Przechodząc koło kolumny, w którą wbite były amulet i pierścień, dojrzeć można było, iż miejsce połączenia wyglądało tak, jakby zawsze były one jednością z marmurem.
Greta dojrzała amulet i podeszła do niego.
-
Leo twój amulet - powiedziała ujmując go, wyjmując z kolumny, podając dziewczynie amulet Lathandera.
Na to szybko odpowiedział Główny Kapłan.
-
On już do niej nie należy. Wyróżniona, skoro byłaś w stanie go wyjąć z kolumny, jest on Twój i tylko Twój. Nikt, komu nie byłby on przeznaczony, nie byłby go w stanie wyjąć. Pierścień Zakonu Astra będzie czekał na kolejnego godnego.
Dziewczynka podniosła brwi ze zdziwienia.
-
Naprawdę - po czym podeszła znowu do kolumny i spróbowała wyjąć pierścień. Chwilę się z nim siłowała, lecz nie była w stanie go ruszyć. Potem uśmiechnęła się zakładając na szyję amulet.
-
To zaproszenie dotyczy również państwa - Bennon zwrócił się do Couryna i Leili, wskazując, by podążyli za Leą i dziewczynkami.
-
Dziękujemy bardzo - powiedział Couryn, nie wypuszczając Leili z objęć.
Dziewczyna delikatnie wyswobodziła się z jego ramion.
-
Weźmy rzeczy - powiedziała cicho, zabierając swój plecak i udając się do stolika.
Couryn, towarzyszący jej jak cień, usiadł zaraz obok.
-
Czym się poczęstujesz? - spytał, podsuwając dziewczynie półmisek pełen smakołyków.
Leila wybrała sobie niewielką gruszkę, duszoną w winie, i nałożyła na talerz.
-
Dziękuję - mruknęła, wbijając w nią wzrok.
Wcale nie miała ochoty jeść, ale dla zachowania jakichkolwiek pozorów sięgnęła po widelec i zaczęła dłubać w owocu.
Couryn podał półmisek dalej, a sam sięgnął po coś bardziej konkretnego - kawałek dziczyzny w sosie własnym. Jadł ze smakiem, równocześnie kątem oka zerkając na poczynania Leili.
Leila przesuwała rozdziabane kawałki gruszki z jednego końca talerza na drugi. Od czasu do czasu zerkała na partnera, szybko uciekając wzrokiem, gdy tylko to zauważył.
-
Przejdziemy się, jak skończysz? - zapytała w końcu.
Couryn z pewnym żalem spojrzał na zgromadzone na stole pyszności.
-
Tak, oczywiście - powiedział, w pośpiechu połykając ostatni kęs. -
Wybaczycie? - zwrócił się do pozostałej czwórki.
Leila, nie czekając na odpowiedź, odsunęła od siebie talerz i wstała od stołu. Pospiesznie dygnęła przed Leą i dziewczętami, po czym szybkim krokiem opuściła salę.
Widać było, iż czuła się bardzo niepewnie, już dawno przed nikim nie dygała.
Couryn skinął głową i pospiesznie ruszył za dziewczyną.
Zaczekała na niego przed wejściem do sali, po czym ruszyła przed siebie w nie do końca przemyślanym kierunku. Mijając pod drodze chłopca z usługi, zatrzymała się na chwilę.
-
Przepraszam - zwróciła się do niego. -
Znajdziemy w pobliżu park?
Młodzieniec popatrzył na parę, chyba mając w głowie powód, dla którego szukali takiego miejsca.
-
Chcielibyśmy pospacerować - wyjaśnił Couryn.
-
Ah - powiedział z wyraźnym brakiem wiary. -
Możecie państwo skorzystać z naszego ogrodu. Tylko to w drugą stronę. - wskazał kierunek, z którego przyszli. -
Za salą należy skręcić w lewo. Wyjście do ogrody znajduje się na końcu korytarza. - poinformował.
-
Dziękujemy - odpowiedziała Leila, zdobywając się na cień uśmiechu, po czym skierowała się w tamtą stronę.
Ogrody przy Domu Sune zajmowały jakieś pięćset na czterysta stóp powierzchni. Kępy kolorowych kwiatów i równo przystrzyżone połacie trawy wskazywały, że ktoś nieustannie dba o otoczenie. Fasadę Wielkich Łaźni pokrywały girlandy powojników o wielkich, kolorowych kwiatach. Ocienione smukłymi drzewami alejki z jasnego żwirku ciągnęły się w różne kąty ogrodów, prowadząc do niewielkich altanek na uboczu. Każda z nich osłonięta była kolejnymi kolorowymi klombami i klonami, aby dać nieco prywatności odwiedzającym. Niewielkie skalniaki tu, maleńkie oczka wodne tam - tak mogły wyglądać ogrody w samej domenie Sune.
Leila przez całą drogę nie odzywała się do Couryna. Dopiero gdy znaleźli się w zaciszu ogrodu, pociągnęła go za rękę gdzieś pomiędzy kolorowe klomby. Od dziwnej rozmowy z pannami Golddragon wyraźnie nie była sobą, a przynajmniej nie tą sobą, którą Telstaer znał.
- Co się stało? - spytał Couryn, spoglądając z niepokojem na dziewczynę.
Uniosła drżącą dłoń do ust i spojrzała na niego szklącymi się oczami. Przez moment zastanawiała się, czy powinna mu to powiedzieć delikatnie, czy też prosto z mostu… Ale nie było w sumie nad czym myśleć.
-
Nie brałeś nic przed… No wiesz. Kąpielą - zapytała z gasnącą nadzieją w głosie.
Couryn spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-
Co miałem wziąć?
- Coś dzięki czemu nie będziemy mieli za dziewięć miesięcy małego, różowego, kwilącego marynarza?! - zapytała z rosnącym przerażeniem i paniką w oczach.
Couryn zatrzymał się jak wryty.
-
Co ty mówisz?
- Jacy my jesteśmy głupi… - ukryła twarz w dłoniach, kręcąc z niedowierzaniem głową -
Tak bardzo nie myśleć…
Położyła mu ręce na ramionach.
-
O czym mówię? O dziecku mówię!
- Skąd dziecko? - Couryn był najwyraźniej ogłupiony zaskakującą informacją.
Leila potrząsnęła nim delikatnie.
-
A skąd się biorą dzieci? - zapytała, podnosząc głos w narastającej panice.
-
Ale skąd wiesz, że będziesz... że będziemy mieli dziecko? - spytał, nie bardzo pojmując wywody dziewczyny. Wiedział, oczywiście, że dzieci nie znajduje się w kapuście, ani nie przynoszą ich bociany...
Oddech dziewczyny zrobił się cięższy, przysiadła na niewielkim kamieniu w pobliżu, obejmując się ściśle ramionami.
-
To nie chodzi o to, że będę! - odparła, z trudem łapiąc oddech i próbując uspokoić skołatane serce. -
Chodzi o to, co będzie jeśli będę… Jeśli będziemy. - powiedziała, patrząc na niego ze strachem. -
Ja nie chcę… Nie mogę… - dodała smutno.
-
Nie chcesz, czy nie możesz? - Couryn był skołowany. Skoro nie może... Z jednej strony to smutne, ale z drugiej, jak nie może mieć dzieci, to skąd by miała mieć?
-
No dobrze... - powiedział po chwili namysłu. -
Rozumiem... Nie chcesz, ale się boisz, że jednak jesteś, tak? - spróbował wyjaśnić sytuację.
Przez moment miała ochotę zrobić mu krzywdę. Czy wszyscy mężczyźni byli tacy niedomyślni? Wzięła trzy głębokie oddechy. W końcu sama też nie mówiła zbyt mądrze, nie mogła go obwiniać o niezrozumienie. Nie było sensu denerwować się jeszcze bardziej.
-
Nie chcę dziecka. Nie mogę mieć dziecka, bo to wszystko zmieni… - odezwała się trochę spokojniej. -
Ryzyko jest zawsze. I to nie jest dobre ryzyko, nie takie, z którego jest zabawa. Zupełnie o tym nie pomyślałam, tam w łaźni… - dodała przepraszającym tonem. -
Co będzie, jeśli… - nie dokończyła, nie chcąc kusić losu bardziej.
Courynowi jakimś dziwnym trafem wizja Leili z małą Leilą w ramionach nawet się spodobała. Uśmiechnął się w myślach, lecz na zewnątrz owego uśmiechu nie okazał.
-
Chodzi ci w ogóle o dzieci, czy o dzieci w tej chwili? - spytał.
Przyklęknął koło dziewczyny i przytulił.
Przymknęła oczy, ukojona trochę jego bliskością.
-
W tej chwili. - odpowiedziała cicho. -
Jest wojna, a my właśnie na nią wypływamy… Mam za kilka miesięcy biegać z brzuchem po pokładzie? - ta wizja rozbawiła nawet ją, więc parsknęła cicho.
Couryna również rozbawiła ta wizja, ale wolał tego po sobie nie pokazywać.
-
Jeśli nie chcesz... Przecież jesteśmy w świątyni Sune. Wyznawcy Ognistowłosej Pani z pewnością wiedzą, co robić w takich przypadkach - powiedział cicho.
Po chwili milczenia Leila pokiwała lekko głową.
-
Przepraszam. Spanikowałam. - uśmiechnęła się do Couryna, powoli wracając do bycia sobą. -
Postarajmy się więc znaleźć jakieś rozwiązanie. A jeśli Tymora pozwoli, będziemy mieć dzieci, gdy przyjdzie na to czas. Co ty na to? - spojrzała mu w oczy.
Miast udzielić słownej odpowiedzi pocałował ją, i to zdecydowanie namiętnie.
Uspokojona i w o wiele lepszym nastroju odwzajemniła pocałunek z uczuciem.
Couryn oderwał się na moment od ust dziewczyny i rozejrzał się dokoła. Co prawda mógłby się z nią kochać na i środku alejki, jednak zdecydowanie wolałby, żeby nikt im nie przeszkodził w tej jakże przyjemnej czynności.
-
Chodźmy tam - zaproponował, skinąwszy głową w stronę znajdującej się o kilkanaście kroków od nich altanki.
Leila przytaknęła na ten pomysł. Wiedziała już nawet, co zrobić, by nie ryzykować kolejnego ataku paniki. W drodze do altanki rozejrzała się uważnie, by upewnić się, że nikt nie przeszkodzi im w oddaniu hołdu Ognistowłosej. Po raz kolejny.