Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2015, 12:16   #7
Cao Cao
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Lucille i Alex

Mężczyzna właśnie przeglądał wyposażenie pojazdu. Liczył że znajdzie w środku torbę ratownika, niestety pojazd od dłuższego czasu nie był używany. A jego wyposażenie zabrane. Odszedł kilka kroków w stronę głównego wejścia do szpitala, gdzie zauważył inną osobę. Nie spodziewał się spotkać kogokolwiek, tym bardziej że w miastach jest szczególnie niebezpiecznie. Nie wiedział co powinien zrobić, spoglądał dokładnie w stronę osobnika, po czym wyciągnął sztywno rękę przed siebie, rękawiczka którą nosił, w miejscu niektórych palców nienaturalnie opadła, a spod grubego płaszcza, zwisały zużyte już bandaże, dokładnie okrywając jego rękę. Nic nie mówił, nie wykonał żadnych dodatkowych gestów, po prostu stał w takiej pozycji przez chwilę, po czym jego ręka opadła do pasa.

Sygnał, jaki odebrała, wyraźnie wskazywał, że ktoś potrzebował pomocy. Nie wahała się więc. Nie miała zamiaru oddać tym parszywym istotom kolejnego ludzkiego tchnienia. O nie! Złapała, co najpotrzebniejsze do udzielenia pierwszej pomocy, potem wzięła także i swoją "ochronę". Wybiegła ze szpitala, nie rozglądała się zbytnio, choć jej uwadze nie umknął jegomość stojący przy karetce. Zatrzymała się, ściągnęła brwi i pokazała palem na siebie. O co mu chodziło?

Mężczyzna spoglądał dalej, zsunął palcem knebel, który stanowi szczelnie obwiązany bandaż z ust.
- ...Niebezpieczeństwo!... - Z całą pewnością, nie można było nazwać tego krzykiem, jednak miał nadzieje, że przekaz był wystarczająco oczywisty. Drugą dłonią starał się dogrzebać do własnej broni. Wydaje się jednak, że ta utknęła w kaburze.

- Że co? - wyrwało się z jej ust, zanim jego przekaz dotarł do niej. Praktycznie w tej samej chwili się odwróciła i pewnie by struchlała, gdyby nie fakt, że już niejeden raz musiała walczyć o swoje. Chwyciła za broń, odbezpieczyła, wycelowała i strzeliła. Potem, jeśli była potrzeba, poprawiła.

Po okolicy rozszedł się charakterystyczny dźwięk. Jemu zaś, udało się wydobyć broń. Podbiegł do kobiety, po czym z jej pozycji oddał dwa strzały. Jego stary colt z pewnością nie był najlepszą bronią, jednak dotychczas nie miał z nią problemów. Mieli te przewagę, że ogary biegły wprost na nich, nie unikały po prostu ruszyły szturmem, nawet dla kiepsko wprawionego strzelca, nie stanowiły by problemu. Kiedy bestie padły, Alex odwrócił się na pięcie w stronę kobiety
- ...żyjesz… - mruknął, przez zaciśnięte zęby.

- Dziękuję - spojrzała na mężczyznę - Tak, jeszcze tak.. - uśmiechnęła się, rozejrzała po okolicy, czy coś jeszcze im nie zagraża i kiedy upewniła się, że jest bezpiecznie, schowała broń. Odetchnęła. Nie spodziewała się, że już na wstępie napotka na jakieś przeszkody. - Co cię tu sprowadza? Nie widziałam cię tu wcześniej..- zagadnęła.
Mężczyzna przez chwile przyglądał się kobiecie, po czym wskazał dłonią na drzwi szpitala
-...Zapasy… - Sięgnął z ramienia torbę, po czym pokazał jej zawartość, w środku znajdowała się pokaźna liczba leków. Jednak nie były to specjalnie wybrane prochy, a wszystko co zdołał znaleźć. Nie mówiąc nic, sięgnął dłonią spod płaszcza nabój od colta



- ...Szukam… Nie posiadasz…? - widać było, że nie przepada za rozmowami.

- Ale co mam posiadać, leki? Coś się komuś stało? Ktoś potrzebuje pomocy? - zapytała. Nie wiedziała, jakie mężczyzna ma zamiary. Zaczęła się obawiać, że rozbieżne z tym, co jej przyświecało. Odsunęła się o krok od niego i przyjrzała mu się uważniej. Niejeden raz zdarzało się, że szabrownicy chcieli pozbawić ludności resztek lekarstw.

Alex był wyraźnie rozczarowany. Przeniósł wzrok do torby, po czym sięgnął pierwsze lepsze opakowanie i rzucił je dziewczynie pod nogi
-...Nie...Leki… - Pokiwał głową. W drugiej ręce cały czas trzymał nabój, który uniósł do góry.
-...Pociski...Nie...Nie zostało mi….Wiele… - mruknął, niezbyt pewien.

Podniosła to, co rzucił. Otarła z kurzu i mu oddała.
- Nie rzucaj... Przydadzą się. Wszystkiego tu brakuje - powiedziała z lekkim wyrzutem do niego. - Broni ani nabojów nie mam... za dużo. - odpowiedziała szybko. Choć po chwili pożałowała. Nie znała go, nie miała pojęcia, czego może się po nim spodziewać. Nauczyła się już, że nie powinna ufać wszystkim napotkanym osobom. Choć ten, gdyby chciał, pewnie by już zakończył jej żywot.
- Lepiej się stąd zabierajmy. Muszę dotrzeć w inną część miasta. Pewnie nie mam za dużo czasu.
Alex nie chwycił opakowania, nawet się nie wysilał. Kiedy te opadły na ziemie, po prostu się schylił i podniósł je, po czym szybko wrzucił je do reszty
- ...Są dobre....Warte sporo… - Mruknął spoglądając jeszcze na swoje zbiory. Naboje które trzymał w dłoni, dołożył do bębenka. Kiedy upewnił się, że wszystko jest w porządku, schował broń pod płaszczem.
- Wieża… Ktoś potrzebuje pomocy. Nie...Jestem pewien...Czy powinniśmy tam iść.

- Eiffla? - No to ją zaskoczył. Pewnie zobaczył, jak zdziwienie wymalowało się na jej twarzy. Kobieta uniosła jedną brew. Skąd on...? - Też odebrałeś sygnał, co? A powoli traciłam wiarę w ludzi. Lucielle - powiedziała. Chyba grali do jednej bramki. - Też tam jadę. Myślę, że warto jechać wspólnie, co ty na to?
- Eiffla...Wieża...Tak, to było...to. - Mężczyzna spojrzał na swoją dłoń a po chwili przeniósł spojrzenie na kobietę.
- To… może być… zbyt ryzykowne. Zdobyłem to… czego...szukałem. Brakuje… też amunicji.

Powiodła za wzrokiem mężczyzny. Wszystkie jego znaleziska przestały się liczyć w tej chwili, w której ona zobaczyła bandaże na jego dłoni. Złapała go za dłoń delikatnie, jeśli się nie bronił czy nie wytrywał. Podniosła wzrok.
- Mogę zobaczyć?
Alex odruchowo zacisnął pięść, a przynajmniej tymi palcami, którymi dał radę.
-...Nie...Jest dobrze....Rany...zabliźniły się. - Odpowiedział stanowczo.
- Nie mamy…. czasu… Wieża… Zajmiemy… zajmiemy się… później...dobrze? - Tym razem, już mniej pewnie.
Cofnęła rękę, gdy mężczyzna zacisnął dłoń w pięść. Nie miała aż tak wielkiej śmiałości ani tak wielkiego posłuchu, żeby chcieć wymóc na mężczyźnie opatrzenie ręki.
- Jak chcesz, ale to nie znaczy, że z dłonią jest wszystko w porządku... Idziemy, czy jedziemy? - zmieniła trochę temat. Na udry niczego nie załatwi.
- Jedziemy? - Złapał się za brodę - Tak… idziemy… - odpowiedział po chwili… - Znasz… bezpieczną drogę? - rozejrzał się po okolicy, jak gdyby uświadomił sobie, gdzie się znajdują.
Ciężko jej było nawiązać z nim taki kontakt, żeby mieć pewność, czego chciał. Dziwny był. Odpuściła. Będzie chyba lepiej, jak jednak pójdą. Raz że nie narobią hałasu, a dwa będzie miała większe pole manewru w razie czego. Kiedy zapytał o bezpieczną drogę, zaśmiała się.
- Odkąd mury padły, nigdzie nie jest bezpiecznie.
Ruszyła w kierunku wcześniej obranym. Mieli do przejścia kawałek. Na razie było im po drodze. Potem się zobaczy.
- To prawda … - mruknął patrząc cały czas przed siebie. Podczas podróży nie odzywał się, zazwyczaj rzadko to robił teraz jednak, sam nie wiedział co może powiedzieć. Większość czasu działał sam, z pewnością jest to nowe doświadczenie, jednak nie miał co do tego przekonania.
- Warto...iść budynkami...Trudniejsi do wykrycia…
Jak powiedział, tak zrobili. Kobieta też nie miała jakieś wielkiej ochoty na pogaduchy. Wszystko, co jej zdaniem miało być powiedziane, to zostało. Z resztą im mniej hałasu zrobią, tym lepiej. Lucille poprawiła swoją torbę tak, by nie przeszkadzała jej w podróży, a dodatkowo by miała ją w razie czego pod ręką. I ruszyła. Zrujnowany Paryż nie był najwygodniejszym miejscem na spacery, stad też miała na sobie buty zakrywające i usztywniające kostkę. Jeszcze by brakowało tego, żeby sama sobie musiała pomagać. Podejrzewała, że jej bezimienny towarzysz raczej nie jest stąd, tylko w jakimś celu przybył do ruin. Dlatego też, skoro razem szli w kierunku wieży, od rodzaju do czasu spoglądała na niego, czy gdzieś nie pokazał, gdzie nie potrzeba. Trzymała się na lekki dystans od niego. W tych czasach nie ufała nawet sama sobie.
- Tędy - powiedziała po jakimś czasie niezbyt głośno i odbiła w prawo. - Pójdziemy bardziej bezpieczną drogą.
Wspięła się na pozostałość po murze.
Alex podczas podróży spoglądał tylko przed siebie, nie wiadomo czy to winna niezbyt precyzyjnie obłożonych opatrunków czy po prostu taki miał zwyczaj. Tylko raz zmienił kierunek, to wtedy, kiedy mijali sklep z odzieżą, wyraźnie go zainteresowała pozostałość wystawy. Nie chciał już jednak wstrzymywać podróży, więc niezwłoczne zrównał się z towarzyszką.
Kiedy ta się odezwała, niemal mechanicznie skręcił w jej stron. Nagle napotkał na opór w postaci murku. Mimo że był uszkodzony, to nadal był całkiem wysoki. Dziewczynie poszło to całkiem zgrabnie, więc Alex nie czekając na zachęty, po prostu spróbował podciągnąć się na rękach. Tutaj pojawił się pierwszy problem. Kiedy próbował unieść swoje ręce, te były skutecznie blokowane, przez sporą warstwę ubrań oraz opatrunków. Kilka mocniejszych pociągnieć, a te nadal nie ustępowały. Nie zamierzał jednak się poddawać, podskoczył, chwytając się nie do końca uniesionymi kończynami, jednak jego noga poślizgnęła się, do uszu kobiety doszedł charakterystyczny dźwięk, rozrywanego materiału. On sam jednak wylądował na tyłku. Cóż, przynajmniej miał wolne ręce, spojrzał jedynie nieco rozczarowany na swój płaszcz, jednak szybko się podniósł i spróbował raz jeszcze. Tym razem było łatwiej, podciągnął się na rękach, po czym przechylił na drugą stronę. Niebezpieczne, ale skuteczne. W ten sposób udało mu się znaleźć po drugiej stronie. Dzięki pomocy dziewczyny, udało mu się nie skręcić karku, szybko podniósł się i powiedział - Musimy...się śpieszyć… - nie odwracając się za siebie
- O tak, to zdecydowanie. Później, jeśli pozwolisz, zerknę na te wszystkie bandaże i rany - powiedziała, kiedy mieli ruszać. Po chwili dodała jeszcze - jestem lekarzem.
Małe nagięcie faktów mogło w tym wypadku jedynie pomóc. Skończyła praktycznie studia, potem po tym, jak doszła do siebie, praktykowała. Każda para rąk była wtedy niezmiernie potrzebna do pracy. Lucille szybko więc nabrała wprawy. Miała dryg do leczenia, wszyscy dokoła zastanawiali się, o co chodzi.

- Lekarzem…? Yhm… - Mruknął nie pewnie. - Chyba… Każdy… potrafi… zadbać, zadbać o siebie… - odpowiedział. -Więc… nie potrzebuje lekarza...Sam, potrafię sobie radzić. - Mężczyzna nagle zatrzymał się. Odwrócił swoją głowe w lewo, gdzie znajdował się sklep z ubraniami. Mimo że był w dość kiepskim stanie, niektóre kreacje jeszcze się ostały. Niezbyt pewnie ruszył w ich stronę.

Zaniemówiła, kiedy odpowiedział. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Cóż, zmuszać nikogo nie będzie. Nie o to przecież chodziło. Bezimienny funkcjonował, zagrożenia życia nie było. Lucille wzruszyła ramionami i burkła cicho
- Zmuszać nie będę.
I poszła. Intuicja jej podpowiadała, że mieli mało czasu. A ten jeszcze po chwili się zatrzymał. Odwróciła głowę i zapytala:
- Idziesz czy zostajesz? Ja idę dalej, żeby była jasność .
I jak powiedziała, tak zrobiła: ruszyła przed siebie. Na "zakupy" mieli jeszcze czas. Teraz ktoś potrzebował pomocy. Pomocy, a nie matkowania. Lucille nie zamierzała nikogo niańczyć.

Mężczyzna ruszył przed siebie zaglądając do środka. Na jednym z ocalałych manekinów zachował się ładny duży słomiany kapelusz. Jego ostatnie nakrycie głowy, porwał wiatr, a wcześniejsze uległo destrukcji. Lubił mieć coś na głowie, czuł się wówczas pewniej. Chwycił pewnie go w obie dłonie chwytając za rondel, wówczas okazało się, że znacznie został osłabiony, niemal rozsypując mu się w dłoniach. Gdyby było widać jego twarz, z pewnością nabrała by grymasu. Nieco zawiedziony odwrócił się, po czym spojrzał w stronę kobiety.
- Zniszczony…

Ona była już kawałek dalej. Musiała iść, obowiązek ciągnął ją w stronę wieży. Nie zamierzała czekać na mężczyznę, który najwyraźniej miał inne priorytety. Minęła kolejną wystawę. Pełno gruzu utrudniało im sprawne poruszanie się po ulicach.

Alex spojrzał na plecy swojej towarzyszki, po czym nieco chwiejnym krokiem ruszył za nią. Rozglądał się dokładnie dookoła być może ujrzy coś, co może mu się przydać. Nie był szczególnie zwinny, a jego marsz nie należał do najszybszych, przypominał raczej mumie która jest strasznie nieporęczna. Ze względu na gruz, co jakiś czas potykał się, jednak dość sprawnie łapał równowagę. . - l...lekarzem… Mam interes… - mruknął, nie do końca pewien czy dobrze zapamiętał imię.
-Lekarzem… Chcę kupić… twoją kurtkę… - wskazał na nią palcem

- Nie jest na sprzedaż - odpowiedziała i nawet się nie zatrzymała. Jej też ciężko się szło tą drogą. Ale była bardziej bezpieczną, no i krótszą.
- Przyszedłeś się tu ubrać czy komuś pomóc? - zapytała jeszcze i dopiero teraz przystanęła i odwróciła się w jego stronę. Jedną rękę położyła na boku.
- Nie na sprzedaż…? - Był wyraźnie rozczarowany. Był w stanie zaoferować większość torby którą wyzbierał w szpitalu. Ruszył do niej nic nie mówiąc przez chwilę po czym dodał.
- Przyszedłem...po… lekarstwa. Nie przyszedłem tutaj z zamiarem… ratowania kogokolwiek. - Zatrzymał się po czym dodał
- Jeśli ktoś… przyszedł tutaj… zna ryzyko, nie wiem dlaczego… naraża innych. - machnął ramionami, na znak bezradności
- To… że idziemy, to nasza dobra… wola... Co powiesz, na koszule? Dorzucę, moją torbę… -

- Zaraz, zaraz.. Że co? - uniosła jedną brew. Ręce jej opadły. No zatkało ją po raz drugi w naprawdę krótkim czasie. Wzięła trzy głębokie wdechy, żeby się uspokoić. Większość jego wypowiedzi o ubraniach pominęła.
- Sam powiedziałeś, że idziesz do wieży, że odebrałeś sygnał, że trzeba iść. A teraz zmieniłeś zdanie?
- Powiedziałem…? - Mężczyzna wyraźnie się zamyślił. - Nie...Powiedziałem, że to niebezpieczne, że nie rozsądne … - Przez chwilę się zastanawiał czy to dobre słowo. - Powiedziałem, że nie jest to dobra myśl. Poza tym, jeśli jest na wieży… Jest bezpieczny. - Podrapał się po głowie. - Dobrze się targujesz… Dorzucę rękawiczki. - dokończył nadal przekonany swoich możliwości

- To po co za mną leziesz? - zapytała, ponownie ignorując jego chęć do ekshibicjonizmu. Jej to zdecydowanie nie kręciło. Wręcz przeciwnie. Zirytowała się, to było po niej widzieć. Żeby nie dać się ponieść emocjom, zaczęła podążać w obranym wcześniej kierunku.
- Ponieważ idę do wieży… - Odpowiedział szybko - Nie znam drogi, a Ty mówiłaś, że znasz… Więc… idę za tobą - Wydawało mu się to nadwyraz oczywiste.
-[i Poza tym, może będzie… tam coś ciekawego. [/i]

Totalnie go nie rozumiała. On najwidoczniej musiał mieć coś z głową. Inaczej nie potrafiła tego wyjaśnić. Bo jak wytłumaczyć sposób, w jaki on postępował?
- To się rusz. Nie mamy za dużo czasu. W takim tempie, to zmierzch nas tu zastanie. A wtedy to tylko świecące wampiry na nas będą czekać... - mruknęła, choć po chwili pożałowała. Niemniej jednak nie zatrzymała się już.
- Co to są świecące wampiry? - Zapytał wyraźnie zaciekawiony. Po tych słowach ruszył do przodu. W jednym miała racje, nie było mądrze zostawać tutaj do zmierzchu.
- Jak dojdziemy tam...co masz zamiar zrobić? -

- Bohaterowie jednej z książek. To taki żart był a'propos zmierzchu. A co mam zamiar zrobić? Ktoś nadawał s.o.s. Więc sprawa jest prosta, chcę pomóc. Nie wiem, co zastanę na miejscu, ale takich apeli nie zostawia się bez odzewu - powiedziała spokojnie, nie zatrzymując się.
- Jeśli ktoś musiał uciekać… to albo… jest niedoświadczony, albo jest… tam coś naprawdę silnego… - przetarł oczy.. - nie mamy zbyt dużej siły.. nawet we dwoje… - wskazał dłonią w stronę kobiety
- Może...może nas tam coś..zaskoczyć.

- Nie chcesz, to nie idź - wzruszyła ramionami. - Ja mam zamiar tam dotrzeć. Nie wiem, co może nas tam czekać. Ale wszędzie może wydarzyć się wszystko. Jeśli chcesz żyć bezpiecznie, to trzeba wybrać się za mury.
- Tiym tutaj się udało… Znaleźli swoje szczęście, prawda - Uśmiechnął się, mimo iż nie widać jego twarzy, można było to poczuć. - Chodźmy… Szkoda więcej czasu, być może chodzi… o czyjeś życie...

- Ich szczęście runęło razem z murami tego miasta... - odpowiedziała tylko na pierwszą część jego wypowiedzi. Ruszyła przed siebie trochę szybciej. Nie pędziła jednak. Bezimienny tak szybko nie mógł podążać.
- Szczęście…? Mamy inny pogląd na szczęście… - starał się przyśpieszyć.
- Klatka, może być szczęśliwa, ale tylko dla niektórych...Jednak… klatka… jest także więzieniem. Zobacz, Ci ludzie… gdzie mieli uciekać? Byli zamknięci, była to ich pułapka… - wskazał dłońmi ziemie po której stąpali.

- I tak i nie. Tu doznali wytchnienia, to była ich warownia, ich dom. Możesz nazywać to miejsce klatką. Dzięki temu przeżyłam - pociągnęła wątek. Zatrzymała się i spojrzała na bezimiennego. W jej wzroku mógł zobaczyć coś na kształt trwogi. Samo wspomnienie tamtych chwil spowodowało u niej gęsią skórkę na całym ciele. Potem potrząsnęła głową. - Nieważne. Idźmy...

- Inni nie mieli twojego szczęścia….- Mówił już nie spoglądając w stronę kobiety - Jednak...Dlaczego tutaj zostałaś? Dlaczego chodzisz po tym grobowcu? Zamiast ratować się, dać powód innym, którzy zginęli w obronie tego miasta by inni zdołali uciec, ty tak chętnie tutaj wracasz? - Nacisnął z duża siłą na swoją szczękę, z której wydał się głośny nieprzyjemny dźwięk.
- ahh...znó...znó….p.pp.probeem…

- Dziękuję za takie szczęście... - powiedziała dość gorzko. Bezimienny mógł to opatrznie zrozumieć. Nie dbała w tym momencie o to. Przyspieszyła mimowolnie. Zareagowała dopiero na jego pytanie, dlaczego została. - Dlaczego? Tu jest mój dom, poza tym jestem lekarzem.. To wiele tłumaczy, nie sądzisz?
I pewnie poszłaby dalej, gdyby nie to, co się stało.
- Wszystko w porządku?

- lechachem…? - w jego umyśle zakłębiło się wiele myśli. Nagle uświadomił sobie własny bład.
- lechych matchych? hym ne pomochcech… chycha chach...cha..chah...bachdziej...pch… - Odwrócił się naglę od niej na piętach, po czym energicznie pogrzebał coś przy twarzy… Kiedy odwrócił się ponownie, można było zobaczyć, że mocniej obwiązał usta. Jedynie wskazał wymowny gest, by poszli dalej.

Drwił sobie z niej. Niech go! Kopnęła mocnej jakiś kamyk. Wsadziła ręce do kieszeni i poszła swoim normalnym, szybkim krokiem. Przestała się martwić jego stanem zdrowia. Na razie się zezłościła. Nie odezwała się już do niego. Bo i po co?
 
Cao Cao jest offline