Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2015, 10:49   #86
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Elfka nie do końca zrozumiała za co ją Lotar przeprasza. Wypiła znów nieco wina i spojrzała na kapłana.
- A więc skąd jesteś? - zapytała kapłana mimo wcześniejszych uwag a propo niego. Alkohol wiele wybaczał.

- Niech ci będzie, że nie pojąłem. - wzruszył ramionami kapłan i wrócił wzrokiem do swojego kubka z winem. Spojrzał na elfkę gdy mu zadała pytanie. - Jestem z Ostermarku. A dokładniej z Essen. Miasto graniczne nad samiuśką granicą z tą przeklętą krainą wampirów. A ty? - spytał zaciekawiony. O ile Khazadów spotykał dość często no i specyfika służby bożej niejako nakazywała współpracę a więc i kontakty z nimi o tyle “chudych” jak to się u nich w domu mawiało spotykał dość rzadko. Przez co nie miał za bardzo wyrobionej opinii o nich i zdawali mu się z lekka egzotyczni.

- Ostatnie miejsce jakie mogłam nazwać domem było w lasach Reikwald. Wcześniej bliżej północy - elfka odparła sucho. - Musieliśmy zmieniać miejsce obozu dla klanu bo osada ludzka postawiła spalić naszą część lasu.
Tak, zdecydowanie alkohol wybaczał wiele. Nawet rany przeszłości.

- Reikwald… - powtórzył nazwę nadana tej części prastarej puszczy porastającej południe Imperium. - A z jakiego jesteś klanu? - spytał po chwili zadumy.

- Martwego - kobieta upiła większy łyk dolanego jej wina. - Atak zwierzoludzi.

- Ah tak… Moje kondolencje. - pokiwał kapłan głową. Zasępił się nad słowami współbiesiadniczki. Najwyraźniej plugastwo z trzewi leśnej głuszy potrafiło zagrażać chudym tak samo jak i ludziom. - Tylko ty ocalałaś? - spytał po chwili.

- Tak. Tylko dlatego, że akurat Wolf przejeżdżał szlakiem niedaleko. - Tej historii nie dzieliła jeszcze z resztą osób w ich pokręconej kompanii. Równie dobrze mogli dowiedzieć się tego teraz.
- Wolf jest z Stirlandu - Youvilel postanowiła odwieść temat rozmowy od swojej osoby.

- Ze Stirlandu? To prawie po sąsiedzku ze mną. - uśmiechnął się Hans dowiadując się tego ciekawego faktu i kierując spojrzenie ku liderowi ich grupy. Odczuwał sympatię ze względu na wspólne zagrożenie jakim niosła przeklęta sylvańska ziemia im obu prowincjom. Jeśli jakaś ruchawka nieumarłych ruszała na zachód trafiała na Stirlandczyków, a jak na północ - na Ostermark. Byli więc w podobnej sytuacji.

- Ale to na drugim krańcu Imperium względem Reikwaldu… - zwrócił ponownie swoje łyse oblicze ku skośnouchej, gdy uzmysłowił sobie ten fakt. - Więc chyba to nie było zbyt dawno temu? - nie był pewny nigdy do końca jak przedstawiciele długowiecznych względem ludzi ras pojmują czas. Dopiero co wrócił z biblioteki gdzie rozmawiali o istotach których istnienie można mierzyć w mileniach.

- Dwa i pół cyklu temu - odpowiedź elfki była zaskakująco prosta. - Zmieńmy temat proszę. Nie jestem jeszcze odpowiednio pijana.

- Rozumiem. - kiwnąl głową Hans i do kelnerki która własnie mu przyniosła całkiem ciekawie wygladającą i wspaniale pachnącą strawę domówił jeszcze dzban wina, tego samego co przed chwilą dla siebie.

Karl zignorował słowa kapłana i elfki. Pozornie. Jak dobry słuch miał kapłan i ta długoucha dziewoja, nie wnikał. Kapłan Sigmara który bronił plugawą magię? Zaprawdę, ciekawie by to wyglądało, gdyby jego mistrz był teraz z nimi, a tak naprawdę ten świat schodził na psy. Skierował swoje oblicze wobec dziewczyny.
- Nie mniej moja oferta nadal jest aktualna i fakt nie tylko ja leczę, ale jestem w tym najlepszy. Tylko, że my wszyscy bojowi, a nie uśmiecha mi się sytuacja kiedy nie daj Sigmarze wszyscy będziemy pukać do bram jego hali, lub do ogrodów Morra. Przemyśl to, masz potencjał.

Czarodziej spojrzał na Hansa. Był szczerze zdziwiony wstawieniem się kogoś za nim. -[i]Dziękuję[i/]- powiedział do kapłana w zamyśleniu, po czym ugryzł się w język dziwiąc się sobie na taką wylewność. Skupił się na sytuacji, skierował już chłodny wzrok na Karla. -Spokojnie cyruliku, nikt nie musi mnie lubić. Nie przybyłem tu szukać przyjaźni, moim nadrzędnym celem jest efektywna pomoc w zniszczeniu Bragthorna. Sympatia jest nam zbędna jeśli przez wzgląd na dobro Imperium i jego obywateli możemy skutecznie współpracować. - skomentował słowa oprawcy. Po krótkiej przerwie dodał. - Załoga to same kobiety? Muszą być naprawdę dobrymi żeglarzami skoro utrzymały się w fachu. Na północy Nordlandu mówiono że kobieta na statku to “diabli balast” ale ostatecznie to tylko przesądy. - Po chwili kelnerka podała Manfredowi skromny posiłek, miska ciepłej zupy gulaszowej i kilka kawałków czerstwego chleba. Mężczyzna bez pośpiechu maczał pieczywo w daniu i spożywał niewielkimi kęsami z rzadka popijając piwem.

Elenę zatkało. Ona i leczenie? A po co jej to?
- eeee... że czego? Jak sobie coś rozwalę, to i sama siebie opatruję, więcej nie umiem i pewnie się do tego nie nadam. A zarabiam całkiem wystarczająco w inny sposób - odpowiedziała, a w jej głowie tabuny myśli goniły się wzajemnie. I już miała coś zrobić, kiedy to głos zabrał Hans, a potem Youviel. Dziewucha zdziwiła się, że kobieta stanęła w jej obronie. Ale poczuła też wdzięczność do elfki. Wiadro zimnej wody na głowę Karla powinno zadziałać, a i dzierlatce słowa Youviel otworzyły oczy na potencjalne intencje mężczyzny.
- Dziękuję - powiedziała niezbyt głośno do elfki. Potem Elena zamilknęła na dłuższą chwilę. Przysłuchiwała się temu, co się działo na sali. Pomimo gwaru, wyłapywała wątki najbardziej ją interesujące. Z brzuchu jej dość mocno burczało, dlatego skupiła się bardziej na jedzeniu niż na gadaniu. Karl po chwili ponowił swoją propozycję. Odłożyła więc łyżkę, przełknęła i popiła winem.
- Kiedyś i tak wszyscy zapukamy. Do tej całej... medycyny.. to się nie nadaję - dziewucha pociągnęła nosem, potem odwróciła się od stołu i porządnie kichnęła - to za mądre wszystko, zbyt ważne.. - dokończyła dość enigmatycznie swoją myśl, po czym dorzuciła jeszcze - ale dziękuję za wiarę w moje możliwości.
Ostatnie zdanie było wypowiedziane z pewną dozą zadumania, być może nawet skrywanego smutku, niepokoju.. Elena pomyślała pierwszy raz od dość długiego czasu o swojej mamie. Nie miała żadnych wieści z domu, bo i jak? Nie wiedziała nawet, czy matka nadal żyje i czy Kolegium nadal się nią zajmuje tak, jak obiecało.

- Jak sobie życzysz. Jeżeli jednak najdzie Ciebie zmiana zdania, wiesz gdzie mnie znaleźć - skomentował z kiwnięciem głową Karl po czym zwrócił się do Manfreda. -Cieszę się, że w tym jednym się zgadzamy Herr Manfred...
Przeczesał dłonią włosy i rozejrzał się za jedną z kelnerek. Póki co reszty drużyny nie było widać. Gdzie ich powiało nie wiedział, ale jedno było pewne, byli spóźnieni, a opóźnień niepotrzebnych nie lubił. Przeczesał dłonią włosy i pociągnął łyk z naczynia z którego do tej pory pił.
- Statek pełen kobiet czy nie, ważne, że że mamy transport. Widział ktoś resztę naszych?

- Ja pierdolę. - mruknął tylko piwowar i dokończył trunek który jeszcze chlupotał w kuflu.
Rozmowy o niczym i nakręcanie przez cipkoludów własnej chuci na okręt pełen bab (lub na kelnerki lub na kogoś we własnym gronie) tylko przyprawiały krasnoluda o niesmak i niskie mniemanie o towarzyszach. Ostatecznie Galvin zlazł z krzesła i poszedł do pokoju prosząc po drodze o zaniesienie mu tam jedzenia. Miał jeszcze kilka interesów do załatwienia i ubicia, jak i sporo rzeczy do przygotowania. Gdyby wiedział, że nic poważnego się nie dzieje mógłby wykorzystać ten czas dużo pożyteczniej.

Gottfried przyszedł na kolację nieco spóźniony. Wydawało mu się że kilka osób spojrzało na niego z niejakim zaciekawieniem, jakby o nim wcześniej rozmawiali, postanowił jednak że nie będzie zwracał na to uwagi. Usiadł przy stole i nałożył sobie pełen tależ jedzenia. Miał pewne plany na tą noc, i choć kelnerka uśmiechała się zachęcająco to nie była w nich uwzględniona.
- Wypływamy o świcie?- zapytał elfkę.

- Tak… Nie… nie wiem. Zapytaj jak będę trześwa - elfka odpowiedziała już nieco niewyraźnie. Chcąc pokazać, że stan trzeźwości nastąpi późno, lub wcale, wychyliła kolejne kilka łyków szybko kończącego się wina. Z niesamowitym opóźnieniem dotarły do jej głowy słowa czarodzieja.
-[i]Kurwa… nikt nikgo lubićsz nie muszi Manfred - wybełkotała. - Zdzierszyćś sie tylko tszeba. Ja was znosze kurwa cały czas. A szczególnie tego, kurwa, pieprzonego krrrasnoluda!
Kobieta uderzyła pięściami o stół mając nadzieję, że Galwin usłyszy jej słowa. Jego oczywiście już dawno nie było.
- [i]Myszli, kurrrwa, że jak przeczytał tyle książek to odrasu taki, kurwa, mądry jest! We łbie mu się posrało! - następnie z ust elfki poleciało kilka niezwykle barwnych epitetów, w staroświatowym i nie tylko, w kierunku drużynowego mędrca co kochał ważyć swoje piwo. Nie wyglądało na to aby ten wieczór był spokojny jeśli kobieta zamierzała pić w dalszym ciągu.

Rycerz skinął głową, przyjmując że pierwsza odpowiedź elfki była prawdziwa, a następne miały już tylko doprowadzić do bójki. Na wszelki wypadek odsunął się, pospiesznie przełknął ostatnie kęsy jedzenia i zwrócił się do wszystkich.
- Dołączę do was o świcie w porcie. Ponieważ nie sądzę żeby ktokolwiek chciał się do mnie przyłączyć na Nocnym Czuwaniu w Teatrze Kruków, życzę zatem miłego wieczoru. - skłonił się lekko i wyszedł.
Po drodze jeszcze tylko załatwił z Antoniem sprawę zakupu obroku i siana dla rumaka, a także dostarczenia ich na statek. Wsiadłszy na konia ruszył ku świątyni.

***

Siedząc samotnie w pokoju, racząc się wieczerzą i piwem Galvin rozmyślał o nadchodzącej podróży. Będzie trzeba zebrać wszystkie czerwone kryształy, wsadzić je do Dzbana Dżinów, odprawić rytuał... a potem zrobić porządek z tym co zostało z Bragthorne'a. Był tylko jeden problem. Część kryształów miał sam Bragthorne, co znacząco utrudniało całą misję. Ale o tym porozmawia już z Wolfem, Manfredem i Hansem. Do rozważenia tego problemu potrzeba było tęgich głów. A póki co powinien się skupić na bieżących sprawach.
Na przykład podróży.
- Przeklęte, cipkoludki. - warknął krasnolud wzdrygając się.
Użyta przez niego obelga, była czymś co pozostało mu z faktorii handlowej ojca. Pamiętał jak stary strażnik bramy Hrodgi Drzemający (przydomek taki zyskał ponieważ był w stanie zasnąć prawie wszędzie i to na tyle lekkim snem, że najmniejszy szmer go wybudzał, taką miał dziwną właściwość) za każdym razem jak przyjeżdżała ludzka karawana spluwał pod nogi mamrocząc "O, znów przyjechały cipkoludki". Ponoć słowa tego nauczył się od swojego poprzednika. Była to bezpośrednia aluzja do ludzkiego mnożenia się na potęgę (do niziołków niby ludziom trochę brakowało, ale jednak niewiele), ciągłego myślenia rozporkiem, jak i bycia po prostu mięczakami. Może nie wszystko tutaj się tyczyło jego towarzyszy, jednak Galvina drażniło wielkie wzburzenie jakie spowodowała wiadomość, że będą podróżować okrętem pełnej kobiecej załogi. A niech i będzie i elfia, do kroćset. Ważne że mają jak dopłynąć. Mieli zadanie do wykonania i nie było nim siedzenie na pokładzie z wywalonymi jęzorami i patrzenie się na bandę kobit ciężko doświadczonych przez życie.
W końcu krasnolud skończył posiłek i machnął ręką z oburzeniem. Zebrał naczynia, aby odnieść je do kuchni. Musiał wyprawić się jeszcze na miasto. Tak się składało, że rozmowy z kapłanami Morra i z paroma kupcami na targu uświadomiły go o pewnych... brakach w przygotowaniu do wyprawy morskiej. Martwiło go także niezmiernie, że nie dowiedział się ostatecznie czym warto handlować w Arabii.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 01-06-2015 o 11:43.
Stalowy jest offline