- Idioci - mruknął pod nosem Dorren. Nie sprecyzował kogo miał na myśli - mogło chodzić zarówno o pijanych żołnierzy, jak i hałasujących Twi'leków. Szczerze mówiąc, gardził zarówno tymi, jak i tymi.
Twi'lekowie byli słabi. Nie potrafili sobie poradzić. "Młodzieniec" miał rację, wiara w "Zieloną Panią", to dziwne pacyfistyczne bóstwo, ich zabiła. Nawet im nie współczuł - sami się o to prosili.
A ci republikańscy "żołnierze"? Darmozjady, prostacy i opijusy. Mieli być ich ochroniarzami - śmiechu warte. Wątpił, by kiedykolwiek widzieli na oczy jakąś bitwę, jako weteran potrafił to poznać. Gdyby był ich przełożonym już dawno by się ich pozbył... Co właściwie mogło się zdarzyć, w końcu dostali przydział na CZ-127.
Najemnik przewrócił oczami, sprawnym ruchem odpiął od plecaka medpak i podszedł do nieprzytomnego Twi'leka. - Weź się w garść i ucisz dzieciaka. Pracuję - rzucił do starca, po czym przyklęknął przy poszkodowanym. Może nie darzył ogonogłowych szacunkiem, ale był profesjonalistą - skoro za to dostawał kredyty to wziął się za badanie najlepiej jak umiał. |