Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2015, 13:01   #16
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Maxine Saint John
Po całonocnym przeszukiwaniu księgozbioru Pameli, Maxine była wycieńczona. Także sama rozmowa z jej matką niepokoiła i wzbudzała wiele kontrowersji i pytań. W tej sprawie, jak to już nie raz bywało w jej pracy, to co na wierzchu było tylko częścią prawdy lub sprytną konfabulacją. Victoria coś ukrywała i to już nie ulegało żadnej wątpliwości. Cała sprawa z każdą godziną śledztwa stawała się coraz bardziej zagmatwana, a oni mieli nadal zbyt mało informacji, aby uzyskać pełny obraz sytuacji.

Maxine wsiadła do samochodu i ruszyła w drogę do domu. Jechała ostrożnie, nie tylko z uwagi na zmęczenie , ale także niepokojące zasłabnięcie. Na dodatek radiowy spiker co i rusz ostrzegał i radził wolną jazdę. Od rana bowiem Nowy Jork tonął w strugach deszczu.
Saint John wysiadła pod swoim mieszkaniem i biegiem ruszyła w kierunku wejścia do budynku. Nie dane było jej jednak spokojnie wejść do środka. Pod daszkiem przy drzwiach stał bowiem jakiś bezdomny, który od razu wyczuł okazję i zaczepił panią detektyw.
- Poratuje pani weterana w potrzebie - powiedział wyciągając dłoń w kierunku Maxine. Jego oddech cuchnął zepsutymi zębami i tanią wódką. Mężczyzna miał zapewne około trzydziestu lat, choć zmarszczki na twarzy i zapadnięte oczy mogły sugerować kilkanaście lat więcej.
Maxine zawahała się. Chciała się pozbyć gościa, gdyż marzyła tylko o szybkiej kąpieli, kawie i choćby krótkiej drzemce.
Przenikliwe spojrzenie mężczyzny, nie pozwalało jej tak po prostu odejść. Stała przez chwilę, jak zahipnotyzowana. W tym spojrzeniu było coś co nie pozwalało przejść obojętnie. Mieszanina strachu, fascynacji i wzgardy targała uczuciami kobiety.
- Oddałem Ameryce cale życie - dodał kloszard - i co mi z tego przyszło? Arabusy i inne ścierwa mają się lepiej niż ja. - powiedział dłonią wskazując niewielką budkę z kebabem po drugiej stronie ulicy.

***

Strumień gorącej wody spłukał brud i część zmęczenia. Z kubkiem gorącej kawy Maxine usiadła przed komputerem w poszukiwaniu kogoś, kto pomógłby jej przy odcyfrowaniu zapisków Pameli.
Po kilku minutach miała dwa nazwiska naukowców, który jak wynikało z ich biografii mogli coś wiedzieć w tym temacie. Jednym z nich był profesor Thulian z uniwersytetu Columbia, a drugim profesor Arlovsky z New York University.
Obaj byli specjalistami w zakresie historii starożytnej i obaj publikowali prace dotyczące wymarłych języków.
Dzięki wrodzonemu wdziękowi i odrobinie szczęścia, Maxine udało się umówić na spotkanie z oboma.

