Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2015, 19:11   #12
Affek
 
Affek's Avatar
 
Reputacja: 1 Affek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłość
Kolejny dzień tego zasranego tygodnia... - pomyślał Harris gdy o wpół do ósmej się ubierał do pracy. Musiał tam być za pół godziny, ale to pięć minut energicznej jazdy rowerem. Dotarcie tam nie stanowiło problemu. Po wczorajszej grze położył się później, niż miał zwyczaj. Był nieco niewyspany. Można to określić jako swego rodzaju dyskomfort, ale zawód nie wymagał wielkiego skupienia, więc... było ok. Nieczęsto ktokolwiek przychodził. Nic dziwnego - coraz powszechniejszy dostęp do książek w formie cyfrowej wydawał się przyspieszać oczywisty progres, jaki nastąpi. Pierw gliniane tabliczki, potem papirusy, dalej... papier. I pierwsza rewolucja, jaką był druk. To sprawiło, że książki stały się powszechne. Teraz stoimy u progu drugiej, cyfrowej rewolty. Zawód George'a niedługo odejdzie do lamusa, tak jak odszedł chociażby bednarz. Zanurzony w fatalistycznych myślach, zdał sobie sprawę z tego, że jest nieco spóźniony. Trudno, i tak w bibliotece było to traktowane dosyć luźno. Zazwyczaj pierwszy klient wchodził godzinę po otwarciu. Albo i później. Cóż, zegarek pokazywał godzinę ósmą. Za pięć minut będzie na miejscu.

------

Detroit. Poranny szczyt. Niektórzy mówią, że to piękne, Harris nie podzielał ich zachwytu. Ogrom aut, brudnych, produkujących jeszcze brudniejsze gazy. Gdyby nie długie, rowerowe przejażdżki za miasto, George miałby płuca przepełnione tym gównem. Rak murowany, ale zawsze mogło być gorzej. Pekin, Tokio... mógłby wymienić jeszcze wiele przykładów bardziej zanieczyszczonych miast. To jednak robienie dobrej miny do złej gry. Mogło być lepiej, większa koncentracja na komunikacji miejskiej zdecydowanie by to rozładowała. Fakt, wciąż byłby dość natężony ruch, ale smog by się zmniejszył, tramwaje elektryczne i metro skutecznie oczyściłyby powietrze. Harris nie jest jednak burmistrzem. I być nie chce, polityka leży poza kręgiem jego zainteresowań. Budżet ma się chyba dobrze... Tak się przynajmniej George'owi zdawało. Nie zna się, więc się nie wypowiada. Prosta logika.
Po chwili dotarł na miejsce. Biblioteka, miejsce pracy. Nie lubił tego budynku. Fakt, został zrobiony bardzo ładnie, ale złe wspomnienia, źli ludzie... długo by wymieniać. Gdy wszedł do środka, został powitany przez jego ukochaną współpracownicę, która chyba pamięta dinozaury - Dorothy. Z wyrzutami, a co!
- Spóźniłeś się, znowu! Jak ten świat ma się stawać lepszy, jak młodzież ciągle się spóźnia?! No jak?! Ty mały wrzodzie na tyłku społeczeństwa, powinieneś zostać stąd wydalony! Twoja twarz odstrasza klientów! - starsza kobieta ciągnęła i ciągnęła. Jedna rzecz się Harrisowi przydała - nauczył się ignorować ludzi. Właśnie dzięki niej, starej jędzy.
- Teraz pewnie znowu nie będziesz mnie słuchał, jak zawsze! Nic dziwnego, że nikt go nie lubi! Pewnie jeszcze gej, pff! - Dorothy uniosła się i poszła dalej. Do głównej sali. George w międzyczasie poszedł do szatni, gdzie mieścił się również czajnik i ekspres do kawy. Zrobi sobie coś, musi przecież przebrnąć przez ten jakże ciężki dzień w pracy. Znów. Będąc w drodze, zauważył coś, przez co dreszcz przeszedł mu po plecach. W głównej sali krzątało się całkiem sporo ludzi. Dużo za dużo.
- Dziś znowu weźmiesz młodzieżówkę - powiedział uśmiechnięty Steven. Jak widać, on to lubił. Chyba ta praca mu pasowała, George jednak był znacznie bardziej ambitny. Chciał wyrwać się z tego miejsca jak najszybciej. Może nawet w tym tygodniu. Po chwili wszedł do szatni. Powiesił na wieszaku parasol (nawet, jak się nie zanosiło na deszcz, nosił go przy sobie), podszedł do czajnika, wziął herbatę i czekał. Aż się zaparzy. W międzyczasie zauważył popularnego brukowca z straszliwie krzyczącym tytułem o meteorze zmierzającym w kierunku Ziemi. Zaśmiał się w duchu, czego to ludzie nie wymyślą aby wywołać panikę i w rezultacie większą poczytność. A to wszystko obija się o to, o czym wcześniej myślał. Gazety też odchodzą, miały swój czas. Teraz są portale internetowe, większa ilość, większa wiarygodność. Pięknie. W międzyczasie czajnik radośnie zawiadomił "ding". Stary, utarty schemat parzenia herbaty. Parujący wywar wspaniale pachniał, George zawsze lubił ten zapach. Tutejsza herbata, można powiedzieć, była najlepszą rzeczą w tym okropnym miejscu. Wciąż nie wiedział, jaką kupują. Tajemnica starej zrzędy. Nawet gdyby się zapytał, i tak by mu nie powiedziała, wredna kobieta. Ech. Przeszedł się do sekcji młodzieżowej. Wryło go. Nigdy nie widział tylu ludzi na raz w tymże pomieszczeniu. Nie było szczególnie zatłoczone, ale młodzież nie czyta książek i to stwierdzony fakt. Ale tutaj było zaprzeczenie tej, jak się okazało, tezy. Niesamowite. Gorzej, że oni raczej nie przyszli tutaj czegoś wypożyczyć. To raczej ci ludzie, którzy wyśmiewają, demolują i myślą, że są fajni. Takich George nie znosił najbardziej. Aż nie mógł się doczekać, aż ich wygoni. Dość dziwne uczucie. Gdy zauważył parę młodzieńców w wieku mniej więcej lat czternastu, którzy oglądają jakąś starą książkę, obśmiewają ją, rysują po stronach (albowiem do jego przybycia sala młodzieżowa była pusta i reszta pracowników zajmowała się zaskakująco dużą liczbą klientów na sali głównej i w sali dziecięcej), podszedł i zapytał się celowo zmiękczonym, aż przypominało to groteskę, tonem.
-Może w czymś pomóc?
Dwójka nastolatków, wyraźnie przestraszona, rzuciła książkę na podłogę, krzyknęła w głąb regału "Cholera, ten idiota przyszedł!" i uciekła w takim popłochu, jak George nigdy nie widział. Cokolwiek by chciał zrobić, nie zdążyłby. Przeklął cicho pod nosem, posprzątał, co zabrudzili i wpadł w konsternację, ponieważ jedna z książek była w tak opłakanym stanie, że nie dało się z nią absolutnie nic zrobić. Pogniecione kartki, zamazana, brudna okładka. Tytuł jednak był wciąż widoczny. G. Orwell, "Folwark Zwierzęcy". Jedna z ulubionych książek Harrisa. Schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki i postanowił zostawić to, jak jest. I tak sprawdzano ilość książek po kartkach, które wkładano za okładkę i pisano tam, kto ją wypożyczył.
George usiadł za biurkiem, położył obok herbatę, która dotychczas leżała po drugiej stronie biurka. Zanurzył się w myślach. Wczoraj zadzwonił do niego znajomy, Henry. Dobra, znajomy to za dużo powiedziane. Chciał pogadać, porozmawiać na jakiś bliżej nieokreślony temat. Spotkać się, o! Harris przez chwilę pomyślał nad tym, co może zyskać, a co stracić i zdecydował się na niesamowicie odważny, jak na niego, krok. Zadzwonił.

"Kurde, ten gość rozmawiał ze mną parę razy na studiach, raz po chorobie dał mi notatki. Co on może chcieć?" - zdążył pomyśleć przed wykonaniem połączenia.
- Halo, Henry? Możesz mi powiedzieć, czego chciałeś i po jaką cholerę do mnie dzwoniłeś? Bardzo, ale to bardzo mnie to intryguje - Harris był wyraźnie podirytowany - Chciałeś się spotkać, chyba. Dlaczego?
- Kurcze.. George gdzie twoje maniery.- wesoły śmiech rozległ się w słuchawce.- Nie można powspominać razem starych czasów? Zresztą… pewnych spraw nie załatwia się przez telefon.
- Wybrałeś wspaniały moment na wspominanie starych czasów z człowiekiem, którego praktycznie nie znałeś. Wspaniale. Co ode mnie chcesz? Ledwo się znaliśmy. Raz dałeś mi notatki, wspaniały człowieku.
- Masz rację… pomyliłem się. Odpuśćmy to sobie.- wesoły śmiech gdzieś znikł. Pojawiła się za to irytacja.- Zrobiłem błąd.
- Sam zrobiłem zapewne przez jeden dzień więcej niż ty w całym swoim życiu, wielki człowieku sukcesu. To ty byłeś tym, któremu się wszystko udawało, zawsze ci zazdrościłem. Czemu chciałeś się spotkać? Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Będę jutro w bibliotece w godzinach popołudniowych, możesz przyjść mnie odwiedzić. I tak się nudzę.
-Zgoda… niech będzie.- dość długo Harris musiał czekać na odpowiedź.
- Świetnie. W takim razie wpadnij koło trzeciej, poszukaj mnie, biblioteka nie należy do dużych budynków. Mam nadzieję, że pamiętasz, jak wyglądam. - George lekko się zaśmiał.
- Myślę, że jakoś sobie poradzę, więc.. do jutra?- odparł w odpowiedzi Henry.
- Tak, dokładnie. Do jutra. Mam nadzieję, że spotkanie po latach będzie miłe. - George się rozłączył.

Uff, to było męczące! Harris czuł się nieco nieusatysfakcjonowany tą rozmową. Była jakaś krótka. Za to spotkają się. Jutro. Już miał dreszcze na samą myśl o tym. Niemalże obcy facet, z którym nie widział się od paru lat, nagle wyraża chęć spotkania. Za to nie będzie tak nudno w tym miejscu, chociaż porozmawia z kimś, kto nie jest przygłupim współpracownikiem. Musiał jednak przyznać, że jego sąsiedzi sprawili, że położył się późno spać. Mili ludzie. Sukces, ktoś z nim wytrzymuje. Do czasu, zapewne. Toż to niemalże geriatryk. Niedługo poumierają. Tak jest, jak twoi znajomi są o wiele lat starsi od ciebie. Ale, obecnie żyją i George miał nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej.

------
Godzina szósta. Zaczyna się wieczór. Za oknem widać zachód słońca, a dziś był jeden z najbardziej ekscytujących dni w życiu Harrisa. Pokłócił się z współpracownicą i miał do czynienia z nieprzyjemną młodzieżą, ale za to zadzwonił do byłego znajomego. I to było dobre. A teraz... sprzątanie biblioteki i o siódmej będzie w domu. Dziś jego tura, więc wychodzi ostatni. Jedna z najmniej ekscytujących czynności, jakie można sobie wyobrazić. Dobrze, że trwa raczej krótko. Do godziny. Tym razem goście wyjątkowo naświnili. Dłuższy wariant musiał zostać wybrany. Gdy skończył, zamknął bibliotekę i wyszedł. Wsiadł na rower, wrócił do domu. Dziś znów dołączy do sąsiadów w grze w pokera.
 
__________________
It all makes perfect sense. Explained in dollars, centes, funts and pense.
Affek jest offline