Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2015, 09:18   #16
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Alistair wyspał się wyśmienicie i wstał w dobrym humorze. Udało mu się nawet przeciągnąć kilka razy i reumatyzm w dłoniach nie dokuczał mu aż tak, jak zazwyczaj. Plus.

Byłą niedziela, więc tym razem, zgodnie z tradycją, sam przygotował sobie śniadanie. Nic trudnego i wyszukanego. Dwa jajka na miękko, francuskie tosty i kawę z dużą ilością mleka. I masło. Sporo masła. Walić lekarzy, przynajmniej w weekend.

Plan na dzisiaj był dość prosty. Wybrać się na minigolfa i do parku na obserwację przelatującej komety wieczorem. Widok, który mógł już mu się nie trafić za życia. Obserwację uskutecznić mieli z dachu ich budynku, chociaż Dowson nie był pewien, czy światła innych budynków nie ograniczą widoczności. Jednak jeżdżenie gdzieś poza miasto, po ciemku, jakoś mu się nie uśmiechało. Detroit na obrzeżnych dzielnicach, szczególnie po zmroku, stawało się niezbyt bezpiecznym miejscem. Alistair był stary, lecz nie głupi.
Wybierał się już na spacer, kiedy zapukała Mindy Hoover zapraszając go na obiad. Zaproszenie przyjął, chociaż czuł się nieco skrępowany.

Następne kilka godzin spędził starannie dobierając garderobę, goląc się i wyciągając z szafki świąteczne perfumy. Tak odszykowany, z kupioną dzień wcześniej, wielką, szmacianą lalką. Wyskoczył też na róg zakupić bukiecik kwiatków dla gospodyni.

* * *

Gospodarze byli równie zakłopotani, co i Alistair, a Mindy podziękowała wylewnie i za kwiaty i za lalkę. Alice biegała jak szalona rozluźniając trochę spiętą atmosferę. Mindy dwoiła się i troiła, by zaspokoić żołądki męża i gościa, a Alistair musiał przyznać, że sąsiadka gotuje naprawdę dobrze i smacznie.

Oczywiście ograniczał porcje i niektóre potrawy, ze względu na problemy ze zdrowiem, ale nie na tyle, by było to nieuprzejme.

- Dzisiaj będę na dachu obserwował przejście tej komety, może zechcesz dołączyć, Paul?- zapytał przy deserze Alistair gospodarza.

Paul spojrzał na żonę zaskoczony pytaniem, wyraźnie nie wiedząc, jak ma się zachować.

- Z wielką chęcią – odpowiedział – ale jutro muszę rano wstać do pracy. Mamy ważną prezentację. Jedna firma chce kupić dla siebie kilka samochodów do floty i prowadzę z nimi rozmowy.

Po chwili Paul pływał już w gęstym sosie swojej nudnej pracy, znajdując w niej jednak jakąś niezrozumiałą dla Alistaira pasję. Co prawda Dowson też lubił samochody. Jak każdy mieszkaniec USA czy Detroit w szczególności, lecz nie do tego stopnia, by robić z tego blisko dziesięciominutowy wykład.

Mindy zauważyła po chwili wymuszoną atencję swojego gościli fortunnie zmieniła temat, na coś mniej związanego z motoryzacją. Z pomocą przyszła jej Alice, która z typową dla dzieci szczerością podeszłą do stołu oznajmiając rodzicom, „kaka”. Unoszący się wokół niej charakterystyczny zapaszek bez trudu pozwalał zrozumieć znaczenie tego słowa.

Gospodyni zajęła się dzieckiem, a oni z Paulem wypili po piwku rozmawiając o lokalnej polityce. Mieli podobne poglądy i opinie na temat tego, co działo się w Detroit i rozmowa była naprawdę przyjemna.

* * *

Kiedy wieczorem Dowson siedział w swoim ulubionym fotelu doczytując z wypożyczonej książki i dzisiejszych gazet informacji na temat komety, meteorytów, obserwacji kosmicznych, emeryt z przyjemnością powracał do tej rodzinnej, cieplej atmosfery, której dane mu było dzisiaj doświadczyć.

Samotność była trucizną starości. Nie tak sobie ją wyobrażał, kiedy ślubował „tak” na ślubnym kobiercu. Spodziewał się wnuków, żony u swojego boku, dzieci. Los jednak był wrednym skurczybykiem i pozostawił Dowsona samego, jak palec. Skazanego na obcych ludzi, którzy zapewniali mu substytutu rodziny. Teraz, kiedy był jeszcze sprawny, wszystko było w porządku, lecz co będzie, kiedy minie te kilkanaście lat i stanie się zniedołężniałym dziadygą, potrzebującym pomocy.

Podszedł do szuflady, gdzie trzymał dokumenty. Miedzy innymi zgłoszenie do Cedar Family – pensjonatu dla starszych ludzi niedaleko Detroit. W ciszy, spokoju, blisko wody, w lesie. Stać go było na pokrycie kosztów pobytu z wypracowanej emerytury. I jeszcze zostałoby mu kilkaset dolarów na własne wydatki. Więcej nie potrzebował. Miejsca trzeba było zamawiać z dwu-trzy letnim wyprzedzeniem. Wędkowanie, spacery po lesie, towarzystwo równolatków, opieka medyczna i pielęgniarska, gdy już zaistnieje taka konieczność. Tylko mieszkania było żal. Ich dorobku życiowego. Miejsca, w którym mieli doczekać przy swoim boku starości.

Przeklęty rak, który odebrał mu żonę, gdy jej najbardziej potrzebował, by znów poczuć się komuś potrzebnym.


* * *


Pogoda była dość dobra, chociaż wiatr wiał odrobinę za mocno, jak dla Alistaira. Stał na dachu, przy zakupionym teleskopie dla astronomów – amatorów. Ustawił go na dachu, informując wcześniej o możliwości obserwacji nieba sąsiadów.

Sam Dowson szybko poczuł się znudzony i zawiedziony obserwacją asteroidu. Ot, lepiej wyglądał samolot. Bardziej widowiskowo. Poobserwował zjawisko astronomiczne przez pół godziny i wrócił do domu, nieco zziębnięty.

Dopiero ciepła herbata z odrobinką irlandzkiej whiskey rozgrzała ciało Alistaira. Włączył sobie telewizor, gdzie przelot ciała niebieskiego komentowano jak wydarzenie sportowe i uznał zdecydowanie, że ta forma obserwacji nieba odpowiada mu dużo bardziej.

Zasnął w fotelu, przed telewizorem.

* * *

Obudził go potężny huk i wstrząs ziemi. Przez chwilę nie bardzo wiedział, co się stało, a śnieżący telewizor nie pomagał zebrać myśli. Gdzieś, za oknami, rozbrzmiały syreny, jakieś odległe.

Czyżby jednak meteor uderzył w Ziemię? Czyżby Alistair przespał tak niesamowity spektakl.

"Ależ byłby wtedy osłem! Dardanelskim osłem!"
- ganił się w myślach Alistair.

Szybko ubrał się i wyszedł na korytarz nie zapominając latarki.
 
Armiel jest offline