Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2015, 22:48   #104
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Na festynie wrażeń nie brakowało, ale przeplatały się one z zwykłymi, można nawet rzec niewymagającymi, obowiązkami. I same zalety z tego wynikały. Bo i czas szybciej płynął, i świadomość była, że robi się coś więcej, niż tylko z półmiskami lata, a oba te czynniki pomagały przetrwać dzień.

Pod koniec dnia, lecz jeszcze podczas godzin festiwalowych, ponownie nadarzyła się okazja aby czegoś znaczącego dokonać i ludziom zdrowie czy nawet życie uratować. Służący jednej ze szlacheckich rodzin, Tattaglia, przybiegł do nich z informacją o przewróconym wozie, tuż za palisadą. Eryk od razu przypomniał sobie słowa ranionego woźnicy powtórzone im przez Berta - Czarne Strzały używały zepsutego wozu jako przynęty, możliwe więc, że i teraz to właśnie wóz miał wyciągnąć obrońców miasteczka poza jego mury?

- Przy której bramie? - spytał Eryk spanikowanego mężczyznę, a ten wskazał na północ. - Rozsądnie by było, jakby jeden z nas tu został na wszelki wypadek - zwrócił się do towarzyszy, gdy wszyscy ruszyli w kierunku drzwi karczmy, po broń.
- To ja pójdę sprawdzić. I pomóc - zaoferował się Jost. - A to faktycznie może być - spojrzał na Eryka - próba wyciągnięcia nas na zewnątrz. Albo odciągnięcia stąd. Nie rozdwoimy się przecież.

Eryk z Arno przytaknęli mu, a krasnolud dodatkowo zadeklarował chęć pójścia z przepatrywaczem. Eryk zgodził się na taki podział obowiązków. Co prawda zasłyszeli, tuż przed przyjęciem złych wieści, że trzeba będzie zacząć szukać jakiegoś psa, który wbrew woli właścicielki poczuł zew wolności, co przemawiało za udaniem się za palisadę, jednak Eryk się tym nie przejmował. Jeśli Haintz podszedłby do niego z tym zadaniem, objaśniłby powagę sytuacji i przynajmniej odwlekł nużące poszukiwania w czasie. Teraz bardziej liczyło się pomóc poszkodowanym.

Myśl, że mogło nie być żadnych poszkodowanych i padli ofiarą podstępu przyszła ponownie, gdy przyjrzał się trzem mężczyzną czającym się na werandzie "Głupiej gęsi". Byli to ochroniarze Tattaglia, i płomyk zrozumienia zatlił się dopiero, gdy było już za późno. Arno i Jost byli za daleko żeby próbować ich wołać, a trójka podglądaczy weszła szybko do karczmy i natychmiast powzięli próby zaryglowania drzwi wejściowych.

Eryk zareagował błyskawicznie, i tylko dlatego udało mu się w porę dobiec, uderzyć barkiem w zamykane drzwi i wedrzeć się do środka.
Zdzielił pięścią najbliższego, trafionego drzwiami ochroniarza, ale cios ledwie musnął skroń Tilleańczyka. Tamten odrzucony nieco w tył rozmasował dłonią głowę i wyszczerzył złowieszczo zęby.
- Tattaglia bandyci! - krzyknął Eryk donośnie, chcąc tym poderwać do obrony wszystkich do tego zdolnych, i ostrzec tych bezbronnych.

W tym czasie dwóch ochroniarzy zaryglowało drzwi i zasłoniło kotary w oknach.
- Z tobą nie mam żadnego interesu do wyrównania! - powiedział donośnie wysoki mężczyzna, na którego Bauer słyszał, że mówią “Don Salvatore”. - Nie mieszaj się w vendettę, a włos ci młodzieńcze z głowy nie spadnie - powiedział i krytycznie przyjrzał się łysinie nowicjusza.

W karczmie oprócz pięciu ochroniarzy Don Salvatore Tattaglia było trzech ludzi Barziniego otaczających swego niskiego, krępego pracodawcę Don Giuseppe. Wszyscy stali plecami do szynkwasu z wyciągniętym orężem.
Tattaglia z powoli zaczęli w półkolu zbliżać się do Barzinich.

Sprawy nie wyglądały dobrze, zdawało się, że tylko Eryk nie chce godzić się na takie zachowanie. Pumpernikiel widząc co się szykuje z trwogą na obliczu, zniknął za barem schowawszy się pod ladą. Oprócz Bauera w pomieszczeniu było również dwóch miejscowych stałych bywalców, starszych jegomościów i jeden pomocnik karczmarza, chudy jak szczaw, Guido. Miejscowi nie zamierzali mieszać się do niczego pokazując puste ręce a sługa kucał z drewnianą tacą pełną kiełbasy pod stołem.

- Jeśli zaatakujecie ich w karczmie, zmuszony będę stanąć po ich stronie! - krzyknął nowicjusz do ścieśniającego się półokręgu napastników. Stał za nimi, nie zamierzał jednak wykorzystywać tego do ataku z zaskoczenia. Nie wiedzieć czemu miał nadzieję, że uda się to rozwinąć bez brudzenia karczmy krwią. - W honorowym pojedynku czempionów, na polu za palisadą, niech się zwaśnione rody zmierzą, nie zasadzki tchórzowskie organizują! - Wyjął miecz, gotów walczyć w obronie Barzinich, gdyby Tattaglia zaatakowali. Rozumiał chęć wymierzenia sprawiedliwości, jednak jakkolwiek uzasadnione byłaby zemsta w owej sytuacji, to jednak prawo imperialne nie zezwalało na barykadowanie cudzego przybytku i walkę na śmierć i życie w pomieszczeniu pełnym Morrowi ducha winnych cywili. Ponadto, podstęp do jakiego się zniżyli przypominał bardziej sztuczki Randala, nie zaś honorową doktrynę Sigmara, która stała w zgodzie nie tylko z literą prawa, ale i godności ludzkiej.

Jakby nie patrzeć, była to zaplanowana z premedytacją próba morderstwa, Eryk nie mógł się temu biernie przyglądać.

- Do honorowego pojedynku trzeba dwóch. - Don Salvatore spojrzał na wystraszonego Barziniego. - I dwóch honorowych... - Splunął w kierunku rywala, który dobył rapieru ponaglając ochroniarzy do czynów.

Między dwoma stronami wywiązała się walka. Eryk nie widział innego wyjścia, musiał stanąć po stronie zaatakowanych z rodu Barzinich. A że tamci walczyli na śmierć i życie, i on musiał odpuścić sobie litość pozwalając, aby tylko wola Sigmara prowadziła jego ostrze. W skupieniu zaatakował najbliższego napastnika.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline