Edmund postanowił zignorować kundla, przynajmniej chwilowo, i fachowo ocenił sytuację zaglądając niewiaście w dekolt. Czuł przy tym jak podnosi się jego wewnętrzny filantrop, a krew błyskawicznie napływa do mózgu. Acz nie od teraz wiadomo, iż czym większe piersi tym szybciej pomagać trzeba, a że dziewoja grzeszyła rozmiarem także czym prędzej Kanincher powziął się za asystowanie bliźnim.
-
Panie Joachimie, jak się czujemy? - zapytał pijaka na wysokościach. Czekając, aż nad wyraz odważny jegomość odpowie, Edmund omiótł wzrokiem ścianę budynku i ocenił jej stabilność szukając dobrej ścieżki w razie niechybnej wspinaczki. Czerwone ściany budowli wieńczyły kontrastujące białe narożniki, które idealnie nadawały się na pionowe wycieczki, jednak w tej chwili jeden z nich był przytulany na wysokości drugiego piętra i niekoniecznie pragnął mięć więcej towarzystwa.
-
A dobrze, dziękuję, okolicę oglądam, festiwal z wysokości inaczej wygląda - mówił siląc się na spokój nieco wymuszonym głosem puszczając cały czas do Edmunda oko, czego Kanincher nie mógł niestety dostrzec po zmroku.
-
Jakby chciał pan zejść to znam lepsze miejsca do oglądania festiwalu. Mógłbym zaprowadzić w te pędy. Może poszukam drabiny coby pan męczyć się nie musiał? Noc jeszcze długa, a przy tak pięknej damie sił potrzeba, aż do poranku. Trzyma się pan mocno?
-
Taaaak! - krzyknął zawodząc jakby to miało być "
nieeeeeee!".
Edmund ukłonił się lekko dziewczynie.
-
Panienka wybaczy, że zostawiam samą, ale wrócę jak tylko pomoc sprowadzę.
Chłopak pochwycił wyniosły uśmiech białogłowy i ruszył biegiem do pobliskiej stajni. Światła latarni rozświetlały wnętrze, więc wiedział, że niziołek jeszcze przy koniach pomaga, a przynajmniej nadzoruje prace przy zwierzętach. Kanincher wbiegł przez główne wejście i od razu spostrzegł drabinę prowadzącą na piętro, gdzie schło siano, lecz gdy tylko położył dłonie na drabce usłyszał głos niziołka.
-
Czego chcesz od mojej drabiny? - halfling wyszedł z końskiego boksu trzymając uzdę z wędzidłem.
-
Oj wybacz, nie zauważyłem cię.
-
Ja zauważyłem - skrzywił się Hufflepuff.
-
Jakiś pacan wlazł po pijaku na zajazd i teraz zejść nie może, potrzebuje twojej drabiny. I może tego chłopaka do pomocy, oczywiście w razie możliwości.
-
A co ja z tego będę miał? - oczy konusa zabłysnęły niczym złote korony.
-
Tak po prawdzie to nie wiem, ale wiem, że facet długo nie wytrzyma.
-
Jak zapłaci to chce swoją część. I nadal głodny jestem, nie jadłem od jakiejś godziny do diabła - żachnął się -
Hej mały! - krzyknął w głąb stajni. -
Pomóż panu i wracaj w te pędy! - znowu zogniskował swe ślepia na Edmundzie. -
Przyłazi do mnie w sprawie, a nawet kawałka chleba nie przyniósł. Następnym razem wywalę cię na zbity pysk!
-
Niedługo wrócę z jedzeniem, obiecuje - chłopak się uśmiechnął i wybiegł wraz z młodym stajennym niosąc drabinę.
Sytuacja pod zajazdem szczęśliwie nie zmieniła się za wiele, dziewczyna oparła się o ścianę budynku przeglądając koronki swojej sukni, a pijak kurczowo trzymał się białego narożnika. Edmund ustawił drabinę bezpośrednio pod arystokratą, a ten mógł bezpiecznie oprzeć się nogami o najwyższy stopień.
-
A czemuż to drabinę przyniosłeś dobry człowieku? - w głosie Joachima można było usłyszeć udawane zdziwienie.
-
Wybacz o panie, musiałem pana źle zrozumieć. Myślałem, o ja głupi, że chce pan z innych perspektyw festiwal pooglądać jak wcześniej zaproponowałem. Ale jeżeli mamy drabinę odstawić na miejsce to spełnimy pańskie życzenie - Edmund spojrzał na niewiastę i uśmiechnął się szelmowsko, co ona skwitowała majestatycznym prychnięciem.
-
Czekaj, pomogę wam odnieść na miejsce , bo się biedacy zadyszeliście od tego noszenia ciężarów - powiedział wielkodusznie schodząc na dół po drabinie.
Kiedy był na dole szlachcic poprawił swoje proste, acz gustowne ubranie i serdecznie wystawił rękę do młodego chłopa.
-
Joachim Psikuta jestem.
-
Edmund Kanincher, witam uniżenie - uścisnął dłoń arystokraty. -
Ale pomocy chyba nie potrzebujemy - wskazał na stajennego. -
Poradzimy sobie we dwójkę.
-
Poczekajcie! - zawołała dama.
-
To jest panienka Schlossel - Joachim przedstawił kobietę, która nie raczyła na plebs nawet spojrzeć zaintrygowana drabiną.
-
Ja tez chce pooglądać z góry! - wyraziła swe życzenie.
Edmund oderwał wzrok od piersi i zauważył, że pod nimi jest kobietka o typie księżniczki, taka co wyżej sra niż dupę ma i prędzej oczy sobie wydłubie, niż z takim typkiem jak Edmund legnie. Chłopak zaśmiał się w duszy z własnej głupoty. Joachim zagrodził jedną ręka dostęp do drabiny, a drugie ramie wystawił w kierunku dziewczyny.
-
Lepszy mam pomysł. Z okna mego apartamentu na trzecim piętrze, widok jeszcze lepszy.
Ucieszona młódka dała się poprowadzić mężczyźnie do drzwi Czerwonego Zajazdu.
-
To był osobisty medyk hrabiny... tej... taka mała I gruba... - szepnął stajenny do Edmunda.
-
Nie znam, ale pieniądze pewnie ma - odszeptał Edmund. -
Joachimie! - krzyknął chłopak. -
Jak ty żeś się tam wdrapał? Nie uważasz, że to niebezpieczne i mogłeś coś sobie zrobić? A co by na to hrabina, gdyby się dowiedziała, że jej medyk o swe życie nie dba?
-
Eh... nie takie przeszkody forsowałem... kiedyś w Górach Końca Świata, kiedy zamieć zasypała przełęcz i lawina zmiotła konie ze skalnej półki, to z rannym hrabią, świeć Morrze nad jego dusza, wspinałem się na plecach, aby go należycie pochować.... - westchnął.
- O
ch... jaki dzielny! - zapiszczała z zachwytem panienka.
Joachim wyjął z kieszonki surdaka malutki mieszek.
-
Wypijcie za dusze hrabiego chłopcy! - rzucił Edmundowi i zniknął ze szlachcianka w budynku.
-
Tak też zrobimy! - naszczerzył się Edmund.
Wspólnie z młodym stajennym, tym razem wolniejszym krokiem, wrócili do stajni niziołka i odstawili drabinę na swoje miejsce. Halfling tym razem ślęczał przy stole nad jakimiś papierami i pogryzał twardy chleb.
-
I co? Zapłacił? – rzucił z nadzieją do Kaninchera.
-
Na to wygląda – mały mieszek zadźwięczał, kiedy Edmund sprawdzał jego zawartość. –
A to pieprzony sknera, następnym razem pomogę mu spaść – dwie złote korony w miedziakach za uratowanie życia, a przynajmniej oszczędzenie wizyty u koniowała, to niezbyt wygórowana cena. Chłopak zgodnie z obietnicą podzielił łup, a swoją dolę wrzucił na powrót do mieszka i schował w kieszeni.
-
Zaraz wracam, Joachim jest nam najwyraźniej winny suty posiłek – uśmiechnął się i wstał od stołu. Jedna taca w tą czy we wtą niczego nie zmieni.
Wyłgać się z festiwalu było wyjątkowo łatwo. Nikogo nie dziwiło, że tak wysokiej rangi medyk jak Joachim pragnie jedną tacę do swojego apartamentu, przecież też człowiek i ma swoje żądze. A skoro o żądzach mowa…
Wracając do stajni Edmund zauważył pewien ruch na trzecim piętrze Czerwonego Zajazdu. W oknie jednego z pokoi stała owa piersiasta szlachcianka co poszła z Joachimem. Dziewczyna zapierała się jedną ręką o parapet, a drugą o futrynę i rytmicznie kiwała z popuszczonym gorsetem z którego chciały wyskoczyć dorodne cyce, jakby ktoś ją od tyłu…
-
Brawo panie medyk! – krzyknął Edmund chowając się za stajnią.
Hufflepuff niemal przytulił Kaninchera kiedy spostrzegł złotą tacę wypełnioną kiełbasami i innymi smakołykami. Szybko przygotował stół na ucztę i rozkazał stajennemu przynieść wino ukryte w sianie, sam zaś przygotował trzy puchary na trunek. Kiełbasy niemal rozpływały się w ustach, a jeżeli nie mogły to wino bardzo im pomagało.
-
Masz u mnie plusa Edmund, przynajmniej ktoś tutaj dotrzymuje obietnic – swojego stajennego obdarzył ostrym spojrzeniem, a chłopak szybko spuścił wzrok, na co Edmund zaśmiał się głośno. Wieczerza trwała w najlepsze, kiedy Kanincher spostrzegł Josta i Arno stojących przy północnej bramie z bronią w rękach i gotowych do bitki.
-
Cho łoni chnowu chombinujo? - zapytał z pełnymi ustami Edmund niziołka wskazując dwójkę kompanów kawałkiem kiełbasy. Przełknął kęs i zawołał. -
Hej chłopaki! Co się dzieje? Czemu nie jesteście na festiwalu?
-
Dywersja jego mać taka! Z nami, Edmund! – Arno zawołał z wysoko uniesionym młotem.
-
Gdzie suczysyn, co o wozie przewróconym prawił! - dodał Jost.
-
Wybacz niziołku - Edmund pochwycił kawałek kiełbasy w lewą dłoń. -
Musimy to dokończyć później - Wstał i zaczął biec za towarzyszami w tylko im znanym kierunku, szybko dobierając miecza.