Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2015, 15:54   #82
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Wielki Las, Talabekland
7-my Pflugzeit
Rano



- Ratujcie Keterlind... - wyciskał z siebie młody woźnica - Ratujcie ją... - zapętlał myśl siłą podtrzymywaną myśl.

- Ilu ich było? - Gunter musiał powtórzyć pytanie, gdyż nie doleciało do rannego.

- Byli.. Nnn~gh... Pochowani... Dostałem pierwszy~ggnnh - napinał ostatkami sił płuca ograniczając oddech, który w tym sanie był dla niego istną torturą. Ciągnął Walbrechta mocniej do siebie, jakby jego osoba miała przynieść mu wybawienie od poniesionych ran - Macie jeszcze czas... ~nghhaaa - jego wyraz twarzy pokwaśniał mocno od bólu. Mokry od deszczu i własnego wyziębienia drżał, był bezsilny jednak zacisk stalowy.

Jego czas dobiegł końca a Tarashoffer został przez niego wybrany by okazać swe szlachectwo. Dumnie wyprostowany spojrzał raz na Guntera, raz na Kapitana. Wyciągnęli z biedaka wszystko, co mógł im powiedzieć. Lewak uniósł się lekko na zgiętym ramieniu, szpiczastą końcówką dotknął ciała chłopaka. Ten widząc to złapał mocno oburącz ramie Walbrechta wbijając w niego wzrok. Szlachcic naparł, woźnica stęknął wciąż napinając wszystkie mięśnie i nie pozwolił wyciągnąć broni, póki nie skona. Wykonał to, co do niego należało. Myśli powędrowały do czasów Sylvani, gdzie takich aktów miłosierdzia szlacheckiej krwi mógł wykonać znacznie więcej, ratując w ten sposób cierpiących.

Obserwujący zdarzenie nie odezwali się. Rozeszli się po pozostałościach samoistnie dzieląc się zadaniami.

Gunter nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytania, co męczyło go trochę. Po strzałach i kierunku ich powbijania było widać, że ostrzał wyszedł z jednej strony. Trupy strażników w większości znajdowały się za wozami, co mogła znaczyć, że chroniąc się przed strzałami wpadali w zasadzkę dzierżonych ostrzy poukrywanych między drzewami. Było wiele śladów butów. Deszcz wystarczająco rozmiękczył grunt, by każdy krok można było dotknąć. Węszył aż w końcu wystawił werdykt.

- Kapitanie, wydaje mi się, że nikt stąd nie uciekł. Po mordowni rozdzielili się. - wskazał ręką drogę na przód - Konie zabrali w tamtym kierunku, ale - wskazał ręką w las - kroki tłumnie prowadzą tam. Jakby przyszli i poszli z tamtego miejsca. - Zrobił też parę kroków i dotknął jednego z drzew - Nawet kieca panieny została na korze - zaraportował widząc przemoczone nitki przyklejone do drwa.

Emilia swoim napiętym temperamentem odnalazła również napięta zabaweczkę, choć wyjaśnienie chłopom możliwości trochę opóźniło ją w pierwszeństwie do zdobyczy, wcale nie chciała czekać na swoją kolejkę.

Obkrzyczany i wyciągnięty niemal siłą z karocy Ruy z początku był zaskoczony, choć szybko uśmiechnął się zawadiacko, wyprostował, założył jedną rękę za plecy a drugą, wirującym gestem i ukłonem zaprosił do przeczesywania karocy. Emilia zwycięskim zadarciem brody wciągnęła do środka.

Gdy Frieda miała już dołączyć została zaskoczona nagłym pokazaniem się całkiem ładnego naszyjnika na linii wzroku. Powędrowała wzrokiem po trzymającej go ręką i tak spojrzała na Estalijczyka.

- Tylko mujer doceni piękno takiej joyas - wyrecytował uroczo zamykając Freidę w swoich ramionach. Stojąc za nią rozpiął naszyjnik, ułożył wisiorek nad biustem i spiął z powrotem. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż przez parę chwil zdołał napchać po kieszeniach więcej podobnych świecidełek.

Szrama czekał aż wszystkie fanty trafią na jego i tak już ciężki wóz. "Dupa w opresji? Moja dupa jest w opresji! Z taką nogą to nie zrobię niczego sensownego" pomyślał. Jego lenistwo było akurat w stu procentach wytłumaczone.

Bazrak również nie był skory do angażowania się w coś więcej niż ich nowe życie i szukanie nowej łajby. Siedział na dupie, choć zeskoczył, by pomóc w przeniesieniu znaleźnego prowiantu. Jeno tyle mógł i chciał pomóc, gdyż z zarządzenia kapitana miał zabrać Szramę do znachorki.

- Dobra chalastra. My tu, wy tam. - zadyrygował kapitan kiwając głową w dwóch kierunkach - Siedźcie u starej, to was znajdziemy jak panienę pod pachą mieć będziemy.

Grupa rozdzieliła się.



Wielki Las, Talabekland
7-my Pflugzeit
Rano


Droga prowadziła między drzewami. Nieustający deszcz pomagał w śledzeniu. Doły po butach ładnie były wypełniane małymi kałużami a lekkie gałązki nie pękały tak od razu na rzecz głębszego wsuwania się w błocko.

- Tylko, kurwa, nie zadeptajcie Gunterowi śladów! - odezwał się przyczajony kapitan zaznaczając, by sokoli wzrok szedł przodem, zamiast gdzieś w środku w jednej kupie z resztą.

Szli gęsiego co parę metrów. Gunter wypatrywał sensownego szlaku, by widzieć ślady a jednocześnie nie pływać w mokrym gównie i błotnistej ściółce. Widok otoczenia był jednocześnie ponury i kolorowy. Deszcz zmniejszał przezroczystość powietrza wprowadzając lekką szarugę wraz z chmurami nad głową, a roślinność tętniła kolorami radując się życiodajną wodą.



Wycieczka krajoznawcza trwała pół godziny, ale w końcu ślady zaprowadziły grupkę do czegoś bardziej interesującego niż mokra trawa i drzewa. Gunter zatrzymał się stawiając kroki znacznie baczniej. Słyszał kogoś, choć dopiero po dodatkowych parudziesięciu metrach mógł cokolwiek dojrzeć. Malutki prowizoryczny obozik. Parę namiotów i jakaś niewielka metalowa konstrukcja nie wyższa niż namiot pozakrywana szmatami i skórami. Pokitrani w zaroślach piraci obserwowali swój cel.

- Pięciu kuszników... - wycedził szeptem Gunter.

- Wszystkie nabite... - dorzucił Ruy.

Wtem, powodując mały zawał serca marynarzy, cała piątka wstała nagle na baczność, chwytając nabite kusze i celując w jednym kierunku. Na szczęście nie w ichnim. Chwile ich postawy były spięte, acz jednocześnie też rozluźniły się, a w końcu opuścili broń.

- Martin, do h*ja twojej starej! - podniósł głos jeden z nich - Bardzo śmieszne, jełopie!

- Już się zesrałeś młody? - odezwał się wesoło nowy głos człowieka wyłaniającego się z zarośli i wchodzącego na teren oboziku.

- Nie znalazłeś ich? - odezwał się kolejny z obozowiczów.

- Nie, musimy jeszcze poczekać. - odpowiedział Martin zajmując jedno z siedzisk. Zmniejszył w ten sposób odległość a rozmowy nie były już wyraźnie słyszalne.

Najbardziej nerwowy z bandytów podbiegł do jednego z drzew, przykucnął i zrzucił galoty.

- Te młody, do h*ja TWOJEJ starej. Zabieraj mi tą gołą dupę w krzaki, nie będziesz mi tu srał pod nosem! - rzucił zniesmaczony Martin, na co młodziak burknął coś pod nosem, naciągnął gacie i pognał w bór trzymając wszystko w pasie.

W obozie znów zostało pięciu bandytów a jednym chwilowo zajętym odcedzaniem się poza linią wzroku. Piraci przyglądali się dalej analizując swoje możliwości. Emilia natomiast patrzyła na wszystkich ważąc, czy wszystko ich percepcja zanotowała. Najwidoczniej niezbyt, bowiem nikt nie pokusił się o uwagę jakie dźwięki towarzyszyły nagłej mobilizacji broni.

- E... - zaczepiła moczymordy - Nie słyszeliście? - zagaiła szeptem do mężczyzn na co oni popatrzyli się po sobie - Odgłos świerszcza - piraci dalej nie wiedzieli o co chodziło dziewczynie - Hhh... - westchnęła krótko - Jak unieśli kuszę słyszałam świerszcza, przed opuszczeniem słyszałam go drugi raz, ale ciszej. Jakby odgłos wyszedł od tego szóstego. - zaraportowała na co piraci byli zdziwieni, bowiem żadnego świerszcza nikt z nich nie słyszał.



Chałupa starej baby, Wielki Las, Talabekland
7-my Pflugzeit
Rano


Na wozie i bez bandytów było bezpieczniej. Może zadek bolał a jajka się tłukły o siebie, lecz wizja prostej drogi była bardziej zjadliwa, niż bieganie po lesie w taką pogodę. Szrama, Bazrak na wozie i Frieda z nowym naszyjnikiem, na doczepkę na koniu, dobrnęli do małego rozwidlenia na szlaku z widocznymi dalej zabudowaniami. Będąc przekonani, że jest to chata, której szukają skierowali się w jej stronę. Płotek z cienkich pni, wychodek paręnaście metrów dalej, studnia, w połowie rozebrana szopa, oraz chałupa. Całe podwórko było też zawalone różnymi gratami z dziedziny gospodarstwa domowego. Gdy zajechali na, jaksze szumnie nazwany, dziedziniec, żywego ducha tam nie zastali. Może to z winy deszczu, może to z pomylenia miejsc. Ciężko było stwierdzić. Frieda zsiadła z konia i przywiązała go dla bezpieczeństwa do wozu. Rozejrzała się trochę po okolicy, lecz niczego ciekawego nie znalazła. Bazrak postanowił dołączyć się poczetu powitalnego i to on mógł przypisać sobie znalezisko. Chwilę po tym, Frieda, widząc zawieszony wzrok krasnoluda, stanęła obok niego i już wspólnie patrzyli w jednym kierunku. Uwagę ich przyciągnęła mućka. Stała w miejscu a na gości jedynie strasznie wolno przekręciła głowę. Patrzyła się na nich a oni na nią. Smutek jaki wyrażała z uwagi mielenia mokrej trawy i braku dachu nad głową był niemal namacalny. Z tego samego miejsca nie było widać wejścia do chałupy a jedynie schodki, z roztrzaskanymi pierwszymi stopniami, prowadzące do niej.

- I? - Odezwał się Szrama - To tu, czy nie tu?


 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 04-04-2015 o 16:27.
Proxy jest offline