Золa przeglądała przedmioty z malarskiej tuby. Żadnych nazwisk, adresów, nawet ukrytego w środku ostrza. Stuknęła kilka razy szponem o powierzchnię pergaminu. Pozostałości ludzkich potrzeb, czy nadmiar wolnego czasu... Czasu miałeś pod dostatkiem, co staruszku? Wampirzyca zapakowała przedmioty i podniosła się z ziemi. Okres dany żołnierzom na uporanie się z gościem upłynął. Przeskoczyła parkan dzielący pogrążone we śnie posesje amerykańskiego osiedla.
Na planszy pojawił się kolejny pionek, trochę mocniejszy, skoczek, może laufer. Miał na imię Eva i dawał pozór kąpieli w żółtej, toksycznej farbie wprost z chińskiej fabryki. Spokrewniona musiała wrzucić go w szufladę. Wrzucanie w szuflady pomagało uporządkować poznany świat. Umieściła ją pod hasłem "sługa niemieckiej świni". Uznała to za właściwe i stwierdziła, że wreszcie znalazła brakujące ogniwo, to które od kilku godzin nie dawało jej spokoju. Dalsza ścieżka działań rysowała się prostą kreską. Ani górnolotną, ani dalekosiężną, krótką i prostą jak papieros zgaszony na dziewczęcej dłoni.
Majstrowanie przy zapalniku pobudzało nawet nieumarłe serce. Próba wpięcia w obwód detonatora sprzętu codziennego użytku było odświeżające. Wampirzyca pragnęła uzyskać czasowe opóźnienie przed eksplozją. Rozważała termostat lodówki, zegar, gdy dwie schodzące się wskazówki z doczepionym przewodem zwierają obwód, cokolwiek co mogłoby zadziałać. Dużo ciekawsze wrażenia niż zderzenie z rozpędzoną ciężarówką jadącą z naprzeciwka. W każdym razie, potem miała zamiar posiłować się z kratą piwnicznego okna, za którym trzymano więźniów. Zostawić największy hałas na moment eksplozji. Pomóc dziewczynie uciec. Wmieszać ją w tłum gapiów rozbudzonych wybuchem i pozwolić zniknąć. Coś zniszczyć, coś uratować, zachować równowagę, jak zawsze. Nie, tak na prawdę chciała zrównać budynek z ziemią, szkoda, że tylko jeden. Szkoda, że nie z żółtą w środku.