Kondor toczyła swój motor cała okrwawiona i oblepiona resztkami mózgu ogarów. Ortalionowa kurtka szeleściła alarmując o nadchodzącej. Ta poprawiła okulary aby przyjrzeć się tym, którym pomogła. Jeszcze byli za daleko aby dojrzeć więc szła dalej. Myślała o wystrzelonych kulach i zastanawiała gdzie ona jeszcze znajdzie kolejne. Siekiera przytroczona do paska obijała się na zmianę o nogę i motor dzwoniąc dodając swoje do cichego harmidru.
Zatrzymała się na wysokości wieży i ściągnęła brwi mocno przyglądając się temu co widzi. Analizowała obraz dogłębnie przekrzywiając głowę na bok.
- Nie, to nie ty - rzuciła krótko w stronę Lisy.
- Smacznego! Zawsze się zastanawiałam czy to się da… zjadliwe? - podreptała do Lazara zjadającego cielsko demona.
Mężcznyzna spojrzał krótko na kobietę, po czym podszedł do kolejnego ciała. Jednym, płynnym ruchem otworzył brzuch ogara, a następnym wyrwał mu serce.
-Serca najlepsze - odpowiedział niskim, warkotliwym głosem, zaś tuż po odgryzieniu i przełknięciu jego kawałka podszedł do następnego trupa. Potem do kolejnego, a kiedy już spróbował każdego po kawałku z czerwoną od krwi twarzą i posklejaną brodą wskazał na trzy pozostałe, które zabiła kobieta.
-Mogę - zapytał przez grzeczność.
- Hmm..? A jasne, smacznego. Pozdrówcie tego tam na górze, ja idę po swoje rzeczy. Jeszcze mnie ktoś postanowi okraść i trzeba będzie typa zabić - stwierdziła przeczesując palcami irokeza. Zaczęła wykręcać motor aby wrócić na swój stary tor.
- No chyba, że poczekacie na mnie to sobie razem z nim pogadamy… - rzuciła odchodząc.
Lazar wzruszył tylko ramionami i zabrał się za kolejne cztery ciała.
Po około dziesięciu minutach wytatuowana kobieta powróciła z przyczepką dla pasażera. Była zakryta jakąś szmatą i nie wyglądała na pustą.
- Hej… powiedzieliście temu na górze, że może zejść nie? |