Druga, Oswald
Wieś obudziła się, zerwana ze snu larum podniesionym przez dwóch przyjezdnych. Na podwórkach pojawili się zaspani lecz uzbrojeni kmiecie, z rozpalonymi pochodniami w rękach. Trzy rozmazane cienie biegnących mutantów skakały po ścianach i rozlanych kałużach. Biegli w stronę lasu. Ktoś spuscił z łańcucha psa. Za pierwszym, kudłatym brytanem pobiegły dwa kolejne. Uzbrojeni wieśniacy ruszyli ich tropem. Jeden z mutantów coś wrzeszczał, wymachując rękami. Psy dopadły biegnącego na końcu długonosego. Krzyknął, gdy uczepiły się jego ubrania, powalając go na ziemię. Krzyki przerodziły się w zduszony charkot. Pozostała dwójka dopadła ściany lasu. Pierwszy z mieszkańców wioski, który dopadł leżącego, usiłującego uwolnić się z uścisku psich szczęk mutanta, zamachnął się i opuścił trzymaną w ręku siekierę. Mlasnęło i wszystko ucichło. - Trzeba zawiadomić Jaśnie Pana. Mutanci to nie byle co. Powinien wiedzieć...
- No ta. Ale kto pójdzie? Przecie to jeszcze noc!
- Strach po ciemnicy łazić, skoro one w lasach siedzą.
- A ci co się u nas we wsi zatrzymali?
- Krasnolud i ten drugi? Poharatani nieco...
- Ale na obytych z bronią wyglądają. Niech idą do Ludenhoffu.
Oczy wszystkich zwróciły się na Drugę i Oswalda stojących z wyciągniętą bronią pośrodku placu. Gunther, Søren
- Często wychodzą, ale nieregularnie. Czasem i kilka tygodni mija, jak nie wyruszają na te swoje poszukiwania. Chyba przed dwoma czy trzema dniami się wybrali. Nie wiedziałam, że już wrócili. A co do cieśli, to hrabia gdzieś go posłał. Podobnie jak kilku innych. Na nauki.
- Nie pasuję do tego miejsca, mimo że mieszkam tu już dobre dziesięć lat. Zżyłam się z wioską, chociaż pochowałam tu męża. Pochodzę z Carroburga i jestem de domo Zerringer. Właśnie z tych Zerringerów – podkreśliła, chociaż obaj nie mieli pojęcia o kogo chodzi. – Splot wypadków, zbiegów okoliczności a także działania nieprzychylnych mej rodzinie osób, doprowadziły mnie w to miejsce. I teraz to jest mój dom. I dziękuję za komplement, nieczęsto się je tu słyszy. Mieszkańcy to prości ludzie, a hrabia nie darzy mnie jakoś szczególną sympatią...
Za oknem mignął jakiś cień. Zaraz potem ktoś zastukał gwałtownie do drzwi. Emanuelle posłała niepewne, pełne obaw spojrzenie obu mężczyznom i wolno ruszyła do drzwi. Otwarła je. Na zewnątrz stał jakiś mężczyzna.
Musiał to być Luitpold von Ludenhoff, tak był podobny do hrabiego. Te same rysy z szerokim nosem, te same bystre oczy. Był niższy i wątlejszy od starszego brata, a do tego przygarbiony. W przeciwieństwie do Gerolfa nie siwiał, jego włosy miały kasztanowy kolor, ale były znacznie bardziej przerzedzone, szczególnie na czubku głowy.
- Pani... – powiedział, chwiejąc się na nogach. Najwidoczniej był pijany. – Pani... Co oni tutaj robią?!
- Goszczę ich – odpowiedziała gospodyni, zabierając z kołka przy drzwiach chustę i okrywając się nią szczelnie. – Szykują się do wyjazdu w sprawach jakie zlecił im pański brat...
- Mój braciszek? A czegóż on może chcieć od dwóch takich powsinogów, ha? – zaskrzeczał, wymachując rękami.
- Nie wiem. Panowie nie zechcieli mi wyjawić tematów, jakie poruszali z Jaśnie Panem Hrabią – Emanuelle wycofywała się powoli, przybliżając do znajdujących się przy stole Gunthera i Sørena. – Niech pan sam zapyta.
- Czego tu chcecie? – ryknął. – Wynoście się! I nie gapcie się na nią. Ona... Ona będzie moja. Wiem czego tu chcecie – syczał, przekraczając próg izby. – Niby przyszliście na zupę, ale co innego wam w głowach. A raczej nie w głowach... We fiutach! Tym teraz myślicie. Długoście pościli w lasach, to myśleliście, że pani Emanuelle wam dogodzi, co? Poznaliście się na niej? Powiem wam, że ja też! I nie mam zamiaru się nią dzielić!
W miarę jak pijany szlachcic mówił, Frau Buttrich robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy. W końcu nie wytrzymała, doskoczyła do niego i spoliczkowała. – Jak pan śmie? – pisnęła. Luitpold rozdziawił usta ze zdziwienia. Na jego twarzy wykwitał czerwony ślad.
- Pożałujesz tego – warknął, kierując się w stronę kobiety. – A wy się wynoście! Nie jesteście u siebie i chyba nie podniesiecie ręki na kogoś wyższego stanu, co? Szczególnie brata włodarza tej wsi – zaśmiał się szyderczo. Emanuelle uciekła za plecy dwóch siedzących przy stole mężczyzn. |