Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2015, 01:58   #7
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm, Proxy

Ostatnie miesiące nie były dla Zoji szczęśliwe; zawsze chciała podróżować, zwiedzać dalekie kraje i oglądać różne cuda tego świata, o których tylko słyszała - ale nie spodziewała się nigdy, że los spełni jej dziecięce marzenia w tak przewrotnie okrutny sposób.

Ucieczka z ogarniętego wojenną pożogą Browntown, w którym zostawiła jeszcze świeży grób matki i zaciętego w swojej żałobie ojca - ze świadomością, że prawdopodobnie ogląda ostatni raz wszystkich swoich przyjaciół żywych - była zaledwie początkiem koszmaru, który miał prześladować młodą uzdrowicielkę chyba do końca jej życia. Potem była długa, wyczerpująca zarówno fizycznie, jak i psychicznie wędrówka z kolumną uchodźców na południe, pełna nieszczęść i cierpienia. Trzymająca się razem grupa uciekinierów z Browntown kurczyła się w zatrważającym tempie, kiedy kolejne osoby odłączały się na własne życzenie, albo - niestety częściej - nie potrafiły podołać trudom wędrówki i ciężarowi utraconego w jednej chwili całego dotychczasowego życia.

Ale czas - najlepszy z lekarzy - faktycznie goił rany. Kiedy zimą Zoja zawitała do Futneberg, miasto wydawało jej się tylko tymczasowym przystankiem w tej upiornej ucieczce przed krwiożerczymi zielonoskórymi, która zdawała się nie mieć końca. A dziś - ledwie kilka miesięcy po tym jak wystraszona, głodna i przemarznięta przekroczyła drzwi miejskiej świątyni, cała w wątpliwościach i trwodze, czy Opiekun przybytku zechce wysłuchać jej słów i udzielić gościny uciekinierom - dziś bliska była nazwania tego miejsca domem.

Pomógł jej w tym "zadomowieniu się" nie tylko czas; mimo wszystkich wstrząsających przeżyć, Zoji udało zachować się dość pogody ducha i wiary, by wspomnienie słów jej nauczyciela "Nic, co nam się przytrafia, nie dzieje się bez przyczyny; dla każdego z nas pomyślany jest pewien plan i w każdym zdarzeniu można znaleźć naukę, która uczyni nas lepszymi" było dla niej cenną wskazówką, a nie ironicznym komentarzem.

To, że od razu została przyjęta też w poczet kleru miejskiej świątyni również podziałało niczym balsam na jej poharataną duszę; w starym i przenikliwym Opiekunie Kelvinie znalazła mądrego i cierpliwego słuchacza, który z troską pochylił się nad jej problemami i rozwiał wszystkie wątpliwości niczym słońce topiące brudny lód. Serdeczny Lenard przypomniał jej, jakim błogosławieństwem jest szczery śmiech i wygnał z jej duszy smutek swoimi beztroskimi figlami; a Ethel... Ethel zapewniła jej tyle pracy, że uzdrowicielka po prostu nie miała kiedy martwić się i rozpamiętywać tego, co było - a czego już nie można było odmienić. Nawet Odbar, choć z początku pełen dystansu - chyba bał się dziewcząt, zgadywała Zoja - na nowo rozpalił w uzdrowicielce tą iskrę, która karze wierzyć w ideały i z zapałem walczyć o spełnienie ich w imię czynienia tego świata lepszym miejscem.

I tak, w miarę jak zimowe dni stawały się coraz cieplejsze, zwiastując powolne, ale pewne nadejście wiosny, w snach dziewczyny coraz mniej było cienia, a coraz więcej światła. Praca w świątyni, opieka nad chorymi, doglądanie inwentarza, zajmowanie się codziennymi, ludzkimi sprawami - to wszystko teraz pochłaniało młodą akolitkę do reszty, szczelnie wypełniając jej czas i nawet nie zauważyła, kiedy znała na pamięć wszystkie uliczki miasta, wiedziała, który z mieszkańców jakie ma dolegliwości, i gdzie akurat urodziło się dziecko. A także gdzie zbierają się miejscowe koty, kiedy można dostać jeszcze ciepłe bułki od piekarza i czemu dwie rodziny, mające kramy po dwóch stronach tej samej ulicy tak bardzo się nie cierpią, a jednak nie przeniosą się nigdzie indziej.

Krótko mówiąc - zżyła się z tym "tymczasowym postojem". I na razie nie zamierzała się nigdzie dalej ruszać.

I choć miała tu niemal wszystko, czego potrzebowała - a ludzie zapamiętali ją i rozpoznawali, często obdarzając miłym słowem czy uśmiechem - trochę brakowało jej przyjaciół, których zostawiła daleko na północy. Grupy rówieśników, związanych ze sobą tylko przyjaźnią i wzajemnym zaufaniem; bliskich, z którymi mogłaby dzielić swoje najskrytsze emocje i myśli. Z nikim z miasteczka nie zadzierzgnęła jeszcze tak serdecznych więzów; może ciążyło nad nią odium "darmozjada", wojennego uchodźcy, który w opinii niektórych mieszkańców Futenberg niepotrzebnie burzył spokój spokojnego miasta z dala od frontu? Może, mimo całej życzliwości, jakiej doświadczała od tych, którym udzielała pomocy, ludzie wciąż widzieli w niej bardziej akolitkę, kapłankę, uzdrowicielkę - zawód, profesję, a nie młodą dziewczynę, której przyszło wchodzić w dorosłość w tak paskudnych czasach i okolicznościach?

Jakie jednak były to powody i jak by bardzo nie doskwierała Zoji samotność, wszystko to straciło na znaczeniu, kiedy nie tak dawno, spiesząc do mieszkającej pod Futenbergiem rodziny, w której na świat miało przyjść pierwsze dziecko, zupełnym przypadkiem wpadła na wędrującą z północy kapłankę Lathandera, Frankę.

***

Futenberg, świątynia miejska pod wezwaniem Obrońcy
29 Ches Roku Orczej Wiosny
Wieczór


Słońce powoli chowało się za horyzontem, otulając Futenberg szarym cieniem zmierzchu. Z nieba popłynął przeciągły, głuchy głos rogu, niosący ze sobą smutną nutę, jakby z żalem żegnający ostatnie złote promienie.

- Heeeeeej!! Tuuutaaaj!!! - mała postać uzdrowicielki, wyróżniającej się w szybko zapadającej ciemności tylko dzięki jasnoszaremu ubraniu, energicznie pomachała France ze schodów świątyni.
- Pomożesz mi z drzwiaaaamiii...? - zawołała, opierając się plecami o wysokie, rzeźbione wrota, prowadzące do czarnego wnętrza jednej z najokazalszych w miasteczku budowli, której wieża dominowała nad całą okolicą.

Kapłanka człapała w znaczniej odległości. Plecak na grzbiecie z lekkim pochyleniem zaznaczał ciężar z jakim musiała się zmagać o tak późnej porze. Dziewczyna słysząc nawoływanie podniosła głowę rozglądając się. Wybita z własnych rozmyślań potrzebowała parę chwil, by zorientować się w sytuacji. Po parunastu minutach spaceru powinna już widzieć świątynię. Przystanęła rzucając wzrokiem po okolicy. Najwyższy budynek przykuł uwagę i przyniósł odpowiedź na zagadkę krzyczącego głosu. Dopiero teraz zauważyła swoją pomocniczkę z wczesnego ranka. Uniosła jedną rękę i pomachała, nawet nie wiedząc, że w odpowiedzi. Następnie skierowała się po linii prostej i w niewielkiej odległości odezwała się:

- Hhuh... Zdążyłam na ostatnią chwilę - zaczęła ciężkim westchnięciem zmęczenia - Padam z nóg!
- Świątynia jest zawsze otwarta dla potrzebujących; zamykamy tylko główną bramę na noc - Zoja zaparła się o kamienne płyty i popchnęła z wyraźnym trudem drewniane, okute skrzydło - Uff... Rozmawiałam z... ugh... diakonką... pfff... znajdzie ci miejsce... mpfh... w celi... - sapnęła ciężko i otarła pot z czoła, kiedy połowa drzwi znalazła się w zamkniętej pozycji.
- No to jeszcze drugie... będziesz tak dobra i pomożesz mi? - spojrzała na kapłankę z wyraźną prośbą w oczach, przykładając dłonie do pociemniałego drewna.
- Bardzo się cieszę. - Franka zbliżyła się do drugiego skrzydła i naparła na niego barkiem - To, czego mi teraz trzeba, to miski wody i ciepłego łóżka. Ledwie się tu doczołgałam. Na trzy?
- Na trzy!

Naparły na drzwi razem i tym razem wrota ustąpiły szybciej, dołączając do swojej drugiej połówki z ciężkim hukiem. Uzdrowicielka podprała się pod boki, obserwując z dumą wspólne dzieło, a potem pacnęła się w czoło.

