Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2015, 22:29   #36
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista


Szpital




Karl był zaskoczony ciszą zastałą w recepcji szpitala. Spodziewał się dokładnie czegoś odwrotnego. Czegoś co już znał ze swojej niezbyt pocieszającej wizyty w komisariacie czyli chaosu i bieganiny w sporej domieszce wszelakich wrzasków i nerwów. A tu cisza. Cisza i po części ciemność. Ani żadnego dyżurnego ani nic ruchu. Przecież powinien być ruch i wrzask już z daleka a tu nic. Jakby wszyscy zgodnie gdzieś zwiali.

- Halo? Jest tu kto? - krzyknął głośniej przedsiębiorca patrząc i za ladę i w korytarz. Może jak jest jakiś dyżurny to korzystał właśnie z toalety? - Przyszliśmy odwiedzić naszego kolegę! - krzyknął dalej w pustą przestrzeń. Podszedł też do lady i zajrzał za nią i na blat i na tablicę za nią. Szukał jakiegoś ogłoszenia, że może pacjenci i personel są gdzieś przenoszeni czy coś takiego. Właściwie bez radia, netu, telefonów i telewizji to jak mieliby się wcześniej dowiedzieć o takim numerze? Ale szczerze mówiąc czuł się dziwnie i nieswojo. Szpital z taką pustką i ciszą wydawał mu się kompletnie odmiennym miejscem niż zazwyczaj.

Odpowiedzią na krzyki Karla, była tylko cisza. A potem odpowiedź Hoovera. - To niemożliwe, by szpital szybko… opustoszał. Takie rzeczy wymagają organizacji… dużej organizacji. Phil… nie pomyliłeś może adresów?

-Nie. To na pewno ten szpital, poza tym nie wygląda na zamknięty! - zdenerwował się Hopes.

- Raczej na taki z horrorów.- zażartowała nerwowo Olga, ale nawet jej usta nie wykrzywiły się w uśmiechu.

Zaś Bert robił się coraz bledszy na i usiadł na najbliższym krzesełku, Paul zaś spytał go z niepokojem.- Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś szykował się na wylew.

- Poczuję się lepiej, jak odpocznę.- westchnął z trudem Bert próbując się uśmiechnąć uspokajająco.

- Tak… To wymaga organizacji…. I to dobrej. A w takich warunkach, bez komunikacji, ewakuacja tylu ludzi w tak krótkim czasie… No to naprawdę byłby godny podziwu wyczyn. - rzekł Karl przypominając sobie jak gładko i prosto było przebić się przez miasto, zwłaszcza w panującym obecnie chaosie przypominajacym jakiś karambol rozległy na całe miasto.

- No i powinny być jakieś ogłoszenia, że szpital zamknięty i gdzie kierować następnych pacjentów. No i gdzie przewieziono poprzednich. Przecież jakby z rodziny ktoś kogoś szukał albo no tak jak my teraz… - Hobbs dał wyraz swojej dezorientacji tą sytuacją. Jego zorganizowanej i nawykłej do komunikacji i interakcji z innymi ludźmi naturze tak całkowity brak informacji jakoś dziwił no i przeczył tak sprawnie przeprowadzaniej ewakuacji. No bo co? Wstali i wyszli? Wszyscy? Tak zgodnie i na raz? Bez wyjątków? No to przeczyło zdrowemu rozsądkowi. No i wyjść mógł ktoś kto mógł chodzić. No i co z personelem? Też wstali i poszli? Nie, no to nijak sensownie nie wyglądało im dłużej się Hobbs nad tym zastanawiał.

- Dobra, Bert zostałbyś może tutaj co? Odpocznij sobie. Olgo zostałabyś z nim? - spytał patrząc na kobietę. - Phil, wiesz może gdzie leży James? Myślę, że można pójść i go spróbować odwiedzić. Jakby ktoś się czepiał powiemy, że recepcja wygląda jak widać. Może gdzieś dalej jest bardziej normalnie. - rzekł do reszty sąsiadów Karl. Miał nadzieję, że ostały się jakieś tablice - drogowskazy i uda im sie i bez niczyjej pomocy trafić na odpowiedni oddział.

- Może lepiej jak zostaną w samochodzie, co? Phil daj Oldze kluczyki?- zaproponował Paul nerwowym głosem.

Hopes skinął głową i rzucił kluczyki Paulowi, po czym zwrócił się do Karla.- James powinien leżeć na urazówce. Ogólnie.. wiem gdzie to jest, bo dwa razy byłem pacjentem tego szpitala z okazji wypadków przy pracy. Myślę że tam powinniśmy się udać.

