Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2015, 01:57   #9
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Feylan Dandradin, Treal Naralthir

Feylanowi ciężko było zapaść w trans, kiedy Treal wypowiadał opodal niego słowa w języku smoków jak sam zakomunikował, w języku magii. Nie, może nie tak nieopodal, bo nowo poznany utrzymywał pewien dystans, nie chcąc swoim “rytuałem” przeszkadzać mu w transie, chociaż nie wiedział, że to i tak nie miało znaczenia dla Feylana. Ten elf musiał być magiem, a to nie sprawiało, że Dandradin czuł się lepiej, wręcz przeciwnie. Nawet chociaż trans był także czuwaniem, to nie sprawiało to, że łatwiej było Feylanowi weń zapaść, kiedy wiedział, że być może, tuż pod nosem, ma tego konkretnego elfa....
Niemniej po dłuższej walce sam ze sobą dał za wygraną i pełen niepewności zapadł w trans.

Treal natomiat całkowicie nieświadom rozterek swojego nowego towarzysza postanowił zadbać o umysł i ciało. Starając się nie przeszkadzać Feylanowi, cicho trenował język smoków, nie chcąc wypaść z rytmu, aby po skończonym treningu języka magii zająć się ćwiczeniami fizycznymi. Nie chcąc jednak zakłócać spokoju drugiego elfa ograniczył się tylko do prostych ćwiczeń, mających za zadanie przypomnieć mięśniom, że pomimo odpoczynku towarzysza podróży, one nie powinny zadowolone rozsiąść się jak królowie i zgnuśnieć. To byłoby nie do pomyślenia…

Wieczór przeistoczył się w ciemną noc. Nadchodziła kolej na wyrwanie Feylana z transu i zmianę warty, jednak od czasu, gdy Treal kończył swoje ćwiczenia coś nie dawało mu spokoju. Nie umiał wyjaśnić cóż to takiego było, ale kiedy jego umysł zakończył swój taniec w rytm przyzwyczajeń Naralthira i poświęcił już każdą swoją cząstkę na czuwaniu, Treal zaczął czuć się nieswojo w tym miejscu. Zupełnie jakby był intruzem w czyimś świętym schronieniu; intruzem, którego niezwłocznie należy się pozbyć…
Za drugim przemyśleniem Treal nie był już pewien, czy to wszystko to nie wytwór umysłu. Nikogo tu przecież nie było, sam obszedł ich mały obóz szukając zagrożenia, ale niczego nie znalazł, ale… coś w tym miejscu sprawiało, że słoneczny elf czuł rosnący niepokój przed… czym?

Spojrzał na Feylana i leżącą na nim Aprillę, aby zobaczyć, jak coś owinęło się wokół szyi elfa i powoli zacieśnia się na niej swój chwyt.

Długie, grube trawy, które jeszcze nie oddały naturze swoich sił, jakie zgromadziły w lecie, niczym zielony powróz oplotły szyję leśnego elfa.





Ellethiel Davar, Thorendil

To, co się wydarzyło w grobowcu, który teraz opuszczali, powinno dać do myślenia Ellethielowi, ale najwyraźniej nie dało dostatecznie, jednak czy to był problem dla Releona lub Thorendila? Ellethiel miał wszak swój rozum, chociaż najwyraźniej jego wewnętrzny głos rozsądku przyzwyczajony był to plecenia głupot...

Thorendil znalazł złodziei dóbr zmarłych, którzy jednocześnie stali za cierpieniem przynajmniej dwóch istot- jelonka oraz Releona, a trzech, jeżeli wliczyć w to naiwnego Ellethiela… bo czyż mógł podpiąć pół elfa pod tę zgraję ludzi? Oczywiście jeżeli młodzik nie udawał swojej naiwności, a atak na niego nie był jedynie częścią wewnętrznych porachunków tej grupy. Jaka nie byłaby prawda, chociaż pewnie Thorendil miał już swoją wersję, dwóch uciekło pozostawiając towarzyszy na pewną śmierć, jeżeli druid nie postanowiłby zareagować i ocalić życia tych małych rabusiów.

Cała czwórka opuściła grobowiec, a w tym jeden miał przywilej bycia wyniesionym, chociaż pewnie gdyby był przytomny miałby jakieś obiekcje. Kiedy tylko znaleźli się poza murami miejsca ostatniego spoczynku zimny wiatr obmył im twarze, ale jednocześnie dał możliwość złapania rześkiego powietrza, które było wytchnieniem po zatęchłym i ciężkim należącym do grobowca. Wieczór zdążył dobiec końca i noc się zadomowiła na dobre na nieboskłonie. Thorendil wiedział, że cały las nie usnął, a jednak takie wrażenie sprawiał.
Już na zewnątrz Ellethiel przykro przekonał się, że jego towarzyszy nigdzie nie ma… jak i koni. Zupełnie tak, jakby ich po prostu pozostawili, nawet nie oddając im wierzchowców.





Śniący Skowronek

Las był nienaturalnie cichy, kiedy Skowronek pojawił się w miejscu, niegdyś tak bliskim jego sercu, gdzie znajduje się ona.

Elf zrobił pierwszy krok, kiedy zdał sobie sprawę, że nic nie jest takie, jakie być powinno. Świątynia wydawała się pozostać niezmieniona, a jednak… A jednak coś było nie tak. Może chodziło o to, jak ciemność zagina się w zakamarkach świątyni, pozornie tylko przepędzona przez światło księżyca, królująca wszędzie tam, gdzie spojrzenie jego srebrnych oczy dotrzeć nie może. Innego światła nie dało się uświadczyć w tym miejscu, nawet najmniejszego poblasku świecy.

Noc królowała nie tylko na zewnątrz Dworu, ale także, a może tym bardziej, w jego wnętrzu.

Skowronek powoli przechadzał się po świątyni obserwując, badając i chociaż nie wiedział czego tak naprawdę szuka nie zaprzestał poszukiwań. Czuł, jakby coś się czaiło w tym świętym przybytku. Jakby go obserwowało. Nigdy, przez cały czas, jak tu przebywał i pojawiał się jako gość, nigdy nie doświadczył czegoś takiego.
Podszedł do jednego z przedstawień Sehanine, aby dokonać nieprzyjemnego odkrycia. Miejsce, w którym kiedyś były oczy bogini pozostał tylko obłupany ślad, który niczym opaska ślepca zabraniał dostępu śmiertelnikom do spojrzenia w oczy boga.

Na zewnątrz rozległ się niezrozumiały szept.

A jej tam nie było.





Aranion Ondovaul

Udzielono mu pomocy… Naprawdę ktoś postanowił podjąć ryzyko, aby uratować skórę jednego, stojącego przed pewną śmiercią elfa. Teraz trzeba było tylko zadbać, aby ten akt dobroci nie poszedł na marne.
Był ranny, ale chociaż te rany nie były same w sobie bardzo poważne, to jednak czuł krążącą w jego żyłach truciznę. Nie wiedział jak jest silna oraz jakie szkody może spowodować, ale zdawał sobie sprawę z tego, że powinien szybko się tym zająć tylko… jak? Drowy pewnie posiadały odtrutkę, ale przecież nie wróci teraz do nich i grzecznie nie zapyta czy mają może trochę na stanie.

Ruszył w kierunku, który prowadził byle dalej od drowów wiedząc, że wieczór już dawno za nim i teraz panują warunki przyjazne mrocznych elfom. Odgłosy pogoni w końcu zamilkły, ale to nie sprawiało, że Aranion czuł się lepiej z tą myślą. W końcu drowy mogły poruszać się po cieniach i wypatrywać swojej ofiary swoimi lubującymi się w ciemności oczyma, a może nawet już go znaleźli i teraz tylko się bawią? Czy będzie w stanie sam im się znowu przeciwstawić?

Oparł się o drzewo i wziął kilka głębokich wdechów czując, jak powoli zostają z niego wydzierane siły. Czy to trucizna? Przetarł oczy i rozejrzał się dokładnie. Gdzie teraz powinien się udać, gdzie się udać… Powinien wrócić do miejsca, z którego wyruszyli na ten śmiertelny patrol. Pamiętał, że w tamtym obozie zostało przynajmniej jeszcze kilku jego towarzyszy… bo zostało, prawda?

- Czas upływa, prawda darthirii? - rozległ się cichy, słaby głos przerywając ciszę lasu. Głos mający swe źródło gdzieś z prawej Araniona. - Ale jeżeli chcesz… Możemy sobie pomóc nawzajem…
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 30-03-2015 o 03:02.
Zell jest offline