10-06-2015, 21:00
|
#108 |
| Yorri biegł za Bertem tak szybko, jak tylko niosły go jego krótkie nogi. A więc niezbyt szybko. Szybko za to pozostał w tyle, mając możliwość wpatrywania się w oddalające się plecy gawędziarza. Przyspieszył kroku, czerwieniejąc na twarzy. Na krótkie dystanse kiepsko mu się biegało. Miał też poważne obawy, że reszta kompanii znów wpakowała się w coś zagrażającego życiu.
Dopadł karczmy na kilka oddechów po Winkelu. Poczerwieniał jak ten burak dorodny i z trudem łapał powietrze łapczywymi haustami. Choć miał ochotę rzucić się ku kuzynowi i jego nowej kompanii, wiedział, że był tak zziajany, że kto by tam nie walczył, z miejsca zdzieliłby po czerepie i skończyło się wojowanie. No i nie chciał już bardziej rozwściekać Heintza, a Bertowi pomoc się przyda. Spocony krasnolud dopadł drzwi i okiennic, zamaszyście je zatrzaskując.
Wnet zjawili się gapie, swym zwyczajem gapiąc się i węsząc wkoło, to jest, szukając punktu zaczepienia. I marudzili, bowiem szlachetni to gapie byli, kupcy, szlachta, wojskowi jacyś. Już czuł obcas na swej rzyci, ale Bert, cudotwórca istny, czarodziej, jakimś niesamowitym sposobem uspokoił tłum. A przy dźwiękach, jakie wydobywały się z oberży, to nie było łatwe zadanie, o nie! Strzały z palnej broni, krzyki - nawiasem mówiąc, o Arno się zaczynał zamartwiać.
- Brawo, Bercie. - potrząsnął prawicą gawędziarza. - Nie wiem, jak to uczyniłeś, ale cudotwórca z ciebie.
Obejrzał się ku panu Heintzowi, licząc, że choć raz, dla odmiany, ich nie zbeszta. |
| |