Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2015, 15:27   #1
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
[Star Wars]Knights of the Old Republic 3: The New Academy Część I

Nar Shaddaa
Syntetyczny głos spikera wymieniał przeciwników, których obecna na arenie dwójka pozostawiła w piachu. Lista była długa, obaj już przestępowali z nogi na nogę. Chropowate podłoże było pełne śladów po pociskach blasterowych i granatów. Chaotycznego obrazu dopełniały różnokolorowe plamy zeschniętej krwi, która w kilku miejscach występowała warstwami. Wieloma warstwami. To co jednak najbardziej przykuwało uwagę, to wiele charakterystycznych śladów, których źródłem mogła być tylko jedna rzecz – miecz świetlny.
Ale właśnie dlatego obaj się tutaj znaleźli. Zarówno Selvin jak i Zhar-kan trafili tutaj z jednego powodu – by zmierzyć się z rosnącą powoli legendą gladiatora Jedi. W każdym razie tak reklamował go Hutt sprawujący opiekę nad tą dzielnicą. Wspomniane ślady wydawały się potwierdzać jego wersję.
Dostanie się do finału, zajęło im standardowe dwa miesiące. Dwa miesiące wyrzynania narkomanów i biedoty, zwabionej obietnicą łatwego zarobku. Nie przynosiło to chwały, ani nagrody w postaci sprzętu pokonanego, gdyż nie było co z owego ścierwa zbierać. Prawdziwą nagrodą była walka z wspomnianym mistrzem areny i zdobycie jego głowy, a wraz z nim lokalnej sławy i… kilku tysięcy kredytów.
Dla uczestników zapowiadanej teraz walki, schody zaczęły się w okolicach finałowej szesnastki, ale szczęśliwie żadne z nich nie ucierpiało na tyle, by oddać finał walkowerem. Sprowadzało się jednak do tego, że tylko jeden z nich wyjdzie stąd za chwilę o własnych siłach.
Siedzący w trzecim okręgu nad areną Jichan westchnął. Wszystko wskazywało na to, że prędzej Huttowie zaczną uczciwie rozliczać się z fiskusem, niż ta walka się rozpocznie. Niechętnie odwrócił się w kierunku swojej rozmówczyni. Przedstawioną ją mu jako Laurienn. Wyprostowana wpatrywała się w niego wyczekująco. Obok niej siedziała jej młodsza siostra Emily, która była po prostu jeszcze nastoletnim dzieckiem. Rozglądała się wokoło z wybałuszonymi oczami, dziwiąc się każdemu obcemu, który był w zasięgu jej wzroku.
Onuri potrzebował dodatkowych par rąk do roboty, którą niedawno mu zlecono. Ową dwójkę rekomendowała mu Mira, jedna z najlepszych łowczyń nagród jakie znał. Ta mała tutaj była podobno genialnym pilotem i hakerem, a jej starsza siostra miała ogromny dar przekonywania, bardzo przydatny przy tłumaczeniu się z nieopłacenia cła. Poznał to na własnej skórze, bo prawie odruchowo przystał na jej warunki. Szczęśliwie przygryzł się w język, bo gdyby się zgodził, to nic by na nadchodzącym transporcie nie zarobił. Musiał jednak dobić targu, bo czas zaczynał go gonić. Data odbioru transportu z Bespinu była za dwa dni.
Dwa tarasy wyżej, na samym szczycie tego zapyziałego koloseum trwała właśnie druga rozmowa, podobna do tej pierwszej. Zadanie jakie miał do wykonania Jon Baelish nie było proste.
Frachtowiec o nazwie Silverbolt, latający w flocie Saw’Ara Hutta, dostarcza średnio co trzy tygodnie broń dla piratów w systemach na obrzeżach Republiki. Rozproszona flota nie jest w stanie go namierzyć, a sam statek jest zbyt szybki, by gonić chwilę po starcie. Zresztą, to nie sam statek był celem, jak towar, który dostarczał. Baelish miał przejąć statek tuż po odebraniu przezeń cargo jeszcze na Nar Shaddaa. Dwie pieczenie przy jednym ogniu. Jednak by tego dokonać, potrzebował wsparcia. Naprawdę solidnego wsparcia.
Dlatego w tym momencie siedział naprzeciw mandaloriańskiego najemnika i negocjował cenę. Nie spotkali by się, gdyby nie wspólna znajoma, której reputacji oboje byli pewni.
Issamar nie mógł narzekać na brak ofert. W galaktyce szerzyło się bezprawie, które było mu po prostu na rękę, bo ceny doświadczonych strzelb rosły z dnia na dzień. Inną kwestią było to, do jakiego stopnia będzie to tolerowane przez wojska Republiki. Mandalorianin mógł przewidywać, że wkrótce Senat popuści cugle Admirałom, a ci wypowiedzą otwartą wojnę kartelom. To było przyczyną, wedle której trzeba było bardzo rozważnie wybierać swoich pracodawców. Dzisiejsza oferta była interesująca. W dodatku z polecenia Miry. Personalnie nie ufał nikomu, ale ta kobieta była równie inteligentna co utalentowana. Jeśli uznała to zlecenie za warte uwagi, musiał je wziąć pod uwagę.
Jon wpatrywał się intensywnie w czarnoskórego Mandalorianina. Jeśli ten się zgodzi, pozostanie mu znalezienie jeszcze jednego najemnika i siła ognia powinna wystarczyć. Jego uwagę mimowolnie przykuwało dwójka wojowników na arenie…
Nieco dalej, samotnie przy stoliku siedziała Kha’Shy. Baelish rozmawiał już z nią wcześniej. Powód, dla którego się zgodziła był prosty. Jeśli impreza się uda, to będzie pusty statek do zagospodarowania. A takiej gratki nie mogła przegapić. Jej ogon drgał nieznacznie, ujawniając jej zniecierpliwienie. Paskudny alkohol, jaki tutaj serwowali wykrzywiał jej pysk. Nie ze względu na procent alkoholu, tylko na resztki smaru, którym ewidentnie musiał być wcześniej ten kubek wysmarowany. Obok niej, drzemał sobie w krześle Trandoshianin, który był tak mocno wstawiony kiedy do niej startował, że ich rozmowa nie trwała dłużej niż parę minut. Przynajmniej teraz nikt się do niej nie przysiadał.
Tymczasem w pomieszczeniu na zapleczu areny, w wydzielonym pokoju Horgan Cort obserwował na dwóch ekranach swoich potencjalnych przeciwników. Nagrywał też całą walkę, żeby przed finałem jak najlepiej przeanalizować swojego oponenta. Wszystko było tak jak zwykle. Prawie wszystko… Jego opiekun i pracodawca, Jorab Hutt nie przybył na walkę. Cóż, to się zdarzało, miał w końcu wiele innych interesów, ale Horgan nie żadnej informacji zwrotnej. To było ewenementem. Coś, jakby dziwne i niezbyt miłe przeczucie, kłuło go w bok. Był podenerwowany, jakby mieli go wypuścić na rankora z gołymi rękami.
Wreszcie usłyszał delikatne wibracje komunikatora. Z ulga odtworzył wiadomość od swego szefa, żeby ze zgrozą przeczytać jedno słowo: UCIEKAJ!
Mężczyzna nie zdążył wstać z miejsca, kiedy całym kompleksem zatrzęsła eksplozja.

Połowa czwartego piętra kaskadowych tarasów nad areną w jednej chwili zamieniła się w stertę pogiętych i nadtopionych krzeseł, stolików czy barierek. Scenerię ubarwiały spopielone fragmenty ciał niedoszłych kibiców i innych gości. Przez utworzoną w ścianie dziurę zaczął wchodzić, mierzący prawie cztery metry wzrostu, droid bojowy.

Zza filaru, który przetrwał eksplozje, wyczołgał się ogłuszony quarren. Czerwona kropka pojawiła się w mgnieniu oka na jego plecach, by sekundę później wystrzał zamienił go w czerwoną, rozbryzganą po podłodze masę krwi i kości.
Tuż za droidem pojawiło się trzech członków gangu, którzy również metodycznie dobijali tych, którzy jakimś cudem przetrwali wybuch na tym poziomie.
Strzały rozległy się momentalnie na każdym z pozostałych tarasów. Z tunelów wejściowych wypadli kumple tych od robota i rozpoczęła się rzeź.
Cadera i Onuri byli jednymi z nielicznych, którzy zorientowali się, co tutaj właśnie się dzieje. „Issa” zna ten sposób działania, to był po prostu atak konkurencyjnego gangu, by wykończyć przeciwnika, nim ten w ogóle zrozumie, że jest w stanie wojny. Jichan natomiast słyszał wcześniej, że tutejszy Hutt, przechwalał się, że jest nietykalny w swoich włościach. Ktoś najwidoczniej uznał to za rzucone wyzwanie.
Choć klienci i goście przyszli tu dla rozrywki, to jednak każdy z nich był istotą, która jakoś sobie poradziła na tym największym siedlisku szumowin w znanej galaktyce, jakim była Nar Shaddaa. Większość miała za sobą broń i wiedziała jak jej użyć. Jednak były to raczej nieduże pistolety blasterowe, a to zdecydowanie za mało, na potężne tarcze energetyczne, jakimi otoczony był każdy z napastników, którzy rozstrzeliwali każdego, kto im się nasunął.
Issamar i Jon Baelish byli w ciężkiej sytuacji, bo w ich kierunku zmierzało właśnie czwórka żołdaków. Kha’Shy przesunęła się nieco w tył i teraz skrywał ją cień niesprawnej lampy.
W nieco lepszej sytuacji byli Jichan z siostrami Hayes. Wszystko wskazywało, że najbliższe im wyjście jest wolne od napastników, ale było na widoku jednego z nich, trzymającego w ręku spory granatnik.
Tymczasem na czwartym piętrze ktoś w desperacji odpalił termodetonator. Kula ognia nadwyrężyła konstrukcję i droid bojowy spadł, obijając się po drodze, wprost na arenę. Zharkan-Sol i Slevin Kelevra, o których nagle wszyscy zapomnieli, stanęli przed nowym zagrożeniem.
Będący na zapleczu Horgan usłyszał krzyki strażników i strzały, które te krzyki ucięły. Miał teraz do wyboru, czy spróbować przemknąć obok zabójców pracowników koloseum, czy przedzierać się przez arenę.

Coruscant, prywatne kwatery senatora K.
Łysiejący mężczyzna wiercił się w swoim bardzo wygodnym skądinąd fotelu. Jego gość, bardzo stary i bardzo pomarszczony Muun rozmawiał ze swoją znacznie młodszą wersją w ich ojczystym języku. Wydawali się bardzo zadowoleni z życia i to tak bardzo denerwowało senatora. Choć był u siebie, to był zależny od pieniędzy tej dwójki, ojca i syna, nieoficjalnych właścicieli jednego z największych banków Republiki.
- Ależ przepraszam najmocniej gospodarzu, stary już jestem i jak nostalgia mnie weźmie we władanie, to zapominam o tym, co powinniśmy omówić.
Tak, bo ci uwierzę, że zapomniałeś po co tu jesteś… Senator uśmiechnął się przymilnie.
- Ależ proszę się nie martwić, mamy dużo czasu.
- Oh, może wy młodzi, mi go już wiele nie zostało – stary bankier westchnął ciężko. – Czyli przechodząc do konkretów, przemówi pan do rozsądku swoim przyjaciołom, że jest nierozsądne wysyłanie floty Republiki w rejony systemu Dantooine. Przeanalizowaliśmy dogłębnie tę opcję i niestety jest ona zupełnie nieopłacalna. Jeśli została by ona zrealizowana, zmuszeni będziemy odciąć finansowanie pańskiego stronnictwa – rozłożył ręce w geście bezradności. - Zupełnie inaczej ma się sytuacja z systemem Taris. Nasi wspólnicy z korporacji Czerka ponoszą wiele… trudu by choć częściowo przywróci funkcjonalność tej planety. Obecność admirała Onasi’ego na pewno podniesie osadników na duchu i odstraszy wszelkich przemytników, lekceważących sobie wszelkie cła, prawda?
- Tak, ma pan racje, oczywiście, niezwłocznie poruszę ten temat na naszej komisji.
- Będę bardzo wdzięczny – skinął głową.
Tylko młody Muun spoglądał z nieskrywaną pogardą na wijącego się przed nimi senatora. Jeśli tak wygląda teraz Senat, to naszym obowiązkiem jest sięgnąć po władzę. Wszelkimi metodami.
 

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 31-01-2016 o 17:26.
Turin Turambar jest offline