Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-05-2015, 00:21   #348
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Druga, Oswald

Wieś obudziła się, zerwana ze snu larum podniesionym przez dwóch przyjezdnych. Na podwórkach pojawili się zaspani lecz uzbrojeni kmiecie, z rozpalonymi pochodniami w rękach. Trzy rozmazane cienie biegnących mutantów skakały po ścianach i rozlanych kałużach. Biegli w stronę lasu. Ktoś spuscił z łańcucha psa. Za pierwszym, kudłatym brytanem pobiegły dwa kolejne. Uzbrojeni wieśniacy ruszyli ich tropem. Jeden z mutantów coś wrzeszczał, wymachując rękami. Psy dopadły biegnącego na końcu długonosego. Krzyknął, gdy uczepiły się jego ubrania, powalając go na ziemię. Krzyki przerodziły się w zduszony charkot. Pozostała dwójka dopadła ściany lasu. Pierwszy z mieszkańców wioski, który dopadł leżącego, usiłującego uwolnić się z uścisku psich szczęk mutanta, zamachnął się i opuścił trzymaną w ręku siekierę. Mlasnęło i wszystko ucichło.

- Trzeba zawiadomić Jaśnie Pana. Mutanci to nie byle co. Powinien wiedzieć...
- No ta. Ale kto pójdzie? Przecie to jeszcze noc!
- Strach po ciemnicy łazić, skoro one w lasach siedzą.
- A ci co się u nas we wsi zatrzymali?
- Krasnolud i ten drugi? Poharatani nieco...
- Ale na obytych z bronią wyglądają. Niech idą do Ludenhoffu.


Oczy wszystkich zwróciły się na Drugę i Oswalda stojących z wyciągniętą bronią pośrodku placu.

Gunther, Søren

- Często wychodzą, ale nieregularnie. Czasem i kilka tygodni mija, jak nie wyruszają na te swoje poszukiwania. Chyba przed dwoma czy trzema dniami się wybrali. Nie wiedziałam, że już wrócili. A co do cieśli, to hrabia gdzieś go posłał. Podobnie jak kilku innych. Na nauki.

- Nie pasuję do tego miejsca, mimo że mieszkam tu już dobre dziesięć lat. Zżyłam się z wioską, chociaż pochowałam tu męża. Pochodzę z Carroburga i jestem de domo Zerringer. Właśnie z tych Zerringerów
– podkreśliła, chociaż obaj nie mieli pojęcia o kogo chodzi. – Splot wypadków, zbiegów okoliczności a także działania nieprzychylnych mej rodzinie osób, doprowadziły mnie w to miejsce. I teraz to jest mój dom. I dziękuję za komplement, nieczęsto się je tu słyszy. Mieszkańcy to prości ludzie, a hrabia nie darzy mnie jakoś szczególną sympatią...

Za oknem mignął jakiś cień. Zaraz potem ktoś zastukał gwałtownie do drzwi. Emanuelle posłała niepewne, pełne obaw spojrzenie obu mężczyznom i wolno ruszyła do drzwi. Otwarła je. Na zewnątrz stał jakiś mężczyzna.

Musiał to być Luitpold von Ludenhoff, tak był podobny do hrabiego. Te same rysy z szerokim nosem, te same bystre oczy. Był niższy i wątlejszy od starszego brata, a do tego przygarbiony. W przeciwieństwie do Gerolfa nie siwiał, jego włosy miały kasztanowy kolor, ale były znacznie bardziej przerzedzone, szczególnie na czubku głowy.

- Pani... – powiedział, chwiejąc się na nogach. Najwidoczniej był pijany. – Pani... Co oni tutaj robią?!
- Goszczę ich
– odpowiedziała gospodyni, zabierając z kołka przy drzwiach chustę i okrywając się nią szczelnie. – Szykują się do wyjazdu w sprawach jakie zlecił im pański brat...
- Mój braciszek? A czegóż on może chcieć od dwóch takich powsinogów, ha?
– zaskrzeczał, wymachując rękami.
- Nie wiem. Panowie nie zechcieli mi wyjawić tematów, jakie poruszali z Jaśnie Panem Hrabią – Emanuelle wycofywała się powoli, przybliżając do znajdujących się przy stole Gunthera i Sørena. – Niech pan sam zapyta.
- Czego tu chcecie?
– ryknął. – Wynoście się! I nie gapcie się na nią. Ona... Ona będzie moja. Wiem czego tu chcecie – syczał, przekraczając próg izby. – Niby przyszliście na zupę, ale co innego wam w głowach. A raczej nie w głowach... We fiutach! Tym teraz myślicie. Długoście pościli w lasach, to myśleliście, że pani Emanuelle wam dogodzi, co? Poznaliście się na niej? Powiem wam, że ja też! I nie mam zamiaru się nią dzielić!
W miarę jak pijany szlachcic mówił, Frau Buttrich robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy. W końcu nie wytrzymała, doskoczyła do niego i spoliczkowała. – Jak pan śmie? – pisnęła. Luitpold rozdziawił usta ze zdziwienia. Na jego twarzy wykwitał czerwony ślad.
- Pożałujesz tego – warknął, kierując się w stronę kobiety. – A wy się wynoście! Nie jesteście u siebie i chyba nie podniesiecie ręki na kogoś wyższego stanu, co? Szczególnie brata włodarza tej wsi – zaśmiał się szyderczo. Emanuelle uciekła za plecy dwóch siedzących przy stole mężczyzn.
 
xeper jest offline