Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2015, 18:12   #122
czajos
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Gdy już zakończyli omawiać kwestie biznesmena Adam spokojnym głosem spytał - Czy mogę Pana Antoniego poprosić o słówko na osobnośći ? Sprawa dotyczy waszej świty. Nie zajmie nam to długo. A tu proszę teczka Pana i pańskiego potomka nie zaglądaliśmy.
Anthony spojrzał na Adama z wysokości tronu, jego zachowanie co najmniej go zdziwiło chociaż jego twarz pozostała niezgłębiona i nieustannie okazywała wyraz uprzejmego zainteresowania. Nowy regęt wkroczył do jego domeny z prawem gościa i jak nakazywała tradycja przywitał się okazując jakby “niższość“ swej pozycji w tym miejscu. Jednakże to, że nie porzucił tej maniery po chwili zaintrygowała Anthonego. Estreicher zdawał się niczym poniższy nieśmiertelny który posłusznie złożył swemu władcy raport, a następnie z uniżeniem śmiał poprosić swego suwerena o audięcje.
- Adamie - powiedział spokojnie Anthony by przełamać dziwaczne skrępowanie Adama i dać mu do zrozumienia, że ze spokojem może zwracać się także i do niego po imieniu.
- Oczywiście z przyjemnością porozmawiam, zechcesz nam na chwilę wybaczyć Johnnatanie - powiedział zwróciwszy sie do zasiadłego po przeciwnej stronie Malkaviana - Jak tylko Regent mnie wyzwoli wrócimy do naszej rozmowy - tu skinął głową i jedna z kobiet zbliżyła się d niego i zapytała o dobór trunków.

Londyńczyk wyczuł niezręczność sytuacji - Wybaczcie panowie wciąż jestem nie przyzwczajony do tej nowej sytuacji a dobre maniery kazały mi uznać, że w swej prywatnej domenie każdy kanita powinnien być traktowany niczym władca na włościach.
Domyślam się że jest to dość nieortodoksyjne podejście ale sądzę że nieco skromności będzie pożyteczną odmianą po moim poprzzedniku.
- Och Adamie - powiedział Anthony kożystając z krótkiej przerwy w wypowiedzi Regenta. - Zdecydowanie częściej winneś bywać w Elizjum, a nie tylko zagłębiać się w swych badaniach. - Powiedział Anthony gdy szli korytarzem kierując się do małego saloniku który mieścił zaledwie dwa fotele i biblioteczkę.
-Drogi przyjacielu wkrótce świat spłonie w ogniu promieniowania przez głupotę śmiertelnych. Wampirza polityka i nasza rzekoma nieśmiertelność staje się czymś niejstotnym przy groźbiecałkowitego zniszczenia ludzkości i kultury. Jednak pozwolisz że przejdę do konkretnego problemu jaki napotkałem ? Mimo tego że mamy wieczność czas nas wciąż ściga nieubłaganie - Estraicher zmusił się aby powstrzymać kolejny potok słów i filozoficzny dyskurs który cisnął mu się na usta. Mieli w końcu ważniejsze sprawy do omówienia.
- Oczywiście - skwitował krótko Anthony i wskazał gościowi jeden z foteli, a następnie odkorkował butelkę i napełnił dwa stojące na stoliku między fotelami szkarłatem.
Adam usiadł na fotelu złożył ręcę na kształt piramidy i przeszedł do sedna sprawy
- Wśród grupy łowców z którymi walczyliśmy znajdował się starszy mąźczyzna. Ojciec jednej z twoich guholic Margarity, ile się nie mylę, starzec poddał się chcę tylko zobaczyć swoją córkę. Jest weteranem wojennym ma słabe serce ale wydaje mi się że mógłby być dobrym sługom. Oczywiście decyzje pozostawiam tobie teraz przybywa pod opieką Ericka sądziłem że dodatkowy sługa mógłby być dla ciebie nagrodą za dobrą pracę którą wykonałeś na policji.
Anthony zmarszczył delikatnie brwi słysząc te słowa jednak nie wyglądał na szczególnie przejętego był to raczej wyraz zdziwienia niż zdenerwowania.
- Wolałbym nie zabijać Roberta. Obiecałem mu że złoże do ciebie prośbę, rozumiem że posiadanie byłego łowcy w świcie może być ryzkowne. Nie zamierzam ci też dyktować jak masz prowadzić swoją świtę, Jeżeli nie jesteś nim zainteresowany coś zorganizuje
- Źle mnie rozpracowałeś Adamie nie jest dla mnie problemem, że był łowcą. Nie lękam się nikogo z śmiertelnych. Nienawidzę jednak starości, jej widok brzydzi mnie i odrzuca. -
Powiedział Anthony z widocznym obrzydzeniem na twarzy.
- NIe skosztował bym krwi starca chodz bym miał ryzykować letarg z pragnienia. - tu upił solidny łyk Krwi z kieliszka.
- Nie przyjmę do swej świty człowieka który nie może mi oferować swej Vita. Jednakże jeżeli Margarita zechcę się z nim spotkać nie widzą problemu. Jednakże ostrzegam cię Adamie wychowałem ją niczym krew z mej krwi, wzgardzi starcem. -
Torredor słuchał uważnie od czasu do czasu kiwijąc głową w geście zrozumienia. Z grzeczności upił łyk oferowane go napoju i uśmiechnął - Bardzo smaczne. Rozumiem twoje obiekcje ostrzegłem starca jak to się może dla niego skończyć. Powiedziałem że jego córka zerwała kontakt z własnej nieprzymuszonej woli co jest może odrobinę nagięciem prawdy ale nie miałem ani chęci ani czasu żeby tłumaczyć mu dokładne działanie naszej Vite ani różnice pomiędzy jej narkotycznym działaniem a zachowaniem wolnej woli. Żołnierz stwierdził że chcę ją jedynie zobaczyć na własne oczy i usłyszeć potwierdzenie z jej ust. Jeżeli na to zezwolisz całkowicie wypełnie przyżeczenie jakie dałem Robertowi. - Stwierdził z zadowolniem.

Gdy to już się wypełni dam mu wybór pomiędzy śmiercią, a służbą jako mój guhol, mam słabość do weteranów drugiej wojny. Przyda się w szeregach mych sług wyszkolony żołnierz bez celu w życiu. Jeżeli przyjmię mą ofertę oczywiście upewnie się że nie będzie nękał ani ciebie ani Margarity - Zapewnił

- Dobrze kwestie Roberta uznaje za zamkniętą gdyby twoja służka chciała by się z nim spotkać w ciągu dnia wydaje mi się że będzie mogła odwiedzić ojca w instytucje Pana Smitha. Jest to o tyle bezpieczna opcja że w razie zawału lub jakiś głupich pomysłów ze strony łowcy obsługa ośrodka da mu coś na uspokojenie. Im szybciej Margo złamię mu serce tym szybciej będę mógł sprawdzić czy nada się do mojej świty- Upił kolejny łyk “krwawego szampana” zawsze był pod wrażeniem pomysłowości niektórych kainitów,
- Chciałem się jeszcze zadać jedno pytanie o innej tematyce: Co zrobimy z zebraniem ? Jak sam widzisz nasze pierwotne plany zostały rozbite przez wydarzenia z zewnątrz lecz mam wrażenie że ponowne wpraszanie się do twojego reprezentacyjnego domostwa byłoby nadużywaniem gościnności. Jednakże po wysłuchaniu Buffeta trzeba byłoby na spokojnie przenalizować sytuacje i zadecydować co dalej robimy. Zawsze można by zwołać spotkanie Rady w sali sądowej moje włości są niestety niezbyt reprezentacyjne brakuje im tej klasy i piękna które widzę tutaj.
- Nie widzę problemu Adamie - powiedział Marching.
- I tak będziemy musieli wszystko omówić, a ja nie mam oporów gdy odwiedza się mą domenę. Oczywiście za moim pozwoleniem, wszystkich was obejmuje dzisiejszej nocy tradycją gościmy. - Dokończył wstając z fotela i dając znac, że temat jest zamknięty. Następnie razem z Adamem udał się na powrót do sali balowej, a jedną ze slużek za jego rozkazem zabrała rozpoczętą butelkę i kielichy za nimi.

- Wybacz Johannie- powiedział do Malkawiana gdy porzegnał się już z Regentem i wrócił do stołu.
-Więc wracając do tematu. Dlaczego pragniesz poznać moją sztukę?

-Mógłbym trochę posłodzić i powiedzieć że wasza cienista sztuka to jedna z najpotężniejszych wampirzych mocy, która pozwoli mi wejść na sam szczyt. Ale prawda jest taka że jestem pragmatykiem, skoro jest okazja nauczenia się czegoś co może kiedyś może mi ocalić istnienie to czemu miałbym nie skorzystać? Mój wampirzy brat Magnus wmawiał mi że jestem szalony bo zadaje się z Gangrelami. Nie było mu do śmiechu gdy byliśmy w środku tundry a słońce złapało nas wcześniej niż oczekiwaliśmy - twarz Johanna przyjęła minę jak u dziecka które pierwszy raz weszło po schodach.

- Pozwolisz- powiedział Anthony z dłonią na swojej i potomka teczce i nie czekając na odpowiedz starszego zaczął przeglądać ich zawartość. Z tego co mówił Adam wcześniejsza władza intensywnie przyglądał się neonetom i Anthonemu. Z radością spojrzał, że kilka jego operacji które przeprowadzał przy pomocy ghuli pozostało nie zauważonych ale gdy odczytał, że wcześniejszy książę rozważał wprowadzenie go do kręgów władzy zasmucił się. W ciągu kilku dekad dał by radę przewietrzyć stechliznę której odorem przeniknęła Omaha i przywrócił miasto na odpowiedni tor. Sięgnął po teczkę swego potomka Anthony w przeciwieństwie do zebranych w pałacyku nie miał skrupułów by czytać teczki. Teczka jednakże była pusta, a kartki wyrwane.
Teczki wylądowały na powrót na stole rzucone przez Lasombra.
- Powiedz mi jeszcze Johannie, jakie są twoje przemyślenia na temat Dżihadu .

- JA nie chcę być w to zamieszany. Chcę posiadać władzę nad samym sobą i to wszystko.
A co to w ogóle jest dżihad? Jest to gra, w którą gra kilku pozostałych przy życiu ostatnich Kainitów, których krew ma MOC, prawdziwą i namacalną, nie jest wodą tak jak nasza. Te istoty doprowadziły do tego że nikt już nie wierzy w ich istnienie. Doktor Goebbels to przy nich przedszkolak. Kogoś kto zna prawdę nazywany jest szaleńcem i paranoikiem, wywala się go na margines społeczeństwa. Ich wpływ, chociaż subtelny jest bardzo realny, mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Wszyscy jesteśmy pionkami i niewiele można zrobić by było inaczej. Nie uwierzycie mi, zdaję sobie z tego sprawę. To trzeba zobaczyć i poczuć samemu, choć może się to źle skończyć. Prawda Morgan?

- Ja widzę to inaczej. Dżihad to według mnie sens naszego istnienia. Nasze przeznaczenie i motywacja. Wybić się z naszego miejsca w szeregu i sięgnąć wyżej. - mówił Anthony wpatrując się w Vitea w swoim kieliszku.
- Nasz świat jest jak wieża. Wieża zbudowana z szachownic, poziomy pod tobą to twoje pionki, ci nad tobą to gracze. - kontynuował w zamyśleniu.
- Większość z nas chce być królem swojej szachownicy. Nie widzą wieży, niczym ryba w bajorze nigdy nie marzą o tym by latać. - tu przerwał i spojrzał w zdobiony mozaiką sufit.
- Chce się wspiąć po wieży Johannie. Ta szachownica mnie nie interesuje, pragnę poznać te które są nad nami. Podciągnę całe to miasto wyzej, tak wysoko aż z jego szczytu dostrzegę kolejny poziom. Nie będę pionkiem hetmanem czy królem, ci którzy zostaną za mną się nimi staną i wtedy wszyscy dostrzegą wieże. Dżihad ożyje w tym mieście i da nam nowe wyzwania. - mówił z coraz większym przejęciem, głosem generała zarządzającego swoje siły do boju.
- I dostrzeżemy wtedy " Że to co dla poniektórych jest sufitem dla mnie jest podłogą ". Nie znam Cię dobrze Johannie ale Ty jesteś już starszy i znasz ścieżkę na kolejny poziom. Wskaż mi ją, a odpłacę ci należnie. - zakończył i spojrzał na starszego.

-Obawiam się że moja rada ci się nie spodoba: by dożyć do momentu w którym można nazwać się starszym, trzeba nauczyć się kiedy zrezygnować. Zawsze byliśmy istotami siedzącymi w cieniu i tam powinniśmy pozostać. PRZECZEKAĆ. Bratanie się z Warrenem może być kuszące na krótszą metę, ale na pewno skończy się źle. To samo tyczy się wilkołaków, czy kimkolwiek innego. Nasze problemy są naszymi, ich problemy są ich problemami i niech tak pozostanie. Powinniśmy zregenerować straty i poradzić sobie sami, nie wchodząc w żadne układy. Tak bym zrobił gdym rządził. Ale nie rządzę i nie będę, gdyż jak już mówiłem rezygnuję z tego. Dam wam szansę - wskazał dłonią po zgromadzonych tu Kainitach - Dlaczego więc zamiast schować się w dziurze, chcę zaryzykować swoim istnieniem by zgładzić mordercę? Cóż mam kilka osobistych powodów. Wiem że on nie poprzestanie póki mnie nie wykończy. I liczę że władza po tej zmianie będzie dla mnie bardziej przyjazna niż poprzednia. I coś czego wam nie mówię bo chcę być tajemniczym Malkavianem - wykrzywił się w tym swoim wkurzającym uśmiechu.


****

Anet było zszokowana, szatyn który okazał zainteresowanie jej pracą w dziale wewnętrznym policji Omaha okazał się nie tylko zabójczo przystojny ale i widocznie niewyobrażalnie bogaty. Jej mały samochód i lekko już wymięta sukienka nagle wydały jej się potwornie nie na miejscu, a przecież nie weszła nawet do środka. Strażnik przy bramie jednakże nie skomentował na szczęście tematu, po zapytaniu się o jej nazwisko i cel wizyty wykonał krótki telefon do wnętrza rezydencji i skierował ją pojazdem do fasady budynku. Konstrukcja, przy najmniej jak dla niej zwykłej policjantki, wydawała się ogromna z łatwością w jej wnętrzu zmieścił by się nie tylko jej dom ale i cały komisariat na którym pracowała. Koło drzwi stały dwie kobiety jedna odziana w zwykły strój pokojówki, która jednak po chwili zniknęła we wnętrzu budynku i druga odziana w wieczorową suknie która kosztowała zapewne tyle co jej miesięczna pensja.
- Witam Panno Szarington. - zadzwięczała czystą aczkolwiek posiadającą dziwny nie znany Anet akcent angielsangielszczyzną kobieta gdy ta tylko wysiadła z samochodu.
- Za mną proszę Pan Marching już na Panią czeka. -

Wewnątrz sali bankietowej

- Panna Szarington przybyła Panie- powiedziała Margarita zwracając się do Anthonego, zaraz po tym gdy służka wyszeptała kilka słów do jej ucha.
- A jednak się zdecydowała .... - ten odpowiedział z satysfakcją w głosie i wstał z fotela kierując się w stronę drzwi obserwowany przez syna Malkava.
- Wiele się dzieję tej nocy i widze, że będę miał przyjemność przedstawić ci jeszcze jedną, może nie tak znaczną jednakże interesującą personę.

Aneta stanęła przed drzwiami do jadalni gdzie zostawiła ją kobieta. Zjadała ją trema niewidzialna siła która pchała ją do przodu jakby zniknęła i pojawiły się pytania na przykład, Co robie w domu faceta którego widziałam przez 30s i zamieniłam z nim dwa słowa ? Jednak wszystkie wątpliwości zniknęły gdy drzwi się uchyliły, a w szpaże pojawiła się jego twarz. Przeczesała krótkie, kręcone, czarne włosy i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. Anthony przywitał ją po staroświecku pocałunkiem w dłoń, Anet z pewnością spłoneła by rumieńcem na szczęście bycie afroamerykanką ma swoje plusy.
- Johannie, - powiedział Anthony lekkim pchnięciem przesunąłwszy Anet w głąb pomieszczenia - przedstawiam ci Anet Szarington - kontynuował trzymając dłoń na jej tali - przyszła szefowa policji Omaha. - To zdanie zadziwiło ją, ale co innego natychmiast przykóło jej uwagę. Myślała, że chce złożyć na jej szyi pocałunek i tak właściwie to niewiele się pomyliła ….

Anthony złożył nieprzytomną Anet na jednym z krzeseł przy stole. Czuł w sobie siłę jej Vite, a jako, że nie był on w stanie jej utrzymać musiał szybko się jej wyzbyć na szczęście miała ona już swoje zaplanowane przeznaczenie. Brzytwa Anthonego zabłysła w jego ręce i przecieła żyły jego nadgarstka, a struga jego krwi popłyneła po dłoni. Pierwsza kropla uderzyła w policzek kobiety, a kolejne spłyneły do jej ust w trzech długich strugach.
- Jesteś teraz moja droga - wyszeptał do ucha nie przytomnej kobiety, a następnie wyprostował się i władczym tonem zwrócił się do swego sługi. - Paulo zabierz ją proszę na kwatery i wyjaśnij jej czego będziemy od niej wymagać -
 
__________________
Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy
czajos jest offline