***

Z profesorem Thulianem doszło do spotkania w jego niewielkim gabinecie na terenie uniwersytetu. Był to mężczyzna niespełna czterdziestoletni o krótko przystrzyżonych włosach i zadbanym zaroście. Jego skronie zdobiła dodające powagi i urody siwizna.
- Proszę niech pani usiądzie - rzekł, gdy Maxine weszła do gabinetu i przedstawiła się - W czym mogę pani pomóc?
Saint John wyjęła zapiski i pokazała profesorowi, wyjaśniając pokrótce o co jej chodzi.
Thulian spojrzał na notatki i po krótkiej chwili powiedział:
- Obawiam się, że to zwykły, za przeproszeniem, bełkot. Owszem osoba, która to pisała na pewno posiada szczątkową wiedzę na temat kilku języków, ale nic ponad to. Widać tutaj ślady i zapożyczenia z sumeryjskiego, akadyjskiego, hebrajskiego czy łaciny. Zdania nie są poprawne gramatycznie i w większości wypadków nie mają żadnego sensu. Istne pomieszanie z poplątaniem, jak to mówią. Ktoś chyba na podstawie skąpej wiedzy próbował, albo udawać znajomość starożytnych języków, albo zbudować swój własny, tajny język. W obu przypadkach moja wiedza i umiejętności na niewiele się zdadzą, gdyż jak już wspomniałem te zapiski nie mają sensu.
- A mogę prosić, chociaż o próbkę tłumaczenia? - zapytała Maxine - Chciałabym wiedzieć z czym mamy do czynienia, to może pomóc w sprawie.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem mężczyzna - O… tutaj jest zdanie - wskazał palcem fragment zapisków Pameli - który brzmi, czy raczej może brzmieć mniej więcej tak:
“I wyszedł lub wyszła, a oni lico ziemia. Być może miało być padli na twarz, ale to już daleko posunięta moja dobra wola przy naginaniu praw i zasad języka. I dalej “A deska mrok upadła i trzasnęła” Naprawdę to wygląda jak ćwiczenia językowe półanalfabety. Przykro mi, że nie mogę pomóc. Jeżeli to zapiski przestępcy, to należałoby się zastanowić, czy jest w pełni poczytalny.
- Mimo wszystko dziękuję panu za pomoc - powiedziała Maxine żegnając się z profesorem.

Wsiadając do samochodu pani detektyw była zła na siebie. Przez swoją naiwność wyszła na nadgorliwego głupka w oczach poważnego naukowca. Na drugie spotkanie pojechała z dużą obawą i nikłą nadzieją, że cokolwiek uda się im z tych notatek wyciągnąć lub wyczytać.

Spotkanie z drugim naukowcem miało odbyć się w Starbucksie w pobliżu nowojorskiego campusu. Profesor Arlovsky w rozmowie telefonicznej wykazywał duży entuzjazm, zainteresowanie i chęć pomocy.
Maxine zajęła miejsce przy witrynie wychodzącej na ulicę i wypatrywała starszego mężczyznę w prochowcu, jak sam opisał się profesor.
Minęło jednak półgodziny i nikt nie przyszedł. Maxine dopiła więc kawę i ruszyła do samochodu. Już wsiadała za kierownicę, gdy ktoś puknął ją w ramię.
- Przepraszam, czy pani Maxien Saint John - zapytał starszy mężczyzna w przemoczonym prochowcu i oklapniętym kapeluszu.
Profesor Arlovsky, bo to on zaczepił Maxine przy samochodzie, okazał się niemal archetypicznym naukowcem zajmującym się mało popularną dziedziną. Wycięty z współczesności, ubierał się i nosił, jakby czas zatrzymał się w 1948 roku. Teoretycznie ubrany był elegancko, ale niechlujność jego stroju świadczyła zarówno o jego roztargnieniu, jak i niedbaniu o siebie. To samo można było powiedzieć o jego nieświeżym oddechu i poklejonych włosach.
- Niech pani pokaże mi te zapiski - powiedział, gdy Maxine ponownie zajęła stolik w Starbucksie.
Saint John, gdy tylko wręczyła profesorowi notatki Pameli, obserwowała jak na twarzy naukowca pojawia się coraz większy rumieniec podniecenia i ciekawości.
- I co pan może powiedzieć o tym języku? - zapytała po chwili Maxine. Odpowiedziała jej jednak cisza. Profesor był całkowicie pochłonięty oglądaniem i próbą odcyfrowania notatek.
Dopiero po niemal dziesięciu minutach profesor Arlovsky podniósł głowę i spojrzał na Maxine.
- Skąd ma pani te notatki? - zapytał.
- To tajemnica śledztwa. - odparła kobieta - Co panu się udało odczytać?
- Niewiele. To wymaga pracy, dużo pracy. Jedno mogę pani powiedzieć na pewno, choć nie wiem, czy ta odpowiedź panią usatysfakcjonuje.
- Proszę, niech pan mówi.
- Te zapiski zostały sporządzone w tak zwanym Lingua Diaboli, czyli Języku Szatana, czy też Diabła. To… jakby na poły mistyczny, legendarny język, którym posługiwali się czciciele diabła, wiedźmy i wszyscy uprawiający czarną magię. Istnieje wiele odmian tego języka. Wielu naukowców podważa tezę, jakby taki język w ogóle istniał. Ja jednak poszukuję jego śladów od lat. To, co tutaj pani mi pokazała wydaje się być zapisem jakiegoś rytuału. Tłumaczenie tego nie będzie łatwe, gdyż jak może pani zauważyła, Lingua Diaboli jest mieszaniną wielu języków. Coś jak współczesne esperanto z tą różnicą, że powstałe wiele wieków temu. Niektórzy mówią nawet przy stworzeniu świata. Jak wspomniałem istnieje wiele odmian, czy też dialekt tego języka. Jedna z legend mówi, że każdy uczeń szatana miał własny zestaw słów, aby rozmawiać ze swym panem. Trzon jest wspólny, więc jeżeli tylko da mi pani dostęp do kompletu tych notatek i trochę czasu, to postaram się to dla pani odszyfrować.
Maxine niemal zamurowało. Legendy, diabły, szyfry, rytuały. To było już za dużo dla racjonalnej zazwyczaj kobiety.

