Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2015, 21:00   #8
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Aranion Ondovaul wraz ze Śniącym Skowronkiem

Sytuacja wyglądała źle. Był w poważnych tarapatach, otoczony przez przebrzydłe, mroczne elfy. Nie wiedział co stało się z jego towarzyszami. Czy te paskudy ich dopadły? A może jednak im się poszczęściło i patrol, który go otoczył, zauważył tylko jego.
- Nie jestem sam - zaczął starając się brzmieć jak najpewniej. - Jeżeli nie chcesz, żeby ten spacerek okazał się Twoim ostatnim, to lepiej spieprzaj stąd jak najprędzej! - rzucił krzycząc.
Ten ruch mógł okazać się wyjątkowo głupi. Jeżeli elfy spotkały wcześniej jego towarzyszy, to pewnie zabiły ich bez mrugnięcia okiem. W najlepszym wypadku czekało go wtedy upokorzenie związane z przyłapaniem na blefie. Gdyby jednak jego wrogowie widzieli dotychczas tylko jego, to rzeczywiście mogliby stracić nieco pewności siebie. Jego zdaniem drowy były tchórzami. Znęcanie się nad samotną ofiarą, było dla nich dobrą zabawą, jednak gdyby przeciwników miało być więcej, pewnie rzeczywiście woleliby nie ryzykować otwartej walki. Innym ważnym aspektem planu Araniona był krzyk. Być może ktoś w okolicy usłyszałby go i byłby w stanie mu jakoś pomóc. Lub zaszkodzić. Szczerze wątpił jednak, by sytuacja mogła ulec jakiemukolwiek pogorszeniu. Gorzej już być nie mogło.
Niewielki ptak, skowronek, niezauważony przez większość drowów i elfa, i zignorowany przez resztę, zleciał na niższą gałąź nad rozgrywającym się dramatem, przyglądając się rozwojowi sytuacji za przekrzywieniem ptasiej głowy.
Rozmawiający z nim drow wyszczerzył się wrednie.
- A ilu was jest? Dziesięciu? Pięćdziesięciu? Stu? Powiedz tylko gdzie, a złożymy wizytę i wypijemy wspólnie trochę wina, jak dobra rodzina.
Próba dezinformacji zupełnie nie zadziałała. Nie udało się nikogo zastraszyć, ani nawet uzyskać informacji o losie towarzyszy.
- Szczerze mówiąc wolę nieco mocniejsze trunki - postanowił na razie grać w grę drowa, zyskując choć odrobinę na czasie. Przy okazji rozglądał się dyskretnie dookoła, próbując doliczyć się ile elfów właściwie zaskoczyło go w tej sytuacji. Może uda mu się też dostrzec jakąś lukę w ich formacji, jakąkolwiek drogę ucieczki.
Sytuacja wyglądała kiepsko. Na tyle, co elf zdołał zauważyć był w otoczeniu czterech… chyba czterech… drowów. Nie mógł oczywiście się teraz obrócić, aby zobaczył czy jakiś jeszcze chowa się za jego plecami, co byłoby bardzo… nieciekawe. Szczególnie, że te drowy nie dość, iż posiadały naładowane kusze wycelowane prost w niego, to jeszcze nie brakowało im mieczy i sztyletów...
- Co tu robisz, mały, co? - zapytał mroczny elf. - Mamusi szukasz?
- Tatusia, ale tobie nic do tego - odpowiedział, odwzajemniając wredne podejście drowa.
Miał dwa wyjścia. Mógł czekać, aż sytuacja sama się rozwiąże, albo zacząć działać. Mógł zginąć, ale nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, żeby uniknąć tego losu. Jak najszybciej potrafił, sięgnął po rośliny, których używał do rzucania prostych zaklęć. Wiedział, że pewnie narazi się tym na ataki elfów, ale liczył na to, że będą zbyt zaskoczeni, by trafić go bełtem. Potrzebował w końcu tylko krótkiej chwili. Chciał rzucić zaklęcie oplątania i uciec tam, gdzie ostatnio widział swoich towarzyszy. Czar powinien zatrzymać, albo przynajmniej spowolnić wrogów. Nawet, gdyby jego znajomkowie nie żyli - a musiał liczyć się z tą okolicznością - mógłby ukryć się gdzieś w leśnej gęstwinie. Żeby tego dokonać musiał jednak zniknąć z oczu drowów. Stojąc tu i tak zginąłby prędzej czy później. Rozmową tylko odwlekał swoją zgubę. Drowy zawsze zabijały swoje ofiary.

Rozluźnione i rozbawione drowy spóźniły się o chwilkę. Aranion zdołał rzucić zaklęcie, które sprawiło, że z ziemi wyrosła różnorodna roślinność- krzaki, trawa czy liany, które nie były jednak tylko ładną ozdobą dla drowów, ale pułapką na nie. Zdołały one opleść trzy z czterech widocznych mu mrocznych elfów, ale w tym samym momencie Aranion poczuł, że jednak pomylił się w obliczeniach,kiedy bełt kuszy wbił mu się boleśnie i głęboko pod lewą łopatkę. Drugi bełt natomiast, chociaż nie chybił, niegroźnie zatrzymany został przez zbroję. Drowy jednak nie strzelały dalej, mocując się z chaszczami, jednak najwyraźniej za nim pozostały jakieś, które nie miały tego problemu.
- Vith’ez darthirii! - warknął jego rozmówca rozcinając mieczem swoje więzy patrząc nienawistnymi, czerwonymi oczami na Araniona, po czym specjalnie w języku elfów rzucił do swoich. - Brać go.
Wykonał już pierwszy ruch i nie było teraz odwrotu. Musiał działać dalej. Mimo bólu wywołanego zranieniem, nie przestawał biec w stronę, gdzie - jak mu się wydawało - powinien znaleźć swoich towarzyszy. Towarzyszy, albo przynajmniej to, co z nich zostało. Niemal od razu zauważył trójkę elfów, których nie spostrzegł wcześniej. Dwójka z nich zagradzała mu drogę, a trzeci stał nieco z boku. Bez wahania, napiął cięciwę swojego łuku i zaatakował tego, stojącego najbardziej po lewej. Przerwał bieg tylko na chwilę. Przystanął, wycelował, by po chwili powrócić do planowanej ucieczki.
Strzał idealnie poszybował przez powietrze wbijając się głęboko prosto w brzuch drowa i tym samym sprawiając, że drow został obalony na ziemię. Aranion za to biegnąc poczuł jak kolejny bełt wbija mu się w prawe ramię, a dwa następne zostają zatrzymane jedynie dzięki jego zbroi. Spętane zaklęciem drowy wciąż walczyły o swoją wolność, ich przywódca krzyczał coś do reszty po drowiemu. Wolna trójka, bo ten, którego dosięgły strzały elfa był w nieciekawej sytuacji, rzuciła się za Aranionem z ostrzami w dłoniach. Aranion otrzymał kawałek przestrzeni, ale pewne było, że jeden z drowów niedługo go dopadnie, a tylko kwestią czasu zdawało się być, uwolnienie się trójki spętanych i dobiegnięcie reszty do pojedynczego elfa.
Wtem wszyscy usłyszeli rozdzierający krzyk, jak ptasi śpiew, wyniesiony do dźwięku poza dźwięk, tak głośny, że poza tym co słychać, aż niemy, który rozszedł się jak błyskawica od okręgu tworzonego przez większość drowów. Dźwięk jak uderzenie gromu czy skowyt umierającego żywiołu przebrzmiał szybko, dając świadectwo jak w części był sztuczką; sztuczką, która rozeszła się od niewielkiego skowronka siedzącego na gałęzi tuż nad zgrupowaniem drowów z rozdziawionym dziobem jak do skrzeku, lecz bez głosu. Oczywiście, jeśli ktoś by go dostrzegł w listowiu.
Aranion znalazł się poza zasięgiem upiornie bolesnego dźwięku, jeden drow z formacji próbującej zaskoczyć elfa również. Zaś reszta, biorąca udział w pościgu, skupiona dość wąsko dookoła niego by użyć swych ręcznych kusz…
Wydawszy z siebie pusty dźwięk, ptak rozpostarł skrzydła i natychmiast przeleciał między gałęziami, ku górze i w stronę w którą zbiec zamierzał leśny elf, świergocąc, śpiewając radośnie.
Aranion nie zamierzał porzucić planu ucieczki. Otrzymał co orawda pomoc od jakiegoś leśnego stworzenia, lecz wciąż uważał, by było to za mało, aby wygrać z całym komandem drowów. Był ranny, a w dodatku w jego żyłach z krwią mieszała się jakaś paskudna trucizna, którą drowy wykorzystywały do “poprawiania” swoich bełtów. Zatrzymał się na chwilę, obrócił do tyłu i wystrzelił kolejne strzały w stronę przeciwnika, który znajdował się najbliżej. Gdy tylko puścił cięciwę łuku, wrócił do biegu w stronę, w którą zamierzał kierować się od samego początku.
Dwa drowy zdołały się w końcu wyrwać z roślinnych szponów, ale tylko po to, żeby paść ofiarą czegoś mocniejszego. Potworny dźwięk dopadł prawie wszystkie drowy, prócz jednego, który był najbliżej elfa. Krzyk, który rozniósł się raniąc drowy, musiał pozbawić słuchu przynajmniej część z nich zważając na to, jak się zachowywała czwórka z nich. Doznali także dodatkowego uszczerbku, co na chwilę spowolniło też te, które nie ogłuchły.
Tylko jedna strzała Araniona wyrządziła krzywdę mrocznemu wbijając się niestety bardzo płytko w jego lewą rękę. Drow wyciągnął ją szybko, jak i drugą, która zatrzymała się na lekkiej zbroi i ruszył dalej za elfem. Za nim podążyło też trzech jego towarzyszy, którzy ucierpieli od tego dźwięku z wyraźnym celem nie pojmania, a zabicia darthiiri…
- Pieprzony drow - zaklął pod nosem uciekający elf. Powoli zaczynał tracić nadzieję na to, że uda mu się ujść z tego spotkania cało.Wciąż uciekał, a jego ataki zdawały się wcale nie spowalniać goniących go przeciwników. Ciągle znajdowali się gdzieś za nim. Niemalże był w stanie poczuć ich oddech na swoich plecach. W dodatku przestawał wierzyć w to, że jego towarzysze byli gdzieś tam, żywi. Wciąż w biegu, przewiesił sobie łuk przez ramię i sięgnął po miecz. Nie zamierzał poddać się bez walki. Jeżeli miał zginąć, to zamierzał przynajmniej zabrać ze sobą kilka tych szumowin. Zatrzymał się i obrócił na pięcie, gotów by zaatakować pierwszego przeciwnika, który znajdzie się w zasięgu jego ostrza.

To był ten moment, gdy lecący między koronami drzew powyżej ptak poszybował w dół, wykorzystując fakt, że Aranion się zatrzymał. Rozkładając skrzydła w ostatniej chwili nieomal pikowania, skowronek wylądował na ramieniu odwracającego się elfa, rozdziawiając skierowany w przeciwną stronę dziób znó jak gdyby do niemego krzyku…
Wtem byli dalej. Gdzie indziej, wciąż w tym lesie, jak gdyby wszystko zniknęło i byli w innym miejscu. Szamoczące się drowy było słychać w relatywnym pobliżu, choć oddzielała ich od elfa i skowronka niejedna gęstwina i może niecałe ćwierć mili. Ptak opuścił skrzydła.
Istotnie, drowy poszukiwały, ale ich poszukiwania były chaotyczne. Ciężko było w końcu im obrać dobry kierunek, kiedy ich zabawka po prostu zniknęła. Musieli także poszukiwać źródła dźwięku, ale to raczej było skazane na porażkę…
Niemniej jak i Aranion, jak i skowronek wiedzieli, że te drowy na pewno przynajmniej przez jeszcze chwilę będą przeszukiwać otoczenie… I tak było. Kręciły się po okolicy, jednak już bez takiego entuzjazmu, z jakim rzuciły się w pogoń za samotnym elfem. W pewnym momencie Aranion i skowronek usłyszeli ostre słowa wypowiedziane w języku drowów, po czym pościg, teraz już rozbity, zwrócił swe kroki kawałek dalej od nich…
Dla własnego bezpieczeństwa, leśny elf zaczął powoli oddalać się od przeszukujących okolicę drowów. Szedł powoli i bardzo ostrożnie. Jeżeli się postarał, potrafił niemalże zlać się z otoczeniem, spędzał w końcu w lasach dość długo czasu. Będąc już w miarę bezpiecznej odległości, spojrzał na skowronka, który przed chwilą uratował mu życie.
- Dziękuję - wyszeptał w języku elfów. Ptak, po chwili wytężonego słuchania za mrocznymi elfami, odwrócił się wreszcie nieporadnie, przestępując wpijającymi się nóżkami po ramieniu elfa by być zwróconym we właściwą stronę. Na jego słowa zaświergotał cicho, i wzleciał kawałek na pobliską krawędź. Odwrócił się w pewnym kierunku, wskazując go, i znieruchomiał - nie był to na pewno kierunek drowów.

Kiedy Aranion podążył z największą ostrożnością w ten kierunek jego oczom ukazała się scena, która wydawała się być jak z koszmaru. Zobaczył swoich towarzyszy… ale nie tak, jak ich zapamiętał. Przed wyruszeniem na zwiad widział ich w pełnym zdrowiu, uważnych, ufnych w jego umiejętności. W oczekiwaniu, w trwaniu na straży. Wciąż miał przed oczami uśmiechniętego Esila, najmłodszego z grupy, do której dołączył. Zawsze przyjaznego, zawsze pozytywnego o pełnym zaufaniu dla grupy. Nigdy nie biorącego pod uwagę porażki.
A teraz… Teraz oni wszyscy, wraz z Esilem zostali wezwani do Arvandoru.
Śmierć zastała elfy niespodziewanie, chociaż walka musiała być zażarta, jednak sądząc po nikłych stratach zdradzieckich kuzynów dość krótka. Bełty, które dosięgnęły ich ciał sterczały zwycięsko, a krwawe szramy o udanych ciosach znaczyły martwych jak zwierzynę, którą dopadli łowcy.
Czy naprawdę siedem mrocznych elfów wystarczyło, aby przełamać opór jego towarzyszy…?
Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza. Dopiero teraz zauważył, że nadal trzyma obnażone ostrze. Widok był straszny. Ogarnęło go poczucie bezsilności. Nie wiedział co zrobić, jak zareagować. W głowę wwierciła mu się straszna myśl. To była jego wina. Gdyby zauważył jakiekolwiek ślady obecności mrocznych elfów, mógłby wrócić i ostrzec towarzyszy. Mógłby uratować ich życia. Pomyślał, że jego towarzyszom należałby się teraz prawdziwy pogrzeb. Szybko dotarło jednak do niego, że nie miał czasu, by się tym zająć. Drowy zapewne szybko skojarzą, że ofiara, która im uciekła, wróci do swoich towarzyszy prędzej czy później. Na pewno w końcu przyszliby tu, by go znaleźć. Stał, sparaliżowany szokiem i myślał co zrobić. Wciąż nasłuchiwał odgłosów zbliżających się wrogów, jednocześnie mając nadzieję, że nigdy się nie pojawią. Powoli podszedł do każdego z martwych towarzyszy i ułożył ich ciała w jakieś bardziej godne pozy. Na plecach, ze złożonymi na piersi rękami. Przynajmniej tyle był im winien.
