Przed Instytutem
Czekając na pozostałych oparł się o motor i zapalił. Nie zdążył się zaciągnąć gdy zadzwonił telefon. Nie znał tego numeru.
- Tak?
- To ja - owego “ja” poznał po głosie. Mad. - Mam dwie sprawy. Wyślesz mi papugę czy mam brać z urzędu? I druga sprawa. Psy zgarnęły Marchewę. Jest naćpany w trzy dupy. Cięgle gada z jakąś “piękną” i obiecuje jej różne głupoty. Klawisz nie chciał gadać, ale bąknął coś o terroryzmie. Ty, w co on się wjebał? KITT i załoga
Angie i Wypłosz próbowali shakować monitoring miejski, ale entuzjazm Godzilli oraz krótki czas podróży skutecznie im to uniemożliwiło. Potrzebowali więcej czasu. I skupienia. Piotr też za wiele nie zdążył zwojować gdy wjechali na parking przed Instytutem, o tej porze zupełnie pusty. Tylko Chris stał przy motorze i rozmawiał przez telefon. Instytut
Kilka chwil po zaparkowaniu pojawił się nijaki osobnik i powiedział, że zaprowadzi ich do doktor Kingston. Nie udali się jednak do szpitala, ale do części prywatnej. Kingston przyjęła ich nieformalnie. Pół leżąc na kanapie w zwiewnej, lepiącej się do ciała sukience słuchała muzyki. Obok na stoliku stała omszała butelka wina i kieliszek ze śladami szminki.
Przyprowadził ich jeden ze służących i oddalił się na nieznaczny gest swojej pani.
Wyglądało, że byli sami, ale w przypadku sidhe to co widać nie zawsze jest tym na co wygląda.
- Chris, Piotr. Co was sprowadza w moje skromne progi? - skromne progi były pokojem wielkości boiska do siatkówki, gustownie i ze smakiem urządzonym. Przy czym najwyraźniej nie liczono się z kosztami. - Przedstawcie mi waszych towarzyszy.
Gospodyni nie wykonała najmniejszego ruchu jakby chciała wstać i powiać gości. Cóż, po godzinach pracy nie była panią doktor, tylko królową. I raczej traktowała swoją drugą pracę bardzo poważnie. Obaj wymienieni z imienia wiedzieli, że jeśli jest w królewskim nastroju to lepiej nie wychodzić z roli. Bil i Marcus
Dwa przerośnięte burki przemykały bezszelestnie nocnymi ulicami Miami. No prawie bezszelstnie, jeśli pominąć rytmiczny szelest reklamówek zwisających z pysków. Najgorzej było przedostać się przez most. Oświetlony, bez żadnych miejsc do ukrycia. Udało się, ale minęły ich w tym czasie trzy samochody. Znając życie, któryś z kierowców uprzejmie doniósł odpowiednim służbom o bezpańskich kundlach biegających po moście.
W końcu dostali się na wyspę. Niestety też dobrze oświetloną, nie było solidnych krzaków, w których można by bezpiecznie się zmienić. Do tego na co trzeciej latarni dostrzegli kamery. Marlins Park
Taksówka odjechała zostawiając dziwną parę przed dwoma piętrowymi garażami. Oba były z północnej strony stadionu. Oczywiście Slade zrobił to złośliwie. Sinclair był wciąż nie tutejszy i nie znał miasta, a Gillian rzadko opuszczała szkołę kung fu.
Z ciężkim westchnięciem ślepiec wyciągnął komórkę i zadzwonił:
- Graba, gdzie jesteś? Slade nas przysłał do ciebie.
- Na samej górze, na dachu.
- Tu są dwa budynki…
- W tym z czerwonym szyldem.
Sinclair rozłączył się.
Po dłuższej chwili dotarli na dach. Stały tam tylko dwa samochody. Start ford Graby i żółty Plumouth Barracuda, o który był oparty Graba i jarał papierosa. Nie był sam. Właśnie podchodziła do niego jakaś laska w mini i obcisłej bluzce. Od dołu, bez zamachu uderzyła absurdalnie małą torebką. Graba zatoczył się w bok, jakby miała w niej co najmniej cegłę. poprawiła ciosem w pierś i Graba zwalił się na ziemię i nie ruszał się.
Laska spojrzała w kierunku nowo przybyłych. Byli jakieś sto metrów od niej i leżącego Graby. |