Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2015, 12:36   #107
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za dialogi i good job na GD...

Bert biegł ile sił w nogach. Nie wiedział skąd wzięło się u niego przeczucie, że jego towarzysze wpadli w jakieś większe tarapaty, które zapewne wiązały się z nagłym zwolnieniem. Blady Herr Heintz stał w progu karczmy dopiero po chwili przywołując ku sobie Berta i Yorriego. Gawędziarz jeszcze w biegu usłyszał głośne polecenie pracodawcy. Wraz z towarzyszącym mu krasnoludem mieli zamknąć drzwi i okna oraz pilnować aby nikt nie zainteresował się wnętrzem karczmy.

Bert doskonale znał odgłosy walki, które dochodziły ze środka przybytku. Gawędziarz z chęcią rzuciłby się przyjaciołom na pomoc jednak doskonale wiedział, że z jego umiejętnościami walki tylko by przeszkadzał. Arno, który był w środku walczył niesamowicie dobrze, a i reszta była o niebo lepsza w starciu od Winkela. Nikt jednak tak dobrze jak on nie zagadałby ciekawskich arystokratów zatem pozostanie na zewnątrz i wykonanie polecenia Heintza było najrozsądniejszym rozwiązaniem. Poza tym jakby coś się stało jego kompanom gawędziarz będzie mógł im pomóc opatrując - oby niewielkie - rany...


Winkel zajął się zamykaniem drzwi i okien w czym pomógł mu nieco narwany, ale solidarny Yorri. Widocznie krasnolud pokierował się rozsądkiem nie chcąc jeszcze bardziej denerwować kiełbasiarza, który mógłby z nerwów wykitować. Yorri pilnował wejść podczas gdy Bert czekał w odpowiedniej odległości aby w razie czego zawrócić ciekawską szlachtę.

Na nieszczęście chłopaka niektórzy z gości zbliżyli się do karczmy. Gawędziarz zareagował błyskawicznie wchodząc z ciekawskimi ludźmi w dialog.

- Czy tańce się zaczęły już? - zapytała piegowata żona kupca z Marienburga o to samo, po co schodzili się inni biesiadnicy.


- Otwórzcież karczmę chłopcze, bo każę cię oćwiczyć. - dodał jej mąż skubiąc kozią bródkę.

- Proszę o jeszcze chwilę cierpliwości piękna Pani. - powiedział gawędziarz do kobiety. - Nie jestem uprawniony do wpuszczenia dostojnego Państwa, bo sala taneczna nie jest jeszcze gotowa.

Po zebranych arystokratach przeszedł szept niezadowolenia, który wraz z upływem czasu rósł na sile. Winkel poczuł gorąco kiedy adrenalina osiągnęła niebezpiecznie wysoki poziom. Chłopak walczył z tym aby nie zacząć się pocić. Nie chciał aby jego kompani zostali nakryci, a Heintz musiał się za nich wstydzić jeszcze bardziej.

- Zaraz będzie naprawdę źle. - powiedział jeden z weteranów grożąc Bertowi kułakiem. - Tańce powinny się zacząć kiedy my będziemy gotowi, a nie kiedy obsługa sobie tego zażyczy. - dodał czerwieniąc się wojownik.

- Rozumiem Pana w pełni milordzie, ale nie mogę Państwa wpuścić do tak nieułożonego, niegotowego do zabawy lokalu. - powiedział grzecznie chłopak. - Ani ja, ani Pan Heintz nie chcielibyśmy aby musieli Państwo bawić się w złych warunkach. Wszyscy dokładany wszelkich starań aby posprzątać i przygotować lokal jak szybko się da i jak tylko elegancko się da. Proszę Państwa o chwilę cierpliwości oraz zapraszam do skosztowania wybornego jasnego piwa, słodkiego wina oraz jadła. Wśród rozmów tak mądrych głów jestem pewien, że ta chwila oczekiwania nie będzie się Państwu dłużyć.

Wśród szlachty zapanowała konsternacja jednak kiedy pierwszy z nich pokiwał silnie głową Bert wiedział, że odniósł sukces. Ludzie zaczęli wracać do namiotu, a on odetchnął z ulgą patrząc z satysfakcją w kierunku krasnoluda. Tym razem im się udało.


Po pewnym czasie zza karczmy dobiegł Berta donośny krzyk krasnoluda. Winkel wiedział, że był na tyle głośny aby niektórzy z gości go usłyszeli. Arno nie przebierał w słowach i chyba - nie myśląc nic a nic - nie miał pojęcia jak namęczył się Winkel aby utrzymać publikę w ryzach.

- Morderca! Łapać mordercę! Z duchem, chłopy!

- Co co chodzi?!

- Morderca!

- Róbcie coś! - ktoś domagał się od Berta i Yorriego działania.

Jak zwykle kiedy tłum usłyszał podobne do tego słowo zapanował chaos. Obsługa garnęła się do ochrony, kobiety do swych mężów, a Ci chwytali za broń. Na szczęście nikomu ze szlachty nie przyszło do głowy aby osobiście udać się za karczmę i to sprawdzić. Wszczęte zostały jednak spekulacje kto, kogo i za co zabił. Niektórzy nawet zaczęli składać zakłady. Jedynie co pozostało Bertowi to postarać się opanować chaos i uspokoić ludzi. Parę minut później dał się słyszeć strzał pistoletowy.


- Pojedynek? - zapytał ktoś.

- Fajerwerki! - ktoś inny krzyknął w namiocie.

Wystrzał i okrzyki wywołały wrzawę. Ludzie wybiegli z namiotu patrząc na niebo. Tylko kilku znających się na rzeczy wojów - jak starzy weterani i kawalerzy obeznani z bronią palną - kręciło głowami twierdząc, że był to wystrzał, a nie żadne fajerwerki.

- Co tu się wyprawia? - Dirk, weteran z sumiastym wąsem podszedł do gawędziarza i skryby marszcząc czoło i spozierając na nich uważnie podpitym okiem.

- Niestety, nie mam pojęcia mości Panie. - powiedział Bert. - Przepraszam państwa. - powiedział głośno gawędziarz starając się skupić na sobie uwagę zebranych. - Prosiłbym aby Państwo pozostali na miejscach. Jeżeli w okolicy jest jakiś konflikt to nasza ochrona się nim zajmie. Proszę nie psuć sobie i innym zabawy, skosztować wina i naprawdę się niczym nie przejmować. Zapewniam w imieniu Pana Heintza, że nic Państwu nie grozi.

Winkel nie mógł nie uśmiechnąć się kiedy tylko spostrzegł jak skuteczne były jego słowa. Arystokracja - podobnie jak ludzie biedni - dawała sobą kierować jednak w jej przypadku trzeba było użyć nieco innych słów i gestów. Gawędziarz dziękował za doświadczenie, którym obdarował go trakt, los i przyjaciele, z którym kroczy przez życie. Póki co nie doszło do przerwania festiwalu, a Bert zaczynał uważać, że była to również jego zasługa. Wiedział, że Pan Heintz nie doceni tego faktu, ale istniała nikła szansa, że wyrzuci ich bez szczucia strażą. Bynajmniej na to liczył gawędziarz.
 
Lechu jest offline