepła posadka kucharza w Złamanej Pice.
To obecnie były jedynie wspomnienia. Obecnie Długowłosy blondyn, co jak kotów kat miał oczy zielone, siedział wśród tumultu i zbiegowiska, które powstało w pobliżu tajemniczego zamczyska. Tajemniczego przynajmiej od niedawna. Siedział i czekał, spokojnie pieszcząc ostrze. Codziennie władyżkowie wysyłali kogoś do zamglonej fortecy. Tylko ochotnicy im się kończyli i teraz musieli otworzyć szerzej kiesy. Nie musiał czekać aż tak długo na ciekawą propozycję.
Jeden szlachciura oferował właśnie to. Ciężką sakiewkę. Za wejście do zamku i powrót z niego, czego od czternastu dni nie udało się nikomu, ale jednak. Stał teraz przed pozostałymi najemnymi ostrzami z sakiewką w dłoni, wypadało się nieco doekwipować, skoro mieli się pchać do środka.
Barczysty blondyn, mierzący dobre trzy i pól cubita, rozejrzał się po pozostałych krytycznymi, nieco martwymi oczyma. Pachniał jatką, ale wygląd miał zdecydowanie wojownika, przynajmniej na to mogła wskazywać kolczuga i topory różnej maści dopełniające poza tym dość prostego stroju. –
Jasne. – Odparł krótko i podrapał się po brodzie. Zastanawiał się kto jest w czym dobry, poza nim mało kto wyglądał na znającego się na bitce. Tyle że pozory myliły.