Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2007, 03:09   #23
Nevdring
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
Phoebe Vanmare i Alice Forest:

Mknęłyście w górę zbocza, jakby was sto diabłów goniło. Będąc już prawie na szczycie dopadł was jakiś brudny, ubłocony chłopak i zaciągnął kilka metrów w bok, w stronę zarośli.
- Ciii, szukają mnie. Wy też uciekłyście? – twarz jego (irracjonalnie w tej sytuacji) promieniała szerokim uśmiechem.
Cholera, nie sądziłem, że aż taka afera wybuchnie – sądząc po jego zachowaniu, musiał być jednym ze starszych pensjonariuszy. Nie dając wam dojść do głosu ciągnął:
- Pieprzona brama musiała być oczywiście zamknięta... Słuchajcie, mam plan. Nie możemy uciekać razem. Ja spróbuje przejść ten głupi mur raz jeszcze, powinno się udać. Tam – wskazuje palcem ścieżkę niknącą między drzewami – jest stara kaplica. Na pewno niedługo i ją sprawdzą, ale znam sposób – błyska radośnie oczami. – Za starym, wmurowanym sarkofagiem jest wąska szczelina. Nie widać jej, ale jest tam na pewno – sprawdzaliśmy wiosną z chłopakami. Prowadzi do krypty zasypanej w dużej części, ale spokojnie możecie tam przeczekać najgorsze. Nim ci idioci doliczą się każdego, to nagonka osłabnie i wtedy hulaj dusza. Lasem pół dnia drogi i jesteście w Spean Bridge. No, ale zrobicie jak chcecie. Na mur was nie zabiorę, bo nie dacie rady, poza tym trzy osoby to już tłum – rozgląda się uważnie – czas na mnie – co rzekłszy znika nie wiadomo w którym momencie, a o jego obecności świadczy jeszcze przez chwilę smród potu i czegoś trudnego do zidentyfikowania.

Z miejsca do którego was zaciągnął można było zobaczyć już iglaste drzewa coraz gęściej porastające okolicę. Z tyłu, nieco po lewej znajduje się owy staw niewielki, a dalej w linii prostej budynek szkoły. Na wprost zaś, ukryte za gałęziami, szarzeją odległe kontury budowli.

*

Potężny, dębowy zegar odezwał się starczym głosem osiemnaście razy. McLennit do wtóru swego ulubieńca uderzał sękatym palcem w oparcie fotela. Gdy ostatnie tony przebrzmiały, odrzucił ciepły koc i pokuśtykał do srebrnego radia. Krzywił się przy tym, mamrocząc pod nosem nieokreślone ohydztwa – jak zwykle podczas deszczowej pory krzyż bolał go niemiłosiernie.
- Włączże się, cholero jedna... – manewrował wytartym kółkiem to w lewo, to w prawo. Urządzenie, przywołane raz jeszcze do życia, pisnęło kilka razy i chwilę później rozległ się odległy, tłumiony szumami głos:

...wiadomości ze świata. Nasz wysłannik przy Organizacji Narodów Zjednoczonych informuje, że epidemia grypy azjatyckiej osiąga punkt kulminacyjny. Wedle oficjalnych danych, zmarło już sześćset tysięcy osób. Kolejne sto jest hospitalizowanych, aczkolwiek liczba ta może być zaniżona przez władze lokalnych państw... – kolejny, długi jęk. Thomas uwija się przez minuty dwie i z wielkim trudem przywraca sygnał:
...w nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego czerwca zmarł wybitny fizyk niemiecki Johannes Stark. Pomimo swych dawnych, nazistowskich sympatii, jego zasługi dla nauki są niepodważalne – po chwili ciszy rozlega się dźwięk klarnetu – czas na prognozę pogody. Burza szalejąca nad Walią i środkową Anglią dziś wieczorem przetoczy się nad Szkocją... (no, co wy nie powiecie – mruczy dyrektor patrząc, jak po szybie płyną wartko strużki wody) ...osoby starsze i dzieci nie powinny wychodzić tego czasu z domów. Jednakże dzięki napływającej, chłodnej masie powietrza znad Atlantyku sytuacja najprawdopodobniej unormuje się jutrzejszego popołudnia. Następne wiadomości o godz... – starzec wyłącza ustrojstwo i chowa antenę.
Siada na powrót w fotelu, odchylając siwą głowę. Nie chciał (nawet przed samym sobą) przyznać, jak bardzo dzień miniony go zmęczył. – Czas pomyśleć o emeryturze... – monologował, rozkoszując się ciepłem bijącym od niewielkiego kominka. – Gdzie ta młodzież prawa i zdyscyplinowana...Gdzie te lata szczęśliwe... – opuszcza powieki. Chaos jako tako udało się opanować dwie godziny temu, ale Johns nękał go jeszcze długo po tym, zdając raporty z prowadzonych „oczyszczeń”.
- Skończony idiota. To wszystko jego wina... – myśli gderliwy i powoli zapada w sen.

*

Synoptycy nie mylili się. Nim Thomasowy zegar ucichł, niebo nad ośrodkiem zaciemniło się okrutnie. Nisko wiszące nad ziemią chmury (otrzymawszy niebiański znak rozdzierający granatową ciszę) zalały świat małych stworzeń potokami wody. Krople gęste, pobrawszy daninę krwi owadziej – przemieniały następnie okoliczną ziemię w jedną wielką, miękką ciapę. Strażnik Johns, okryty zieloną peleryną, stał nieopodal bramy i liczył sekundy od błysku do grzmotu.
- Cztery – przechyla głowę, a z zagłębienia na kapturze spływa pokaźna ilość wody. Spogląda nieznacznie w górę, mrużąc oczy przy kolejnym błysku – Dwa – szept jego zlewa się z odgłosami natury. Jakieś zwierzę szybko przecięło drogę, aby zniknąć po chwili w leśnej głuszy.
- Jeden...


Brenna Jingels i Roger John Carlston:

Godziny dłużyły się niemiłosiernie. Mazgaj zbył milczeniem wyrzuty Rogera, zwinął się w kłębek, a wieczorem zasnął. Dwóch pozostałych chłopców poszło w jego ślady, przyciskając się do wilgotnej „ściany”. Konstrukcja trzeszczała nieco, gdy na zewnątrz rozpętała się burza, a wiatr gwizdał poprzez szczeliny.
Nagle Mary – do tej pory obejmująca nogi rękami i kołysząca się miarowo – wstała. Rąbnęła głową o sklepienie, ale po chwili doczłapała się do wyjścia. Nawet się na was nie obejrzała – pchnęła raz, mocno skrzypiącą klapę i...wyszła na zewnątrz. Uderzył w was podmuch chłodnego powietrza. Biedna dziewczyna chyba całkowicie zwariowała – jej tępemu spojrzeniu ukazał się świat ciemny, gniewny, zalewany strumieniami wody. Skręcając w lewo, ruszyła szybkim krokiem w stronę ośrodka. Minęła jak gdyby nigdy nic strażniczy namiot i udała się od niego w dół, gdzie wąska ścieżka dochodziła jeziorka. Zawróciła jednak i chwiejąc się na nogach, maszerowała w kierunku dziedzińca. Zaćmiony, wymęczony umysł nie rozważał nawet tak drobnej rzeczy, jak droga którą obrała – tak blisko szkoły, tak blisko możliwej straży.

- Kurwa, co za idiotka! – rzucił rozbudzony zimnem jeden z chłopaków. – Przez nią wszyscy oberwiemy, wszyscy! – szturcha kolegę w ramię.
- Co? Uciekła?! No to koniec...
- Dawaj, biegniemy?
- Oszalałeś? Gdzie chcesz biec? Do Spean Bridge i tak nie dojdziemy – trzeba by przeciąć teren posiadłości, a to już byłby totalny kretynizm.
- No, a tutaj w las jakbyśmy czmychnęli?
Joshua otworzył oczy. Rozejrzał się nieznacznie, ale zaraz obojętnie przewrócił na bok, jeszcze ciaśniej zwijając.
- Weź go zostaw, gruba pizda zawsze wszystko spierdoli.
Chwila ciszy. Zupełnie was ignorowali, popatrując jeden na drugiego.
- Nie wiem, nigdy tam nie byłem. Powinniśmy dojść do Laggan, ale...Nie, to chory pomysł. Ja zostaje, może jakoś to będzie.
Naradziwszy się co do tego, „uciekli” w kąt jak najdalszy od wejścia – że niby uchroni ich to od konsekwencji eskapady Mary? Że niby Johns spokojnie zaraportuje o kolejnej ucieczce...? Głupota, czysta głupota.
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."

Ostatnio edytowane przez Nevdring : 01-04-2007 o 03:25.
Nevdring jest offline