Jeremy Evans
Evans był zły sam na siebie, że zdecydował się tutaj przyjechać. Być może obawiał się o to, co może zrobić nadpobudliwy Ferriello, a może podświadomie troszczył się o Jessicę. W jakiś dziwny sposób czuł się za nią odpowiedzialny.
Teraz jednak było za późno, aby rozmyślać, co by było gdyby. Był tutaj w Renovo i musiał to wykorzystać do zbierania informacji o zaginionej. Tylko to się liczyło.

Po rozmowie z Jessicą, Evans wyszedł na miasto. Skierował się do jednego z dwóch czynnych barów. On wybrał, który wyglądał na ulubioną miejscówkę tutejszych. Jessica udała się do tego bardziej eleganckiego przy głównej ulicy.

Wszedł do środka, jakże oryginalnie nazwanego “Pinacolada Pub” i wybrał miejsce przy długim kontuarze. Nazwa może nie zachęcała, ale w wewnątrz było miło i przytulnie. Typowy małomiasteczkowy pub. Kilka stolików ustawionych pod ścianą, stół do bilarda, szafa grająca i kilku mężczyzn siedzących przy barze.
Evans najpierw zamówił piwo i wypił je niemal całe, a dopiero potem zagadał do barmana.
Brodaty mężczyzna o słusznej posturze z chłodną życzliwością opowiedział detektywowi o miasteczku. Było to ponoć spokojne miejsce, gdzie w czasach kryzysu ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Kilka lat temu do Renovo przyjeżdżało ponoć całkiem sporo turystów. Tutejsze lasy zachęcały bowiem do biwakowania i odpoczynku na łonie natury. Ostatnio jednak coraz mniej osób zatrzymywało się w mieście.
- Co się u nas dzieje? - powtórzył z ironią pytani barman - Nic panie, kompletnie nic. Nawet nie bardzo jest o czym pisać w naszej lokalnej gazetce. Nikt nawet jakieś wielkiej dynie nie wyhodował czy czegoś w tym rodzaju. Niech Bart panu powie. - barman wskazał młodego chłopaka, który wyglądał jak typowy nerd.
- Bart jest… dziennikarzem, choć lepiej powiedzieć, że wydaje naszą gazetkę.
- To prawda - Bart skinął głową - Nie mam prawie o czym pisać. Pogodę ludzie w sieci sprawdzą. Przeprowadziłem wywiadu już ze wszystkimi seniorami w mieście i ważniejszymi ludźmi. Jak bywali u nas turyści to zawsze można było coś tam napisać, a teraz… null, zero.
- A ta wróżka, co w lesie ponoć mieszka? - podpytał Evans.
- Wiedźma już dawno przestała być naszą atrakcją. Poza tym ostatnio nawet i ona rzadko tutaj bywa. - wyjaśnił barman.
- Jak pan do niej to ma pan szczęście, bo właśnie jest w mieście. - dodał Bart - Kiedyś to bywało u niej całkiem sporo gości.
- Taaa… same dziwolągi. Pastor zawsze mówił, że to szataniści, czy inni jehowcy. - burknął barman zabierając się do czyszczenia kufli - Ja tam nie narzekam, że mniej tych dziwaków przyjeżdża. Jak nie nawiedzone stare baby, co to ze zmarłym mężem się chciały skontaktować, to jakieś brudne metale, albo inni przeklęci scjentolodzy.
- Metale to tylko parę razy byli i oni akurat najmniej kłopotów robili.
- Nie robili, bo ta mała czarnulka ich w ryzach trzymała. Porządna dziewczyna i sam nie wiem, co ona robiła z tą popieprzoną bandą.
- Ja tam do nich nic nigdy nie miałem. - mruknął pod nosem Bart.
- Nie miałeś, bo ci się ta mała spodobała. Nawet nie zgłosiłeś jak ci pentagram na masce samochodu wydrapali.
Bart zaczerwienił się i aby nie kontynuować wątku pociągnął duży łyk z kufla. Evans zdobył podstawowe informacje i zastanawiał się czy powinien drążyć dalej temat wróżki, aby się zbytnio nie zdradzić. Zmienił, więc na chwilę temat i zapytał o szeryfa.
Barman uśmiechnął się szeroko i stawiając kolejny kufel przed detektywem powiedział:
- A słyszałem, że miał pan jakieś spięcie z Donavanem. To dobry chłop, choć potrafi być upierdliwy. Niech mu pan wybaczy, taki już jest.
Evans zmienił temat na bardziej neutralny i dopił piwo. W głowie mu już się lekko kręciło. Kilka piw i zmęczenie długą drogą dawało znać o sobie. Trzeba było się brać do hotelu.

***

Evans wracał opustoszałymi ulicami Renovo do motelu. Padał drobny deszczyk, który w miły sposób chłodził rozgrzaną twarz detektywa.
- Te.. panie - usłyszał wołanie Evans przechodząc obok jakiegoś wąskiego przejścia między budynkami.
Detektyw zatrzymał się i zobaczył, jak starszy mężczyzna w przekrzywionej bejsbolówce i podniszczonej wiatrówce macha do niego.
- Słyszałem, że cię Renovo ciekawi i co się tutaj wyprawia. Hono tu.
Wygląd mężczyzna nie zachęcał do zaufania mu. Być może jednak to było źródło informacji, którego detektyw szukał cały wieczór.
Evans poprawił broń i zbliżył się do zaułka.
- Niech się pan wiedźmą zainteresuje. To ona sprowadza na miasteczko nieszczęście. Ona i jej ta przeklęta sekta. Demony łajzy wzywają. Nikt mi nie wierzy, bo mnie za świra mają. Ja to jednak wszystko widziałem. Wszystko mówię ci.
Mężczyzna podwinął rękawy ortalionowej kurtki i pokazał nadgarstki i przedramiona pokryte bliznami. Wyglądały one jak samookaleczenia nożem lub żyletką.
- Mogę panu pokazać. Jutro wieczorem pewnie przyjadą. Wiedźma już ich pewnie wezwała.
Pokaże panu za sto dolców. Sam pan zobaczy, jak ma pan odwa…
Mężczyzna zawiesił głos w połowie zdania, a jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Evans niemal natychmiast pomyślał o ataku serca. Bezdomny upadł i detektyw pochylił się nad mężczyzną i wtedy poczuł uderzenie w kark.
Przewrócił się na plecy i ujrzał nagą kobietę, której ciało całe pokryte było licznymi bliznami w różnych kształtach i znamionami. Kobieta na oczach Evans zaczęła się zmieniać w atrakcyjną brunetkę, ubraną w długą, czarną suknię.
Po chwili kobieta zlała się całkowicie z panującą w zaułku ciemnością, która pochłonęła także Evansa.

Jessica Wiliams
Po rozmowie z Tonym i Jeremym, Jessica pełna była irracjonalnych obaw. Sprawa, które się podjęli wręcz tonęła w dziwnej i nieprzyjemnej atmosferze. Jessica nie należała do przewrażliwionych i strachliwych kobieta, ale nawet na niej ta okultystyczna i pełna znaków i omamów otoczka robiła wrażenie. Kobieta nie chciała wierzyć w tego typu rzeczy. Nie raz bowiem doświadczyła w swoim życiu, że zmysły potrafią zwieść i doprowadzić człowieka na manowce.
Zamiast rozmyślać o wizjach i magii, Jessica skupiła się na śledztwie. Zamierzała podobnie, jak Jeremy wyjść na miasto i popytać się miejscowych o kilka spraw.
Gdy schodziła na dół zapukała do panny Hendricks.
- Dobry wieczór pani - przywitała się - Chciałam zapytać, czy może pani polecić jakieś spokojne miejsce, gdzie można się napić jakiegoś drinka. Widziałam po drodze jakiś pub, ale wolałabym jakieś bardziej kameralne miejsce.
- Pubu nie polecam, to typowo męskie miejsce i zapewne nie czułaby się tam pani dobrze. Polecam knajpkę przy głównej ulicy, niedaleko posterunku. Nazywa się “Le monde de Miranda” Prowadzi ją moja koleżanka Miranda - panna Hendricks uśmiechnął się szeroko.
- A proszę mi powiedzieć, czy ulice są bezpieczne. Ktoś mi mówił, że w okolicach Renovo jest wiele dzikich zwierząt.
- To prawda. W lasach jest całkiem dużo wilków i jeleni, ale do miasteczka się raczej nie zapuszczają. Czasami zimą, jak nie mają co jeść.O tej porze roku nie ma się pani jednak co martwić.
- Rozumiem - odparła Jessica - Proszę mi wybaczyć, ale chciałam zapytać o jeszcze jedną rzecz.
- Nie ma problemu. Po to tu jestem aby pomagać gościom.
- Słyszałam, że w mieście mieszka wróżka i to ponoć dobra. Gdzie mogłabym ją znaleźć? Może udałoby mi się ją namówić na jakiś seans.
Panna Hendricks skrzywiła się i burknęła coś pod nosem. Jessica nie dosłyszała jednak co.
- Niech Bóg panią broni. Ta wiedźma tylko sprowadza ludzi na złą drogę i jeszcze czerpie z tego korzyści. Tylko Bóg wie, co nas czeka. My musimy przyjąć jego wyroki.
- Wiedźma? Dlaczego ją pani tak nazywa?
- Bo tylko czarownica może zajmować się czymś takim. Zapewne czci Szatana w tej swojej samotni. Dobrze, że już tak rzadko u nas bywa. Kiedyś jeszcze sprowadzała tutaj jakiś podejrzanych typków i zapewne urządzała z nimi jakieś orgie na cześć diabła i innych demonów. Lepiej trzymać się od niej z daleka. Dobrze pani radzę.
- Tak zrobię. Dziękuję pani. Dobranoc.

