Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2015, 17:47   #152
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Drzewca omasztowania skrzypiały złowieszczo, szum fal uderzał z łoskotem. Denis poczuł, że nogi załamują się pod nim i to nie pod wpływem zmęczenia. Ujrzał stryja, który bezwładnie przesuwał się w stronę morskiego bezkresu. Młody Arcon odzyskał rezon. Dał długiego susa, dopadł Louisa. Ich ręce opłoty się w pewnym uścisku. Wuj stęknął, zawisł bezwładnie, lecz bratanek trzymał go mocno.
W międzyczasie statek wspiął się już na szczyt fali i zaczął przechylać na drugą stronę. Splecieni Arconowie stanęli w obliczu kolejnej, niebezpiecznej sytuacji. Nauta spływała w dół, jednocześnie nabierając zabójczego tempa. Oczom dwójki ukazała się kolejna ściana wody. Noas nie był dla nich przychylny.
Poruszali się zbyt szybko. Stracili panowanie nad sterownością statku. Pojawił się ogromny rozbryzg wody. Uderzył wysoko na zasadzie gejzeru. Stare deski Nauty wypiętrzyły się. Pokład uciekł spod nóg swoim pasażerom. Tym samym Denis stracił z oczu Louisa, wszystko inne też. Przez kilka chwil jego ciało lawirowało bezwładnie w powietrzu niczym szmaciana lalka. Szok sprawił, że dopiero pół minuty później zorientował się w sytuacji.


Jak okiem sięgnąć, widział wokół jedynie ciemny błękit. Przytłaczał go swoim majestatem oraz przestrzenią. Zawsze obserwował podobne scenerie w bezpiecznym akwalungu. Tym razem, obnażony przed siłami wodnej natury, bezwolnie opadał w jej głąb. Walka z żywiołem wykończyła go doszczętnie. Nie było mowy o walce. Im niżej schodził, tym bardziej ciśnienie zacieśniało się na jego głowie jak żelazna obręcz. A zatem tak miał wyglądać jego koniec. Człowiekowi, który spędził życie na eksploracji morskiego dna, przyszło zasilić je własnymi kośćmi. Czuł jeszcze, że silne prądy morskie przemieszczają go to tu, to tam. Zimno początkowo kąsało jego członki. Dopiero gdy odpłynął umsyłem, a burzliwe kołysanie fal zdało się całkiem przyjemnym, niska temperatura przestała mu doskwierać.
Zaświaty przywitały go kompletną ciemnością. Myśli miał w nieładzie. Wciąż słyszał miarowy, morski łoskot. Widocznie świadomość wciąż rejestrowała zdarzenia cielesnego bytu. Denis podjął próbę poruszenia się w pustce. Jego ruchy były bardzo mozolne, jak gdyby został utopiony w smole.
Chwila! Nie mógł być martwy. Zbyt intensywnie czuł niewygodę, ból. Z dużymi oporami otworzył jedno oko, potem drugie. Kiedy wzrok zogniskował się w jednym miejscu, zrozumiał że leży na gorącym piasku. Dochodzące go dźwięki pochodziły zza pleców. Był na plaży smaganej delikatnymi falami, które wciąż przynosiły fragmenty połamanego drewna. Słońce wisiało wysoko na niebie, mocno prążąc go w twarz. Panował spokój, sielanka tak niepodobna do tego co działo się… kiedy? Ile czasu minęło? Nie potrafił tego stwierdzić. (-3 punkty Zdrowia)


Lurker z mozołem powstał na trzęsących się nogach. Dalsza część wyspy osłonięta była przez szpaler tropikalnych roślin. Ich feeria oraz koloryt cieszyły oko. Zza listowia dobiegał odległy świergot egzotycznych ptaków oraz cichy szum wiatru hulający po koronach drzew.
Podniósł leżący pod nogami fragment deski. Na drewnie znajdowała się zatarta nazwa Nauty. Mógł zapomnieć o wysłużonym przez lata kutrze. Nie miał również pojęcia gdzie znajdował się Louis. Był sponiewierany, ale wciąż żył. A to było najważniejsze. Jak powiadał sam stryj: póki oddechu, póty nadziei.

Ferat delikatnym ukłonem przywitał każdą z przedstawianych mu osób. Nie nawiązał z nikim rozmowy. Najpierw musiał się uspokoić, o czym świadczyły jego nerwowe ruchy tudzież drżenie rąk. Richard natomiast nie tracił czasu. Rozpoczął wydawanie rozkazów. Najpierw zwrócił się do swojej pilot.
- Manuelo, postarajmy się ominąć tę burzę. Lecimy na tę małą wysepkę, gdzie dogadywaliśmy się pół roku temu w sprawie transportu muszkietów z tymi korsarzami.
Zaczął także tłumaczyć się z zastanej sytuacji, co przybrało dość niezręczny charakter. Z pewną dozą ulgi pozostawił więc załogę. Zachęcił Lucjusza, aby szedł za nim. Na początku pokazał mu maszynownię. W pomieszczeniu pełnym wajch, rur oraz cylindrów wytłumaczył obiegowo działanie każdego z nich. Historyk ograniczył się do potakiwania i dodawania zdawkowych wniosków, jakoby rozumiał o czym mowa. Jego mina mówiła zupełnie co innego.
Następnie weszli na pokład. Od razu uderzył w ich nozdrza specyficzny zapach naelektryzowanego powietrza. Z północy nadciągały burzowe się chmury. Strach było pomyśleć, co wkrótce miał przeżyć na otwartym morzu Denis oraz jego wuj.
Richard wciąż perorował swojemu gościowi aż do momentu jak ten dosłownie zmienił kolor. Szlachic wnet pojął, że dalsza rozmowa w tym miejscu mija się z celem. Ferat widocznie nie był przyzwyczajony do wojaży w takich warunkach.
- Zapraszam do mojej kajuty. Napijemy się czegoś mocniejszego, a ja z chęcią posłucham opowieści o tym co łączy tę dziewczynę której obrazy były w pańskim pokoju z naszą sprawą. Jutro będziemy już na miejscu spotkania z panem Arconem i wspólnie ustalimy jakie dalej podjąć działania. Proszę mi jeszcze powiedzieć co to za jeden ten Jacob o którym raczył pan wspomnieć w drodze do portu powietrznego?
Siedli razem przy stole w kajucie La Croixa. Gospodarz otworzył butelkę i polał sobie oraz rozmówcy. Dopiero po drugiej szklance tamten zaczął mówić.
- No dobra. Chyba jestem pańskim dłużnikiem, więc proszę słuchać. Co do dziewczyny, to jeszcze sam próbuję tą sprawę rozgryźć. Wszystko wskazuje, że była aktorką pochodzącą z miasta Yarvis.
Richard podniósł pytająco brew. Niespecjalnie znał się na sprawach starego świata.
- Yarvis jest uznawane za mit. No bo jak traktować opowieści o zatopionej metropoli, która po prostu wypłynęła na powierzchnię? Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale postać kobiety to ważne spoiwo w moim dochodzeniu.
Patrząc na minę Lucjusza, szlachcic stwierdził, że w tej historii jest coś jeszcze. Miał się dopiero przekonać, że Ferat nie odkrywa co do zasady wszystkich kart.
- Jacob Cooper to mój znajomy ze studiów. Razem pobieraliśmy nauki w Corvus, ah co za czasy - tu na chwilę się uśmiechnął - Jeśli to całe Black Cross zaczęło działać, już ma kłopoty. Z resztą on je lubi. No, mam na myśli kłopoty. A już szczególnie, jeśli gdzieś w pobliżu są kobiety! Będziemy musieli go odnaleźć, prędzej czy później. Ostatecznie, to ja go sprowadziłem do Rigel.
Ulepszony od ostatniej podróży sterowiec okazał się na tyle szybki, iż zeppelin bez problemu ominął teren nawałnicy. Kosztowało to dodatkowe godziny, jednak Richard wciąż był pewien że mieli dotrzeć do celu jako pierwsi. Po kolejnym, pełnym wydarzeń dniu sen szybko zmorzył szlachcica. Kazał sprowadzić Ferata do kajuty Casimira i sam udał się na spoczynek.
Obudziło go dopiero zamieszanie na sterowcu oraz wykrzykiwane komendy. Przecierając zaspane oczy, powstał z łoża. Powoli podszedł do luftu, gdzie spojrzał na panoramę przed sobą.


Anitgua w paru miejscach zaznaczała się słupami dymu. Zdradzały one położenie farm oraz samego miasta. Nosiło ono tę samą nazwę co wyspa. Miejsce nazywano czasem ,,Grodem tysiąca rzek”. Geneza nazwy brała się z prostego faktu: nie szło tu zaznać ulic. Na całej długości miasta przelewały się sunące korytami strumienie. Podróżować można było jedynie rozwieszonymi nad nimi, brukowanymi mostami lub gondolami. Ów podłużne łodzie służyły za środek transportu po wodnych połączeniach.
Kiedy wszyscy czekali na swoją kolej przy dokowaniu, na pokładzie pojawił się wreszcie Dewayne. Barczysty mężczyzna przeciągnął się mocno i ziewnął, jakby miał zaraz połknąć cały statek.
- Tak, tak wiem. Nic mi nie mów. Twoja załoga już we wszystko mnie wtajemniczyła - na dzień dobry uchylił się przed zarzutami przespania całej akcji.
Zacumowali przy doku numer siedemnaście. Kiedy załoga zaczęła standardowe procedury, Richard, Dewayne oraz Ferat wyszli spojrzeć na słynne kanały miasta.
- Jesteś pan pewny tego miejsca? - zapytał Ferat - Powiadają, że kręci się tu wielu przemytników. Nienajciekawsza okolica, gdyby ktoś mnie pytał.
- Na szczęście nikt tego nie robi, gogusiu - skomentował korsarz - Cholera, ale mnie łeb napieprza.
Gdy tak rozprawiali, uszu szlachcia doszedł tętent końskich kopyt. Powoli odwrócił głowę w kierunku najbliższego mostu. Kładka należała z resztą do jednej z reprezentatywnych, bo ukuta została w kości słoniowej.
Do grupy zbliżała się karoca ciągnięta przed dwa siwki. Miała purpurowy kolor, z ozdobnymi grawerami w drewnie. Na szczycie powiewał proporzec przedstawiający ukuty w kamieniu herb. Pod nim znajdowało się natomiast nazwisko rodowe rodziny Barnes.
Pojazd zatrzymał się tuż przed trójką. Drzwiczki powoli uchylono, ukazując wnętrze przepełnione aromatem drogiego tytoniu.


Mężczyzna siedzący w środku miał na sobie jesionkę, pod nią zaś element fraku. Spod ronda kapelusza wyglądała wcale przystojna twarz. Opadające falami, blod włosy były w lekkim nieładzie - nie ujmowało to nic z jego dumnej aparycji. Osobliwe wrażenia nadawały zaś przydymione okulary. Dalej siedziała drobna, równie wytworna kobieta. Zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń.
Nieznajomy ujął rondo kapelusza i podniósł je na kilka cali.
- Pan La Croix, Casimir oraz Ferat, jak mniemam.

- Stop, stop, stop! - powiedział głośno i stanowczo Jacob z lekkim rozbawieniem zażenowanego, lecz cierpliwego reżysera spektaklu. Jednocześnie klaskał w dłonie, by skupić całą uwagę na sobie.
Przed rozlewem krwi, przynajmniej czasowym, mogła uchronić jedynie nietypowość sytuacji, a wtedy, gdy ludzie postawieni w sytuacji “walcz lub uciekaj” reagują inaczej, niszczą schemat. To mogło wprowadzić w konfuzję. Ponadto wiedział również, że słowo “stop” wypowiedziane z siłą i stanowczością jest mocno niedoceniane. Nie mówiąc już o tym, że nie bez powodu zyskał przydomek “Starr”. Był złotoustym mówcą własnym językiem czyniącym cuda.
Jednak był przygotowany na to, by pociągnąć do tyłu Eloizę za ramię wyłapując cios na trzymaną dalej książkę. Jeśli by do tego doszło liczył na to, iż cios wbije ostrze w ów nic nie warty kawał przetworzonego drzewa, zaś papier nie wypuści sztyletu tak łatwo.
W normalnej sytuacji jego protest spotkałby się z jakąś odezwą. Cooper miał w sobie coś, co kazało go słuchać nawet w ekstremalnych sytuacjach. Ale ci tutaj byli szkoleni w jednym celu i z pewnością nie przewidywał on dialogu. Kiedy zatem ujrzał jak trójka wciąż nadciąga, chwycił za gruby tom leżący na półce obok niego. Dwóch z najemników natychmiast rozdzieliło się w kierunku ochrony młodej La Croix. Pierwszy z nich zatańczył w śmiercionośnym pląsie z mężczyzną. Kobieta zdążyła rzucić sztyletem w drugiego, lecz on zgrabnie uchylił się i podążył dalej na nią. Ostatni z napastników biegł ku Eloizie. Cooper pociągnął ją za siebie i szybkim ruchem zasłonił wymierzony cios za pomocą książki. (Trudny test Zręczności)
Post na podstawie dialogu w pliku doc.
Plik grubych kart z oporem zatrzymał impet ciosu. Zabójca zrobił duże oczy, nie spodziewał się podobnej defensywy. Z pewnością to odważne zagranie uratowało życie drobnej szlachciance. Przynajmniej na chwilę, bowiem pozostali napastnicy szybko uporali się z ochroną. Jacob nawet nie zdążył zorientować się, kiedy to zaszło. Dwa trupy leżały w kałużach krwi, egzekucja została przeprowadzona błyskawicznie. Agresorzy mieli czyste pole, więc podążali wspomóc kompaniona.
- Nie obawiaj się. Załatwimy to szybko - usłyszał grobowy głos z osłoniętych ust.
Trzy ostrza wymierzyły w jego pierś. Trio wojowników zbliżało się nieubłaganie. Eloiza chciała krzyknąć, lecz wstrzymała tylko oddech. Z przestrachu wpiła paznokcie w ramię Starra.
I wtedy nastąpił rozbłysk. Kilka potężnych wystrzałów poniosło się między ścianami wiekowej biblioteki. W mgnieniu oka wszyscy mężczyźni osunęli się na ziemię. Z ich klatek piersiowych wyzierały osmolone ślady. W oczach tkwiło zatrzymane w czasie zaskoczenie. Jacob spojrzał przez ramię. Korytarzem szedł ktoś jeszcze. Parujące pistolety schował za pasek. Skórzana kurtka smętnie zwisała z jego wychudzonego ciała. Odpadająca płatami skóra oraz pokryte bielmem oczy dokładały finalny element układanki. Strzelec był ofiarą plagi.



CIĄG DALSZY NASTĄPI
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-05-2015 o 18:13.
Caleb jest offline