- Znowu zostawiłam stołek w środku... - westchnęła - Chodźmy, zanim nas Ethel nakryje! - pociągnęła kapłankę wzdłuż muru, do małych, ukrytych pod brodą z dzikiego wina małych drzwiczek, znajdujących się boku świątyni. Dziewczyna otworzyła je solidnym kluczem, jednym z olbrzymiego pęku, jaki miała uwiązany przy pasie, a potem starannie zamknęła.

- Stołek? A komu robi problem stołek? - dopytała kapłanka, zaskoczona konspiracją.

W pośpiechu przeszły przez coś w rodzaju ogródka i kolejnymi drzwiami wkroczyły do wysokiej, ciemnej i cichej nawy. Z chybotliwych cieni spoglądały na nie w milczeniu kamienne posągi bóstw.

- Bo nie wolno opuszczać świątyni bez zamknięcia jej! - wyjaśniła akolitka, przykładając palec do ust - Ethel bardzo pilnuje; mówi że okazja czyni złodzieja, czy jakoś tak... - podniosła wzmiankowany stołek - a raczej małą drabinkę - przystawiła do wrót i wspięła się, by z tej wysokości przekręcić z wyraźnym wysiłkiem ciężki klucz w zdobionym zamku.

- Eric z Ester wspominali coś o Ethel... - Franka zamyśliła się starając odtworzyć przelotnie usłyszane informacje - Ponoć za jej sprawą udało się uzbierać na rozbudowę świątyni. Prawda to? Musi być tu kimś ważniejszym.
- Rządzi świątynią... jak Kelvin nie patrzy! - zaśmiała się Zoja, już spokojna, choć wyraźnie zmachana tymi wszystkimi manewrami.
- Czcigodna Ethel opiekuje się akolitami i administracją świątyni - dodała poważniej - Bez niej wiele dobrych rzeczy nie mogło by się stać. - splotła dłonie przyłożyła je do serca. Widać było, że bardzo szanuje wspomnianą kapłankę.

Odwiązała klucze i położyła je na stołku.

- Później odniosę. - machnęła dłonią - A rano cię oprowadzę po naszym wspaniałym przybytku! - klasnęła entuzjastycznie, a potem aż się skuliła, kiedy echo rozeszło się po hali.
- Lepiej chodźmy... - dodała, rzucając szybkie spojrzenie w głąb pomieszczenia.

Franka przybrała minę jakby wspólnie z Zoją nabroiły. Przysłoniła palcami usta i potrząsnęła głową.

- Myślę, że będzie trzeba się ulotnić, jeśli chcemy spać z dachem nad głową... - dorzuciła cicho, zakrywając nieudolnie z trudem powstrzymywany szeroki uśmiech.
-...albo nie mieć dodatkowego sprzątania w chlewiku... - dziewczyna aż się wzdrygnęła.

Wyciągnęła z kieszeni fartuszka małą, drewnianą łyżkę, przyłożyła do niej palec wskazujący i szepnęła coś ze skupieniem; sztuciec rozjarzył się ciepłym, przyćmionym światłem.

Korzystając z oświetlenia, wróciły do ogrodu, a potem po kolumnadą do otwartej kuchni, pełnej garnków, naczyń i różnych dziwnych akcesoriów. Zoja stanęła przed jedną z pólek, a potem zaczęła powtarzać sobie coś pod nosem, wskazując palcem kolejne naczynka.

- Trzeci zielony od lewej! - przypomniała sobie w końcu, zdejmując wzmiankowany słój z półki. W środku znajdowało się kilka kluczy; akolitka wyłowiła jeden i podała kapłance z uśmiechem.
- Nie powinnam się przywitać jeszcze dzisiaj? - dopytała Franka odbierając klucz - Nie chciałabym wyjść na jakąś niewychowaną - zmartwiła się - Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne.

- Wszyscy i tak spotykamy się rano na modlitwie i posiłku - opowiedziała akolitka - Opiekun Kelvin będzie na pewno chciał z tobą porozmawiać, wypytać o wieści... a Ethel znaleźć od razu jakieś zajęcie, więc chyba lepiej jak teraz wypoczniesz! Wodę można brać ze studni w ogrodzie. Wychodek jest na zewnątrz, koło chlewika, a klucz do bocznej furtki wisi po prawej stronie futryny, w dziurze pod pnączem. W kredensie jest trochę wina i resztek z kolacji, jeśli jesteś głodna. - odliczyła na palcach, stukając do taktu świecąca łyżką - Ummm... Twój pokój jest pośrodku. Ja mieszkam po prawej. - pokazała kapłance drzwi, znajdujące się po drugiej stronie kuchni. Spod tych najbardziej po lewej stronie sączyło się migotliwe światło - Jak chcesz się przywitać, to możesz nastraszyć Odbara... pewnie siedzi znów z nosem w książkach albo bawi się mieczem! Świata poza tym nie widzi. - zachichotała - A ja mam jeszcze trochę pracy. Poradzisz sobie? Będę niedaleko, w nawie...

Oczy Franki zrobiły się wielkie, a ręce cofnęły się lekko w obronnym geście - Wolę nie straszyć ludzi z mieczami w rękach...! - opowiedziała, rozluźniając się po chwili - Miska wody będzie wystarczająca, nie planuję po ciemku żadnych wycieczek. Nikt więcej mnie jeszcze nie widział, więc po ciemku nie będę podnosić wrzawy. - dziewczyna rozejrzała się jeszcze - Myślę, że się tu nie zgubię - dopowiedziała ciepło - Dziękuję ci za wszystko - podziękowała, kłaniając się ładnie.

- To ja dziękuję... w końcu będę miała tu przyjaciółkę! - Zoja dygnęła, odwzajemniając ukłon - Do zobaczenia rano! Dobrych snów! - obdarzyła Franke promiennym uśmiechem i zniknęła w mroku nocy, machając radośnie zaczarowaną łyżką.

***

Futenberg, karczma "Złoty Róg"
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Przedpołudnie


...i tak to się właśnie zaczęło. Zoja przypomniała sobie to pierwsze spotkanie, kiedy - ku swojemu ogromnemu zdumieniu - ujrzała charakterystyczną postać kapłanki wśród grupy śmiałków, którzy podjęli się zadania zleconego przez Gildię. Znała tu jeszcze jedną osobę - maga Kaina, z którego siostrą u boku przebyła całą, niełatwą drogę z Brownton - ale jego obecność nie zdziwiła jej tak, jak nagłe pojawienie się rezolutnej przyjaciółki. Przez ostatnie dwa tygodnie spędziły ze sobą dość czasu... i Franka ani razu nie zająknęła się, że zamierza brać udział w aktywnościach lokalnej, niewielkiej, ale prężnej Gidli Najemników.

Zresztą, Zoja też nie zamierzała; nie marzyła nigdy o tego typu "przygodach", od których skutecznie odwodził ją ojciec, sam doświadczywszy nielekkiego żywota najemnego miecza. Nie zamierzała, ale kilka dni temu Ethel, kapłanka Ilmatera i bezpośrednia przełożona Zoji, zawezwała ją do siebie i w kliku krótki zdaniach wyłuszczyła w czym rzecz - Gildia na wiosnę zaczynała wzmożoną aktywność, a w obecnej sytuacji - gdy regularne wojsko było daleko, a w potwory i niebezpieczeństwa nadzwyczaj obrodziło - rychło mogło skończyć się to napływem nowych weteranów do i tak przepełnionego świątynnego szpitala czy kilku(-nastoma) świeżymi grobami. Świątynia więc, w celu uniknięcia takich nieprzyjemności - i po to, by zachować choćby iluzoryczną kontrolę nad być może zbyt śmiałym postępowaniem najmitów - postanowiła wydelegować kogoś do dbania o ciała i dusze "rycerzy fortuny". Padło na Zoję; ta przyjęła to zadanie z uśmiechem i bez sprzeciwu. Zawsze wszak była to okazja do zrobienia czegoś dobrego!

Pewna jednak była, że Ethel za nic świecie nie odesłałaby do takiego zdania dwójki ze służących w świątyni, szczególnie, że pracy było zawsze więcej niż rąk do jej wykonywania, a dodatkowo kler nie był w komplecie; jeden z kapłanów wyjechał z miasta z darami dla armii. Jednak w całym tym zamieszaniu akolitka nie miała jak zamienić z Franką choćby słowa na osobności; choć więc zżerała ją ciekawość, na chwilę powstrzymała cisnące się jej na usta pytania. Zamiast tego, usiadłszy grzecznie w kąciku, z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się zgromadzonym wokół stołu osobom, które podjęły się zadania przegonienia stada koboldów z terenu trzech okolicznych wiosek.

A było na co popatrzeć - grupa młodych ludzi, dla większości których było to pierwsze w życiu tego typu zlecenie - prezentowała się nadzwyczaj różnorodnie i barwnie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline