Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2015, 21:07   #15
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wade tasował karty przy stoliku. Sam póki co… Bert i Brain nie mogli z różnych powodów. Pozostali jeszcze się nie zjawili. Póki co więc sam tasował karty.
Nagle drzwi się otworzyły i weszły przez nie J.C. z Aiko.
- Zagracie?- zapytał z nadzieją Wade, ale one spojrzały po sobie i J.C. rzekła w odpowiedzi.- Przyszłyśmy skorzystać z telewizora wujku.
Bo choć nie był to najnowszy model, to był to jednak największy telewizor w całym budynku.
Dlatego też lubiły wykorzystywać go na wspólne gry konsolowe.
- Tylko, żebyście jutro się tu nie kręciły, ok? Jutro jest ważny mecz.- pogroził palcem Wade.
- A nie dziś?- zapytała zaskoczona Aiko, podczas gdy J.C. podłączała już sprzęt.
- Dziś jest koszykówka jutro jest mecz baseballowy.- wyjaśnił Wade, a Aiko kiwnęła głową ze zrozumieniem. W Japonii baseball też cieszył się estymą.
-Od kiedy oglądanie wydarzeń sportowych zarezerwowana jest jedynie dla męskiej części społeczeństwa? - od strony wejścia rozległ się uprzejmy, cichy głos i kilka sekund później w drzwiach pojawiła się ruda głowa Tary, ozdobiona szerokim uśmiechem - Nanieśli jakąś poprawkę do konstytucji, którą przegapiłam?
- Koszykówka to nie sport… więc nie podlega takim zasadom
.- stwierdził Wade.
-Nie będzie zresztą żadnego sportu, chyba że masz pod ręką jakąś dobrą grę sportową na play’a 3 Lantana-san.- rzekła wesoło sąsiadka Tary z mocnym wschodnim akcentem.
-Możesz też zagrać w pokera, bo coś mi się goście spóźniają.-mruknął ponuro Wade.
- Playstation...przy Lilly? Wyleciałaby z pracy po tygodniu za nieobecności i spóźnialstwo - Tara westchnęła, unosząc teatralnie oczy ku sufitowi. Lekkim krokiem podeszła do stolika przy którym siedział staruszek - Jeśli się skuszę, za piętnaście minut zostanę w samych skarpetkach...a rachunki same się nie zapłacą. Zresztą, co mi tam. Mogę...spróbować, o ile laików dopuszcza się do stołu w tym lokalu.
- Wątpię… nie gramy na tak duże stawki.-
Wade przetasował karty i zaczął rozdawać.- Przy dwóch osobach zresztą nie ma sensu sięgać po żetony,, więc zagrajmy bez stawek. Tak dla ćwiczeń.

Tymczasem od strony telewizora zaczęły dobiegać dźwięki strzałów i odzywki dziewczyn. Grały w jakiegoś wojennego FPSa.
Kobieta potakiwała, patrząc uważnie na poczynania Wade’a.
-Dla ćwiczeń? Pasuje. Proszę o jakieś instrukcję dla pierwotniaków - parsknęła, przygryzając wargę - Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałam w pokera.
Wade skinął głową i powoli zaczął wyjaśniać zasady gry. Od tego jakie są układy kart i o jakiej sile, aż do kwestii licytowania. Było to w sumie dość proste do spamiętania, wszak nie była to zbyt skomplikowana gra. A Kowalsky’emu się nie spieszyło.
- No i jak... gotowa spróbować?- uśmiechnął się wesoło rozdając pierwsze karty.
- Jasne, zaczynajmy. Wszystko i tak wyjdzie w praniu.-
Pierwsza ręka Tary wyglądała na dość mocną dwie dziesiątki i dama dawały nadzieję na coś porządnego. Pozostałe były już słabsze. A Wade uśmiechał się triumfalnie, albo nie wiedział co to twarz pokerzysty, albo nie potrafił jej zachować, albo wprost przeciwnie.
Uśmiechając się uprzejmie, Lantana odłożyła słabsze karty na stół, obracając je licami ku dołowi. Wade był starym wyjadaczem, a tasować karty zaczął na długo przed jej narodzinami. W starciu z takim graczem nie miała najmniejszych szans. Nie obchodziła ją wygrana, potrzebowała chwili oddechu i spokoju po panującym w domu pandemonium.
- O której ma przyjść reszta? - zapytała.
-Już powinni przyjść, ale jak nie ma tak.. nie ma. A ty? Nie spodziewałem się ładniutkiej partnerki przy tym stole.Bo te dwie sikoreczki, gdy się zjawiają to tylko telewizor okupują.-Wade odłożył na bok dwie karty i pociągnął z talii.- Nie wiem co wy widzicie w tych grach.
-Mam w domu operę mydlaną, musiałam wyjść żeby przewietrzyć głowę i odpocząć - parskając kobieta dobrała dwie brakujące karty z talii - A jeśli chodzi o gry...takie pokolenie, nic pan na to nie poradzi. Jesteśmy od dzieciństwa bombardowani lawiną informacji i przez to trudno nas zaskoczyć i zainteresować. Żeby pobudzić mózg potrzebujemy masy bodźców i gry ich dostarczają. Jest w nich ruch, kolor, migający obraz i w zależności od gatunku: walka, taktyka i tak dalej i tak dalej. Dla każdego coś miłego.
- Pokolenia, akurat. Dzieci są zawsze takie same. Ot, w głowach się ich rodzicom poprzewracało.
- Wade miał na ten temat własne zdanie. Do którego dołożyła swe trzy grosze sąsiadka Tary.- Nie rób z siebie takiej dostojnej matrony Tara-san. Jesteś młodziutka jeszcze.
Z kart zdobytych w nowym rozdaniu dodatkowa dama dawała dwie pary. Całkiem ładny układzik.
-Zezgredziałam ostatnio, no nie? - Lantana zaśmiała się szczerze, przytakując Aiko.
- Co najwyżej gust ci się pogorszył, mało szykowne ciuchy i karty… zabawy dla emerytów i mafiosów.- odparła przekornie Aiko przesuwając spojrzeniem po Tarze.
- Uważaj kochana, bo jeszcze złożę ci propozycję nie do odrzucenia - Tara w końcu oderwała wzrok od wyświetlacza komórki i powróciła do rzeczywistości - O, cześć George. Wybacz...kolejna tragedia z Lilly w tle. A pomyśleć że wizyta u fryzjera nie jest czymś, przy czym człowiek może cokolwiek namieszać. Myliłam się - pokręciła z rezygnacją głową. Dwie pary, zawsze mogło pójść gorzej. Mrugnęła do Wade’a, czekając na jego ruch.
-We dwójkę nie ma co licytować. Dreszczyk niewielki, więc... ja mam trzy siódemki w oprawie z asa i króla.- wyłożył swe karty Wade, a Aiko odpowiedziała zaczepnie. -A jakąż to propozycję masz na myśli Tara-san?
-Spokojnie, w tej scenie nie ma żadnych pomarańczy. Jesteś bezpieczna -
ruda mrugnęła do Azjatki i wróciła do kart. A Japonka zachichotała tylko w odpowiedzi i trącona łokciem przez J.C. wróciła do grania.
- Mówiłem, że wrócę. - George wszedł do pokoju. Wyglądał na nieco zmęczonego, może to dniem w pracy. Podkrążone oczy, wymięta firmowa marynarka.
- Co robicie?
- Poker… no to teraz możemy na serio.
-rzekł z uśmiechem Wade widząc w Harrisie kolejnego chętnego do gry.- W trójkę to możemy licytować. Gramy na pulę dwudziestu dolarów każdy. Powiedzmy… żetony po pięćdziesiąt centów?
- Wspaniale. Za chwilę wrócę, skoczę po pieniądze i przebiorę się w coś normalniejszego, mam już po uszy tej okropnej marynarki.
- George wyszedł, aby za chwilę wrócić.
Po chwili Harris wchodzi, ubrany w koszulę i dżinsy. Zauważa również włączony telewizor z jakąś grą.
-O, Playstation 3. W co grasz? - podszedł do J.C. i Aiko grających na padach.
- Modern Warfare.- rzekła Japonka.- Co-op.
- Hmm, które? Grałem nieco na komputerze, uważam, że druga część jest nieco lepsza. - George wziął najbliższe wolne krzesło i, przyciągnięwszy je obok telewizora, usiadł.
Dziewczyny grały całkiem nieźle. Trzeba przyznać, że potrafiły niemal odczytywać swoje zamiary i doskonale współpracowały w tej grze pokonując kolejne obszary w drodze do wyznaczonego celu. O ile Aiko była głośna, o tyle J.C. była skupiona i cicha. I pierwsza oderwała się od rozgrywki podając pada Harrisowi.- Masz… ja już nie mam czasu na dalszą grę.
- Dzięki.
- George wziął pada. Nie lubił brać “po ludziach”, wolał włączać własną konsolę, ale na grę w tak doborowym towarzystwie nie będzie narzekał. Dawno nie miał kontrolera od tej konsoli w ręku, a jeśli już, odpalał swoje stare Playstation jeszcze z lat dziewięćdziesiątych i odpalał na nim przedpotopową grę, więc jedyny FPS z jakim miał od dłuższego czasu do czynienia to Medal of Honor z 1999 roku. Gra była jednak dość mocno przypominająca właśnie tamten tytuł, więc Harris szybko się przyzwyczaił i po jakimś czasie szło mu… cóż, nie przeszkadzał w grze. Nie był to poziom jego poprzedniczki, musiał poćwiczyć.
Aiko...była bardzo wyrozumiała, choć niewątpliwie tempo rozgrywki spadło, a oboje ginęli zazwyczaj z winy Georga właśnie. Niemniej zabawa była przednia i łatwo było o przy niej zapomnieć o całym świecie. Zaś Wade i Tara dochodzili już do siódmej rozgrywki. Szczęście było stronie Wade’a. Wygrał cztery partie, ale Tara powoli zaczęła łapać o co chodzi w tym rozgrywaniu.
-Ja też się będę zbierać. Mamy dzisiaj gościa, trzeba się przygotować...coby wstydu młodej nie narobić. Wyskoczenie w dresach i różowych kapciach odpada...a szkoda. Lubię moje kapcie. - Tara odłożyła karty na stół - Dziękuję za lekcję, rozgrywkę i cierpliwość, następnym razem się odegram. - skinieniem głowy podziękowała Wade’owi, po czym z markotną miną wstała od stołu, by ruszyć za J.C. ku wyjściu.
- Zależy o jakim gościu się mówi.- stwierdził Wade ze śmiechem. A J.C. zerknęła na dres który miała na sobie Tara i poczekała na nią przy wyjściu.
-Jedziesz windą?- zapytała.
- O, widzę, że ludzie zaczynają uciekać. - powiedział uśmiechnięty George do Wade’a. Odwrócił się potem w stronę Aiko.
- Może też zagrasz w pokera?
- Nie przepadam za pokerem.-
odparła dziewczyna zajęta rozgrywką na konsoli.- Karty mnie nudzą, chyba że Magic the Gathering... lub coś w tym stylu. Ale… ty możesz pograć.
-Czemu nie? -
Lantana wzruszyła wesoło ramionami - Niby jedno piętro...ale za to w jakim towarzystwie!
-Przesadzasz.-
rzekła nieśmiało J.C. wzruszając ramionami. I obie wyszły. Wade spojrzał na Harrisa licząc zapewne, że zrezygnuje z dalszej gry na rzecz rozrywki karcianej.
- Nie lubię, jak ludzie stawiają mnie przed trudnymi wyborami. Nie wiem wtedy, co robić. Chyba jednak zostanę przy Playstation, dawno nie grałem. Wybacz Wade, może później tego wieczoru. Nie zawsze mam okazję z kimś pograć. Co do Magic the Gathering… coś mi się obiło o uszy, ale niespecjalnie wiem, o co w tym chodzi. -zdecydował Harris.
- To kolekcjonerska gra karciana… składa się z własnej talii kart.. Kusso !- zaklęła w rodzimym języku, bo właśnie jej postać zginęła.- Trochę pogrywam, mam własną talię, ale….
- No nic… chyba dziś się nikt nie zjawi.-
stwierdził Wade wstając od stołu.- Nie wiem jak długo tu będziecie siedzieć gołąbki,ale powiedzcie każdemu kto się zjawi, że pokerek odwołany.
- Gołąbki? Jeśli to był żart, to najwyraźniej bardzo słaby. Ciężko tak mówić o ludziach, którzy widzą się pierwszy raz. -
odparł Harris, odrywając się od gry, co skutkowało w śmierci jego postaci. - Szlag.
- Cóż…-
Aiko nawet nie załapała znaczenia żartu Wade’a, albo nie zwróciła na nie uwagi.- Mam swoją talię, ale bardzo słabą.
- Myślę, że bardzo słaba jest lepsza od żadnej, ale co ja się znam. Szczerze mówiąc, już na samo słowo “kolekcjonerska” robi mi się niedobrze. Wyrzucasz w to kupę kasy, a i tak nic z tego nie masz. Już wolę kupić grę na moje antyczne Playstation.
- Nie… jeśli kupujesz dla zabawy.Ot czasu do czasu… dlatego mój deck jest słaby.
- wzruszyła ramionami Aiko wkraczając z powrotem do gry.
- Właśnie, jeśli chcesz coś osiągnąć, to musisz wywalić na to ogrom pieniędzy. Bezsens. - George również skupił się na grze.
- Wolę płytki…- rzekła w odpowiedzi Aiko skupiając się na grze.
- Przepraszam… płytki? - George’owi najwyraźniej coś umknęło lub nie umie czytać między wierszami. Dalej próbował skupić się na grze.
-Płytki z grami… mam ich dużo.- mruknęła Aiko wyraźnie zamyślona i powoli posuwając się naprzód swoim awatarem w grze.
- Jeśli chodzi o gry, zatrzymałem się w czasach pierwszego Playstation. Moją ulubioną grą jest Metal Gear Solid. - odparł George nie odrywając wzroku od ekranu
-Który?- spytała krótko.
- Pierwszy. W resztę nie grałem. - równie treściwie odpowiedział Harris.
- To mogłabym pożyczyć ci czwórkę, jeśli znasz kanji.- rzekła przyjaznym tonem.
- Zawsze możesz mnie nauczyć. - odpowiedział żartem.
-Może… kiedyś.- zamyśliła się Aiko, przerywając grę i przeciągając się.- Ale nie dziś. na razie możesz pouczyć się tej gry. Zatrzymaj i poćwicz… jeśli nie jesteś tak dobrym partnerem jak J.C… Ale jest dla ciebie nadzieja młody padawanie.
- Och, mistrzu. Może w takim razie jakieś rady na początek? Wiesz, ostatnim konsolowym FPSem w jakiego grałem jest Medal of Honor, też na PSX. -
odparł George, patrząc się na ekran.
- Trening czyni mistrza. Każdy ma swoje metody prowadzenia walki. Ulubione bronie i tak dalej…- dziewczyna poklepała go po ramieniu wstając. - Poradzisz sobie.
- Wspaniale. Jutro może będę umiał grać.
- George ustawił sobie jakąś z początkowych misji i zaczął w nią grać. Szło mu opornie, ale się nie poddawał. Progres był, w najlepszym wypadku, powolny.

W czasie gdy Aiko szkoliła młodego padawana Harrisa w sztuce strzelania do elektronicznych przeciwników J.C. i Tara dotarły do alternatywy dla schodów zamontowanej za czasów młodości Wade’a.
Winda była w tym budynku snobistycznym dodatkiem z lat czterdziestych i pięćdziesiąt. Była stara i funkcjonowała na silniku spalinowym. Wade ją konserwował i uzupełniał paliwo. Była dość wolna i ciasna. I mieściła ledwie cztery osoby. J.C. weszła pierwsza do windy i zerkając na Tarę wciskając przyciski.
-Dzięki. Niby jedno piętro, ale jak pomyślę o całym wieczorze na szpilkach...to już mi nogi wchodzą tam skąd wyrastają - Lantana z ulgą oparła plecy o ścianę i przymknęła oczy - Mój wewnętrzny leń jest usatysfakcjonowany. A ty co, praca dziś w nocy?
- Tak… dziś w radiu, a jutro w domu… i jutro będzie gorzej.-
oceniła J.C.- Kilka albumów do przesłuchania. Koszmar.
-Ooo, a co tym razem ci wpadło? Jakieś ciekawe zespoły?
- W tym właśnie rzecz, że nie... korporacyjne twory. Ładne buzie doczepione do muzyki i słów. Pół biedy jeśli śpiewają sami. Gorzej jeśli z playbacku.-
westchnęła J.C.- A ja to muszę przesłuchać, żeby móc potem w radiu powiedzieć coś o tym…. a kto was odwiedza? Jakiś ważny klient?
-Ważnego klienta mam umówionego jutro na dziesiątą i to takiego naprawdę priorytetowego. Wczoraj latałam jak kot z pęcherzem, żeby dopiąć wszystko i przygotować sensownie. Jeśli temat wypadnie po mojej myśli w końcu będę mogła na poważnie pomyśleć o wynajęciu lokalu na mieście i urządzeniu porządnego biura. Bo tak w domu, to jednak kiepsko...a młoda wpadła na genialny pomysł sprowadzenia nowego faceta na kolację. Akurat dziś
- Lantana zmarkotniała wyraźnie, jednak zaraz się przywołała na twarz uśmiech - Wiesz, że nie potrafię jej odmówić, gdy robi te swoje wielkie oczy basseta. Wszystko byłoby w porządku...ale to Lilly. Trzeba się przygotować na najgorsze: wybuch wojny, podniesienie stopy podatkowej...i całą resztę klęsk żywiołowych. Dobrze przynajmniej, że dała się przekonać do skorzystania z cateringu… niebezpieczeństwo podpalenia połowy bloku zostało zażegnane. Ehhh...J.C… przydałby mi się jeden wieczór...taki normalny. Posiedzieć, pogadać...w granicach rozsądku i przy dopuszczalnej ilości decybeli. Takie o - marzenia ściętej głowy…
- Posiedzieć... pogadać... z Lilly?
-zamyśliła się J.C. i zmieniła temat dodając żartobliwie.- Pewnie wybrała jakąś wystrzałową kieckę. Zawsze tak robi, gdy chce najnowszego chłopaka zauroczyć.
-Nie dobijaj mnie, proszę. Nieładnie tak kopać leżącego -
Tara zaśmiała się, choć był to śmiech pozbawiony jakiejkolwiek radości, zrezygnowany i gorzki - Z nią się nie da porozmawiać, bo nie słucha tego, co się do niej mówi. Jak już coś sobie wbije do łba to kaplica. Nie jest złą dziewczyną, albo coś...jedynie rozpieszczoną, jak na jedynaczkę z nadopiekuńczą matką przystało. A kiecka...trzy godziny przed szafą, płacz, lament i zgrzytanie zębów. Jej szafą, moją szafą… dodawać coś jeszcze? - zakończyła wyraźnie przybita.
- No… ty też potrafisz się ubrać zachwycająco więc… trochę się jej nie dziwię, że buszuje w twojej szafie. - mruknęła cicho J.C. I zamyśliła się gdy winda stanęła.- To z kim chciałabyś pogadać na luzie? Z tym no… pisarzem? Sypia cały dzień.
-Zachwycająco? Dzięki…czasem mi się zdarza, ale nie dzisiaj -
Tara spojrzała wymownie na żółte, powyciągane dresowe spodnie i bluzkę z krótkim rękawem w tym samym kolorze. -Gadka z Terrencem? Taaa..już widzę, jak znajduje czas na ploty przy kawie. Kawie...kawa! - rzuciła naraz odkrywczo, unosząc palec wskazujący ku sufitowi - J.C. wpadniesz na kawę? Piąty Jeździec Apokalipsy wróci za godzinę, a ja dostałam do przetestowania jakąś włoską mieszankę, całkiem niezła.
-Ok… czemu nie.-
skinęła głową J.C, i mruknęła cicho.- Ja tam sądzę… że i tak ci do twarzy w tej bluzce. I… nie znam się na kawach za bardzo. Na herbatach też nie, choć Aiko testuje na mnie różne mieszanki.

DETROIT LATO 2010 dzień 0


Nikt nie spodziewał się tego co miało się zdarzyć. Nikt nie spoglądał w niebo z obawą. Nikt nie czuł strachu tego ranka. Każdy miał głowę zajęty swoimi sprawami tego niedzielnego poranka.
Nie było piania kogutów, za to były krzyki kobiety roznoszące się po całym korytarzu. Olga i Peter znowu się kłócili… głośno i z pasją. I po rosyjsku.
Co prawda nikt tu nie rozumiał tego języka, niemniej łatwo się było domyśleć temat. Olga podejrzewała Petera o romans, albo on ją. Byli zazdrośni o siebie, zazdrościli sobie sukcesów nawzajem i łączyli jakimś cudem brak wierności z wyjątkową zaborczością.
Ich krzyki oznajmiały nowy dzień dla pozostałych mieszkańców bloku. Niedzielny poranek się zaczynał.

W szczególny sposób dla Tary Lantany. Wczorajszy wybryk ciążył jej na sumieniu, ale i zasmakowała tej pokusy zakazanego owocu. I złożyła propozycję…
A teraz jadła śniadanie w towarzystwie wręcz rozświergotanej Lilly, która obudziła się w dobrym humorze mimo lekkiego kaca. Tara nie musiała się domyślać.. Kuzynce usta się nie zamykały gdy opowiadała o wczorajszym wieczorze i o tym co się działo za drzwiami jej pokoju. Nie była to może szczegółowa opowieść przetykana dziewczęcym chichotem i “a potem… wiesz co… było bosko”. Z tego co Lantana zrozumiała, Lilly z powodu tremy, przesadziła z alkoholem więc figle z Gregory’m choć namiętne zakończyły się szybko, bo Hopkins po prostu film się urwał.
Ale i tak chwaliła kaloryferek swego chłopaka, jak i to co ma poniżej, nie wiedząc że mogłyby porównywać notatki. No i wielokrotnie podkreślała że jest winna Tarze przysługę
A potem.. Gregory zadzwonił i Tara była świadkiem typowe miłosnego szczebiotu Lilly włącznie z określeniami typu “dziubasku... tygrysku... dzikusie mój”. Zanim Lantana zdążyła opuścić kuchnię, na twarzy Lilly pojawiło się zdziwienie. Po czym podała swą komórkę Tarze mówiąc.- Gregory chce cię pozdrowić.
W jej tonie głosu nie słychać było podejrzeń, ale oczy błyszczały ciekawością.