- To fakt, może lepiej poczekajcie na nas w samochodzie. Może zjawi się jakaś karetka czy radiowóz to się czegoś dowiecie. - rzekł drobny przedsiębiorca do sąsiadów mających zostać przy samochodzie. Gdy jednak był już gotów by pójść razem z gośćmi pobitego sąsiada i spojrzał w mroczną strefę kłębiącą się w głębi korytarza poczuł się jakoś nieswojo.

- Phil a nie macie może w samochodzie jakiejś latarki? No boo… - wskazał brodą na ciemny korytarz z nieco markotną miną. - A nie wiadomo jak będzie dalej. Światło raczej jest ale czasem dużo nie trzeba by sobie krzywdę zrobić. - rzekł do partnera pobitego właściciela czerwonego busika. Na szczęście okazało się, że Trenton jest przezorny i posiada tak użyteczny element wyposażenia jak sprawna latarka. W duchu uśmiechnął się jak sobie uświadomił, że zazwyczaj w ten sposób tłumaczył swoim dzieciom jak powinny lub nie się zachowywać.

Gdy Phil wrócił ruszyli we czterech ku oddziałowi gdzie powinien leżeć James. Phil jako mający światło i znający drogę prowadził. Karl wkraczając w mroczną strefę na korytarzu z zaciekawieniem poprosił Phila by poświecił na sufit. Okazało się, że światła nie mają klasycznej awarii czy nie są zgaszone tylko zostały rozbite. Zresztą na korytarzowej podłodze nadal widać było resztki szkła z żarówek i obudów. Karla zaniepokoiło to dodatkowo. Po co ktoś miałby rozbijać żarówki w szpitalnym korytarzu? I to kilka pod rząd. Jakiś wandal pewnie.

- Mam nadzieję, że przed nami nie przyszli tu jacyś chuligani. A jak już to sobie już poszli. - wyraził na głos swoje podejrzenia. Nie lubił takich typów z założenia. Sprawiali tylko kłopoty banda bezużytecznych obiboków. A do tego najczęściej byli jakoś powiązani ze światem przestępczym w ten czy inny sposób co tym bardziej nie poprawiało ich wizerunku w oczach Karla.

- Cholera… co do…- mruknął Phil, gdy poświęcił latarką do jednej ze szpitalnych sal. Łóżka… były przewrócone i zdewastowane, ściany porysowane jakimiś liniami przypominającymi ślady pazurów. Wszędzie było widać ciemne plamy, które w świetle latarki okazywały się krwią.

-Mój Boże, to wygląda jakby jakieś zwierzęta…- wydukał z siebie Paul spoglądając na zdewastowany pokój szpitalny.

- Tu jest podobnie…- stwierdził Brian, otwierając drzwi do pokoju na przeciwko. -Zupełnie jak rzeźnia.

- Nie wygłupiajcie się… Chyba nie wierzycie że centrum Detroit pojawiło się stado niedźwiedzi ludojadów! To niedorzeczne. - stwierdził Hopes, a Brian dodał.- Niedorzeczne, czy nie… to się stało. Nie ma co tu się rozglądać. Powinniśmy wsiąść do samochodu i pojechać powiadomić policję, albo wojsko, albo…

- Jestem pewien, że ktoś już pewnie pojechał powiadomić policję… Swoją drogą jakoś nie zauważyłem zbyt wiele patroli, gdy jechaliśmy do szpitala.- dodał niepewnym głosem Paul.

-Ja jestem za tym by wracać.- rzekł Brian.- Rozejrzyjcie się. Jestem pewiem, że Jame… Phil musisz brać pod uwagę, że…- rzekł ale nie zdołał skończyć.

- Nie! Nie zamierzam się poddać od razu. Nie zamierzam zostawić tu Jamesa. On może żyć! Paul, Karl… jesteście ze mną, prawda?- spytał dramatycznym głosem Phil, a Hoover westchnął.- Dobra, ja mogę… ja pójdę z tobą dalej.

- Panowie, jesteśmy już bliżej niż dalej. Przyszliśmy tu we czterech i wróćmy we czterech. A jeśli trzeba będzie zanieść James’a do samochodu? Przecież jest pobity. We dwóch to się umęczymy niemożebnie ale we czterech to ledwo spojrzymy i już będziemy w samochodzie. - Karl był tak samo zaskoczony i zaniepokojony jak i reszta mieszkańców ich kamienicy. I tak samo wodził takim spojrzeniem po zdewastowanych salach szpitala jak i pozostali mężczyźni. Jednak jak przyszło co do czego nie chcial ustępować w połowie drogi. Ponadto ewidentnie stało się coś dziwnego. I złego. I chyba niebezpiecznego. Bo to nic, że jakiś pijany czy naspidowany ćpun wpadł z bejzbolem z jakiegos pseudoważnego powodu i narobił boruty. O nie to ewidentnie było coś większego. I nijak Hobbs nie potrafił tego dopasować do jakiegoś znanego mu schematu. Zwłaszcza te pazury. No i gdzie sąw szyscy? Nawet jak komuś… No… Bardzo miał pecha to chyba powinny tu być jego… Hm… No nadal powinien tu być. A tymczasem wciąż mijali tylko bezludne okolice straszące ciemnością, pustką i ciszą. Karl był pewny, że nijak nie spotkał się wcześniej z taką sytuacją. Ale był pewny, że nie chciałby leżeć pobity w takim szpitalu gdzie dzieją się takie rzeczy. I nikt nie reaguje. Więc uważał, że trzeba zabrać stąd Trentona i zabrać do jakiegoś innego szpitala albo chociaż do domu. No a na to zdecydowanie bardziej nadawała się czwórka ramion niż para.

- Brian... chcesz iść sam, przez te puste korytarze? - słowa Paula przekonały Briana do zostania, choć mina mu zrzedła.

- Przydała by się jednak jakaś broń. - dodał w końcu, ale Phil rzekł ukrócając wszelkie nadzieje.- Nie będziemy się wracać po bejsbola.

Broń, broń, broń… Słowo dźwięczało w uszach Karla dłuższą chwilę. Jakoś był Amerykaninem ale udało mu się dotąd przeżyć swoje życie bez kontaktu z bronią. Po co przedsiębiorcy broń? Zwłaszcza jak mieszkał i pracował w dzielnicach uchodzących na spokojne, a nie babrał się w jakichś lewych interesach z półświatkiem ani ludźmi z takiego otoczenia. No ale… Musiał przyznać, że to miejsce jakoś działało na niego lękotwórczo. Zwłaszcza ta cisza i bezruch. Szarpały nerwy mimo, że dotąd właściwie im samym nic się nie stało to jednak te napięcie i niepewność dawały się wszystkim we znaki. W takim kontekście pytanie i potrzeba posiadania broni robiła się już znacznie bardziej zrozumiała. Zwłaszcza jak się widziało ślady tych pazurów.

Karl rozglądał się po mijanych korytarzach i salach aż wpadł mu w oko wózek inwalidzki. Złapał za niego i prowadził przed sobą. Na pewno by im się przydał do transportu James’a. A w razie jakby jakiś chuligan na nich wyskoczył to można było się nim zasłonić albo ostatecznie popchnąć na niego. No ale sam pomysł nie był taki głupi by złapać za coś tak na wszelki wypadek.

Ruszyli dalej, przez mroczne korytarze szpitala. Ruszyli w ciszy przerywanej tylko odgłosem ich butów. W takim mrocznym i cichym miejscu wręcz wydawało się, że są obserwowani przez dziesiątki niewidocznych. Takie puste i ciemne korytarze płatały figle ich oczom, sprawiając że cienie zdawały się poruszać. Nic więc dziwnego, że cała czwórka niemal dostała zawału, gdy z jednej sal usłyszeli ciche jęki.

- Słyszycie? - spytał Karl patrząc na swoich kompanów tej dziwnej i nieprzyjemnej szpitalnej eskapady. Był pewny, że też słyszeli no ale musiał coś powiedzieć. - To chyba stamtąd… - rzekł niepewnie wskazując na podejrzane pomieszczenie. Z duszą na ramieniu skierował się ku niemu pchając przed sobą wózek. Szedł powoli pozwalając by ten mini pojaździk powoli odsunął drzwi by mogli zobaczyć co i kto jest po drugiej stronie.
Za barykadą z łóżek, blokujących wejście po drugiej stronie drzwi, znajdowała się…



… lekarka. I to z wyraźnym szoku pourazowym, bo z uśmiechem na ustach, próbowała lewą ręką zatamować krwawienie poszarpanej prawej ręki. I opatrzeć ją.
Łóżka z których zrobiła barykadę utrudniały dostanie się do niej. Ale bynajmniej nie były przeszkodą dla czterech zdrowych mężczyzn. Choć usunięcie jej było pracochłonne i czasochłonne.
- Hej! Słyszy mnie pani?- zawołał cicho Paul. Kobieta spojrzała ze strachem i obłędem w oczach, ale nie zareagowała na jego słowa żadną odpowiedzią.

- Phil, weź stań przy drzwiach tak an wszelki wypadek dobrze? Może ktoś jeszcze będzie wracał tędy albo co… - poprosił czarnoskórego sąsiada Karl. Widok zabyrakadowanej kobiety podzialał na niego niepokojąco. Nie wyglądała na sprawną i silną a takiej barykady nie budowało się w minutę czy dwie. Oznaczało więc całkiem sporą potrzebę zapewnienia sobie bezpieczeństwa i schronienia. Tylko Hobbs nie wiedział jeszcze przed kim. Przed kulami chyba nie chroniły takie łóżka ale nie był pewny. Za to można się było schować za nimi i liczyć, że się zostanie nie zauważonym. No chyba, że kogoś zaintrygowałaby sama barykada i chciał ją obejrzeć.

- Proszę pani? Jak się pani czuje? Ja jestem Karl Hobbs a to są moi przyjaciele i sąsiedzi. Przyszliśmy odwiedzić kolegę ale… - zaczął jak zwykle od przedstawienia się i swojej sprawy. W handlu to się sprawdzało. Dłonią dał znak sąsiadom by się wstrzymali z działaniami. Bał się, że jak zaczną grzebać przy łóżkach kobieta może wpaść w panikę i zrobić coś niepotrzebnego co mogło się dla kogoś źle skończyć. Zawahał się dopiero przy opisie szpitala. Sami nie wiedzieli co tu się stało i co o tym myśleć. Tu akurat ta kobieta mogła wiedzieć coś więcej od nich. Starał się też spostrzec czy nie ma jakiejś plakietki z imieniem jak to było popularne w tego typu miejscach.

Plakietka była, tyle że pokryta plamą krwi, a przez to niewidoczna. Zresztą mrok zalegający zarówno na korytarzu, jak i w sali szpitalnej nie ułatwiał sprawy. Gorzej, że do kobiety nie docierały za bardzo słowa Karla, jedyne co z siebie była w stanie wydobyć to. - Wszyscy zginiemy. - A pozostała trójka mężczyzn radziła co dalej. Phil chciał nadal szukać swego partnera. Paul i Brain zdecydowanie stracili zapał do dalszych poszukiwań, tym bardziej że nikt z nich nie był uzbrojony.

Karl czuł się w rozterce. Nie chciał zostawiać tu samej kobiety w tym nieprzyjemnym miejscu ale i nie chciał się z nią też szarpać albo zaprzestań poszukiwań James’a. Wahał się co robić tak samo jak i reszta sąsiadów. Tylko Phil zdawał się być zdecydowany choć on od początku miał największą motywację.

- Chłopaki, idźcie pomóżcie Philowi znaleźć James’a. To już powinni być blisko na tym piętrze. Ja spróbuję zabrać stąd tą panią. Dogonimy was. Jakbyśmy się rozminęli to spotkamy się na dole przy samochodzie. - rzucił wykrystalizowany w końcu w jego głowie plan. Zapewne Phil nie dałby się odwieść od poszukiwań a Paul i Brian mogli mu do transportu James’a bardziej się przydać niż jemu do samodzielnie poruszającej się lekarki.

- I może… Tak na wszelki wypadek… Nie chodźcie z pustymi rekami… - dodał po chwili wahania wskazując na ślady dewastacji a zwłaszcza szponów na ścianach. Sam zwrócił się ponownie w stronę barykadującej się doktor. - Proszę pani? Może pani pójść ze mną? Mamy samochód na dole. Możemy stąd panią zabrać i odjechać. Wydostać się stąd. - rzekł do niej wyciągając powoli ku niej rękę. Był już prawie pewny, że kobieta jest w szoku. Nie miał doświadczenia w tego typu przypadkach ale miał nadzieję, że możliwość wydostania się stąd jakoś do niej przemówi. Może się też przełamie i zacznie coś mówić wreszcie. Poruszał się wolno nie chcąc jej wystraszyć. Ale i był gotów odskoczyć jakby spanikowała i próbowała zrobić coś nierozsądnego.
Brain postanowił zostać z Karlem. Mimo wszystko to miejsce nie wydawało się odpowiednie by zostawać samemu. Brain postanowił pilnować pleców Karla, a może.... bardziej postanowił nie iść w głąb szpitala który wyglądał jak żywa reklama jakiegoś horroru.

Phil był jednak zdeterminowany iść dalej. Paul zaś niechętnie postanowił mu jednak pomoc. Oddalili się więc z wózkiem.
- Nie żyją wszyscy nie żyją a my nie żyjemy jesteśmy następni oni czatują nie żyją wszyscy nie żyją a my nie żyjemy…- mamrotała pod nosem nieufnie wpatrując się w Karla. Trudno było powiedzieć czy spina się do walki czy do ucieczki.

- Jak ci na imię? Ja jestem Karl. - rzekł spokojnie Hobbs wciąż trzymając wyciągniętą rękę. Wyglądało na to, że kobieta ich zaczęła zauważać choć to co mówiła nie wyglądało zachęcająco. Ten wystrój i atmosfera zdewastowanego i opuszczonego szpitala niepokoiły go co raz bardziej i co raz silniej odczuwał chęć powrotu do samochodu. Jednak miał na tyle silne poczucie obowiązku, że nie chciał zrezygnować z powziętego zadania. No i z drugiej strony byli już prawie u celu.

- Pam…- wymruczała kobieta na moment przerywając swój szalony monolog, a Brain na rozglądał się w sali obok za czymś mogło by się nadawać na broń i wrócił z nogą od łóżka.

- Pam, bardzo ładne imię. - rzekł pdrobny przedsiebiorca i zauważył pomiędzy zaimprowizoawną przez lekarkę barykadą przejście przez które chyba dąłby radę przejść na jej stronę. Powoli ruszył w stronę przejścia mówiąc dalej. - Pam, proszę, daj mi rękę. Musimy stąd się wydostać. Przed wejściem mamy samochód. Zabierzemy cię stąd. Pojedziesz razem z nami. Możemy cię odwieźć do domu albo możesz pojechać z nami do nas. Mieszkamy w kamienicy. To jest Brain, jesteśmy sąsiadami. Albo do restauracji. Słyszałaś o “Karl’s Food”? To moja restauracja, prowadzę ją. Jesteś głodna? Możesz zamówić co chcesz, na mój koszt. Noo Pam… Choć z nami… - rzekł starajac się przekonać kobietę. Wiedział, że ma rację. Ta barykada nie mogła jej ochronić zbyt długo, była złudzeniem bezpieczeństwa. Miała szansę uniknąc losu pozostałego personelu jeśli się stąd wydostała. Nie podobało mu się to co mówiła i jak mówiła tak samo jak wygląd tego budynku. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać ale zgadywał, że pozostawiona tu sama kobieta skończy raczej marnie a nie miał sumienia ot, tak jej zostawić.

“Samochód”… te słowo pobudziło kobietę. Oderwało ją od koszmaru w którym tkwiła. Ostrożnie sięgnęła dłonią po dłoń Karla.

- Oh, świetnie Pam. Chodźmy! - rzekł krótko Karl z zauważalną ulgą i radością w głosie. Złapał ją delikatnie za wyciągnietą dłoń ale trzymał pewnie. - Brain, wracamy do samochodu. - rzekł do starszego sąsiada i wskazując drzwi. Był ciekaw czy jak wrócą na korytarz zobaczą jeszcze pozostałych dwóch sąsiadów albo światło ich latarki. Chciał im dać znać, że wracają na dół.

- Dobry pomysł.- stwierdził staruszek. Tym lepszy, że po chwili krzyk bólu rozniósł się echem. Krzyk bólu głośny, ludzki i nie ludzki zarazem. Krzyk Phila.

Pam odpowiedziała cichym piśnięciem. Pewnie by krzyczała głośno, ale jej gardło było zaciśnięte strachem.
Krzyk Phila niosacy się po pustym korytarzu był jakby spełnieniem wszelkich złych przeczuć jakie miał Hobbs wchodząc do tego dziwnego i podejrzanego szpitala. Reakcja wcześniejsza i obecna Pam tym bardziej. Wahał się tylko chwilę. Ale te sumienie…

- Brian!, Bierz Pam i zasuwajcie do samochodu! Zaraz do was dołączę. Biegnijcie prosto do samochodu! - krzyknął do starszego sąsiada popychajac ich oboje w kierunku skąd przybyli. Sam przełknął slinę i ruszył biegiem w kierunku skąd dochodził głos Phila. Musiało się dziać coś strasznego, że tak wrzeszczał i wcale tak naprawdę nie uśmiechało mu się podzielić jego losu. Ale musiał wiedzieć. I spróbować mu pomóc. Może była jeszcze nadzieja jak nie dla niego to chociaż dla Paula. Przecież Mindy Hoover na pewno będzie się pytać co się stało z jej mężem. A skłamać czy przyznać się, że stchórzył mu się nie podobało.

Brain zdecydowanie nie był zwolennikiem rozdzielania się, ale też wolał zawrócić z Pam do samochodu, niż pozostawać dłużej w tym przeklętym miejscu, więc tylko skinął głową i zawrócił z pokieroszowaną kobietą, zostawiając Karla samego w korytarzu.

Karl z duszą na ramieniu ale jednak ruszył biegiem w głąb korytarza skąd zdawało mu się dobiegał wrzask Phil’a. Tak naprawdę miał ochotę zawrócić do samochodu niż zbliżać się do tego nieznanego zagrożenia z którym jak widać zetknął się Phil. No ale… Sumienie… A właściwie jego wyrzuty, gdy się spaprało sprawę. Więc teraz biegł korytarzem mając nadzieję, że znajdzie swoich sąsiadów jeśli nie całych to chociaż do uratowania.

Miał szczęście, albo coś nad nim czuwało. bo w ciemnym korytarzu zobaczył dwie sylwetki. Phila i Paula. Obie były zakrwawione. Rany po pazurach widniały na ich torsach i nogach, a lewa ręka Phila była jedną krwawiącą się raną. Była też za krótka.Coś odgryzło lub ucięło dłoń Phila.

- Wynośmy się stąd! - krzyknął wyraźnie spanikowany Paul.

- Dawaj, do samochodu! - krzyknął Karl do sąsiada. Nie był medykiem ale wiedział, że rana z utraconej kończyny to zdecydowanie coś co go przerasta. Ponadto jak tu było coś co odrywało kończyny to Hobbs wcale nie miał zamiaru tego szukać czy spotkać. Machnął więc tylko ponaglająco na sąsiada dając znać, ze czas stąd spadać czym prędzej do samochodu.

Ruszyli korytarzem we dwóch. Teraz dopiero jak już nieco pierwszy szok minął Karl zaczynał naprawdę się bać. To nie był jakiś film czy opowiastka tylko działo się naprawdę. Tam w korytarzu za nimi leżał umierający Phil! Nie jakiś aktor na filmie tylko Phil! Jego sąsiad, którego znał i widywał może nie codziennie ale co parę dni, wiedział jak wygląda, jak mówi, gdzie mieszka, jaki jest... Znał go! I do tego... No kurwa! Co jest w stanie oderwać czy odciąć człowiekowi rekę?! Jakiś niedźwiedź?! Skąd do cholery w środku miasta, wewnątrz budynku wziąłby się jakiś cholerny niedźwiedź! A nawet jakby odciąć... To przecież wcale nie takie łatwe, Karl w końću miał wieloletnie doświadczenie i przy różnych pracach majsterkowych i przy kuchni. Wiedział więc, że nawet dość drobne kości kurczaka nie jest wcale tak łatwo przeciąć i dlatego się je kroi z reguły na łączeniach a o kościach wieprzowych czy wołowych to bez piły czy tasaka nie było co podchodzić. A człowiek miał raczej kości tych większych zwierząt niż kuraków. No a tu było coś co dość sprawnie pozwoliło sobie na taki numer. No i te szpony na ścianach...

Szpony i dewastacje były chyba wszędzie. Nie wiedział czy to wiele... Stworzeń? Bo jakoś nie miał innej nazwy. Za ludzi ciężko mu to było uznać bo ludzie nie zostawiali takich śladów a zwierzęta... No też chyba nie... No ale były wszedzie. Więc albo było wiele stworzeń albo mało lub jedno ale za to przejawiało sporą aktywność i miało czas. Przypomniało mu się, że często mijali po drodze rozbite światła. Może... - Paul, bierz telefon i włączaj światło, ile się da! Może się będzie bać światła! Zobacz ile narozwalanych świateł tutaj jest! - krzyknął w biegu. Miał zamiar podnieść z podłogi jakiś kij czy cokolwiek by nie mieć tak idiotycznie teraz pustych rąk, by te coś jak już to zatrzymać kijem czy inna lagą niż pustymi rękami. Ale rozglądał sie też za gasnicami. W końcu budynek publiczny. A jakby te coś dostało zimnym strumieniem z gasnicy może by dało się koło tego przemknąć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline