Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2015, 03:24   #6
Googolplex
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Wielkie skrzydła bezszelestnie zagarniały wiatr, niosły Thorendila ku stworzeniu którego czas jeszcze nie nadszedł. Spokojnie wyladował przybierając swą wrodzoną postać.
- Spokojnie przyjacielu. - Mówił cichym opanowanym i łagodnym głosem. - Jesteś silny, wyliżesz się z tego, spokojnie nie zrobię ci krzywdy. - Podchodził powoli nie chcąc jeszcze bardziej przestraszyć zwierzęcia. Wyciągnął dłoń i dotknął umęczonego ciała a wraz z tym dotykiem z ziemi uniosło się szmaragdowe lsnienie spowijając zwierzę i dłoń elfa.
Rany powoli czaczęły sięzasklepiać, ból odchodził a w jego miejsce wlewały się nowe siły.

- Spokojnie. - Nadał swemu tonowi łagodne brzmienie, doskonale wiedział, że stworzenie nie zrozumie słowa lecz własnie brzmienie słów. - Wrócisz do zdrowia, wrócisz do swoich i nauczysz ich unikać tych którzy to zrobili. Zapamiętasz wszystko.
Przerwał nim zwierzę odzyskało pełnię sił, tyle musi wystarczyć. Jeśli oprawcy nie zabili w nim woli życia to niedługo sam odzyska resztę sił. Takie było prawo lasu, żyjesz tak długo jak potrafisz o życie walczyć. I nawet on, zwłaszcza on nie powinien go naruszać, choć mógł pomóc.

- A teraz pokaż mi kto Ci to zrobił.

Jelonek przez chwilę jeszcze patrzył z przestrachem na swojego wybawcę, jakby oczekując, że on i tak dokończy dzieła, które rozpoczął oprawca, jednak kiedy nic takiego się nie działo, a głos druida był kojący uspokoił się nieco… chociaż nie porzucił nieufnosci wzgledem tego elfa. Na to było za wcześnie.

- Ból, ból, tyle bólu, tak bolało…
Thorendil pogładził szyję zwierzęcia starając się je uspokoić i przekonać do siebie. Nie miał niestety przy sobie nic czym mógłby jelonka przekupić a choć zapewne bez trudu znalazłby słodkie jagody to nie była to najlepsza chwila by się za nimi rozgladać.
- Już dobrze, zapomnisz o bólu. Będziesz żył. Powiedz na kogo muszę uważać, przed kim uciekać? - Miał nadzieję, że stadny instynk zadziała i zwierzę podzieli się informacją o tym kto jest niebezpieczny.
- Złe osoby. Dwie. Nie takie, jak ty. Broń i kamienie. Sierć jak kasztany, duży. Sierć jak… noc. Ślady po dawnej walce.
- Gdzie odeszli?
- Są źli. Nie idź za nimi. Będzie ból…
- Ja łagodzę ból. Będę daleko, zobaczę czy odeszli. W którą stronę? - Nalegał, to było ważne, musiał upewnić się, że ci którzy dopuscili się takiego pogwałcenia praw lasu odejdą i nie wróca tu więcej. Upewenić się w taki… badź inny sposób.
- Tam, gdzie śmierć ma swoje leże. Niedaleko. Tam. - zwrócił swe spojrzenie na północ.
- Wiec uciekaj daleko i nie zbliżaj się. Uciekaj do swoich i naucz ich kogo unikać. Żyj.
Jelonek powoli zrobił krok, późnej dwa, a kiedy był już pewien swoich sił ruszył już śmielej, pospiesznie w sobie tylko znanym kierunku. Z dala od północy.

Druid wstał i rozejrzał się po po drzewach. Coś naprawdę było nie tak ale czy to możliwe aby dwójka obcych mogła odcisnąć aż tak mocne piętno na lesie? Rozłożył ręce-skrzydła i zatrzepotał nimi wzbiając się w powietrze.
Cicho niczym szary duch przemykał miedzy koronami drzew, doskonale wyczuwał swoje otoczenie i mógł bez przeszkód manewrować między konarami. Jego celem była północ i ci których obecność kalała naturę.

Przelatywał między koronami drzew czujnie wypatrując dwóch obcych. Czy to oni byli odpowiedzialni za to wszystko, co się działo w lesie? Co tu robili, jaki był ich cel? Jeżeli to naprawdę oni… Musiało być w nich coś niesamowitego, aby we dwójkę mogli zachwiać równowagą lasu.
A im dalej leciał, tym bardziej czuł się nieswojo.
Tam, gdzie śmierć ma swoje leże…
Wtem zobaczył kogoś jeszcze. Opartego o drzewo, rannego elfa o włosach jak śnieg i bladej skórze, próbującego oparzyć sobie krawioncą ranę boku, z trudnością operując zranioną głęboko prawą ręką.

Przez chwilę bardzo kusiło go by polecieć dalej i najpierw rozmówić się z tymi dwoma kalajacymi naturę obwiesiami. Jeszcze dwieście lat temu pewnie to właśnie by zrobił, jeszcze dwieście lat temu był bardziej porywczy i źle się to skończyło…
Wział głeboki oddech i westchnął co w jego obecnej ptasiej postaci musiało wygladac dość komicznie. “Nie jesteś już wojownikiem, najpierw ulecz potem martw się o intruzów. Tak bedzie lepiej dla wszystkich.”
Zatoczył krąg nad rannym obniżając lot. Zwolnił tuż nad ziemią i przybrał postać elfa, lecz nie własną, jego fizionomia była dokładną kopią wyglądu rannego. Jedynmi różnicami były nimb szmaragdowego światła które otaczało Thorendila i odzienie którego druid nie potrafił z taką łatwością przemienić.

- Więc i ty wracasz z leża śmierci? Pozwól bym zajął się ranami inaczej daleko nie zajdziesz.
Elf spojrzał zdziwiony na osobnika wyglądającego… jak on, który przed chwilą był dużą sową. W końcu jednak postanowił się odezwać, ale zrobił to ostrożnie i nieufnie, chociaż wyraźnie odczuwał przejmujący ból z rany.
- Kim ty jesteś i czy to są altruistyczne pobudki, czy będzie mnie ta pomoc kosztować?
- Skoro już o cenie wspomniałeś… - Druid namyślał się przez chwilę. - Nie wiem czy będzie Cię stać na tak wygórowaną opłatę, no ale w końcu chodzi o twoje zycie.
- Mówże czego chcesz. - sapnął elf patrząc, jak między oalcami dłoni, którą uciska ranę zczyna przesiąkać krew.
- Odrobiny zaufania. Usiadź bo wykrwawisz się nim cokolwiek zrobię. A teraz cicho i pozwól bym uleczył ranę. - Elf usiadł wpatrzony w osobę, która decydowała mu się pomóc. Thorendil podszedł bliżej i przyklęknął nad rannym. ”Ileż to razy jeszcze będzie trzeba uzdrawiać rannych pomimo ich podejrzeń?” Sięgnął do wiecznej mocy Rillifane’a i przelał ją w ciało elfa.
- Wieczny dąb obdarza równo wszystkich i nikomu nie zabraknie kto zaufał jego darom. - Szeptał podczas calego procesu. Jednak jak i w przypadku jelonka tak i tym razem uzdrowienie nie było ostateczne. Pozostawało jeszcze trochę dla naturalnej regeneracji.

- Lepiej?
Elf spojrzał po sobie, po czym zwrócił wzrok na Thorendila i skłonił delikatnie głowę.
- Lepiej. Dziękuję.
-Wiec? Kto Cię tak urzadził i dlaczego?
- Dwóch ludzkich mężczyzn. Podejrzewam, że zaatakowali mnie dlatego, że stałem im na drodze… do jednego z grobowców, które co pewien czas patroluję.
- Ciemne włosy, blizny…?
- Jeden miał w sumie czarne, a drugi… Jaśniejsze, jakby kasztanowe. Ich blizny musiały odstraszać innych podróżnych, kiedy spotkali się przypadkowo wieczorem na trakcie… - elf zamyślił się. - Ich mogło być więcej.

“Rabusie grobów. No po prostu wspaniale. Tak jakby nie można żyć bez niezwykle wartościowych przedmiotów które spoczywały sobie wraz ze zmarłymi. Rillifanie co też tych ludzi tak kusi w złocie?”
- Dwóch lub więcej, że też musiało ich przywiać akurat w te strony… - Mówił po części do jasnowłosego elfa po części do siebie. - No cóż, muszę się temu przyjrzeć z bliska. Tylko co ja mam teraz z tobą zrobić?
- Mogę pójść z tobą, jestem już w stanie. - odparł elf.- Nie mogę im pozwolić niczego skraść…
- I co chcesz zrobić jak już się z nimi spotkamy? Znów staniesz im na drodze? Myślę, że może uda się to rozwiązać bez użycia siły, a przynajmniej bez przemocy. Chodź jak chcesz tylko nie rób nic głupiego. - Przygotował się by wyruszyć tym samym sposobem jakim przybył, w por jednak przypomniał sobie, że jego nowy “przyjaciel” to nie Nemelle i raczej nie poleci w ślad za nim. - Dobrze… może poprowadzisz?
Elf wstał z ziemi i wskazał Thorendilowi, aby ten szedł za nim.
- Tacy jak oni czepiają się wszystkiego, co daje złoto, a grobowce są dla nich zazwyczaj istnymi kopalniami… Wątpię, aby chcieli grzecznie, powodowani tylko pokojowym rozwiązaniem, poniechać swoich zamiarów.
- Zobaczymy. - Thorendil uśmiechnął się, do swych myśli. To, że chciał to rozstrzygnąć magpokojowo w żadnym wypadku nie oznaczało, że rabusie grobów pozostaną całkowicie nietknięci. Tym czasem pozwalał by elf prowadził go do grobowca.

Elf prowadził swojego sobowtóra przez gęstwiny, obierając najmniej wymagające przeprawy. Nie przemieścili się bardzo daleko, kiedy zaczął spowalniać i wyraźnie wciszył swój krok. Skinął na Thorendila wskazując na krzaki, a sam delikatnie odsłaniając ich liście. Kiedy druid podszedł bliżej i również wyjrzał delikatnie zza roślinności zobaczył niegdyś ukryte za krzewami wejście do grobowca, przy którym stało dwóch ludzkich mężczyzn- jeden, wysoki, kasztanowłosy, drugi zaś łysy i trochę niższy, obaj poznaczeni bliznami. Niedaleko stały uwiązane do drzew cztery, niezbyt szlachetnej krwi, konie. Wtedy też doszły do niego słowa rozmowy:
- Co z nim robimy po roboecie? Z tym małym? - zapytał łysy.
- Jeżeli przeżyje? Cóż… - - drugi uśmiechnął się nieprzyjemnie bawiąc sztyletem. - Zakończy swoją użyteczność. Tornis już się tym zajmie.
Łysy pokiwał głową na znak aprobaty.

- Zaczekaj na mnie i nic nie rób póki sytuacja nie będzie tego wymagała. Sam zdecydujesz kiedy. - Wyszeptał swemu towarzyszowi wprost do szpiczastego uszka.
Umocnił swe ciało, odszedł troszkę od miejsca gdzie czekał białowłosy. Po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł z lasu otoczony szmaragdową poświatą, niczym płaszcze mocy lasu.
- Witajcie wędrowcy! Cóż was sprowadza w te okolice? - Zaczął przyjaźnie lecz po chwili zorientował się, że ciągle ma twarz białowłosego. No trudno, zmiana wyglądu przy ludziach zapewne nie wywoła pozytywnej reakcji.
Obaj mężczyźni spojrzeni zaskoczeni, ale bardziej od łysego zaskoczony był ten drugi, bo rzucił:
- Co TY tu robisz… - położył dłoń na przytroczonym do pasa długim mieczu.
- Spokojnie, po co zaraz chwytać za broń? - Rozłożył ręce. - Widzisz, ja nie mam żadnej. A teraz powiedz proszę co robicie w tym miejscu.
- Na znajomych czekamy. - mruknął łysy. - Poszli w las, wrócą niedługo. Zbędna troska.
- W las. - Powtórzył Thorendil za człowiekiem. - Więc nie sprawi wam problemu jeśli zapieczętuję wejście do grobowca. Odsuńcie się proszę, magia nie pozwoli przejść tędy nikomu przez kolejne sto lat. - Liczbę wybrał tylko ze wzgledu na ładne brzmienie słowa, tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia jak można by zapieczętować magicznie grobowiec. Owszem wiedział jak to zrobić bardziej brutalnymi metodami i nawet rozejrzał się już za odpowiednim głazem w okolicy.
- Wynoś się stąd, elfiku. - warknął brązowowłosy. - Nie potrzeba tu twoich pieczęci. - rzekł i stanął na drodze do grobowca.
- Po co się tak unosić? - Thorendil udawał głupiego. - Nałożenie pieczęci to moja powinność. Obiecuję jednak, że wam żadna krzywda w wyniku tego obrzedu się nie stanie. Jedynie ktoś kto włamał się do tego świętego miejsca mógłby się obawiać. - Dorzucił całkowicie niewinnym tonem.
- Pobawisz się w pieczęcie później. Na razie daj nam spokój i idź stąd. - łysy robił się poirytowany.
- Skoro tego sobie życzycie. - Druid skłonił się uprzejmie i ruszył w stronę wejścia do grobowca.
Wtedy na drodze stanął mu ten rosły mężczyzna o włosach koloru ciemnych kasztanów.
- A ty gdzie? - wyjął broń z pochwy. - Zostaw na razie ten grobowiec.
- A cóż to ma być? Czy wy czasami nie knujecie tu czegoś niegodziwego?
- Wynoś się do lasu, elfie. - mruknął łysy trzymając obnażone ostrze. - I nie dyskutuj.
Thorendil nie dyskutował lecz i nie wyniósł się do lasu. Głupi ludzie nie rozumieli, że i grobowiec jest czescią lasu i tu sięgała moc starożytnego Cormanthoru. Powoli lecz nieustępliwie, krok za krokiem zbliżał się do wejścia. Przy czym czujnie obserwował obu ludzi i ich reakcję. Nie chciał atakować ale nie mógł też pozwolić by ograbili czcigodnych przodków.
- Ostatnie ostrzeżenie… - wysyczał zagradzający mu drogę mężczyzna, gotowy do ataku. - Daruj sobie ten grobowiec.
Elf ani myślał słuchać ostrzeżeń za to przyjrzał się uważniej człowiekowi.
- Dobrze. Wrócę. - Skręcił z drogi w stronę sporego głazu. Oceniał jego wielkość i możliwy ciężar. W sumie mógł się nadać. Podszedł do głazu, oparł na nim dłonie i próbował poruszyć. Oczywiście nic się nie stało. Przynajmniej przez chwilę.
Szybciej niż ludzie mogli zareagować druid powiększył swe ciało, utwardził je i wzmocnił dzięki mocy płynacej wprost z żyznej ziemi lasu.
Tak wzmocniony pchnął głaz raz jeszcze wyteżając wszystkie siły. Tym razem potężny amień drgnął i powoli zaczał sunąć w kierunku wejścia do grobowca pchany całą siłą Thorendila.
Obaj mężczyźni patrzyli w osłupieniu na to, co się działo. Łysy krzyknął:
- NIE RÓB TEGO!
Drugi zaś przez chwilę oceniał swoje szanse, ale nie zaatakował, najwyraźniej nie wiedząc czy to z czym teraz ma do czynienia, zrobi sobie cokolwiek z jego ataku.
Drid zaś powoli krok za krokiem zbliżał się z głazem. W tej formie nie mógł odpowiedzieć, trudno porozmawia z nimi po ukończeniu pracy. Nic nie robił sobie z krzyków człowieka za to sprawdził czy kamyk wystarczy by zablokować całe wejście. Kolejne kilka ktoków, kolejny wysiłek. Zapewne gdyby w tej postaci mógł to już dawno zalał by go pot. Ów wyczyn kosztował go sporo sił lecz po dłuższej chwili dostęp do “leża śmierci” został odcięty.
Chwilę później Thorendil powrócił do postaci białowłosego elfa.
- Teraz mogę w spokoju odejść. Powrócę kiedy zakończycie tu swoje sprawy i dokończę moje zadanie. - Uśmiechnął się do ludzi i skłonił z szacunkiem. - Oby las obdarzył was swymi łaskami nieznajomi.
- TY SUKINSYNU! - krzyknął łysy i bez ostrzeżenia wyprowadził cios trzymanym mieczem, kierowany w Thorendila, ale ku jego irytacji przeciwnik zdołał się uchylić. Drugi zaś wycofał się do koni, ale wciąż przy broni obserwował swojego towarzysza.
Druid ani myślał walczyć z ludźmi, nawojował się w życiu dość. Tak więc miast odpowiedzieć ciosem na cios odskoczył w tył zmieniając się w sowę i wzbił w powietrze odlatując w las.
Łysy najwyraźniej chciał jeszcze raz spróbować zaatakować, ale drugi syknął do niego:
- Zostaw go. Spadamy.

Zawrócił kawałek dalej kiedy miał pewność, że jest po za zasięgiem wzroku ludzi i udał się w miejsce gdzie ostatni raz widział białowłosego. Odnalazł swego “ocaleńca” i wrócił do postaci jego bliźniaka.
- Jednak obyło się bez przemocy. - Wyszeptał i uśmiechnął się. - Popatrzmy co zrobią.
- Jak znam ludzi zostawią swoich towarzyszy… - odparł elf.
Mylił się tylko w małym stopniu. Kasztanowowłosy chciał zabrać konie i odjechać, zaś łysy był wyraźnie rozdarty, jednak kłótnia była tylko o niejakiego Tornisa, nie zaś o kogoś, kogo tylko przelotnie określili mianem “mały”. W końcu stanęło na tym, że sprawdzą, czy nie ma tu innego wyjścia z tego grobowca, a jeżeli nie- odjadą.
- Nie ma to jak więzi ludzi… - mruknął białowłosy elf.
- A ty co byś zrobił na ich miejscu? - Zapytał druid uważnie wpatrując się w oczy swego towarzysza.
- Zacznijmy od tego, że nie okradałbym grobowców?
- Celna uwaga. Lecz teraz i oni nie będą okradać tego grobowca. - Zatarł ręce szykując się by wyjść z ukrycia. - Kiedy nie ma pokusy ich słaba wola nie ulegnie.
Mimo wszystko odczekał jeszcze chwilę, tak dla pewności, że ludzie odeszli. Naprawdę nie miał ochoty na walkę. Nigdzie jednak nie widział tych dwóch mężczyzn, jak i koni, a jedynie porzucone toboły, które nadprogramowe konie niosły.

- Trzeba się zatroszczyć o tych co pozostali wewnątrz. Myślisz, że jeszcze żyją? - Zapytał zaciekawiony. - Znajac “naszych” architektów spodziewam się, że miast zablokować wejscie najeżyli drogę tyloma pułapkami, że stopy nie można bezpiecznie postawić. Tak jakby to naprawdę było niezbędne…
Trochę go poniosło, no ale czy to nie głupie stawiać niemal drogowskaz “tu są nasze wielkie skarby i nikt ich nie pilnuje” a potem oczekiwać, że nikt się nie połasi? Nie lepiej by było wejście tak jak on, zawalić czymś cieżkim i pozwolić by zarosło lasem?
Rozważania filozoficzne odłożył na później, teraz trzeba było na powrót odsunąć kamulec. Przynajmniej nie tak daleko jak ostatnio. Znów przybrał postać strażnika lasu i z niemałym wysiłkiem odsunął kamień na tyle by akurat jedna osoba mogła się przecisnąć.

Wnetrze było dość mroczne lecz Thorendilowi to nie przeszkadzało, przynajmniej nie bardzo. Kilkoma słowy i gestami przywołał odrobinę mocy ognia i światła słonecznego by rozświetliły mroki korytarza. I ruszył przed siebie, ciągle z nadzieją, że zarówno Tornisa jak i “małego” uda się wyciągnąć stąd żywych. Miał wszak z nimi do pogadania.
- To zależy czy dotarli do komnaty z sarkofagiem i co tam zrobili, jeżeli dotarli. - rozległ się głos białowłosego, który przecisnął się za Thorendilem.
- Rozumiem, zatem trzeba się pospieszyć inaczej grobowiec zyska dwu nowych lokatorów. - Thorendil świecił sobie patykiem który w tej chwili dawał jasne światło niczym pochodnia.
- Mam nadzieję, że za mną nadażysz bo nie zamierzam zwalniać. - Kiedy tylko to powiedział ruszył biegiem, każda chwila była ważna i choć ci głupcy mogli już nie żyć to jednak wciąż była dla nich nadzieja.
Za sobą usłyszał jeszcze tylko biegnącego elfa, który zawołał:
- Tu wciąż mogą być PUŁAPKI!
Niby miał rację lecz liczył się czas. Pułapki były małym zmartwieniem dla druida który potafił zaczerpnąć żywotności wprost z samej ziemi. ”Rillifane mnie wesprze, jak zawsze!” Powtarzał sobie biegnąc. Do tej pory wielki dąb chronił go i zapewniał wszystko czego tylko Thorendil potrzebował. Więc dlaczego teraz miało by być inaczej?
Biegł ile sił w nogach w duchu modląc się by rabusie nie dotarli zbyt daleko, by nie obudzili własnej zguby. Ciągle był zbyt wolny, trudno. Chwycił świecący patyk w zęby i wyskoczył do przodu przyjmując znacznie szybszą postać irbisa.
 
Googolplex jest offline