-... to już zależy od pana.- taką wypowiedź Karl Hobbs na koniec usłyszał od Connora. Te słowa jednak poprzedzone były innymi.- Jak mi pan zapłaci to wezmę tą sprawę, bez względu na to czy pan dostarczy dokumentację czy nie. Ale jeśli mam coś robić poza bezcelowym nabijaniem panu rachunków to muszę mieć te papiery, więc… czy uda mi się coś osiągnąć, to już zależy od pana.
Wszystko zależało od niego. Cena podana przez Connora nie była za wysoka, przynajmniej w teorii. Stawka godzinowa plus wydatki na śledztwo. I w razie niezadowolenia z wyników możliwość zerwania kontraktu w każdej chwili. A wtedy wszystko co McBrithe zebrał w śledztwie do czasu zerwania kontraktu miało należeć do Hobbsa. Uczciwe postawienie sprawy. Detektyw nie obiecywał gruszek na wierzbie tylko wprost wyłożył kawę na ławę. Więc wydawał się godny zaufania. Hobbs miał cały kolejny dzień na zebranie dokumentacji, pomijając jednak te godziny, które musiał spędzić w knajpce. Właściciele pubów bowiem, nie mieli wolnego w niedziele… w przeciwieństwie do prawników i biur detektywistycznych. McBrithe poradził, by Hobbs dokumenty podrzucił z samego rana w poniedziałek. No i dał wizytówkę z numerem telefonu.
Tak więc niedzielę miał podzieloną pomiędzy zajmowanie się swym pubem, zbieraniem papierków i … dwiema godzinami z swoimi dziećmi. W końcu weekend to najlepszy czas na spędzanie czasu z pociechami.

O dziwo… nie on jeden miał taką perspektywę. Z samego rana do drzwi Alistaira Dowsona zapukała bowiem Mindy Hoover. Otwierając jej drzwi Alistair spodziewał się więc kolejnej prośby związanej z dopilnowaniem małej Alice. Nie był temu aż tak przeciwny, wszak zawsze to była miła odmiana w jego dość monotonnym ostatnio życiu.
Mylił się. Mindy chciała bowiem mu podziękować i w ramach tego podziękowania zaprosiła na rodzinny obiad do siebie. Na dwunastą. Jak zapewniała Mindy, obiad nie miał być niczym specjalnym i Alistair nie musiał się specjalnie szykować. I nie zamierzała wyjść dopóki mężczyzna nie zgodzi się ich odwiedzić. Niedzielne rytuały Alistaira musiały więc ulec zmianie.

Niedziela nie była dniem w którym biblioteka bywała bardziej zatłoczona, ale też dzień pracy był skrócony. W dodatku w tym dniu George Harris był podekscytowany. Tym razem coś w jego egzystencji drgnęło. Co prawda to drgniecie był tylko spotkaniem z dawno niewidzianym kolegą ze studiów, ale to zawsze była odmiana.
Henry Bowman...


Człowiek któremu wyszło. Henry był zamożny, miał dobrą pracę, żonę, kupę kasy i satysfakcję z pracy. Miał to wszystko i starał się tym nie chwalić przed Harrisem, acz takie fakty wychodziły podczas ich wspólnej rozmowy. W końcu ile można wspominać wspólne zgrywy podczas studiów, gdy okazało się że Harris w żadnych z nich nie uczestniczył. Cóż poradzić…Henry był kapitanem drużyny a George cóż… George był tym nerdem którego omijano z daleka pomijając okresy egzaminów. Harrisa i Bowmana w niewielkim stopniu łączyła przeszłość, a teraźniejszość nie łączyła w ogóle. Bowman został tłumaczem przysięgłym pracującym w przedstawicielstwie koncernu BMW, zarabiał krocie i cieszył się poważaniem, a Harris utknął w dziupli jaką była biblioteka. Niemniej Henry spotkał się z Georgem w konkretnym celu, bowiem rzekł.- George mam dla ciebie propozycję nie odrzucenia. Dobrze płatną i w zasadzie legalną… tyle że wymagam dyskrecji. Dużo dyskrecji i… twoja znajomość niemieckiego chyba nie zardzewiała?


