Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2015, 22:37   #110
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wyłapać wszystkich, zamknąć... i potem się zastanowić. Takie przynajmniej zdanie miał na ten temat Jost.

- Herr Heintz. - wtrącił Jost konspiracyjnie, robiąc zamyśloną minę, krok zrobiwszy ku pracodawcy za jego plecami, nieznacznie się ku ciut niższemu kiełbasiarzowi nachylając. - Wypuszczenie don Salvatore’a źle wpłynie na reputację Festiwalu.

- Ty mi tu nie pierdol, bo się znasz na biznesie i promocji jak świnia na haftowaniu! - warknął Heintz. - Trupy zbierajcie i do mojej stodoły nieście, jakby pijani byli. Pochówek się zrobi należyty. - marudził. - A tych rannych Barziniego do piwnicy. Niech się wykurują przed podróżą do pizdu jak najdalej stąd! Nic tu się dzisiaj nie działo, zrozumiano?

Jost miał inne zdanie... a może to Heintz miał rację. Może i faktycznie wyciszenie sprawy sprowadziłoby się do poderżnięcia gardeł jeńcom, bowiem oddanie ich pod sąd zdecydowanie przyniosłoby Festiwalowi złą sławę.
No ale sprawiedliwości nieco też by się przydało...

Co do sprawiedliwości to Arno miał podobne zdanie, a nawet bardziej niż Jost ku takiemu rozwiązaniu się skłaniał, bo mowę palnął długą, której don Salvatore ani myślał słuchać, bowiem za plecami swych ochroniarzy zanurkował w stronę zaplecza. A za nim ruszyli ochroniarze.

Ten, którego Arno okulawił, chciał iść w ich ślady.
Jost pokazał głową, by i on wyszedł. Trudno było wymagać, by właśnie on jako jedyny poniósł konsekwencje decyzji don Stefano.
- Nie ma cię - powiedział, nie myśląc nawet o tym, że z przetrąconym kulasem trudno gdzieś iść.
W zasadzie uważał, ze Arno miał trochę racji, ale... prawdę mówiąc nie bardzo miał ochotę mieszać się do rozgrywek między obcymi z dalekich stron.
- Arno, daj już spokój - zaproponował. - Nie będziemy ich gonić.

Krasnolud, do czego Jost powinien był się już przyzwyczaić, miał swoje zdanie, którego nic nijak zmienić nie mogło i zaatakował uciekających. W jego ślady poszedł i Edmund, a okrzyk Josta “Dajcie spokój!” odbił się od tamtych jak grochem o ścianę.
Jeden z ochroniarzy padł natychmiast, zwalony celnymi ciosami Edmunda, drugi zaś doszedł zapewne do wniosku, że za mało mu płacą, bowiem rzucił miecz.

Heintz był konkretnie wściekły i wcale się nie hamował.
- No toście mi kurwa załatwili vendettę! - Wytarł czoło chusteczką. - Takeście ręczyli za tego Arnolda? Bezmózgowie… - Złapał się za głowę chodząc rozgorączkowany. - Kretynizm… Partacze… Lepiej zadbajcie, żeby go nie zaszlachtowali przy gościach! Ale reklama, kurwa, ale reklama…
- Ucieknie im - powiedział (wcale nie będąc tego pewien) Jost. - Nikt nic nie zobaczy. Ty - zwrócił się do ochroniarza, który się poddał. - Żadnych głupich pomysłów.
Jost schylił się i podniósł rzucony przez tamtego miecz.
- Pomożesz im dotrzeć do stodoły - dodał, wskazując na rannych. - Eryku? Dopilnujesz go?
Bauer przytaknął tylko ponuro.
- Ale się narobiło... - dodał Jost. Równie ponuro.
Spojrzał na Heintza.
- Za mało nas, żeby ich szybko wynieść. Trzeba by jakoś odwrócić uwagę wszystkich gości.
- Trupy tylnymi drzwiami do karczemnej stodoły na razie - powiedział Heintz.
To była racja. Pochlastani zawsze się zdarzali, w każdej rozróbie w karczmie ktoś mógł bardziej oberwać. Truposz... to już była gorsza sprawa.
Jost chwycił młodzika pod pachy, chcąc go z głównej sali choćby na zaplecze wynieść.
- Więc jak Herr Heintz nakazał - rzucił do ochroniarza - wpierw truposzy zabierzemy. Ranni muszą poczekać.

Przyszło trzech ludzi Heintza. Z taką pomocą trupy i ranni w ciągu kwadransa zostali wyniesieni i skryci przed oczami ewentualnych świadków.


- Ród Tattaglia wam nie podaruje. Chodzące trupy jesteście - powiedział ochroniarz zrezygnowany, dając się prowadzić i zamknąć pod kluczem.
- Nie strasz...Czego niby nie podaruje? - mruknął Jost. - Albo go nie dopadną i nie będzie miał się za co mścić, bo nie za was wszak, albo nie umknie, to i nie będzie się miał kto mścić.
Ochroniarz nic nie powiedział, ale roześmiał się w głos, szczerze rozbawiony. Na krótko. Widok martwych przyjaciół zdusił mu śmiech w gardle.
- Wspomnisz moje słowa chłopcze. - powiedział cicho, niezbyt zainteresowany ciągnięciem tematu.
Jost nie raczył odpowiedzieć. Nie wierzył w aż taką mściwość don Stefano. Poza tym duchu miał cichą nadzieję, że Arno złapie uciekiniera.

Wnet się okazało, że z dobytku pokonanych żadna zdobycz nie wpadnie w ręce zwycięzców. Heintz na ręce każdemu patrzył i każdy grosz (a zebrało się tego dwie dziesiątki koron) zabierał.

- Herr Heintz, mimo wszystko jakaś premia za odniesione rany by się zdała - powiedział Jost. - W końcu walkę usiłowaliśmy powstrzymać.
- A mi premię zapłacicie za moje szkody przyszłe a niechybne, za usiłowanie was powstrzymywanie, to kurwa wypłacacie mi? - zapytał rozdrażniony Heintz.
- Herr Heintz, mnieście wszak powstrzymali - odparł Jost. - A rana podczas próby powstrzymania zabójstwa była uczyniona. Czy następnym razem, gdy goście za broń chwycą, mamy stać i nic nie robić?

Przerwał na chwilę sprzątanie, czekając na to, co odpowie ich pracodawca.
 
Kerm jest offline