Pod pochmurnym październikowym niebem i w bujnym świetle latanii stały dwa radiowozy i kawałek dalej cywilny samochód. Piątka policjantów właśnie ruszyła zostawiła za sobą Williego i szóstego towarzysza i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę motocyklistów czekających przy swoich maszynach schowanych w krzakach. Trzej towarzysze Czeroskiego z rozmachem cisnęli pety na ziemię, przeskoczyli za motory i drzewo i wyciągnęli broń.
-Pędem do samochodu- Morgan smutnym wzrokiem ocenił sytuację i popchnął Suzan za siebie, a chwilę później w kierunku Williego stojącego z ostatnim policjantem.
Na chwilę skupił się na analizie dźwięków płynących z nocy; siedem leniwie pracujących silników, podmuch zimnego powietrza poruszył mokre liście odmrożone po wczorajszym pierwszym przymrozku, metaliczny szczęk dziewięciu odbezpieczanych pistoletów wyznaczał pole bitwy, a ciężkie oddechy policjantów z każdym cyklem przybliżały nieuchronną kanonadę. W końcu wyłapał to czego szukał: Willy wcale nie był w tarapatach; to on wydawał polecenia.
Kiedy padły nieuchronne strzały, asystent szybko rzucił się za samochód, chowając się za silnikiem i tylko klnąc głośno kiedy dwie kule wbiły się w karoserię. Mocnym chwytem za kark zmuszając Suzan do podążenia śladem rozsądnego młodzieńca Morgan kupił sobie chwilę na przemyślenie sytuacji. Nie takiej znów skomplikowanej, więc gdy tylko strzały przygłuchły, obrócił się w kuckach w stronę Williego
-
Powinniśmy odjechać zanim zaczną zadawać te naprawdę kłopotliwe pytania-
-Wsiadajcie! Poprowadzę. - wsiadł do środka przez drzwi pasażera i przeczołgał się na fotel kierowcy. Odjechał kawałek, za ścianę by nie dosięgła was żadna kula
- Teraz, jest bezpiecznie!- -Nie na długo; będzą szukać czwartego motocyklisty, ale potem wrócą i zapytają dlaczego pałętamy się na miejscu masowego morderstwa, jesteśmy zachlapani krwią albo po prostu co nas łączy z ludźmi którzy byli nieuprzejmi otworzyć do nich ogień-kwaśno skwitował Morgan kiedy już cała trójka siedziała w samochodzie
Willy wyciągnął z kieszeni odznakę z wielkim napisem FBI
- Ich szef rzucił na to okiem. Myślą że jestem po ich stronie.- -Ale wcale tak nie jest?- - Jest, ale nie do końca. Wytłumaczę ci po drodze - ruszył z piskiem opon, po drodze krzycząc przez otwarte okno
- Sierżancie Morris! Biorę ich na komendę! Tutaj jest za gorąco!- -Suzan, jak się czujesz?- Morgan obrócił się przez ramię na fotelu pasażera
- D..dobrze. Nikt do mnie jeszcze nigdy nie strzelał - widać było że dziewczyna się trzęsie, jakby była na mrozie
- Cóż, nie wiem jak Willy, ale ja zdecydowanie nie czuję się dobrze kiedy do mnie strzelają - rzucił lekko do obojga próbując rozładować nerwy
-Ci policjanci są mocno skorumpowani. Zamiatają pod dywan ciemne sprawki wampirów. A ja nie jestem wampirem, więc nie jestem do końca po ich stronie - - Dokąd pan sobie życzy? Elizjum?- - W zakrwawionych rzeczach w sam środek akcji ratunkowej? Jeżeli nie byłby to problem, proszę pod komendę- - Oczywiście - ruszył i włączył radio. Akurat leciało “Love me tender” Elvisa.
- W jaką grę gracie?- rzucił niby od niechcenia, szukając najdrobniejszych detali składających się na tą odpowiedź
- Nie gońcowi o tym opowiadać. - - Mam wrażenie że miałeś przekazać coś więcej niż tylko zaproszenie. Nie zrobiłeś tego przy Adamie, co jest pewną wskazówką. A obecna tutaj Suzan...ufam jej nieco bardziej niż widać.- - Z tego co wiem, to ty jesteś gospodarzem Elizjum. Znasz wszystkie wampiry w mieście. Lepiej było przekazać zaproszenie tobie niż regentowi. Zaproszeni są wszyscy z was, a nie tylko polityczna elita. A i owszem, miałem do przekazania coś więcej, ale obejdzie się bez tego. Lepiej będzie jeśli Pan Warren zrobi to osobiście.- -...lepiej niż Regentowi?- - Tak, Regent to zastępca księcia. Dając zaproszenie jemu, inni mogliby pomyśleć że zaproszone są tylko wyższe sfery. A... - Willly, jest pewien detal…- wampir z czeka na to pytanie, z uśmiechem myśliwego słuchając wokalu Elvisa(
alll the years till the end of timeee) w nagłej ciszy
- Jaki detal?- - Nikt nie powiedział że Adam jest Regentem. Nie przy Tobie.- (***)