Meteor leciał ustalonym matematycznie torem. Wyliczenia superkomputerów były bezbłędne, obiekt o kodowym oznaczeniu HC-002-56789 miał prześlizgnąć się po górnych warstach atmosfery i wykorzystać przyciąganie ziemskie jako asystę grawitacyjną i odbić w kierunku słońca w które miał centralnie uderzyć ginąc w jego płomieniach… no chybe że korona słoneczna spali go zanim dotrze powierzchni gwiazdy. Wszystko miało się dziać zgodnie z tym scenariuszem. Tyle że meteor z niewiadomych przyczyn rozpadł się w górnych warstwach atmosfery i opadł na północne stany zjednoczone w postaci ognistego deszczu.


Bardzo efektowny widok, jeśli ktoś patrzył w gwiazdy. Nie tak niezwykły, bo deszcze meteorów były częstym zjawiskiem na planecie Ziemi. Większość odłamków dosłownie wyparowało nie docierając do powierzchni stanów zjednoczonych. Tylko jeden był dość duży, tylko jeden rozpalony do czerwoności i tracący na masie z każdym metrem zmierzał w kierunku miasta. Tylko jeden…
Jego uderzenie wywołało wyraźny wstrząs rozchodzący się po całym Detroit, ale fala uderzeniowa zdołała jedynie zdewastować Grand Circus Park, wywołując kilka pożarów, uśmiercając kilka osób, raniąc znacznie więcej. Wzbudził też olbrzymią ilość pyłu, który ciemną chmurą zaległ nad miastem. Pyłu, który zniekształcał i pochłaniał fale radiowe, blokując łączność bezprzewodową i satelitarną w obrębie miasta i okolic. Zamilkły telewizory, zamilkły radia, zamilkły telefony komórkowe. Nastała cisza radiowa.


“Charlie obiecał sobie, że postara się zakończyć projekt jeszcze dziś nawet jakby miał większość nocy przesiedzieć przed komputerem.”

Ambitny cel… ale jak się okazało. Nierealny.
Niestety organizm zaprotestował przeciw takiemu traktowaniu. Biedny Charlie Belanger nie zdołał zakończyć przeróbki strony w sobotę. Nocne picie kawy było dobre na maraton w jakimś MMO, ale przy przerabianiu całego kodu strony sprawdzało się coraz gorzej z każdą godziną. Zaczął popełniać błędy. Wpierw proste literówki, potem wręcz szkolne bugi, które owocowały efektownym wysypywaniem się strony przy każdym uruchomieniu. Mijały kolejne godziny nocy i… Charlie stał w miejscu, pomijając wycieczki do WC. Poddał się więc koło trzeciej nad ranem. Położył spać…

Spał do 13:00 i po obudzeniu, zgłodniał. Obiad i dopiero po nim mógł zabrać się z powrotem do robienia strony i naprawiania tego co sknocił wczoraj w nocy. A było tego sporo. No cóż… tym razem Charlie wyciągnął wnioski z własnych błędów i zamierzał się po prostu przyłożyć do roboty nie przesadzając z zarwaniem nocki. Jeśli nie zdołałby dokończyć dziś, to… najwyżej skopiuje dane i odda kompa Aiko. A jutro już na własnym sprzęcie.
Dochodziła już dziesiąta wieczorem, ale Charlie kończył już swoją robotę. Znając nieco zwyczaje studentów, domyślał się że Japonka jest pewnie na jakiejś imprezie i nie wróci przed północą. Miał więc sporo czasu.
A gdy rozpoczął wysyłanie paczki .rar z gotową już stroną, nagle coś rozbłysło w oknie. Nastąpił głośny huk i zadrżały szyby jak i cały. Co się właściwie stało ?!
Wojna?! Zamach terrorystyczny?! Charlie nie wiedział. Za to przed sobą na ekranie miał dziwny komunikat.


Nie rozumiał kanji, ale obrazku sugerowały, że… połączenie z netem zostało zerwane, znowu. Ten projekt strony po prostu był pechowy. To całe zlecenie było pechowe. Nie było innego wytłumaczenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline