| - Podwieźć? Czasy nie sprzyjają spacerom.
- Nasza nowa towarzyszka! Wręcz przeciwnie, stąd najwygodniej spacerem. Można porozmawiać…- Morgan nie wydawał się zaskoczony spotkaniem; wyglądał wręcz na podekscytowanego okazją - Wygodniej? Może z radarem w głowie - zmrużyła oczy. - Gdy Sabat uderza jak rozpędzona ciężarówka, lepiej mieć wokół trochę blachy. - Gdy dowolny przeciwnik przygotowuje atak, lepiej nie być w miejscu w które celuje - wskazał podbródkiem widoczne w oddali Elizjum - Zdrowe podejście, choć nie na moją cierpliwość. Celem gry jest wciągnięcie przeciwnika na minę? - Zacisnęła dłonie na kierownicy. - A mnie ostatnio bierze na włamanie do radia i wysłanie w eter "chodźcie zjeby, czekam nad jeziorem Manawa, zabije was, pojedynczo, albo wszystkich naraz, obojętnie" - zaśmiała się do swojej wizji. - Nadal chcesz rozmawiać? - Urwała. - Przecież dokładnie taką cię chcę.- rzucił z kamienną twarzą i figlarnym błyskiem w oku - Znaczy, masz plan... i żaden wybór tych, którzy mogą go wykonać - podsumowała. Wysiadła z samochodu, zatrzasnęła drzwi. - Przejdźmy się zatem. Jak nie Elizjum, zostaje Don. Leży, gdzieś, tu, w pobliżu - rozejrzała się, próbując przypomnieć wskazówki Scullego. Łapie zapach rynsztoku. - Nazbierałem nieco informacji i chyba nadszedł już czas działania. Jaki Don…?
- Don, niedawny nabytek naszej wspaniałej społeczności - odpowiedziała z przekorą. - Nie wiadomo kto go zrobił. Lubi podpalać, nie mniej ode mnie - punktowała, prostując kolejno palce. - Z resztą, sam go spytaj. - Kiedy tylko będzie na to chwila. A tymczasem...co stało się z Road Devilem, skoro już jesteśmy przy nabytkach naszej wspaniałej społeczności? - pytał dalej, rozglądając się po prawie pustej ulicy i dając znać idącymi za nim ghulowi że wszystko jest w porządku. - Z tym prawdziwym, nie wiem - wampirzyca wzruszyła ramionami. - Podstawiony… - nie skończyła, uznała to za zbędne. - Czyli wiesz nawet to. Ciekawe, pozostali wydawali się nie zauważyć różnicy. A znali go przecież znacznie dłużej. Moja kolej? - zapytał widząc że Zoła nie jest zbyt chętna do wylewnych opowieści - Warren jest zdesperowany żeby pozyskać naszą pomoc. Do tego stopnia że jego Duchy będą polować na Sabbat. Pod Twoją komendą. -
Przystanęła z wrażenia. - Aż tak? - Uniosła głowę, otwierając usta w bezgłośnym chichocie. Trwała szczerząc się do nocnego nieba. - Pani майо́р będzie mieć swój oddział. Widma, jako i ona. Cóż, że koń trojański? Cóż, że ich twórca budzi w niej odrazę, a po Sabacie lufy karabinów skierują się na nią - zrobiła pauze. - Będę musiała ich wykrwawić. Warren o tym wie, albo nie zdaje sobie sprawy z jeszcze jednej wojny, która trawi miasto. - Wie. I Ty wiesz. Gra jest fair jak nigdy w tym świecie. On pójdzie na tą umowę licząc na zniszczenie choć jednej z nas. Ty, licząc na ...na co liczysz wśród nas?
- Jestem duchem przeszłości Morgan. Duchy przeszłości trzymają się tego co było kiedyś, co dla nikogo już nic nie znaczy, a im wciąż nie pozwala zasnąć.
- Zapomnienie...lub odkupienie.
- Nie ma odkupienia, tylko autostrada do piekła. Nawet nie obietnice dane umierającym, sama chęć by niektórzy dotarli o czasie - na jej twarz wrócił bezczelny uśmieszek. - Nie odwzajemnię pytania. Rozbudowa piramidy zawsze w modzie. Dość przewidywalne, przewidywalność rodzi komfort. Przynajmniej do czasu porwań z ulic i prowadzenia na ludziach eksperymentów. Mam nadzieję, że Czarodzieje zamknęli za sobą ten etap? - Zagadała niewinnie. - Ostatnio zaczynam mieć pewne wątpliwości co do Eryka, ale w klanie jako takim skończyliśmy z tym wieki temu. Nikt nie zachęca akolitów, nie wymaga od nich zbrukania sobie rąk krwią żeby dowiedli swojej lojalności; to przynosiło więcej szkody niż pożytku - odpowiedział w znacznie poważniejszym tonie niż był w pytaniu - Ale zobaczymy co zrobi ze swoim jeńcem, może mylę się co do niego
- Zakład Badań Paranormalnych... - wtrąciła, zmieliła w ustach nazwę. - Eric się spóźnił. Dobry czujny przewidziałby zdradę. Brzmi jak zabawa, prace nad Wunderwaffe miały sens przed atomem - podziwiała płyty chodnika. Po chwili przepraszająco skinęła głową, zdała sobie sprawę, że przerwała dłuższą wypowiedź. - Zawsze w cenie...i zawsze kosztem czegoś, więc z tym komfortem bywa różnorako. Choć faktycznie, nawet pod poprzednim księciem w Ohio osobiście nie miałem większych powodów do narzekania. Dłuższy odcinek pokonała w milczeniu. - Nic mi z armii, gdy nie wiem w co uderzyć - zatrzymała się nagle, jej rysy stężały. - Potrzebuję tropu, don jest dobrym początkiem. Chce wiedzieć kto poinformował go o spotkaniu w sądzie i czyjej jest krwi. Tylko ty możesz wysondować mu łeb i udzielić mi odpowiedzi. Tym bardziej, że dotarliśmy na miejsce - spojrzała na numer budynku po drugiej stronie ulicy. - Spróbuję; w końcu to nasz najlepszy trop. Jeden z niewielu, szczerze mówiąc- zerknął na towarzyszkę spaceru - Ale to nie jego tropisz; i możliwe że nawet nie Geralda - Kogoś podobnego - Spokrewniona pogrążyła się w myślach. - Kogoś o tak zbliżonych zdolnościach, że dwóch mogłoby ujść za jedno - dodała półgłosem. - Sieciecha
Patrzyła beznamiętnie gdzieś ponad ramię Tremere, nie dając pewności czy imię nic jej nie mówi, czy zna je aż za dobrze. - Musimy też dotrzeć do reszty krewniaków; jak już wiesz, rozmawiałem przez radio z Buffetem. Jeżeli współpraca ma ruszyć, wszyscy muszą się zgodzić - - Flara - zawołał do idącego za nimi ghula - Bardzo, bardzo nie chcemy podsłuchiwaczy tym razem. Przez około kwadrans - po czym wskazał na drzwi - Tuż za Tobą.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |