Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2015, 22:42   #11
Ognos
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Weszli wgłąb dobrze rozbudowanej części miasta, która była zamieszkana przez najbogatsze rodziny. Budynki były bardzo wysokie, tak że słońce praktycznie nie docierało do ziemi. Mimo tego i tutaj czuć było ten piekielny żar słońca.

- Niech to zmorfowany byk na rogi weźmie – wysyczał Cyric ocierając rękawem pot z czoła – cieplej już być chyba nie może.

Kopnął ze złości kamień luźno leżący na przed nim, który z głośnym stukotem poobijał się po wybrukowanej uliczce. Główne uliczki Skilthry były wybrukowane kostkami kamiennymi, na które przez ostatni rok były zbierane składki podatkowe mieszkańców. Mimo że w pewnych miejscach można było sobie wybić zęby na nierównościach drogi, to i tak był to luksus móc spacerować po nich. Nie można tego nawet porównywać do zapaskudzonych ludzkimi i zwierzęcymi odchodami ulic Zaułka. Tutaj przynajmniej regularnie spłukiwane są rynsztoki bieżącą wodą.

- Hek… hek – zaczęło się odbijać Baltarysowi – o żesz w mordę… Coś mi to wino chyba nie siadło.

- Albo i siadło i to za dobrze, patrz pod nogi bo je sobie połamiesz. – podparł Cyric przyjaciela, żeby nie wpadł na przechodzących obok przechodniów z siatami pełnymi kaszy, słoniny i kartofli. Zmierzali oni z powrotem w stronę Zaułka. I tak musieli być tymi z bogatszych mieszkańców tamtej dzielnicy - pomyślał Cyric - gdyż mało kogo tam było stać na słoninę.

Przeszli przez całą dzielnicę, minęli zamek po prawej stronie, i tak kluczyli uliczkami, ukrywając się przed rażącymi promieniami słońca, aż znowu znaleźli się na ubitej ziemi, nad którą unosił się pył po przejeżdżających dorożkach i większych wózkach z towarami handlowymi. Zbliżali się do targowiska. Tutaj budynki były już dużo mniejsze, najczęściej jednopiętrowe, gdyż budowane głównie z gliny z domieszką cegieł. Mało kogo było stać na solidny kamienny budulec.

- Idziesz tam Baltarys? – Spojrzał Cyric za plecy na swojego druha – No, już wyglądasz trochę lepiej, widać spacer Ci pomógł odzyskać równowagę. Język Ci się również wyprostował? Bo zaczynałeś gadać od rzeczy.

- Przestań pieprzyć, nic mi nie było. – zaparł się chłopak. – Wiesz co, tak gadasz i gadasz a już grubo popołudnie. Dawno nie miałem że nic w ustach. Zjadłbym co, co Ty na to?

- Musisz Ty mnie denerwować!? Nie pamiętasz już, że przegrałem cały swój tygodniowy zarobek? To wino naprawdę już Ci chyba rozum odebrało…

- Nie musimy zahaczać o żadną karczmę, zaoszczędzimy trochę Lisów i Łani w swoich kabzach. Patrzaj przed siebie, tłumy ludzi na targowisku, przecież dziś jest handlówka. Woda na młyn dla takich jak my, brachu – zaczął się rozglądać po coraz to bardziej otwartej przestrzeni i wypatrując dogodnego celu. – chodź na Kwadrat!

Targowisko było bardzo duże, jedno z trzech w Skilthry. To było drugie pod względem wielkości i jakości towarów na nim sprzedawanych. Rynek był w kształcie kwadratu, wypełnionego po brzegi straganami i namiotami handlujących tam kupców. Środek był zarezerwowany dla najbogatszych, których stać było na opłacenie wynajmu powierzchni pod swoje namioty. Im dalej na boki, tym stragany były coraz biedniejsze, aż na bokach Kwadrat otoczony był ludźmi, którym za stoiska służyły rozłożone materiałowe płótna powykładane towarami na sprzedaż – najczęściej wytworami własnej produkcji.

Chłopaki wtopili się w tłum przemierzający pomiędzy straganami. Gwar był nieziemski. Każdy się przekrzykiwał. To o jedną Łanię, to o dodatkowy gram kaszy, lub tylko po to, żeby wyzwać uczciwego sprzedawcę od parszywych złodziei. Mnóstwo możliwości – przeszło przez myśl Cyric’owi. Zaczął szukać wzrokiem przyjaciela, znalazł go po chwili rozglądającego się przy namiocie wypełnionych bronią strzelecką i zajadającego się jabłkiem. Musiało być bardzo soczyste, gdyż przy każdym wgryźnięciu się w owoc, sączyła się mu po policzku gęsta ciecz. Na sam ten widok Cyrica zakłuło w dole brzucha, sam nie wiedział, czy to z głodu czy z czystej zazdrości. Podszedł do niego niezauważony.

- Kawałek dalej sprzedają mięsiwa, czuć na odległość. Chodź, bo chyba zaraz się przewrócę z głodu i tego zaduchu tutaj. – szepnął do ucha Baltarysowi.

Przeszli kilka metrów dalej, aż odsłoniły się przed nimi trzy duże stragany z wędzonymi, smażonymi i duszonymi kawałkami różnego rodzaju mięs. Obok zabudowane były żywe zwierzęta, czekające na swoich nowych właścicieli.

- No to na co mamy ochotę, kawał giczy, czy może jakiegoś kuraka?

- Hmm… Ja to bym wpieprzył chyba nawet tego konia co tam stoi przy wozie, to wino chyba spaliło mi dno żołądka! – odpalił Cyric.

- No to do dzieła… - mruknął pod nosem Baltarys. – I co się tak szarpiesz baranie, ja byłem pierwszy! – wrzasnął do starszego mężczyzny, który z trudem próbował wsadzić świeżo kupioną gęś do klatki. – gdzie Ty upychasz tego ptaka jak ja go chciałem kupić!?

Ludzie krzątający się w pobliżu przestali wyliczać owoce i pieniądze, a zaczęli wypatrywać miejsca wykrzykiwań. Kupiec, który właśnie sprzedał przedmiot awantury, próbował zabrać głos.

- Ależ młody człowieku, właśniem dostał od tego jegomościa…

- Co się wtryniasz stary dziadu do interesów? – kontynuował awanturnik – oddawaj tego ptaka, bo zaraz w zęby zarobisz! – Chwycił klatkę i zaczął ciągnąć w swoją stronę, prawie wyrywając ją z rąk przerażonego mężczyzny.



Cyric wykorzystując sytuację zakradł się niepostrzeżenie przez tłum na drugą stronę straganu i namiotu, gdzie na wysokich kijach wisiały zawieszone na sznurkach świeżo upieczone kuraki. Przechodząc wzdłuż wywieszki Cyric wyjął z rękawa swój sztylet i trzymając go wzdłuż przedramienia ciął sznurek płynnym ruchem łapiąc drugą ręką upadający łup i zawijając go w chustę. Nie zatrzymując chodu, ruszył dalej przed siebie nie zważając na nic dookoła siebie. Ponownie wtopił się w tłum zmierzając na drugi koniec Kwadratu. Mijając umowne granice targowiska poszedł schować się w cieniu i oprzeć o brzeg najbliższego budynku.

Po dziesięciu minutach czekania, zauważył zbliżającego się z wąskiej uliczki swojego przyjaciela. Zdziwiony miał już się zapytać skąd on się tu wziął, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Wiedział czym groziło zadanie tego pytania, przez następną godzinę musiałby słuchać jak to udało mi się uniknąć rozgniewanego kupca i ścigającej go Tagmaty. Zamiast tego rzucił mu zawiniętego w chustę kuraka.
- Nie tutaj, chodźmy gdzieś dalej – dostał od Baltarysa ciepłe jeszcze udko. Wgryzł się w nie ze zniecierpliwieniem. Poczuł na podniebieniu żar soli i pieprzu. – Nie ma to jak mięcho! Przynajmniej jedno się mi dziś udało, ha ha ha.

Przeszli kilka przecznic, aż zostały wylizane wszystkie kości z jakich składał się ich obiad. Wyrzucili resztki do drewnianego wiadra, w którym jedna z gospodyń prała swoje fatałaszki. Cyric wytarł usta i brodę chustą po czym schował ją do kieszeni.

- Nooo… To wspominałeś coś, że mamy dziś zajęty wieczór, co? Gdzie tym razem balujemy?

Baltarys spojrzał na niego zaskoczony. Wiedział, że czeka ich długa noc...
 
Ognos jest offline