Gdy ostatnie ciało było układane, jedyny ocalały z grupy usłyszał za sobą miękkie acz trzeszczące na leśnej ściółce kroki, delikatne ocieranie oczek kolczugi o inne oczka, niewątpliwie z elfiego mithralu. Do pierwszego z ułożonych ciał podeszła postać sylwetką adekwatna elfowi, w mithralowej kolczudze barwionej zielenią i kutej na wzór leśnych i liściastych motywów, jednoznacznie identyfikującą pieśniarza klingi. Elf jednak poza kolczugą i hełmem starannie był się zawinął w irydescencyjny, półprzezroczysty płaszcz, jak gdyby uszyty ze skrzydeł ważek, opadający z ramion jak kaskada wody z wodospadu, choć niski nawet jak na przedstawiciela długowiecznej rasy Pieśniarz, jeżeli nim był, trzymał jedną ręką zebrane jego poły, przesłaniając, czy może raczej zaburzając większość swojej sylwetki i usta z otwartego frontu hełmu, gdzie dostrzec można było twarz księżycowego Seldarine. Stanął nad pierwszym z ciał, w jedynej wolnej dłoni trzymając coś co wyglądało jak srebrny wisiorek, wręcz święty symbol Sehanine Księżycowy Łuk, jedynie adekwatnie by bogini snów, gwiazd, magii i przejścia wysłuchiwała modlitw za tych, którzy odchodzili do krainy umarłych. Osobnik nie miał przy sobie broni, a jego szmaragdowe oczy skupione były na twarzach zabitego elfa, za którego zdawało się zmawiał milczącą modlitwę.
W pierwszym momencie chciał powstrzymać obcego, nie dopuścić go do ciał zmarłych towarzyszy. Dość szybki jednak opanował ten odruch. Wydawało się, że mężczyzna ma dobre intencje. Wyglądał, jakby się modlił - może był kapłanem. Aranion postanowił nie przeszkadzać mu i obserwować, co robi. Był jednak gotów zadziałać, gdyby tylko w jakiś sposób naruszył godność martwych.
W tym czasie, jak się zdawało, Pieśniarz Klingi, mimo że nie wydawał się być sługą przede wszystkim protektora elfiej rasy, Corellona Larethana, zmówił kolejno modlitwę do Pani Snów za każdego z poległych, nie śpiesząc się zanadto, jak gdyby nie zwracając uwagi na możliwość powrotu drowów. Gdy skończył, dopiero po raz pierwszy skierował dziwnie… nieobecny, lub obojętny, w jakiś sposób wycofany wzrok na Araniona i podniósł rękę wskazując kierunek mniej więcej przeciwny temu, w który odeszli ich mroczni kuzyni, nie wypowiadając słowa. Jeżeli leśny elf był tam wcześniej, mógł kojarzyć zagęszczenie tamtej części lasu, na pewno możliwość znalezienia bezpieczniejszego schronienia dla jednej, może dwóch osób, na wypadek poszukiwań prowadzonych przez grupę drowów.
- Chcesz iść w tamtą stronę? - spytał, choć wydało mu się to raczej oczywiste.
Tak czy siak, musieli się stąd ruszyć, jeżeli nie zamierzali wpaść w kolejną zasadzkę mrocznych elfów. Powoli zaczął iść we wskazanym kierunku.
- Dziękuję za to, co dla nich zrobiłeś. Cokolwiek zrobiłeś - powiedział szeptem, po dłuższej chwili ciszy.
Księżycowy elf przyglądał się jeszcze moment umarłym, ze śladem wstydu, lub… może bardziej niezadowolenia. Ustąpiły jednak wnet miejsca tej samej obojętności. Na słowa Anaroniona podniósł znów wzrok na niego i jak gdyby ponaglił go tym samym gestem wskazania ręką kierunku, nie ruszając się z miejsca. Potem rozpostarł ręce jak skowronek skrzydła, i bez jednego dźwięku i w jeden moment nie było niczego tam gdzie był stał.
 
Ozo jest offline