Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2015, 15:19   #20
Affek
 
Affek's Avatar
 
Reputacja: 1 Affek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłośćAffek ma wspaniałą przyszłość
Niedziela, wreszcie chwila wytchnienia. Takie myśli przechodziły przez głowę George'a. Dziś dzień pracy był krótszy - od jedenastej do szesnastej. Pięknie, można zrobić jakieś zakupy. Dziś również ważny dzień. Spotkanie z człowiekiem, którego się praktycznie nie znało. O co mu chodziło?

------

Parę niezdecydowanych klientów. Tego dnia Harris znów dusił się w młodzieżówce. W pewien sposób urocze było to, że w większości wypadków, jak ktoś wchodził bez książki, bez niej też wychodził. Nastolatkowie, którzy tutaj przychodzili zazwyczaj robili to w celu pośmiania się z George'a lub ogólnie tego miejsca. To z kolei można określić jako smutne. I napędzające nienawiść. W okolicach drugiej przyszedł osobnik, na którego czekał - Henry. Początek konwersacji miał chyba być miły, doszło jednak do tego, że ludzie, o których opowiadał Bowman byli Harrisowi zupełnie obcy. Na pewno jednak nie przyszedł tutaj w celu frywolnej konwersacji. Dał to po sobie poznać.

- Wspaniale, że postanowiłeś przestać ze mną wspominać imprezy na których nie byłem i ludzi, których nie znałem. W końcu przeszedłeś do sedna sprawy. Powiedzmy, że jestem zainteresowany, mów dalej.
- Więc… pracuję jako tłumacz i mam z tego powodu różne zlecenia z centrali w Niemczech. Niektóre całkiem spore.-zaczął wyjaśniać Bowman.- No i tym razem przysłano mi zbyt wiele bym zdążył na czas sam. Nie wypada za bardzo wynajmować dodatkowego biura. Trochę to godzi w mój prestiż w firmie, więc pomyślałem o kimś… nieoficjalnie wynajętym?
- Hmm… szczerze mówiąc, niewiele mnie interesuje legalność tego procederu. Mam nadzieję, że dostanę jakąś ładną sumę za tę “pomoc”. Jaka jest twoja oferta? - George wygodniej ułożył się w fotelu za biurkiem.
- Do uzgodnienia… ale mówimy o kilku tysiącach.- wyjaśnił Henry splatając dłonie razem.- Ale dużo przy tym roboty i zapłata jest za całość. Nie wyrobisz się… nie dostaniesz ani centa.
- I tak mam za dużo wolnego czasu. Poza tym, i tak niedługo opuszczam to zapyziałe miejsce - Harris pokazał na przestrzeń wokół siebie - moja frustracja osiągnęła punkt szczytowy. Jeśli nie wyniosę się stąd do końca miesiąca, chyba rozwalę tę dziurę.
- Ok… Więc dwa tysiące dolarów za tysiąc pięścet stron tekstu, w dwa tygodnie może być?- zapytał w odpowiedzi Henry.
George roześmiał się.
- Jeśli to ma być żart, to wyjątkowo kiepski, wybacz mi. W miesiąc, owszem, ale w dwa tygodnie? Proszę cię.
- Nie sądzisz chyba że chcę zapłacić aż tyle, gdyby to było takie łatwe,co?- odparł z ironicznym uśmieszkiem Bowman.- W miesiąc... to nie zapłaciłbym nawet tysiąca…
- Co powiesz na tysiąc pięćset w trzy tygodnie? Dolar za stronę, czyż nie jest to świetna umowa? - George nonszalancko położył nogi na stole.
- Nie… nie jest.- odparł Bowman krótko.- Dwa tygodnie nie podlegają negocjacji.
- Widzę, że cię nie przekonam. Trudno. Będzie to dość karkołomna praca, nie sądzisz? Jeszcze mi pewnie powiesz, że te dwa tygodnie wliczają czas poświecony na korektę?- George dokonał szybkiego rachunku w głowie. Nieco ponad sto stron dziennie. Podołałby temu, pod znakiem zapytania jednak stoi właśnie poprawka jego pracy.
- Korektę biorę na siebie.- stwierdził w odpowiedzi Henry splatając dłonie razem i wyraźnie się nad czymś zamyślają.-Masz własny komputer, prawda?
- Oczywiście, kto dziś by nie miał? Jest mi potrzebny do niczego, ale nie będzie problemu z jego użytkowaniem. Kiedy miałbym zacząć? - Harris spoglądał na Henry’ego z coraz większym zaciekawieniem.
- Około ósmej lub dziewiątej wpadnę do ciebie z materiałami do tłumaczenia na płytce. Daj adres.- stwierdził Henry po chwili namysłu.
- Dobra, mam jednak pytanie. Jak ze zwrotem? Wysłać ci na maila, czy spotkamy się gdzieś, gdzie ci je dam na płycie lub pendrive? - George wstał z fotela. - Ach, adres. - wyjął z szuflady w biurku kartkę, zapisał na niej swój adres zamieszkania. - wpadnij dziś wieczorem. Jeśli mnie nie będzie, szukaj mnie na parterze w dużym pomieszczeniu.
-Ok.. zjawię się osobiście po dokumentację jak będzie gotowa. Żadnych maili ani nic takiego. Żadnych śladów.- rzekł cicho Henry.
- Czy to jednorazowe zlecenie, czy będziesz do mnie wracał? Może poszukujecie w firmie jakiegoś tłumacza? - Harris wyszedł zza biurka.
- Niczego nie obiecuję.- stwierdził Henry i wzruszył ramionami.- Gdyby jednak firma poszukiwała tłumacza, to nie w ten sposób, prawda?
- Coś w tym może być. Dość… niecodzienny sposób, przyznam. Pamiętaj jednak o mnie. Chętnie przyjmę twoją umowę. Wiesz co? Chyba jest również idealny czas, aby uciekać z tego miejsca. A nuż i mi się poszczęści i znajdę jakąś lepszą pracę? - George spojrzał na podłogę i się uśmiechnął.
-Może ..kto wie?- odpowiedział retorycznie Henry.
- Dokładnie. Kto wie? Do zobaczenia, ja w międzyczasie idę się zwolnić. - Harris wyszedł z pomieszczenia.

A to ci ciekawe. Intrygujące. George musiał to przemyśleć. A na takie miejsce najlepiej nadaje się supermarket. Dlatego poszedł powiedzieć reszcie, że się źle czuje i musi wyjść wcześniej, chyba go coś bierze. Zawsze się nabierali. Podobnie było i tym razem. Wyszedł więc pół godziny przed szesnastą. W portfelu było wystarczająco dużo pieniędzy, aby zrobić zakupy na najbliższe dwa tygodnie. Pewnie je spędzi przed komputerem. Nieco ponad sto stron dziennie było dość karkołomne, ale nie takie rzeczy się na studiach robiło. Nie będzie to problemem. Miejmy nadzieję. Wyglądało to tak idealnie, że musiałby meteoryt spaść, żeby w jakiś sposób Harrisowi przeszkodzić.

------

Bowman się spóźniał. I to bardzo. Dochodziła już dwudziesta pierwsza, a jego jak nie było tak nie ma. Czyżby coś się stało. Czyżby jakiś przewrotna złośliwość losu sprawiła, że ten niewielki promyk nadziei jakim była propozycja w bibliotece... zgasł ?
Telefon Harrisa zadzwonił. Numer Bowmana i głos także jego.
- Jesteś sam?- padło pytanie.
- Tak, siedzę w swoim mieszkaniu. Wyjdę do ciebie. Napijesz się czegoś? - George wstał i powoli zaczął podchodzić do drzwi wyjściowych.
- Nie musisz wychodzić.- rzekł w odpowiedzi Henry.- A co właściwie masz do picia?
- Hmm… herbatę, kawę, piwo. Co chcesz. Może nawet gdzieś w otchłani znajdę wino.
- Piwo jeśli masz porządną markę.- stwierdził po chwili Bowman, a w tle Harris usłyszał dźwięk zamykanych drzwi samochodu.
- Zobaczysz, co mam.- powiedział George- zaraz… mówiłem ci, pod jakim numerem mieszkam, prawda?
- Tak… zaraz tam będę.- odparł Bowman, a Harris usłyszał pukanie do drzwi.
George otworzył drzwi.
- Przez “zaraz” miałeś na myśli “stoję przed mieszkaniem”, tak? Proszę, wejdź. - George zaprosił go do środka.
-Powiedzmy.- uśmiechnął się Bowman rozglądając po mieszkaniu Harrisa.- Więc to jest twoje gniazdko?
- Taak. Ciasne, ale własne. Proszę, usiądź. - George spojrzał na buty Henry’ego. Uff, czyste. Nie będzie musiał odkurzać, nie znosił tego.
Henry usiadł wygodnie na wskazanym przez Harrisa miejscu i spytał.-Mieszkasz sam?
George się zaśmiał.
- Wiesz, że zawsze miałem problemy z kontaktami międzyludzkimi. Nic się nie zmieniło. I, o ironio, wylądowałem w bibliotece. - również usiadł.
-To dobrze.- stwierdził Henry bez cienia uśmiechu na twarzy.- Dyskrecja jest ważna w tej sprawie. To co z tym piwem?
- Ach, tak. Jakie lubisz? Rzuć hasłem, powiem ci, czy mam. Zawsze mogę zaparzyć herbatę. - odparł w miarę entuzjastycznie Harris - Nie martw się co do dyskrecji, wiesz, że z nikim praktycznie nie rozmawiam.
- Old Milwuakee masz?- zapytał Bowman.
- Pierwszy raz w życiu słyszę tę nazwę, więc raczej nie. - George poczuł, jaka przepaść dzieli jego i jego byłego kolegę - Może więc herbaty?
- No... niech będzie herbata.- zgodził się Bowman i po zastanowieniu dodał.- Z jednym plasterkiem cytryny. Earl Grey najlepiej.
- Świetnie, to akurat mam. - George podszedł do aneksu kuchennego, włączył czajnik, pokroił cytrynę w plasterki i zaparzył Earl Greya, którego zazwyczaj pijał. - Słodzisz?
- Dwie łyżeczki.- stwierdził krótko Henry i rozparł się na fotelu.- Biblioteka chyba nie zajmuje ci dużo twego czasu, co? Masz jakieś hobby na boku? Hazard na przykład?
- Biblioteka jest mało absorbująca. Niewiele tam się dzieje i niewiele działo. Jak zechcę, wezmę nawet swojego laptopa tam i będę tłumaczył. Co do hobby… jeśli gra w pokera z sąsiadami na parę dolarów się liczy jako hazard, to tak. Sporadycznie praktykowane hobby, w dodatku.
- To nie hazard… to dziecinada.- zgodził się z nim Henry.- Czyli wracasz tutaj i… nic nie robisz?
- Nie, tak źle nie jest. Pamiętasz moje Playstation, które kupiłem na studiach? Pewnie nie, ale często na nim grywam. Ewentualnie poczytam jakąś książkę. - George dokończył rytuał parzenia herbaty i położył dwa kubki na stole.
-Nie pamiętam. -sięgnął po herbatę Henry i upił nieco.- Wolę bardziej… dorosłe rozrywki.
Trochę się skrzywił i westchnął.- Konsole? Książki? To dobre dla ne...To dobre dla kogoś innego niż ja.
- Widzisz, tutaj pokazują się różnice między mną, a tobą. Każdy z nas ma z drugim niewiele wspólnego. Nie uważam tego za coś złego. Tobie po prostu się powiodło.
- Cóż… Można tak ująć.- stwierdził po chwili namysłu Henry. Wzruszył ramionami dodając.- A tobie nie...bo…? Czego właściwie oczekujesz od życia?
- Myślę, że tutaj wszystko rozbija się o relacje międzyludzkie. Zawsze byłem tym wycofanym kolesiem bez znajomych, podczas gdy ty, przebojowy ekstrawertyk, miałeś pełno pełno przyjaciół, wszyscy się lubili i szanowali. Mną pomiatali. I to zasadnicza przepaść między nami.
- Dobra… skończmy z narzekaniem biednego kujona na zły los. - uśmiechnął się kwaśno Bowman i napił herbaty.- Nie o to pytam. Tylko o oczekiwania. Co jest miarą sukcesu dla ciebie? Porsche? Ferrari? Dom na przedmieściach? Jestem ciekaw czym definiujesz sukces.
- Miarą sukcesu? Hmm… szczęście. Po prostu chcę być usatysfakcjonowany przez swoją pracę, mieć dobrych przyjaciół, znajomych. Być przynajmniej tolerowanym. Chciałbym, aby ludzie byli dla mnie chociaż mili. Czy nie brzmię nieco nierealnie… ? - Harris się nieco skrzywił i rozłożył się w fotelu.
-Brzmi głupio…- uśmiechnął się ironicznie Henry spoglądając w szklankę.- Dobra praca? Dobrych przyjaciół i znajomych? Cóż… tego nie zdobędziesz w BMW. Masz strasznie dziwne kryteria sukcesu.
- Wiem. Zawsze byłem dziwnym człowiekiem. Odstawałem od tłumu. Cóż, los nerda. - George się ironicznie zaśmiał. - Masz płytę z plikami do tłumaczenia?
- Cóż… mam ale zakodowaną, więc będę musiał skorzystać z twojego komputera osobiście.- wyjaśnił Bowman i dopił herbatę.- Nie ma chyba z tym problemu?
- Nie, nie będzie.. - George przyniósł swój komputer do pokoju i go włączył. - Proszę, zrób co trzeba. - odwrócił laptopa w stronę Henry’ego.
Bowman sięgnął po płytkę i wsunął do napędu. Natychmiast pojawiły się jakieś ostrzeżenia po niemiecku, angielsku i francusku. Henry tym się nie przejął i podłączył do laptopa jeszcze pendriwe’a uruchamiając z niego jakiś program. Wpisał hasło i wcisnął polecenie deszyfruj i kopiuj do..
- To może trochę potrwać.- wyjaśnił.
- Nie ma sprawy. Mi się nigdzie nie spieszy.
- To dobrze.- rzekł w odpowiedzi Bowman przyglądając się powoli wypełniającemu się paskowi kopiowania. To musiały być jakieś ważne informacje, skoro tak wolno to szło.
- Czy mógłbym prosić o jeden dodatkowy dzień na tłumaczenie? Wtedy będę miał tak ładnie podzielone - sto stron dziennie.
- Mówiłem już że termin nie podlega dyskusji. -stwierdził w odpowiedzi Bowman.- Lepiej kup sobie jakiś dobry słownik terminów technicznych.
- Dobra, widzę, że cię nie przekonam. Trudno. - George usiadł wygodniej w fotelu, patrząc się na tył swojego komputera. - Co masz na myśli przez słownik terminów technicznych?
- Przecież nie każę ci tłumaczyć dzieła literackego, tylko schematy techniczne. Czego się spodziewałeś?- zapytał zaskoczony Henry.
- Wiesz co… w gruncie rzeczy, masz rację. Ciężko ci jej nie przyznać. - George, dość zbaraniały popatrzył się na podłogę. Wyraźnie zabrakło mu słów.
Na szczęście… los oszczędził mu niezręcznej ciszy. Bowiem za oknem najpierw coś błysło, potem rozległ się głośny huk połączony ze wstrząsem całego budynku. A potem...niebo pociemniało.
George wyraźnie się przestraszył. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżył. Sprawdził sufit… cały. Światła na parę chwil zgasły, nic dziwnego - wstrząsy były dość silne.
- Pozwolisz na chwilę? Sprawdzę, czy sąsiedzi są cali. - ledwo wydukał Harris, wciąż przerażony.
- Co ? Tak? Tak.- zgodził się oszołomiony wydarzeniami Henry i ostrożnie podkradł sie na czworaka do okna, by wyjrzeć przez nie.
- Dobrze, za chwilę wrócę. - powiedział wciąż drżącym głosem George. Nigdy nie odczuwał takiego… oszołomienia, zdziwienia. Widział ten tabloidowy nagłówek, a ten, zamiast być tanią sensacją, okazał się być prawdą. Chyba, że wybuchła jakaś wojna. Wyszedł na korytarz i dość głośno powiedział:
- Wszyscy w porządku?
Nie otrzymał jednak odpowiedzi… Nikt nie wyszedł na korytarz, a w jego własnym mieszkaniu Henry bezskutecznie próbował się dodzwonić do bliskich. Podobnie pewnie czyniła reszta mieszkańców bloku. Każdy miał jakichś bliskich lub krewnych z którymi chciał się teraz skontaktować. Każdy szukał odpowiedzi na to co się wydarzyło w telewizji,radiu...To było logiczne podejście w XXI wieku. Tylko czy Harris miał takich bliskich?
Henry gorączkowo próbował się dodzwonić do dziewczyny, znajomych, kogokolwiek. George pomyślał, że nie ma to w jego wypadku sensu. Rodzice odwiedzają go raz na rok i patrząc na ich ambiwalentny stosunek, zapewne i teraz niewiele ich obchodzi, co się dzieje u ich syna. Nie miał do kogo zadzwonić. Po prostu wolał troszczyć się o własny zad. A może stąd wyjedzie i poza miastem spróbuje się skontaktować? Nie, to zły pomysł. Niedługo pewnie zlecą się ogromne ilości wojska, policji i Bóg jeszcze wie czego. Nie będzie się dało stąd wydostać.
Bowman wściekle zamknął komórkę mówiąc.- Nie ma zasięgu. Twój internet też szlag trafil.-
Miotał się po pokoju przez chwilę czekając, aż kopiowanie z deszyfrowaniem się zakończą. Po czym wyjął i płytkę i pendriwe’a mówiąc.- Muszę jechać. Trzymaj się zdrowo, skontaktuję się później.
- Dobra. Jeśli wciąż nie będzie zasięgu, to wpadniesz tutaj za dwa tygodnie o mniej więcej tej samej porze, ok? Cóż, w każdym razie, do zobaczenia. - George uścisnął z Henrym dłonie i się z nim pożegnał. Gdy wyszedł, Harris miał swoje domysły co do tego, co się stało, nie do końca jednak dowierzał. Poszedł sprawdzić na blokowym telewizorze - sam nie posiadał żadnych stacji. Z jakiegoś powodu nie zdziwił go brak jakichkolwiek kanałów. Stał tak zbaraniały przez jakiś czas i chciał uwierzyć, że to wszystko to jakiś chory sen, a on zasnął w oczekiwaniu na Bowmana w bibliotece.
 
__________________
It all makes perfect sense. Explained in dollars, centes, funts and pense.
Affek jest offline