***

“Le monde de Miranda” okazało się dość pretensjonalną knajpką, która zapewne miała robić wrażenie wielkoświatowego miejsca. Meble prosto z Ikei, przykryte różowymi obrusami i serwetami o dwa odcienie ciemniejszymi i straszący pośrodku kontuar baru, który stylizowany był na dziewiętnastowieczny francuski tramwaj. Jessica przełknęła ten estetyczny horrorek i usiadła przy barze. Zamówiła kieliszek wina i rozejrzała się po sali. W środku nie było zbyt wielu gości. Dwie starsze panie siedziały w kącie sali i dyskutowały o czymś zawzięcie. Z kolei pod oknem siedziała młoda para, najwyraźniej na pierwszej randce.
Nie mając wielkiego wyboru zaczepiła obsługującą ją kobietę. Była to jak się szybko okazało sama Miranda Whitefarg, właścicielka knajpki. Po krótkiej wymianie niezobowiązujących zdań o pogodzie i ogólnym samopoczuciu, Jessica zaczęła się żalić, że wróżka odesłała ją z niczym.
- Nie dziwię się - szepnęła Miranda - To strasznie nieprzyjemna kobieta. Nikt jej tutaj nie lubi. Mówią, że to czarownica. Ja tam w takie czary nie wierzę. Przewidywać przyszłość to może i ona faktycznie umie. Powiem jednak pani w sekrecie, że to naciągaczka. Przepowiedziała mi, że mnie mąż zostawi. I faktycznie tak się stało. Nie to jest jednak najważniejsze, bo sama go już wcześniej o zdradzę podejrzewałam. Ona, ta wiedźma znaczy się, na koniec seansu powiedziała mi, że jak chce to ona może mi pomóc. Ja się jej pytam, co to znaczy. A ona, że może taki urok rzucić, że mąż do mnie wróci. Da pani wiarę?
- I nie skorzystała pani?
- No skąd! - oburzyła się Miranda - Niewinne wróżenie z kart, to co innego niż uroki, czy inne czary. Jak mnie mąż nie kocha, to co ja go będę na siłę trzymać. A powiem pani, że teraz mi w sumie lepiej. Wcale mi go nie brakuje. Czuję w końcu, że odżyłam. Robię co chce i się nie przejmuję. A jak byłam z Frankiem, to musiałam się go pytać, czy mogę to, czy tamto, czy to wypada, czy to się opłaci i tak dalej i tak dalej. Teraz jestem wolna. Niewolnicą nie byłam, co to to nie. Frank mnie nie bił. Czasami się kłócił i wyzwał, jak był podpity, ale tak to ma chyba każdy facet, nie? A teraz już się nie muszę przejmować.
- A jak się tutaj pani żyje? To chyba takie spokojne miasteczko, prawda?
- O tak! Bardzo spokojne. Teraz to nawet za bardzo. Kryzys, wszędzie kryzys. Mój Frank mówił, że to nas ci żydowscy bankierzy okradli i teraz gospodarka przez to cierpi. Ja tam nie wiem, nie znam się na polityce. U nas Żydów nie ma. Był kiedyś doktor, znaczy się weterynarz, Rosenblum się nazywał. Przeniósł się jednak do Nowego Jorku. Teraz to mamy panią doktor. Porządna kobieta, też samotna, znaczy się mąż ją zostawił, pani Graham.
- To jedyną atrakcją jest madame Flawia?
- Żeby pani wiedziała. Teraz to tylko ona nam została. Tylko, że do niej to sami dziwacy przyjeżdżają. Nie mam oczywiście na myśli pani. Tylko ci wszyscy szataniści, jak mówi pastor Brown. Szataniści i jehowcy. Wie pani, ci co transfuzji nie uznają i własne dzieci na śmierć potrafią skazać. Po prostu chore. Ja to bym tak nie mogła. Co prawda, nie mam dzieci, ale jakbym miała, to bym tak nie mogła.
- Rozumiem. Mówiono mi, że w okolicy dużo dzikich zwierząt grasuje.
- Tak mówią, ale to ponoć tylko w lesie. Lis, wilki i te rogate… no… jelenie. Raz zimą środkiem drogi szedł łoś, ale czy to znowu takie dziwne? Ja to się tutaj wychowałam, więc się jakoś nie dziwię. Dla miastowych to może i jakieś wydarzenie.
Jessica zamówiła drugi kieliszek wina i jeszcze przez chwilę rozmawiała z Mirandą. Niestety do knajpki już nikt nie przyszedł. Najpierw wyszły dwie starsze panie, a kilka minut po nich młoda, zakochana para.
Jessica pożegnała się z właścicielką i wróciła do motelu.

Tony Ferriello
Tony jako jedyny członek zespołu został w pokoju. Bez większego skupienia przerzucał kanały i rozmyślał o tym, co się stało. Wspomnienia z przeszłości powróciły i Ferriello musiał sam przed sobą przyznać, że pierwszy raz od wielu lat boi się. Ta sprawa nie tylko wydawała się dziwna, ale także w jakiś sposób dotykała ich przeszłości. Tony sam nie potrafił powiedzieć dlaczego zaangażował się w poszukiwania Pameli. Gdzieś podświadomie czuł, jakąś więź z zaginioną dziewczyną. Czuł, że potrzebuje ona pomocy i czuł się w obowiązku ją odszukać.

Za oknem panowały już kompletne ciemności, gdy Tony ocknął się. Przysnął na fotelu przed telewizorem. Blade światło telewizora nadawało pokojowi upiorny wygląd. Tony miał odrętwiałe ciało. Musiał spać w bardzo niewygodnej pozycji. Tony zamierzał wstać i przejść na łóżko, gdy na ekranie pojawiła się znana mu już potwornie okaleczona twarz mężczyzny.
Tajemniczy osobnik wpatrywał się w niego, a Tony czuł że nie może się poruszyć. Bał się.
- Obserwujemy cię Tony. Od lat mamy cię na oku. - powiedział mężczyzna, a wszystkie mięśnie gangstera spięły się jak rażone prądem.

Za oknem panowały już kompletne ciemności, gdy Tony ocknął się ponownie. Przysnął na fotelu przed telewizorem. Blade światło telewizora nadawało pokojowi upiorny wygląd. Tony miał odrętwiałe i obolałe ciało. Musiał spać w bardzo niewygodnej pozycji. Dziwne wspomnienie czaiło się na krawędzi świadomości. Déj�- vu, okropne uczucie déj�- vu i kołaczące w głowie słowa.
- Obserwujemy cię Tony. Od lat mamy cię na oku.
Tony czuł niepokój. Rozejrzał się po pokoju, ale nikogo w nim nie było. W telewizji leciała powtórka jakiegoś meczu. Wszystko wyglądało bardzo prozaicznie i normalnie. Tony nie mógł się jednak pozbyć uczucia, że ktoś go cały czas obserwuje.




Nazajutrz, godzina 9, motel “Siódme niebo”
Tony Ferriello, Jessica Wiliams

Tony i Jessica spotkali się rano w salonie motelu. Panna Hendricks przygotowała pożywne śniadanie. Jajka na bekonie i pachnące grzanki, a do tego aromatyczna, czarna kawa. Wszystko, czego człowiek potrzebuje z samego rana. Do kompletu brakowało tylko jeszcze Jeremy’ego. Panna Hendricks nie wiedziała, czy wrócił on na noc.
Tony poszedł sprawdzić jego pokój, ale okazało się, że go tam nie ma. Łóżko było zasłane i wyglądało na nie używane przez całą noc.

Para detektywów mocno się zaniepokoiła. Zamierzali ruszyć na poszukiwanie partnera, gdy zadzwoniła komórka Jessici.
- Cześć Jess, Clive mówi. Od godziny próbuje się dodzwonić do Evansa. Co się tam u was dzieje? Cały czas poza zasięgiem i poza zasięgiem. Mam dla was kolejną porcję rewelacji z dzienników Pameli. Dostałem się na prowadzone przez nią forum. Na razie nie mam dostępu do wszystkich treści, ale i tak to, co mam powali was na kolana. Będę próbował dostać się na konto Pameli, ale będę musiał przy tym jeszcze pogrzebać.
Z tego, co tutaj piszą to nasza mała Pamela, prowadziła coś na kształt szkółki czarnej magii. Userów, czy sądząc po nickach userek jest tylko około dwudziestu z czego dziesięć, takich bardziej aktywnych. Pamela robiła za ich przywódczynię. Wmawiała im że są jakimiś kapłankami i że muszą prowadzić bardzo aktywne życie seksualne, aby oddawać cześć swej bogini, która tylko wtedy dam im moc, gdy będzie zadowolona z ich pożycia. Pamela nie tylko u Beritha prowadziła orgie. Coś takiego organizowała również w klubie SD-38. Z tego co sprawdziłem jego właścicielem jest niejaki Jay Myers. Dobrze byłoby go sprawdzić, jak i cały ten klub. Być może to Jay o którym wspomina w innych miejscach dziennika. Będę dalej grzebał w jej zapisach, jak się czegoś dowiem to od razu dam wam znać. To tyle ode mnie. Na razie.

Jeremy Evans
Jeremy obudził się z potwornym bólem głowy. Leżał na twardej, drewnianej pryczy. Pamiętał niemal wszystko, poza tym jak znalazł się w cali aresztu.
- Dzień dobry panie Evans. - powiedział szeryf Donavan, który siedział przy biurku na przeciwko celi - Miło, że się pan już obudził. Wygląda na to, że mamy ze sobą do pogadania.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline