Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2015, 21:11   #90
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Obóz banitów, Wielki Las, Talabekland
7 Pflugzeit, 2526 K.I.
Poranek

Emilia powoli uniosła miecz, wysoko nad głowę, szykując się do kończącego ciosu. Postąpiła o kilka kroków do przodu, zbliżając się do odwróconego tyłem do niej banity. Zagryzła wargi walcząc z obrzydzeniem, gdy podparty o drzewo młodzieniec stęknął po raz kolejny, zupełnie nieświadom obecności kata.
- Po jaką cholerę jadłem ten stary gulasz? - Mruknął pod nosem chłopak.
Dzieliło ich od siebie ledwie kilka kroków, gdy nagle, gdzieś z boku odezwał się głośny szelest właściwy tylko przemierzającym zarośla ludziom. Bandyta spojrzał w tę stronę, dziewczyna spanikowała i skoczyła na niego rąbiąc mieczem raz za drugim razem.
Chłopak próbował się bronić, lecz mając spodnie opuszczone do kolan nie był w stanie uciec przed Emilią. Wystawił dłonie w marnej defensywie, kilka razy krzyknął, lecz skóra i kości nie stanowiły żadnej osłony przed ostrą jak brzytwa klingą. Pierwszy cios pozbawił go górnych kończyn, drugi rozpłatał gardło, dusząc go we własnej krwi, a kilka kolejnych szybkich uderzeń oddzieliło głowę od reszty tułowia.
Zalana posoką, Emilia, cofnęła się o kilka kroków do tyłu, spoglądając w stronę, z której zbliżały się kroki. Było już za późno na znalezienie schronienia, mogła tylko stać i wyczekiwać nadejścia intruza.

Z gęstych zarośli wyłonił się kolejny bandyta, który wcześniej wysłał młodzieńca w krzaki, a teraz zapewne sam udał się za potrzebą w to samo miejsce.

Martin, nie kryjąc zdumienia, spojrzał najpierw na stojącą w pozycji defensywnej dziewczynę z ociekającym krwią mieczem w dłoni, a później przeniósł wzrok na znajdujące się u jej stóp porąbane na kawałki zwłoki jego towarzysza. Przez chwilę gapił się w niemym szoku na malującą się przed nim surrealistyczną scenę. W końcu przełknął głośno ślinę i wydukał:
- Coś ty mu kurwa zrobiła, ty su… - reszta jego słów utonęła w dźwięku zwalnianych z kuszy cięciw. Trzy bełty prześliznęły się przez zarośla za plecami Emilii, minęły ją o ledwie kilka cali zostawiając po sobie lekki podmuch wiatru, by na końcu wbić się w żebra Martina, przy akompaniamencie pękających kości.
Nafaszerowany bełtami bandzior został brutalnie przybity do stojącego za nim drzewa. Kaszlnął na ziemię strugami krwi. Przez chwilę próbował wyrwać się z potrzasku, lecz po pierwszym ruchu i towarzyszącym mu niewyobrażalnym bólu zrezygnował z dalszych prób. Emilia obserwowała przez chwilę jak umierającym Martinem targają przedśmiertne drgawki. Chciała podejść i osobiście wysłać go w stronę lśniących ogrodów Morra, bynajmniej nie dlatego, że chciała oszczędzić mu cierpienia, ale zwyczajnie obawiała się, że ten zwabi tu resztę swoich towarzyszy, lecz Martin skonał na jej oczach zanim ta zdążyła zrobić drugi krok.

- Wygląda na to, że nasze szanse się wyrównały - powiedział wychodzący z zarośli kapitan. W dłoni trzymał zdobytą na strażnikach karawany kuszę, podobnie jak reszta stojących za jego plecami piratów.
- Panie i Panowie, trzeba działać i to szybko - stwierdził poważnym głosem, po czym skierował się w stronę krzaków znajdujących się na samym skraju obozowiska. - Teraz nie musimy bawić się po cichu. Załadujcie kusze, otoczcie obóz i miejcie w pogotowiu broń palną... Nawet nie będą wiedzieć co ich trafiło! - dodał z przebiegłym uśmiechem na twarzy.

Piraci postąpili tak jak kapitan rozkazał. Otoczono obóz mniej więcej równym kręgiem, w czym pomogła kiepska pogoda, gdyż strugi rozbijającego się o liście i gałęzie deszczu skutecznie ukryły ich obecność przed coraz bardziej zniecierpliwionymi bandytami.

Pierwszy bełt - wystrzelony przez Rolfa - opuścił zarośla i odnalazł swą ofiarę. Był to znak dla reszty piratów i kilka uderzeń serca później zabrzęczały cięciwy z każdej możliwej strony. W powietrzu zrobiło się gęsto. Ktoś krzyknął, ktoś zwalił się na ziemię, reszta stanęła w obronnym kręgu nie bardzo wiedząc, w którą stronę się udać. Parę krótkich, nerwowych oddechów później i z trzech stron jednocześnie dało się usłyszeć przypominające uderzenie pioruna huk wystrzału z broni palnej. Kolejny z bandziorów padł martwy na ziemię.
Piraci wybiegli z zarośli. Naprzeciw nich stało się już tylko dwóch przeciwników, lecz ci widząc łatwość z jaką rozprawiono się z ich towarzyszami rzucili na ziemię broń i wznieśli bezbronnie ręce do góry.
- Litości! Poddajemy się! - Wydusił z siebie jeden z nich, dostrzegając beznadziejność sytuacji, w której się znalazł. Kilka uderzeń serca później, dawna załoga Portowej Nierządnicy otoczyła osamotnionych bandytów pierścieniem mieczy.
- Gdzie jest dziewczyna? - Warknął przez zaciśnięte zęby kapitan.
- J~j~jaka dziewczyna? - Wymamrotał głupkowato przerażony mężczyzna.
- Tą którą żeście kurwa porwali! Czy naprawdę jesteście tak głupi na jakich wyglądacie?! - Rolf stracił cierpliwość i przycisnął klingę miecza do szyi bandziora. Z drobnego nacięcia wypłynął niewielki strumyk krwi.
- Uciekła nam! Wybiegła z obozu i zaszyła się w chacie tej wiedźmy! Nie poszliśmy tam, nie chcieliśmy ryzykować klątwy.
- Czy naprawdę, kurwa, otaczają mnie tylko idioci? - Kapitan głośno wypuścił z siebie powietrze, jak z przebitej dętki. - Pierdolony krasnolud, zawsze ma farta…


Chałupa znachorki, Wielki Las, Talabekland
7 Pflugzeit, 2526 K.I.
Poranek

- Kto tam? - Bazrak usłyszał miękki, kobiecy głos, lecz zanim zdążył odpowiedzieć w swoim typowym szorstkim tonie, drzwi otworzyły się na oścież. W progu stała młoda dziewczyna, w pięknej, szytej na rozmiar sukni, lecz mocno zabrudzonej błotem.
- Jeśli myślicie, że znowu dam się wam porwać, to jesteście w wielkim błędzie! - powiedziała krzyżując ręce na piersi. - Chroni mnie amulet wiedźmy, a jeśli choćby mnie dotknięcie, to wy i wasz ród będziecie przeklęci do dziesiątego pokolenia! - Dodała wskazując palcem na znajdujący się na jej szyi sznurek z przywiązaną kurzą stopą.
- Nie bądź śmieszna, naprawdę myślisz, że to… AU! - Krzyknął z bólu Bazrak, gdy Frieda nastąpiła mu na stopę.
- Jesteśmy strudzonymi podróżą wędrowcami - wtrąciła się dziewczyna wchodząc w słowo swemu towarzyszowi. - Mój przyjaciel karlego wzrostu oraz ten wyższy z tyłu, są ranni. Powiedziano nam, że znajdziemy tu odpowiednią pomoc.

~ Karlego wzrostu ~ Bazrak obrzucił Friedę ponurym spojrzeniem, drugą nogą depcząc sobie po bucie, chcąc upewnić się, że palce ma wciąż na swym miejscu. ~ Zapamiętam to sobie ~

- ...i ją znaleźliście! - za plecami dziewczyny wyłoniła się przygarbiona kobieta, o twarzy naznaczonej krostami i głębokimi zmarszczkami. Sprawiała wrażenie równie starej jak otaczający ich las, a z jej oczu biła mądrość, którą krasnolud wcześniej widział tylko wśród sędziwych mędrców swej długowiecznej rasy.
- Ale będziecie musieli też za nią zapłacić.
No tak, nie mogło być inaczej. Bazrak sięgnął ręką do kieszeni, szukając w niej kilku złotych monet, lecz powstrzymał go fałszywie skrzypiący, jak źle nastrojone skrzypce, głos wiedźmy.
- Nie chcę waszych pieniędzy, nie są mi tu potrzebne. Wszystko co potrzebuję znajduje się w tym lesie. Ty! - Wystrzeliła długim, pogiętym paluchem w stronę twarzy krasnoluda. Oboje byli mniej więcej tego samego wzrostu, lecz Bazrak był od niej co najmniej trzy razy szerszy. - Pójdziesz mi po chrust, a twoja koleżanka - zwróciła się do Friedy - nakarmi i wydoi mi krowę, choć nie wiem czy ta stara, uparta jędza da mleko.
Zdumieni prośbą znachorki, piraci stali w miejscu z otwartymi szeroko ustami. Nim zdążyli odpowiedzieć, choćby słowem zaprotestować, starucha pociągnęła za sobą Szramę i oboje lekko kulejąc weszli do środka.


Wnętrze starej chaty było dokładnie takie jak sobie Mathias wyobrażał. Nad głową wisiały liczne zaschnięte rośliny, grzyby, a nawet kończyny zwierząt. W powietrzu unosił się aromat ziół zmieszanych z lekko mdlącym odorem krwi. Pirat usiadł na starym, bujanym krześle z wikliny. Starucha poszła do sąsiedniego pomieszczenia, krusząc tłuczkiem jakieś rośliny w alchemicznym moździerzu. Przez chwilę w pokoju byli sami, on i dziewczyna w zabrudzonej sukni, która przyglądała mu się nieufnym spojrzeniem.
- Jechaliście starym gościńcem przez las - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Szrama pokiwał twierdząco głową w odpowiedzi.
- To pewnie widzieliście rozbity wóz, masę krwi i trupów, tak?
- Tak, mój kapitan ruszył z resztą ludzi tropem zabójców. Umierający woźnica powiedział nam o porwanej córce barona - spojrzał na jej piękną suknię, po czym dodał - To ty, prawda?
- To ja. Dokąd się udajecie? - Spytała z nadzieją w głosie.
- Do Taalgadu.
- To świetnie, idę z wami - stwierdziła dziewczyna tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jeśli Szrama mógł mieć wcześniej wątpliwości, że rozmawia z arystokratką, tak teraz nie miał już żadnych.
- Tatko was sowicie wynagrodzi - dodała, widząc mieszany wyraz twarzy pirata.

Do pomieszczenia wkroczyła znachorka, trzymając w dłoni parujący napar.
- Wypij to - powiedziała wręczając Szramie drewniany kubek z krwistoczerwoną cieczą w środku, w której pływały kawałki jakiś liści. Nieufny pirat najpierw powąchał ów napar, a nie pachniał on najlepiej - trąciło od niego skruszonymi ziołami i ostrym zapachem padliny.
Mathias podniósł głowę, najpierw przyjrzał się badawczo znachorce, która spoglądała na niego z wyczekiwaniem, a później przeniósł wzrok na stojącą pod ścianą młodą kobietę, której zniecierpliwiony wyraz twarzy zdradzał jej wzbierającą się irytacje.
- No dalej, wypij, miejmy to już za sobą - powiedziała władczym tonem.
Szrama posłuchał, choć niechętnie. Ostrożnie upił pierwszy, mały łyk i natychmiast wypluł napar na podłogę przed staruchą.
- Co to kurwa jest?! - Skrzywił się, próbując powstrzymać chęć zwymiotowania. - Smakuje gorzej od zawartości rynsztoku!
- Pij, nie marudź - odparła starucha w sposób jaki matka mówi dziecku, gdy te nie chce zjeść zupy lub wypić syropu. - Zobaczysz, pomoże ci to.

Szrama niechętnie wypił resztę naparu, przy okazji walcząc ze wzbierającymi się mdłościami, a gdy skończył, znachorka kazała mu odprężyć się i wyprostować nogę. Uczynił tak jak kazała. Staruszka zaczęła odprawiać przed nim jakiś rytuał. Machała zgniłą łapką lisa przed jego nosem i innymi obrzydlistwami, a gdy skończyła, jej oczy stały się całkowicie białe, jakby przesłoniła je mgła. Ze spracowanych dłoni znachorki spłynęło na jego nogę żółtawo-zielone światło. Z początku sternik nic nie czuł, ale po chwili ogarnęło go przyjemne ciepło i chwilę później ból w nodze ustał.

- To niemożliwe! - Krzyknął, gdy stanął na równe nogi i ze zdumieniem zauważył, że potrafi chodzić równie dobrze jak za młodu. Przeszedł pomieszczenie kilka razy, wzdłuż i wszerz, testując swoje możliwości i po chwili zatrzymał się gdzieś w połowie, mocno czymś strapiony.
- Ale skoro wyleczyłaś mnie zaklęciem, to po jaką cholerę był ten napar? - Spytał podejrzliwie.
- Po prostu lubię obserwować wasze skrzywione mordy - odparła sędziwa kobieta wzruszając ramionami. - A poza tym, krew z dzika zmieszana z guanem nietoperza jest dobra na pracę jelit…

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:20.
Warlock jest offline