Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2015, 19:30   #14
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Lea, Couryn, Leila, Nevan, Baedus Basanta i Vincent rozmowa w "Pierwszej Fali"



Baedus dotarłszy na koniec sali zauważył grupę ludzi przyjętych do załogi okrętu. Zbliżył się do nich nie przeszkadzając w rozmowie, usiadł tak bardziej w kącie sali. Chciał być sam. Miał tam doskonały widok na całą salę. Widać było, że zabawa trwa w najlepsze. Zmusił się na lekko sztuczny uśmiech. Wyciągnął swój rapier i zaczął nim przesuwać po stole.

Leila oderwała na chwilę uwagę od Couryna. W pierwszym odruchu chciała zaprosić nowo przybyłego bliżej i wciągnąć do rozmowy. Widząc jednak jego minę, zawahała się i przeniosła wzrok na środek sali, gdzie pojawił się kolejny kandydat.

- Ciekawe, prawda?
- niezbyt głośno powiedział Couryn, któremu zachowanie nowo przybyłego również wpadło w oko. - Jakiś mało towarzyski osobnik. Mam nadzieję, że na okręcie zmieni nieco swoje zachowanie. Chyba, że będzie chciał umrzeć z głodu.

- No tak, jeszcze nikt go nie zaprosi na kolację... - zaśmiała się - Ja tam lubię wiedzieć, z kim stanę na pokładzie. Widać nie wszyscy mają taką potrzebę. - dodała trochę poważniej. Trochę.

- Pożyjemy, zobaczymy. Może przy bliższym poznaniu okaże się dobrym towarzyszem podróży. - W tonie Couryna tkwiła pewna doza wątpliwości.

- Trochę twój kolega po fachu. Tylko taki wiesz... Z księgą. - Leila naprawdę starała się wiedzieć, kto jest przyjmowany na pinasę - A wy co o sobie powiecie? - zwróciła się do Soni i Adriena, którzy do tej pory również pozostali na uboczu większej grupki.

“Koledzy z księgą” często nie lubili tych “bez księgi”, uważając się za lepszych. Ale o tym Leila nie musiała wiedzieć, a Couryn nie zamierzał się jej uświadamiać.

- Nie nam decydować pani bosman - odpowiedziała dźwięcznym altem Sonia.

- Sonia. Ja dziecko statku, odkąd pamiętam na pokładzie, od dziewczynki pokładowej do starszego żeglarza. Pływałam do tej pory na karaweli “Nocna Bryza”, lecz wojna idzie warto było zmienić. Handlowe statki rzadko biorą pryz, nie tak jak kaperskie, a ryzyko w ten czas nawet większe na handlowym.

- Ma rację Sonia, mnie zwią Adrien. Przedtem byłem strażnikiem karawan, czasem na kupieckich pływałem jako ochrona. Takich warunków jak na “Złotym Smoku” na wojennych się nie otrzyma, a i mało który kaper daje tak dobre. Cztery sztuki srebra od stu złota dla piechoty pokładowej i żeglarzy to dwukroć więcej niż na innych łajbach kaperskich

"Pani bosman" brzmiało dla niej tak ładnie. Leila uśmiechnęła się do nich.

- Miło mi Was poznać. Kapitan wie, co robi. Oby morze było łaskawe, wojna wygrana, a łupy bogate. Wasze zdrowie!

Przy okazji zanotowała sobie w pamięci różnicę w oferowanych kwotach, o której wspomniał Adrien. Warto było mieć takie szczegóły na uwadze.

W tym czasie kapitan szybko dokonywał selekcji. Z wybadanych około stu osób dołączyło jeszcze czternaście kobiet i dwudziestu jeden mężczyzn. Mniej więcej połowa przyjętych żeglarzy to były kobiety, trzecia cześć piechoty pokładowej również. Jednakże selekcja trwała dalej.

Po dłuższej chwili Baedus wstał z krzesła schował rapier za pas i podszedł do stołu.

- Mogę się dosiąść? -zapytał niemrawym głosem.

- Zapraszamy. - Leila wskazała mu jedno z wolnych miejsc bliżej ich grupy. Sięgnęła po kufel, napełniła go piwem i podała Baedusowi.

- Obowiązkowy łyczek na dobre rozpoczęcie znajomości. Tylko Lea ma dyspensę. - wskazała z uśmiechem elfkę - Według mnie przynajmniej. - dodała szybko.

-Dziękuję bardzo - mówiąc to wziął kufel do ręki i pociągnął łyk. - Tak jakby co to pochodzę z Calimshan- dodał mężczyzna. - Miałem wracać do domu, ale postanowiłem się tu zatrzymać. - powiedział z uśmiechem na ustach.

- O, moja mama pochodzi...ła z Calimshanu. - stwierdziła dziewczyna z lekkim zawahaniem - Ale sama nigdy tam nie byłam. - wyjaśniła.

Couryn przez moment zaczął się zastanawiać, co porabia jego szanowna rodzicielka. I czy ojciec stale jeszcze jadem pluje na myśl o swoim wyrodnym synu.

- Ja również jakoś ominąłem ten kraj.
- wtrącił Couryn. - Jest tam dość ciepło, jak powiadają.

-Szczerze nie polecam tam mieszkać.Jest okropnie ciepło, niemal nie do wytrzymania. - słowa skierował zarówno do mężczyzny jak i kobiety. - Ale jak już się tam urodziło to mówi się trudno i płynie się dalej. -roześmiał się mężczyzna.

- No to za rodzinne strony! - wzniósł toast Couryn, chociaż swoje widział naprawdę dawno temu i nie bardzo miał ochotę tam wracać.

- Masz rację - wzniósł kielich -jak to mówią nie ma co rozpamiętywać- zwrócił słowa do mężczyzny Basanta.

Leila dołączyła do ich toastu, choć w sumie nie bardzo miała gdzie wracać. Chyba. Przynajmniej na razie. Myślenie o domu psuło jej humor, więc szybko te myśli porzuciła. Wolała myśleć o przyszłości.

- Naszym domem będzie teraz “Złoty Smok”, a wszyscy tu obecni staną się jedną wielką, morską rodziną. Pomijając tych, którzy planują wspólną kolację. Co to za kolacja z bratem. - wróciła do swojego wesołego i beztroskiego tonu.

- Żadna to przyjemność - poparł ją Couryn. - Ale żebyś mi nie umarła z głodu, przed tamtą kolacją, poczęstuj się kawałkiem kraba. - Podsunął jej półmisek pełen morskich pyszności.

Wybrała sobie kawałek i nałożyła na talerz.

- Jeszcze trochę i nie będę się mogła ruszyć od tej ławy. - zażartowała i wziąwszy półmisek od maga, podała go dalej, by inni również mogli skorzystać.

- Zaniosę cię - zaproponował Couryn. - Albo, jeśli wolisz triumfalne wejście, wynajmiemy powóz - dodał.

-Wybaczcie mi na chwilę. Od tej selekcji zrobiłem się głodny.- Powiedział Basanta odchodząc od stołu i udając się w kierunku pół-baru.

- Jedyna sytuacja, kiedy pozwolę się nieść, to przez próg. - zaśmiała się serdecznie - Powóz brzmi kusząco.

- Oczywiście, smacznego. - odpowiedziała czarodziejowi.

- Ten próg również tak brzmi - odparł Couryn, spoglądając na Leilę.

- Co tu wybrać ?- zastanawiał się dobrą chwilę Baedus, gdy już dotarł na miejsce.

~"Chyba wezmę marynowane śledzie"~ - pomyślał zabierając miskę i udając się do stolika, z którego tu przyszedł.

- Wszystko przed nami, Courynie. - zripostowała - Cały świat u naszych stóp i tak dalej.

- On musi jeść w samotności? - zdumiał się, po cichu, Couryn, spoglądając w ślad za odchodzącym Baedusem.

- Może nie lubi, jak ktoś mu zagląda w talerz. - wzruszyła lekko ramionami. -Wyrobi się jeszcze. - dodała z przekonaniem.

Oby, pomyślał Couryn, nie wróżąc długiej i szczęśliwej przyszłości komuś takiemu. Szczególnie na okręcie. Uśmiechnął się wyobrażając sobie, jak za każdym razem Baedus będzie uciekać z talerzem na bocianie gniazdo.

Basanta usiadł w ciszy i spokoju na swoim miejscu i zaczął spożywać rybę. Nie to co w domu, ale ujdzie- pomyślał lekko się skrzywiając.


Leila spoglądała po kolejnych przyjętych na statek i dosiadających się do stołu.

- Trochę szkoda, że nie da się poznać wszystkich i każdego z osobna. Lubię wiedzieć, kogo mam za plecami. Zwłaszcza gdy dojdzie do walki. Myślisz, że jak wejdę na stół i przedstawię się wszystkim, to będą myśleli, że już jestem pijana? - teoretyzowała sobie, zwracając się najwyraźniej do Couryna.

- To zależy od tego, czy zaczniesz tańczyć na stole - odparł zagadnięty. - A co do upicia się... Chyba nikt by nie uwierzył, że to od tego piwa. Pewnie by sądzili, że coś przemyciłaś za pazuchą. Coś znacznie mocniejszego.

Oczy barwy morskiej toni rozszerzyły się nagle, jakby Leilę olśniło. Złapała Telstaera za nadgarstek i przysunęła się bliżej.

- Może od obsługi dałoby się wysępić coś mocniejszego. Przemycić na statek. Bo nie wiem, czy tam pozwolą się napić, jak już ruszymy na wojnę. - powiedziała, ściszając głos.

Leę od podziwiania zabutelkowanych statków na naściennych półkach wyrwały słowa Leili. Groźnie spojrzała w jej stronę.

- Lepiej abyś tego nie robiła. - powiedziała surowo patrząc jej w oczy - Na wojnie trzeba być gotowym nawet kiedy się śpi. Zwłaszcza będąc na morzu.

Ta to potrafi zepsuć każdą zabawę, pomyślał z przekąsem Couryn. Wolał już nie wspominać, że ma w plecaku bukłaczek z winem, które i tak musi zostać wypite, by się nie zepsuło. Przynajmniej w obecności Lei wolał nie wspominać...

Leila spojrzała na paldynkę, przybierając smutny wyraz twarzy - przynajmniej miała nadzieję, że udało jej się wyglądać choć trochę smutno.

- Oczywiście, masz rację. Przepraszam. Nie będę więcej proponować takich głupich pomysłów. - powiedziała może nie do końca szczerze, ale grzecznie i całkiem potulnie jak na nią.

Nie chciała budzić gniewu Lei.

Elfka uniosła lekko swoją brew, po czym wróciła do obserwacji statków, jednocześnie wsłuchując się w panujące w karczmie rozmowy.

- Trzeba zatem będzie poczekać na przepustkę - powiedział Couryn.

Słów paladynki wolał nie komentować. Po pierwsze, wolał nie wysłuchiwać kolejnego kazania, tym razem z pewnością znacznie dłuższego, po drugie - Lea miała odrobinkę racji. Tylko odrobinkę, bo parę łyków wina nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Chyba że paladynkom-abstynentkom.

- Czy kiedyś piłaś coś mocniejszego, niż woda? - Coś go jednak podkusiło i zadał elfce to pytanie.

- Tak, jednak w czasie misji nie mogę sobie pozwolić, by coś takiego mnie rozproszyło. - odpowiedziała po krótkiej chwili. Jej warkocz chwiał się lekko, gdy popychała go co jakiś czas palcem. W międzyczasie zaczęła się zastanawiać kiedy to ostatni raz miała choć chwilę spokoju. Chyba ani razu od czasu wyświęcenia.

Cud prawdziwy, pomyślał Couryn. Mogliśmy gorzej trafić...

- Na pokładzie, podczas służby, nie ma pijanych marynarzy - powiedział głośno. - Żaden porządny kapitan nie tolerowałby takich zachowań.

Basanta wstał od stolika trzymając pusty talerz w dłoni. Szedł w kierunku baru żeby go odnieść. Po chwili dosiadł się do nowo poznanych towarzyszy.

-Witajcie ponownie kamraci - rzucił żołnierskim żargonem.

Couryn ograniczył się do skinięcia głową, po czym z najbliższego półmiska ściągnął na swój talerz kawałek wędzonej ryby.

- Witaj. Mogłeś jeść przy całej reszcie, a nie siedzieć samotnie
- powiedziała Lea, odrywając swój wzrok od miniaturowych okrętów, by spojrzeć na Basantę.

- Następnym razem tak zrobię - uśmiechnął się do kobiety Baedus.

- A tak zupełnie przy okazji, bym zapomniał, Baedus Basanta- przedstawił się mężczyzna.

- Miło nam - powiedział Couryn, gdy połknął kęs łososia. - Czuj się jak w domu - dodał.

-Serdecznie dziękuję z twojej strony?... -czekał aż wypowie swoje imię.

Couryn spojrzał na pytającego, nie do końca wiedząc, o co tamtemu chodzi.

-Z resztą mniejsza - odparł i usiadł obok niego.

- Ja jestem Lea Dawnbringer, paladyn Lathandera. Bardzo mi miło. - lekko się ukłoniła w stronę Basanty. - A ciebie co sprowadziło na pokład Złotego Smoka? (chyba na to pytanie jeszcze nie odpowiadałeś)

- Couryn - przedstawił się, poniewczasie zrozumiawszy, o co chodziło Baedusowi. - A to są Leila i Neevan.

Neevan słysząc swoje imię wyrwał się z zamyślenia, w którym tkwił już dobre kilkadziesiąt minut.

- Tak, jestem Neevan, miło mi - rzucił wyciągając dłoń do kapłana.

Leila tylko wyszczerzyła się wesoło, słysząc swoje imię.

-Nie wszyscy naraz - uśmiechnął się mężczyzna - po kolei - dodał.

-Więc tak pochodzę spod znaku Azutha i tak powiem szukam przygody no i tak trafiłem na was - uśmiechnął się Basanta.

Baedus wyciągnął dłoń w stronę Neevana.

-Witaj miło mi cię poznać, z czego co zdawało mi się usłyszeć to grasz na instrumentach? Czy może się mylę?

-Jak już wspomniałem…- zawiesił głos i odwrócił się w stronę Lei…- szukam przygód i tak trafiłem na was moi mili towarzysze.

- Gram przyjacielu, jakbym nie grał to po co bym tą lutnię na ramieniu nosił? - odpowiedział pytaniem na pytanie Neevan zdejmując lutnię z ramienia. - Lubię też czasem pograć na organkach, są poręczniejsze ale jednak ich dźwięk jest znacznie mniej przyjemny od lutni.

- Courynie, w sumie dopiero teraz zauważyłem, że ty też nosisz lutnię, trochę dziwny przedmiot w ekwipunku osoby parającej się magią…

- Dobre pytanie - zwróciła się do Neevana - To znaczy, oczywiście, każdy może mieć swoje zainteresowania… Ale dlaczego akurat lutnia?

- Jak rozdawali, to wziąłem - uśmiechnął się Couryn. - Powiedzmy, że mam wszechstronne zainteresowania. A gdzieniegdzie chętniej przyjmą pod swój dach człeka z lutnią, niż maga.

-A z jakiego znaku ty pochodzisz moja droga?- zwrócił się w kierunku Leili mężczyzna w niebieskiej tunice.

Leila przeniosła wzrok na Baedusa.

- Z jakiego znaku…? - dotknęła palcem policzka w zamyśleniu. - Mama coś mówiła o znaku Koła i o trzeciej kwadrze Selune pod znakiem Łabędzia? To o to chodzi? - zapytała niepewnie, nieco zbita z pantałyku, nie miała bowiem pojęcia, po co komuś taka informacja.

Vincent poszedł do wskazanego mu miejsca i widząc grupę ludzi uśmiechnął się i powiedział:

-Cześć. Jako, że mamy być teraz w jednej załodze, myślę że dobrze byłoby się poznać. Ja jestem Vincent. – Po czym usiadł na najbliższym wolnym miejscu, nie spoufalając się z nikim. Spojrzał po twarzach i zaczął oglądać cały bufet przy którym siedział w poszukiwaniu czegoś ciekawego.

Tymczasem Neevan znów wyjął z kieszeni organki i pogrywając cicho zaczął się wpatrywać w okno. Po chwili przerwał na moment i zapytał jakby sam siebie - Ciekawe kiedy wypłyniemy…? - po czym wrócił do swojej harmonijki.

- Witaj, Vincencie - powiedział Couryn. - Częstuj się - dodał, po czym przedstawił zgromadzonych.

- Cześć - rzuciła z uśmiechem elegancko ubrana dziewczyna, kiedy mag wypowiedział jej imię. - Też myślę, że dobrze wiedzieć, z kim się płynie. Co prawda sporo nas tutaj, ale podobno ciągnie swój do swego, więc już wiem z kim się trzymać.

Co prawda patrząc na Leę i Leilę oraz ich skrajnie różne zachowania ciężko było powiedzieć, że swój swego pozna, ale mimo wszystko paladynka podobała się dziewczynie.

- Witaj. - uśmiechnęła się przyjaźnie do Vincenta mówiąc to. Po reprymendzie udzielonej przez Leę Leili nie chciała, by od razu wszyscy ją brali “za tą złą, która nie daje się bawić”.

Vincent skinął każdemu głową i tak jak doradził mu Couryn, poczęstował się kawałkiem mięsa. Gdy już przełknął, podniósł głowę i zapytał:

- Co was skłoniło do zaciągnięcia się na statek? – zapytał patrząc po twarzach. - Ja po prostu nie miałem co ze sobą zrobić. – dopowiedział szybko uważając, że niegrzecznie byłoby pytać i samemu nie odpowiedzieć.

- To będzie bardzo...e...hm...pospolite, jak powiem po prostu, że zachciało mi się przygody? To tak w dużym uproszczeniu. - zapytała rozbawionym tonem. - A i złota. Tak. Potrzebuję na nowe ubranie. Między innymi. - paplała beztrosko, a jej odzienie z kolei wcale nie wyglądało na stare.

- Ja płynę po to, by chronić nie tyle co wyznawców Lathandera w tym kraju, jak też innych prostych ludzi. Część pieniędzy wręczonych mi przez kapitana chcę oddać do tutejszej świątyni tegoż bóstwa. - rzekła Lea poważnie patrząc Vincentowi prosto w oczy.

- No wiesz, symbol- zwrócił się raz jeszcze do Leili- mój to...pokazał symbol, którego ukrywał za dublem...-ten. Symbol: ludzka lewa dłoń wskazująca w górę na tle niebieskiego ognia.

Couryn z zaskoczeniem spojrzał na mówiącego.

- Po co ci ta wiedza? - spytał. - Kto w co wierzy, to chyba jest obojętne, prawda? Wszak liczy się to, jak się kto zachowuje, a nie symbol, za którym się ten ktoś kryje...

-Żeby nie było nie porozumień - rzucił w stronę Couryna jednocześnie chowając symbol swojego boga.

Couryn pokręcił głową. Za grosz nie rozumiał celu takiego wypytywania. Jeśli ktoś nie chciał mówić, to nie mówił. Mógł kłamać.... Dziwny człowiek.

Leila za to roześmiała się serdecznie, głównie ze swojej głupoty.

- Przepraszam, zupełnie nie zrozumiałam pytania. Moją patronką jest Pani Szczęścia, Tymora. - odpowiedziała z uśmiechem na pytanie Basanty.

-A tak w ogóle to witaj Vincent - mówiąc to Baedus poszedł w jego stronę.

- A moim Milil, elfi bóg bardów - zupełnie znienacka wtrącił Neevan, w dalszym ciągu wpatrując się w okno.

Vincent spoglądał to na Couryna, to na Baedusa.

- Natura! Po spędzeniu kilku dobrych lat w głuszy, wiele się zmieniłem. Zrozumiałem wtedy, że natura rządzi się swoimi prawami. Że człowiek nieważne jak potężny zawsze będzie maluczki w porównaniu do niej. Ale ja już milknę. Z takiej rozmowy jeszcze nic dobrego nie wynikło. - powiedział. - No, przynajmniej jeżeli chodzi o mnie. - dodał.

Przywitawszy się z Vincentem poszedł tam gdzie był na początku jak znalazł się już na końcu sali. Usiadł wygodnie i czekał na dalsze wieści od kapitana.



Do prywatnej sali, wynajętej od karczmarza na czas mustrowania załogi, wchodził kolejny pełen nadziei żeglarz. Za drzwiami słychać było głośne krzyki, obok stojącego w drzwiach żeglarza przemknęły trzy rudowłose dziewczynki.

- Mustrujemy się chłopcy pokładowi. – krzyknęła najstarsza z nich wyglądająca na jakieś jedenaście lat, obdarta dziewczynka.
- Nie cierpię łapaczy – mruknął żeglarz.

W kierunku szli kapitanowie w towarzystwie strażników, bosmana i Pierwszego.

- Bert ten jest przyjęty jeśli tylko Faerlin potwierdzi, iż nie był karany. – rzucił kapitan „Złotego Smoka” do bosmana. - Przepytaj go tylko z podstaw.

Wtedy do sali wpadł zbrojny w skórzni. W dłoni ściskał długą drewnianą pałkę. Wyłogi doczepione do skórzni były w barwach floty wojennej Republiki Turmishu.

- Wysłali już łapaczy? – zadał zbrojnemu pytanie kapitan Dev.
- Tak. Jeśli wiesz co dla ciebie dobre, to oddaj nam nasze dziewczęta pokładowe.

Odparł zbrojny. Strażnicy na taka groźbę wyjęli kordy.

- Zawołaj lepiej swojego dowódce jeśli chcesz stąd cało wyjść. Jam jest dowódca „Smoka”.

Zbrojny wyraźnie pobladł. Jednak zawołał.

- Sierżancie ktoś chce z wami gadać.
- Wpuścić go, ale tylko jego – krzyknął do dryblasów pilnujących drzwi w głównej sali karczmy Menalon.

Sierżant, który wkroczył był prawie łysy zostały mu tylko niewielkie kępki włosów za uszami.

Rozejrzał się i podszedł do kapitana „Złotego Smoka” i zagadał uprzejmie

- Witam pana, panie kapitanie Dev. Widzę, iż załapaliście nasze dziewczęta pokładowe. Odbiorę je od was by nie robiły kłopotu.
- Czołem sierżancie Coollon. Mam nadzieję, iż macie podpisane papiery zamustrowania tych dziewcząt, bo uważacie one zamustrowały się u mnie właśnie. Wino.

Odparł z uśmiechem Jan Dev. Potem gestem skinął na strażnika, ten ruszył i szybko napełnił dwa kielichy winem, po czym podał je kapitanowi.

- Do tej pory nie było między nami zwady, wypijmy za to, aby nadal jej nie było. Odstąpcie albo pokażcie papiery. – to powiedziawszy podał sierżantowi kielich z winem.

Ten rozejrzał się po sali, nie ociągając się przyjął kielich i wychylił wraz z kapitanem.

- Moi chłopcy musieli się pomylić najwyraźniej. Idę

Powiedział zwyczajem krasnoludzkich kupców na pożegnanie. Skinął na zbrojnego.

Gdy łapacze wyszli, kapitan Dev odwrócił się do dziewczynek ukrywających się do tej pory za jego plecami.

- Zatem zostałyście dziewczynkami pokładowymi na „Złotym Smoku”. Wiecie z czym to się wiąże?

Zadał pytanie dziewczynkom. Najstarsza z wahaniem zaprzeczyła głową. Po chwili zza jęknięciem odpowiedziała.

- N...nie, panie kapitanie.

Kapitan Galeonu „Smok”uśmiechnął się, spojrzał po swoich oficerach, ci też się uśmiechali.

- Nauczymy was żeglarskiego rzemiosła, Pewnie nie jeden raz ręce będą opadały wam ze zmęczenia i krwawiły od pracy, póki się nie uodpornią na nią. Będziecie wykonywali wszystkie polecania oficerów bosmanów oraz żeglarzy, do których zostaniecie przydzielone. Poza jednym nie mogą od was żądać uprawiania seksu z nimi. Wtedy macie bronić się, drapać gryźć i krzyczeć a jeśli już to się stanie przyjść i poinformować któregoś z oficerów czy nawet mnie lub kapitana Blasea.
Wskazał na blondwłosego kapitan pinasy. Widząc, iż dziewczęta nie rozumieją uprościł swój język.
- Jeśli ktokolwiek będzie chciał was wydupczyć i zgwałcić, macie przyjść do mnie lub oficerów poinformować o tym.
- A jeśli to ty lub oficer nas chce dupczyć?

Rzuciła szybko i bez zastanowienia najstarsza dziewczynka. Policzek wymierzony palcami lewej ręki przez kapitana Deva był silny. Oczy dziewczynki natychmiast zaszkliły się łzami a na brudnym policzku momentalnie pojawił się ślad. Najmłodsza, na oko sześcioletnia, z dziewczynek, rzuciła się z piąstkami w kierunku kapitana, lecz został zatrzymana przez najstarszą. Zatrzymała ją i wierzgającą oddała pod opiekę dziewięciolatki.
- Elza miałaś się zająć Ann, pilnuj jej.
Potem spojrzała hardo, acz przez łzy, prosto w oczy kapitan Deva. Wszyscy obserwowali w tym czasie dziewczynkę. Widać było, iż podoba się im jej zadziorność.
- Tobie zaś jak na imię dziewczynko pokładowa? – zapytał.
- Greta, panie kapitanie.
- Wiesz czemu cię uderzyłem.
- Bo je..., nie panie kapitanie.

Szybko odparła dziewczynka.

- Jesteś mądra i szybko się uczysz. Musisz się tylko nauczyć szacunku dla przełożonych. Zadałaś dobre pytanie, lecz nie okazałaś szacunki swojemu kapitanowi.

Pochylił się i spojrzał jej prosto oczy przytrzymując podbródek dziewczynki.
- Dziecko ani ja, ani żaden z moich oficerów nie gustuje w kwaśnych jabłuszkach.
Kapitan dojrzał w jej oczach, iż nie zrozumiała tego określenia.
- Dziecko lubię kobiety ale dojrzałe, nie muszę ich też do niczego przymuszać. Jesteś w wieku mojej najmłodszej córki Greto. Żaden z moich oficerów nie gustuje w dzieciach. Na statku będziecie bezpieczniejsze niż na ulicy, o ile zapamiętacie, iż takie zachowanie macie zgłaszać. Delikwent zostanie przeciągnięty pod kilem. Umiesz pisać i czytać i czy twoje siostry to potrafią?
Greta uśmiechała się i odprężyła.
- Słabo, panie kapitanie próbowałam uczyć je, ale sama niewiele umiem.
- Zatem i tego was nauczymy.
Odparł Dev potem podniósł głos.
- Wy też powinniście posłuchać. – podniesionym głosem zakrzyknął do zgromadzonych na drugim końcu sali.

- Większość z was zna już prawa morskie oraz prawa, jakimi kieruję się na statku. Pierwsze kapitan jest pierwszy po bogach na statku. Drugie jedzenie i woda jest racjonowana. Za pierwszą kradzież jedzenia pięć kotów
Pstryknął palcami a bosman podał mu rzemienny batog spleciony z dziewięciu rzemieni z zawiązanymi guzkami na rzemieniach.
- Taki kot o dziewięciu ogonach stosowany jest do wymierzania kar na moich statkach. Osoby o randze bosmana mają prawo wymierzyć krnąbrnym jedno uderzenie nim, groźniejsze przewiny zgłaszane są do kapitana i on decyduje o karze. Druga kradzież jedzenia, złodziej zostaje wyrzucony za burtę. Nie ma co kraść jedzenia, na moich statkach, ja i moi oficerowie jedzą dokładnie to samo, co reszta załogi. Dlatego jedzenie jest bardzo dobre, przynajmniej tak mówią ci co ze mną pływają. Różnica jest tylko w trunkach słabe dobre piwo do posiłków. Oficerowi mają zamiast tego wino lub cydr. Trzy za zabicie albatrosa morderca zostaje wyrzucony za burtę. Cztery za kradzież na statku złodziej zostaje wyrzucony za burtę. Pięć za upicie się, które przeszkodzi w wypełnieniu rozkazów i obowiązków, pijak zostaje wysadzony bez zapłaty w najbliższym porcie.

Potem uśmiechnął się do dziewczynek. Zapytał.
- Jak się nazywacie?
- Nie znam swojego nazwiska, panie kapitanie
- Wpiszcie zatem Greta, Elza i Ann Golddragon. Będziecie się, starym zwyczajem zwały, tak jak wszystkie sieroty nie znające rodziców wychowane na statkach od nazwy statku.

W oczach Grety ponownie pojawiły się łzy, lecz tym razem były to dobre łzy.

- Za pracę swą otrzymacie zapłatę, tak samo jak każdy inny członek załogi. Za dzień pięć sztuk miedzi, za zamustrowanie się pięć srebrników. Pięć sztuk miedzi od każdych stu sztuk złota łupu. Dobrze abyście wszyscy to wiedzieli. Z łupu po dwadzieścia sztuk złota od stu sztuk złota biorę ja i Republika Turmis, dziesięć od stu kapitan, po pięć od stu pierwszy oficer, nawigator i płatnik. Pięć do siedmiu od stu jest na wyposażenie statku i naprawy, potem udziały reszty załogi.

W tym czasie podszedł kapitan „Złotego Smoka”.

- Załoga dla dziewcząt i chłopców pokładowych to rodzina. Odzieje, nakarmi, wyuczy, obroni przed złem. Greto, Elzo, Ann czy chcecie dołączyć do rodziny „Złotego Smoka”?

W oczach wielu z żeglarzy, a nawet piechociarzy pokładowych, zgromadzonych na sali, szkliły się łzy. Nic dziwnego, że dziewczęta łamiącym się głosem potwierdziły, po czym Ann wybuchła płaczem.

Potem kapitan Menalon podał dziewczynkom lniane czerwone chusty ze złotym smokiem oraz lniane czerwone szarfy ze złotym smokiem, identyczne do wszystkich innych szarf i chust żeglarzy z „Złotego Smoka”.

- Greto, Elzo, Ann Golddragon w pierwszym dniu waszego nowego życia otrzymacie od rodziny noże marynarskie byście mogły pracować i bronić się nimi. Otrzymacie też nowe odzienie, byście godnie reprezentowały „Złotego Smoka”. Podejdźcie teraz podpisać dokument.

Dziewczęta niepewnie podpisywały się, zaś najmłodszej trzeba było prowadzić rękę, by podpisała się.

Potem rozległ się krzyk kapitana Menalona.

- Bosmanowie Leila i Lea do mnie.

Leila klepnęła lekko Couryna w ramię i wstała od stołu, by udać się do kapitana.
- Weź - syknął Couryn, podsuwając jej czapkę - symbol stopnia.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się do niego i wzięła kapelusz z wyszytym złotą nicią smokiem, choć ten ze mniej pasował jej kolorystycznie do reszty ubioru.

Buty na obcasie zastukały lekko, gdy minęła stół i stanęła przed kapitanem.
-Ay, sir?

Lea w milczeniu wstała od stołu i podeszła do kapitana, by wysłuchać co ma do powiedzenia, zabierając również przedmioty otrzymane od kapitana. Stanęła w “szeregu” przy Leili, jakkolwiek to można nazwać szeregiem.

- Ubierzcie symbole swojej rangi i przynależności, podpiszcie dokumenty, zabierzecie siostry Golddragon na zakupy, by nikt ich nie obrobił na mieście. Otrzymacie na to siedemdziesiąt pięć sztuk złota. Bardzo porządne ubranie do wyjścia na miasto oraz skórzane buty, dwa ubrania na pokład, ubranie na zimę oraz płaszcz sztormowy. Dziewczęta nic nie mają, więc kupcie to, co uważacie, że może im się jeszcze przydać.

Leila uważała, że jeśli chodzi o ubieranie kogoś, to kapitan lepiej wybrać nie mógł; tak samo, jeśli chodzi o rzeczy przydatne i Leę. Szybko spojrzała przez ramię na Couryna, po czym zwróciła się do kapitana:
- Mogę pytanie, sir?
- Słucham bosmanie.
- Czy bosman Telstaer może pójść z nami? Sam proponował już wcześniej wyjście na zakupy, ale świadomi rozkazów nie chcieliśmy opuszczać przybytku. Z pewnością z chociaż jednym mężczyzną będziemy lepiej wyglądały. - zaproponowała.
- Bosman Telstaer do mnie!

Couryn, zaskoczony nieco, zerwał się od stołu i przyodziawszy symbole swej rangi ruszył w stronę kapitana.
- Tak, sir? - spytał, stając obok dziewczyn.
- Podpiszcie dokumenty i nie zapomnijcie ich wziąć, bo mogą być kłopoty na mieście.

Couryn podpisał, pełnym imieniem i nazwiskiem, składając podpis we wskazanym miejscu, po czym schował papiery za pazuchą.

Leila poszła w jego ślady, podpisując swój egzemplarz i zabierając swoje dokumenty.
- Dziękuję, kapitanie. - rzekła przy okazji.

Lea również podpisała dokumenty i wzięła je do ręki. Rzuciła na dokument jeszcze raz okiem i schowała do jakiejś kieszeni.

Kapitan “Złotego Smoka” machnął ręką. Strażnicy podali mu trzy koty o dziewięciu ogonach i pudełko wyjął z niego trzy gwizdki bosmańskie.
- Wasze koty i gwizdki bosmańskie i pieniądze na zakupy.

Ciężką sakiewkę podał Lei.

Elfka chwyciła ją i trzyma ją na razie w obu dłoniach. Obejrzała się za dziewczynkami i skinęła im głową z uśmiechem. Miała zamiar pomóc im, jak tylko będzie w stanie.

Kiedy kapitan podawał pieniądze wyznawczyni Lathandera, Leila szturchnęła lekko Couryna w bok i puściła mu oczko. Wyraźnie była zadowolona, że mężczyzna pójdzie z nimi.

Kapitan pochylił się jeszcze w kierunku Leili i szepnął.
- Zabierzcie je uprzednio do łaźni, bo obawiam się, iż ich nowa rodzina może je pławić, póki nie będą czyste.
- Tak jest, kapitanie. Możesz na nas liczyć. - przytaknęła wesoło.
- Kapitanie? Możemy zabrać od razu nasze rzeczy? - spytał Couryn. - I o której mamy się zameldować na pokładzie?
- Odbijamy pojutrze z rannym odpływem, który jest o piątym dzwonie, znajdziecie nas przy przystani “Wschodzącego Słońca”. Do czasu odstawienia dziewcząt na “Złotego smoka” są pod waszą opieką.
- Tak jest kapitanie! - powiedziała Lea oszczędzając sobie salutowanie z sakiewką w ręce.
- Tak jest, kapitanie - jak echo zawtórował Couryn.
- Tak jest, kapitanie - jak wszyscy, to i Leila.
-Tak jest, kapitanie - powtórzył po nich szybko wstając z krzesła Basanta.

Neevan podszedł do kapitana wyraźnie zirytowany.

- Przepraszam bardzo kapitanie ale ja tu siedzę jak ten głupek i liściki piszę, z żoną się nie poszedłem pożegnać, bo myślałem, że odpływamy niebawem, a tu jeszcze tyle czasu?! Może to będzie uznane za niesubordynację ale ja idę zobaczyć się z żoną, na pokładzie zamelduję się na czas, daję słowo.

Paladynce zrobiło się szkoda Neevana. Odnoszenie się w ten sposób do kapitana mogło się skończyć dla niego źle. Zastanawiała się teraz jak zachowa się w tej sytuacji ten, który nas zatrudnił na “Złotego Smoka”. Miała nadzieję, że nic mu nie zrobi.

- Czemuż nie mówił, że mieszkasz w tym mieście. Idź masz pozycję podobną do bosmanów, zatem to też ci przynależy. Nie spóźnij się.

Powiedział podając mu kota i gwizdek bosmański.

- Dziękuję za pozwolenie - odparł trochę zmieszany Neevan - w takim razie to było tylko nieporozumienie, przepraszam za mój ton. Byłem przekonany, że z mej pieśni wynikało, iż tu mieszkam. W rzeczy samej jakieś 2 klepsydry drogi od tej tawerny. Jeszcze raz daję słowo, że się nie spóźnię - dodał i ruszył w kierunku wyjścia.

- Pozwoli pan kapitan, że się odmeldujemy? - spytał Couryn nie chcąc, by kolejne zdarzenia opóźniły ich wyjście.
- Tak, idźcie uważajcie na łapaczy, macie pergaminy z pieczęcią Wielkiej Rady Republiki Turmishu więc je okazujcie.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 14-05-2015 o 19:38.
Cedryk jest offline