Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2015, 19:30   #14
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Zadowolona z siebie przyglądała się wypieszczonemu uzbrojeniu. Dbała o swoje narzędzia pracy, bo od nich zależało jej zdrowie i życie. Delektowała się tym widokiem siedząc naprzeciw stołu z założonymi na nim nogami. Palcami przeczesała rozpuszczone i wilgotne jeszcze włosy, po krótkiej kąpieli jaką sobie zrobiła w międzyczasie. Czuła, że w końcu udało jej się wyciszyć po problemach dnia dzisiejszego. Miała na siebie narzuconą tylko długą i przewiewną płową lnianą koszulę bez rękawów sięgającą niewiele za biodra. Ubrała ją przed chwilą z myślą by powoli zbierać się do płatnerza po nowy pancerz.
Jej strefę ciszy i spokoju zakłócił szczęk klucza w zamku i przeciągłe skrzypienie drzwi.
Spojrzała w ich kierunku.
"A myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zdziwi" przeszło jej przez myśl, gdy pojawił się ten chłoptaś i "... krawiec?" naprawdę zaskoczyło ją to co dzisiaj sobie wymyślił Mossmond.

Wstała od stołu. Koszula, którą miała na sobie ledwo zakrywała jej bieliznę.
Jej zdziwienie prędko zaczęło zmieniać się w złość. Skrzyżowała ręce przed sobą i z dezaprobatą przyglądała się gościom.

Wielkość obrazka została zmieniona. Kliknij ten pasek aby zobaczyć pełny rozmiar. Oryginał ma rozmiar 727x1024.


- Pomyślałem, że pięknie ci będzie w czerwonym. - powiedział jej kochanek jak zawsze ubrany stosownie do… swojego statusu społecznego.
- Moss, ty chyba za długo na słońcu stałeś skoro uznałeś, że to dobry pomysł - skomentowała jego najście. - Zabieraj tego pajaca. Ja wychodzę - odparła, ale nie poczyniła, żadnego gestu wskazującego by się śpieszyła.
Krawiec, przywykły widać do rodzinnych scysji, więc nawet nie zareagował na obelgę Origi. Stał pod ścianą, zgarbiony z belą materiału na rękach.
- Ale kwiatuszku - twarz Moss'a przybrała wyraz zmartwienia. - Czynisz mi wielką przykrość. Myślałem, że się ucieszysz. Chciałem ci zrobić przyjemność. Na prawdę? Na prawdę nie dasz się namówić?
Już otwierała usta, żeby powiedzieć co o tym szczerze myśli, ale powstrzymała się. Miała co do niego plany na dzisiaj, a jeśli się teraz z nim zgryzie to nici z przyjemności. Opuściła ręce.
- Co ty sobie umyśliłeś? - zapytała, a jej postawa wskazywała, że jest otwarta na propozycje co kontrastowało z jej ostrym tonem głosu.
- Ja? - spojrzał na nią z niewinną miną. - Nic takiego.
W końcu patrząc na nią wybuchnął śmiechem.
- Nic się przed tobą nie ukryje - odparł rozbawiony - Właśnie finalizuję pewną lukratywną transakcję i wybieram się na małe przyjęcie - a później dodał z rozbrajającą szczerością - A przecież nie pokażesz się na nim w pełnym rynsztunku?
- To już nie masz z kim iść, że mnie tam chcesz ciągnąć? - odparła ze zdziwieniem. - Przypominam, że jestem w Tagmacie, więc jeśli zamierzasz robić jakiś przekręt to cie ze skóry obedrę za mieszanie mnie w to - dodała z groźbą w głosie.
- Serce mi krwawi kwiatuszku - teatralnie złapał się za pierś. - Czy ja cię kiedykolwiek oszukałem? Jesteś piękną kobietą i do tego drapieżną - dodał z uśmiechem. - Z kim miałbym iść jak nie z tobą? Poza tym - dodał szeptem udając konfidencję - Będziesz moją obstawą.
Uśmiechnęła się zadziornie.
- Skoro tak to przedstawiasz... Zgoda - powiedziała z zainteresowaniem, które nieskutecznie próbowała ukryć - Ale nie gwarantuje, że będę wolna kiedy będziesz chciał robić to spotkanie - dodała - W robocie mam roszady, a więcej dowiem się dopiero po jutrzejszym dniu - powiedziała niby od niechcenia.
- Świetnie! - zatarł ręce dając jednocześnie znak krawcowi. - Zatem bierzemy się do pracy.
Entuzjazm jakim zapałał po zgodzie nieco ją zaniepokoił czy na pewno dobrze zrobiła. Krawiec rozejrzał się po izbie i kazał kobiecie stanąć w najlepiej oświetlonym miejscu i zdjąć koszulę.
Jej ciało naznaczone było kilkoma mniej lub bardziej widocznymi bliznami, Moss odkąd się spotykają zdążył już wypytać o pochodzenie każdej z nich.

Origa sceptycznie przyglądała się jak krawiec rozkłada swoje narzędzia na stole między jej sztyletami i mieczem. Obok w kącie na wysokim stojaku wisiała jej świeżo wypielęgnowana zbroja, a tuż pod nią na drewnianym podnóżku krawiec położył belę czerwonego materiału wyszywanego w kwiecisty wzór. Autor całego zamieszania wziął sobie krzesło i ustawił je tak by móc przyglądać się całemu przedstawieniu z pierwszego rzędu.
Krawiec z metrem krawieckim w ręku zaczął zbierać potrzebne mu miary, zapisywał to w notesie. Zaskoczyło ją ile pomiarów zebrał z okolic talii przy czym ostatnie zaniepokoiły ją, gdy ściskał ją metrem aż powietrza nie mogła złapać. Posłała Mossowi gniewne spojrzenie.
- Spokojnie, to profesjonalista - odparł ubawiony. Po zebraniu wszystkich miar krawiec nie pozwolił kobiecie usiąść każąc jej stanąć na niskim stołku w konkretnej pozie. Razem z Mossmondem dyskutowali o kroju sukni posiłkując się rozwiniętym materiałem i poglądowymi rysunkami na kawałku papieru. Dyskusja była zacięta zważywszy na to jak błahy był to według Torukii temat.
- ...Nie, zdecydowanie dekolt ma być większy, no i trzeba wyeksponować te ramiona... - grubą kreską zaznaczył na szkicu co ma na myśli.
- ...Uważam, że wcięcie ma być tutaj... - przejechał palcem po jej talii.
- ...Sprawdź tutaj… Jakoś nie jestem przekonany... - powiedział unosząc jej rękę.
Origa czuła się niepewnie. Jej zagubiona mina zdawała się jeszcze bardziej bawić jej kochanka.
- Wyglądasz urocz… - nie dokończył, bo musiał uchylić się przed jej ręką. Nie trafiła go, bo stał między nimi krawiec, który przez to prawie się wywrócił. Szczęśliwie Moss złapał go za ramiona i pomógł odzyskać równowagę.
- Nie ruszać się! - oburzył się rozzłoszczony krawiec i pod nosem sobie zaklął.
- No dobra to kiedy ta twoja impreza? - zapytała próbując nie zwracać uwagi na to, że właśnie wkurzyli osobę wbijającą blisko jej ciała igły.
- Mówiłem, że tu wcięcie - Moss naciągnął materiał - A tu takiej długości. Ma się ciągnąć po ziemi, no sam sprawdź - odparł do krawca. Jeszcze chwilę się spierali żywo gestykulując i wtrącali nieznane jej określenia, które najwidoczniej musiały być krawieckim żargonem.

Nie miała pojęcia ile czasu przetraciła na tą pierdołę związaną z szyciem dla niej sukienki. Silnie ze sobą walczyła, żeby ich nie pogonić, ale czasu przez to przecież nie odzyska. Z drugiej strony sama przetraciłaby ten czas równie nieefektywnie.
- To jutro przymiarka - oznajmił jej Mossmond, gdy wyciągnięto z niej wszystkie szpile i zwinęli materiał. Mina krawca jednoznacznie wskazywała, że nie podziela jego zdania - No już to przerabialiśmy, ma być gotowa, bo za dwa dni będzie potrzebna - i przyjacielsko poklepał krawca po plecach.
- Za dwa dni? - zainteresowała się, bo już myślała, że nie dostanie tej informacji. - Gdzie to ma się odbyć?
Nie odpowiedział jej bo pomagał zebrać się krawcowi i wyprowadził za drzwi. Wrócił do niej.
- To odpowiesz mi? - odparła ze zniecierpliwieniem.
- O nic się nie martw - zbył jej pytanie uśmiechając się tajemniczo - Będę po ciebie wcześniej, trzeba zrobić coś z twoimi włosami i makijażem. Chyba, że byś miała dzień wolny… - zamyślił się.
Musiała przyznać, że przez ten cały teatrzyk zapomniała o swoich problemach w pracy, a gdy do tego wracała już nie działało na nią to jak na psa rzucenie mu kota.
- Moss, nie drażnij mnie. Gdzie to ma być?
- To moja słodka tajemnica - uśmiechnął się szarmancko i spacyfikował ją pocałunkiem. Ale na tym się skończyło. Puścił ją i wziął swoje rzeczy.
- A ty dokąd? - zapytała zdziwiona jego zachowaniem.
- Mówiłaś, że się gdzieś spieszysz - odparł z rozbrajającą szczerością. - Nie mogę cię zatrzymywać.
- To tak nie działa! - oburzyła się, że wykorzystuje jej własne słowa przeciw niej. - Wracaj tu! - dodała tonem rozkazu.
- Wrócę moja Anoterisso, ale muszę jeszcze załatwić kilka pilnych spraw. Będę wieczorem. - podszedł do niej, objął ją w pasie przyciągając do siebie, położył na jej policzku dłoń i pocałował na pożegnanie. Puścił ją i ruszył do drzwi, a gdy stał już w wyjściu spojrzał na nią i z tym swoim uśmieszkiem na twarzy zrobił gest, że odmeldowuje się ze swojego posterunku.

Wyszedł zostawiając ją samą.
- Kurwa mać... - skomentowała z frustracją sytuację w jakiej się znalazła.
Jeszcze chwilę krążyła po swoim mieszkanku zła jak osa. Ostatecznie uznała, że może i dobrze, że tak się to skończyło, bo przynajmniej płatnerz nie będzie jej marudził, że spóźnia się z odbiorem zamówienia. Ubrała na siebie spodnie i lnianą koszulę, którą przewiązała szerokim pasem. Wzięła do ręki sztylet ze stołu i schowała go w wysokiej cholewce buta. Zamykając za sobą drzwi wyszła na upał dnia.
Po drodze zrobiła sobie przerwę na posiłek i napitek w swojej ulubionej karczmie, załapała się nawet na Milczący Toast, który był zwyczajem o którym wiedzieli wszyscy stali bywalcy ale niewielu wiedziało o co w nim chodzi. Nowi goście zwykle powtarzali to w ślad za innymi.
Do płatnerza dotarła trochę późno. Na tyle by nie był jeszcze zamknięty ale na tyle późno by zebrać jego niezadowolenie ile to on musi jeszcze sterczeć w pracowni kiedy w domu mu wnuki płaczą.
- Chyba lepiej siedzieć tu niż słuchać ich wrzasków... - chciała zażartować, ale płatnerz tylko się rozsierdził bardziej nie zostawiając na niej suchej nitki. Origa tylko westchnęła, gdy starzeć po raz kolejny zaklinał na bogów jaka to młodzież dziś niewychowana. Nie mogła mu pyskować, bo był to najlepszy płatnerz w mieście, a jak się na nią obrazi to będzie miała przerąbane - za często potrzebowała jego usług. Zacisnęła zęby by nie odgryźć się, ale w końcu udało jej się dostać to co chciała. Sprawdziła czy wszystko się zgadza.

Z jakże rzadko widzianym uśmiechem na jej twarzy wyszła z pracowni niosąc na ramieniu owinięty w brązowe płótno nowy nabytek. Idąc ulicami wydawała się być zamyślona swoimi sprawami i nie zwracać uwagi na przechodniów. Było to jednak mylne wrażenie, bo tak naprawdę w skupieniu dyskretnie orientowała się w otoczeniu. Tak już człowiekowi zostaje, gdy raz zostanie na jego głowę wystawione zlecenie likwidacji.
Bez problemów wróciła do siebie. Powili zaczynało zmierzchać, gdy wyjrzała przez otwarte okno. Zamknęła drzwi od środka na klucz i rzuciła w kąt swój nowy pancerz. Podeszła leniwym krokiem do stołu. Napiła się wody prosto z dzbana uprzednio wyławiając z niego utopioną muchę.
- Ale się rozpanoszył - powiedziała sama do siebie na wspomnienie jak dziś potraktował ją Mossmond. Sama przed sobą nie chciała przyznać, że czekała na niego.
Ismael Garrosh
Zwierzęta wyprzężono gdy tylko słońce zaczęło zniżać się nad linię horyzontu. Napojono i oporządzono. Karawana przygotowała się do nocy. Z wozów zrzucono trapy i woły zaciągnięto do wnętrza wozów. Po cztery do każdego. Tam spętano im nogi i przywiązano łańcuchami, sprawdzając powrozy po trzykroć. Wozy zamknięto i zabezpieczono metalowymi sztabami. Gdy nadeszła noc zaczęło się.

Najpierw je usłyszeli. Przenikliwe nawoływania otaczały ich, wprowadzając nerwowość wśród zwierząt. Później podeszły bliżej. Zaczęły obchodzić wozy. W środku było ciemno i duszno. Ludzie byli skrajnie zmęczeni, lecz strach nie pozwalał im zasnąć. Skrobnięcie. Przeciągłe darcie pazurami po ścianie wozu. Ściana była gruba i przetrzymała wiele nocy. Nigdy jednak nie było pewności, że wytrzyma kolejną. Nigdy nie było gwarancji, że zmorfowani nie przebiją się do środka. Uderzenie. Wóz zakołysał się lekko. Jakaś kobieta krzyknęła. Uciszono ją. Hałas z wozu tylko jeszcze bardziej rozjuszał drapieżniki. Szlochała cicho, tłumiąc płacz. Uderzenia i skrobania trwały przez całą noc, to cichnąc, to znów przybierając na sile. Ludzie drzemali, urywanym, niespokojnym snem, gdy nad ranem wszystko nagle umilkło.

- Skończyło się - rzekł ktoś z głębi wozu.

- Nie - odpowiedział mu stary przewodnik. - Zbyt szybko. Słońce jeszcze nie wstało.

Jakby na potwierdzenie tych słów coś uderzyło z impetem w bok wozu aż koła oderwały się od ziemi i z hukiem i jękiem spadły z powrotem. Kobieta krzyknęła głośno i zaczęła wrzeszczeć przerażona. Próbowali ją uciszyć, lecz darła się dalej. Ismael zdzielił ją otwartą ręką w głowę. Osunęła się bezwładnie na dno wozu. Kolejne uderzenie było jeszcze silniejsze. Wóz podskoczył znowu, cały jego bok podniósł się pół metra nad ziemię i opadł ponownie ciężko na koła. Jedno z nich pękło z trzaskiem. Woły ryczały przerażone szarpiąc się w więzach. W miejscu uderzenia deska pękła wginając się do środka.

- Do broni! - krzyknął przewodnik. - Przebije się.

Miał rację. Przy kolejnym uderzeniu ściana nie wytrzymała i w dziurze pojawił się kosmaty łeb z trzeba rogami na głowie. Odór bijący mu z paszczy o mało nie zwalił ich z nóg, gdy bestia kłapnęła uzbrojoną w ostre zęby szczęką i porwała najbliżej stojącą osobę, dosłownie wyrywając ją przez wyrwę, którą dopiero co zrobiła. Strzępy ciała wisiały na nierównych krawędziach.

Origa Torukia.
Mossmond przyszedł wieczorem, tak jak przypuszczała. Ciągle w dobrym humorze, tryskając wręcz optymizmem.

- Cześć kwiatuszku - przywitał ją ponownie obejmując w talii i przytykając usta do jej ust. - Słyszałem opowiadania jednego z marynarzy, który widział kwiaty polujące na zwierzęta. Wabiły owady swym pięknem a gdy te przysiadały na nich pąki otulały je zamykając w miłosnym uścisku i wyciskając z nich życiodajne soki.

Moss potrafił mówić. Potrafił sprawić, by zapomniała o rozterkach mijającego dnia i o problemach nadchodzącego. Później już było tylko lepiej.

Ismael Garrosh
Nicholas Fitzgerald wyszedł z zamku w złym humorze. Garrosh nie zwykł zadawać pytań. Nie zrobił tego i teraz ale przecież widział wściekłość wymalowana na twarzy swojego pracodawcy. Coś musiało pójść nie tak. I mimo, że Nicholas był z reguły, w przeciwieństwie do swojego ochroniarza bardzo wylewny, teraz milczał przez całą drogę do swojej rezydencji, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. W końcu, gdy weszli do posiadłości, białej kamieniczki w spokojnej dzielnicy Skilthry, kazał się oddalić lokajowi po czym zwrócił się do Ismaela.

- Jutro pojedziesz na objazd wsi. Zbierzesz poradlne i potrzodowe. Będziesz miał do dyspozycji anoterosa z oddziałem. Pojedzie z tobą też Wendor Brike.

Nicholas z racji swojej pozycji w Dużej Radzie piastował też funkcję miejskiego skarbnika i do jednego z jego obowiązków należało ściąganie podatku z okolicznych wsi. Zazwyczaj wykonywał ten przykry obowiązek osobiście, w obstawie olbrzymiego czarnoskórego wojownika no i oczywiście oddziału tagmatos, który wykonywał brudną robotę, jednak czasami, wykorzystywał swojego służącego. Wendor był postury Nicholasa i gdy ubrał się w jego szaty i założył kaptur, z daleka, w obstawie potężnego Garrosha był właściwie nie do odróżnienia od swojego pracodawcy. Z resztą, kto z chłopów mógł znać osobiście Fitzgeralda? To Ismael właśnie był charakterystyczną postacią. A tam gdzie Fitzgerald tam Ismael. Fortel działał doskonale a Radny mógł spokojnie odpoczywać w swojej posiadłości.


Aruldin “Brzechwa” Mayhack
Teren robił się coraz trudniejszy, coraz bardziej podmokły. Przy każdym kroku wyciągał buty z lepkiej papki z cichym mlaśnieciem. Jakby moczary pochłaniały go po trochę, rozsmakowując się w jego smaku, zapachu. Pokręcone drzewa kłaniały się nisko złośliwie zagradzając mu drogę. Coraz bardziej zwyrodniałe i chore. Na kępce pożółkłej trawy dwa ptaki o bezpiórej szyi i zakrzywionych, mocnych dziobach kłóciły się o pęknięty, włochaty owoc. Wyczuwając intruza spłoszyły się. Z wnętrza owocu wylewało się, brunatne, gnijące mięso wabiąc swym smrodem gomygi, które obsiadły je szczelną, brzęczącą i ruszającą się masą.

Rozsmarowane po skórze błoto swędziało. Podrapał się po policzku. Wyczuł pod palcami zarost, twardą, nienaturalną szczecinę, która wbijała mu się w skórę ostrym końcami. Porastała mu całą szczękę, chociaż golił się dzisiaj rano.

Wchodził dalej w uroczysko. Ślad był bardzo wyraźny, świeży. Chłopak nie mógł być daleko. Myśliwy uchylił się przed gałęzią, która ni stąd ni zowąd postanowiła go zwalić z nóg. Drzewa robiły się złośliwe. Powietrze było lepkie i ciężkie, i wyczuwał na języku wyraźnie jego gorzki smak. Pot perlił się na jego twarzy. Ubranie przylepiało do ciała. Otoczenie falowało dźwiękami i kolorami.

Wzdrygnął się. Uroczysko. Źródło morfy. Powietrze było nią przesycone.

Wśród zarośli mignęła mu sylwetka dziecka a może zwierz? Zaryzykował.

- Anuk?

Coś zatrzymało się, lecz w szarzyźnie kończącego się dnia nie był w stanie dostrzec wśród zieleni porastającej moczary czy to zmorfiałe zwierzę, czy człowiek. Strach. Mrożący krew strach postawił mu włosy dęba. Wyciągnął strzałę z kołczanu i założył pierzastą, siwą lotkę na cięciwę.

- Anuk!

Jego głos utonął w wibrującej pustce, dołączając do falujących dźwięków, poruszając kolory. Kształt poruszył się i wyraźnie, powoli przybliżał się w jego kierunku. Słyszał poruszenia gałązek, widział mlaszczące odgłosy stąpania.

Zza drzewa wynurzył się chłopiec z usmarowaną błotem twarzą. Uśmiechnął się obnażając białe zęby i po prostu rozpłakał wczepiając się w jego ubłocone spodnie. Myśliwy odetchnął z ulgą i wtedy to usłyszał. Dzikie wycie. Przemykające na granicy widzenia kształty. Wataha zmorfiałych wilków otaczała ich.


Shar Srebrzysta zwana Kanią.
Wróciła do wieży chcąc podzielić się z Dhube informacjami, które zdobyła. Lecz nie zastała nikogo. Nie wiedzieć dlaczego nieobecność jej mentorki przybiła ją. Przygotowała się do nocnego wypadu, ciągle licząc na to, że przed jej wyjściem powróci. Jednak słońce zaszło a kapłanki ciągle nie było.

Sprawdziła więc czy wzięła wszystko, ściągnęła kuszę ze stojaka i wyszła w noc.

Skilthry nocą było puste. Nagrzany przez dzień kamień oddawał swe ciepło, lecz powietrze było już przyjemnie chłodne. Noc miała zupełnie inny zapach niż dzień. Noc pachniała chłodem i wilgocią, mokrą sierścią. Dzień był wyziewem smrodliwych kanałów, gnijących resztek i powiewem suchego jak piasek powietrza zza murów.

W kwadrans doszła do miejsca, w którym zniknął mąż Chromej. Uliczka była pusta. Nawet bezdomni żebracy, często nocujący wprost na ulicy Zaułka, pochowali się gdzieś. Przysiadła chwilę na porzuconej beczce i wsłuchała w odgłos nocy. Z jakiegoś mieszkania z pierwszego piętra dochodziła głośna kłótnia małżonków. Gdzieś w tle słychać było śmiechy dochodzące z karczmy "Pod kocim łbem", znajdującej się uliczkę dalej. Nad głową zatrzepotało jej coś. Wzdrygnęła się. Nietoperz. Nie żaden zmorfowany. Zwykły nietoperz.

Zeszła z beczki i zrobiła obchód, uważnie rozglądając się wokół. Przeszła dwie ulice, minęła tą, w której zniknął malec i wróciła na Bednarską. Kłótnia małżonków osiągnęła chyba stan kulminacyjny. Jakiś sąsiad wywrzeszczał przez okno epitety pod ich adresem, domagając się w ostrych słowach ciszy. Coś wyleciało przez okno roztrzaskując się z hukiem o bruk.

Oparła się o mur domu. Czekała. Kłótnia ucichła. Pojedyncze krzyki. Jakiś mężczyzna wyszedł z budynku. Odkrzyknął w jego kierunku niecenzuralne słowo będące synonimem najstarszego zawodu świata. Rozejrzał się wokół, po czym mrucząc coś pod nosem ruszył wzdłuż budynku. Coś zamigotało czernią na krawędzi dachu. Nie odrywając się od muru skupiła wzrok na tamtym budynku. Przez chwilę nie widziała nic, prócz czerni nocy. Po chwili jednak ta czerń, ta jej część przyklejona do dachu poruszyła się znowu. Ledwie widoczna na tle innych odcieni szarości, przesunęła się wzdłuż budynku w kierunku, w którym odchodził nieznajomy. Naciągnęła kuszę. Podążyła śladem mężczyzny i cienia przyklejonego do budynku. Trzymała się w bezpiecznej odległości nie chcąc być zauważona.

Wszystko zadziało się nagle. Ciemność spadła na mężczyznę z łopotem skrzydeł, przykrywając go całego. Wyglądała jak cień rzucany przez stojący obok budynek. W jedym momencie przykryła całe ciało.

Założyła bełt robiąc jednocześnie kilka długich kroków do przodu. Przyklęknęła na kolano. Ustabilizowała broń. Przymierzyła. Pociągnęła spust. Bełt wystrzelił z cichym świstem spuszczonej cięciwy. Naciągając ponownie usłyszała wysoki skrzek. Trafiła! Ciemność odkleiła się od bruku odsłaniając nieruchome ciało. Widziała jej szerokie skrzydła zakończone haczykowatymi wypustkami. Białe oczy wpatrujące się w nią z nienawiścią jak dwie jasne gwiazdy na ciemnym firmamencie nieba. Drżącymi rękami i z bijącym sercem założyła drugi bełt. Usłyszała głosy dochodzące z bocznej uliczki. Stwór złowił również hałas. Odwrócił się. Skoczył na budynek pokonując jednym susem 3 metry i wczepiając się haczykami błyskawicznie wspiął się na dach. Wypuszczony bełt z łoskotem odbił się od ściany budynku.

Z bocznej uliczki wyszedł patrol Tagmatos. Odruchowo przylgnęła do ściany. Chciała uniknąć niewygodnych pytań. Powoli wycofała się. Pogoń za mutantem po dachach w środku nocy mogła skończyć się źle. Noc najwidoczniej była jego sprzymierzeńcem.

Cyric
- Nie ma mowy! - Baltarys był nieugięty. - Spotykam się z informatorem w cztery oczy. I tak za dużo ci już powiedziałem.

Mimo więc próśb i protestów, Cyric musiał puścić przyjaciela samego.

Spotkał się z nim dopiero nad ranem w brudnych uliczkach Zaułka. Bardzo podekscytowanego zleceniem.

- Jutro - mówił z wypiekami na twarzy. - Zostaniemy wpuszczeni do siedziby Darkbergów jako zwykli służący.

- Ale kogo mamy zlikwidować? - dopytywał Cyric unikając pomyj, które ktoś właśnie wylał z okna nie zważając na przechodniów pod spodem.

- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Ktoś podejdzie do nas i powie: "KTOŚ prosi o oliwki, duże i czarne", tym kimś będzie nasz cel.

- Żartujesz?

- Piętnaście lwów? Rozumiesz? - oczy mu się świeciły. - Widziałeś kiedyś taką kasę?!

Kilku przechodniów odwróciło się w ich stronę zaciekawionych krzykiem i treścią ostatniej wypowiedzi.

Origa Torukia
- Jeśli myślisz, że praca w Zaułku będzie polegała na paradowaniu w błyszczącej zbroi i dłubaniu w nosie to się kurwa grubo mylisz!

Blada twarz Dalaosa pozostała nadal blada, mimo złości, która się na niej malowała. Blada i pobrużdżona głębokimi zmarszczkami. Ile mógł mieć lat? Siwe włosy i jasna cera mogły mylić. Zresztą stąd też wziął się jego przydomek - Biały.

Jej nowy przełożony nie tryskał uprzejmością. Czyżby to była cecha wrodzona wszystkich Perioczich? Czy ona też musi taka się stać aby objąć tą pozycję? Co najciekawsze, Logan zdawał się być dzisiaj przeszczęśliwy i z jego gęby nie znikał wyraz samozadowolenia, który miała ochotę zetrzeć gdy tylko wyjdą z koszar.

- Nie wiem kto cię tutaj przysłał i coś mu zrobiła ale masz przesrane bardziej niż myślałaś! - uderzył pięścią w stół aż stęknął. - A teraz wypierdalajcie na ulicę! Po służbie masz zdać raport. I nie chcę słyszeć o żadnych problemach! Twój poprzednik ich nie miał.

***

Ulice Zaułka przykrywał jeszcze długi cień. Kamienne ściany budynków jeszcze trzymały chłód nocy. Zapowiadał się jednak kolejny skwarny dzień. Torukia zła jak gomyga naskoczyła na Logana.

- I co się kurwa tak cieszysz od rana?

- Ha! - rozdziawił gębę w uśmiechu zapytany, zupełnie nie zbity z tropu. - Jeszcze o tym nie wiesz ale ktoś docenił twoją służbę.

- Logan, kurwa, czy ci morfa w głowie pomieszała? Nie widzisz gdzie nas wysłali?

Wzruszył tylko ramionami, ciągle uśmiechając się.

- Ja tam swoje wiem.

Ismael Garrosh.
Wyjechali skoro świt, gdy tylko pierwsze promienie słońca dotknęły wieżyc zamku i otworzono bramy. Tagmatos dowodził anoteros Degan Wiss. Niski, ruchliwy człowieczek o rozbieganych oczach i i pooranej dziurami po ospie twarzy. Ze sobą miał sześciu tagmatos oraz woźnicę, który powoził szerokim, odkrytym wozem z pustymi teraz klatkami. Gdy minęli łuk bramy, zauważyli toczące się ciężkie wozy karawany ciągnięte przez masywne woły. Kanciaste, drewniane budy wzmocnione stalowymi okuciami, przypominały duże kufry. Gdy znaleźli się na ich wysokości, pierwsze co rzuciło się im w oczy, to ślady pazurów znaczące boki wozów oraz zmęczone, niewyspane twarze woźnic. Garroshowi wróciły wspomnienia, gdy sam w ten sposób przemierzał szlak. Gdy zamknięty w tej drewnianej skrzyni musiał nocą walczyć o przetrwanie. Gdy ko-pai uratował jego życie odrąbując kudłatej, rogatej bestii głowę.

Po pół godzinie jazdy ubitym traktem dotarli do pierwszej wsi. Ci chłopi, którzy nie byli w polu, lub nie zajmowali się zwierzętami, widząc nadjeżdżających powylegali przed chałupy. Tagmatos przystąpili do swoich obowiązków. Drób lądował w klatkach, które trafiały na wóz, większą zwierzynę przywiązywano na powrozach do wozu. Jakiś chłop czepił się żołdaka prosząc go o coś. Dostał kułakiem w twarz. Widząc, że nic nie wskóra rzucił się biadoląc w kierunku domniemanego Fitzgeralda. Garrosh grając swą rolę zastąpił mu drogę. Chłop musiał mieć czwarty, jeśli nie piąty krzyżyk na zgiętym czasem i pracą w roli karku.

- Panie, panie zlitujcie się - biadolił naciągając szyję, żeby dojrzeć Wissa. - Syn zginął na wiosnę rozszarpany przez mutańce. Ta krowa to moja jedyna żywicielka. Zostawcie krasulę. Bez niej pomrę.

Degan milczał ignorując narzekania. Wojownik mógł uciszyć natręta jednym ciosem. Mógł też mu pomóc, tłumacząc Tagmatos, że taka była decyzja Fitzgeralda.

Cyric, Origa Torukia.

- Widziałeś kiedyś taką kasę?!

Młodzieniec zwrócił swoją uwagę przechodzących. Jeden z nich, grubszy jegomość z sumiastym wąsem przyjrzał mu się zaciekawiony, spąsowiał na twarzy. Podszedł, ucapił go za kapotę i zaczął wrzeszczeć.

- Złodziej! Złodziej! Złapałem złodzieja! Luuudzie!

Origa słysząc wrzask skierowała się razem ze swoimi ludźmi właśnie w tamtą stronę

Baltarys szarpnął się, lecz grubas trzymał go mocno, okładając przy okazji kułakiem po głowie.

Cyric zauważył nadchodzący oddział tagmatos zwabiony krzykami. Jego przyjaciel musiał zauważyć to samo, bo nagle w jego dłoni pojawił się nóż. Wywinął się i dźgnął wąsa pod żebro. Uchwyt zelżał. Mężczyzna zachłysnął się krwią, która wypłynęła mu z ust. Chciał powiedzieć coś jeszcze lecz opluł tylko krwią Baltarysa. Ktoś z przechodniów krzyknął. Wysoki tembr wibrował w uszach.

Tagmatos byli blisko. Zerknęli szybko na anoterissę. Spojrzenia Cyrica i Origi skrzyżowały się.

Shevi
Shevi był zamyślony tego wieczoru. Nawet wrzaski wykrzykiwane przez Dalaosa Białego nie robiły teraz na nim specjalnego wrażenia. Tak, spóźnił się. Tak, to się więcej nie powtórzy. Tak, ma ciekawe informacje. Zdał relację z poprzedniego tygodnia myśląc jednak ciągle o tym co powiedziała mu Drapieżna na odchodne.

***

Dopił nalewki. Podziękował za spotkanie i już miał wyjść, gdy delikatna dłoń Kylety w jedwabnej rękawiczce dotknęła jego ramienia.

- Za dwa dni, gdy zdobędziesz pieniądze - powiedziała słodkim głosem - moja informacja nie będzie już nic warta. Dopełni się.

Spojrzał na nią ze zrozumieniem.

- Wierzę, że je zdobędziesz. Wierzę, że mi zapłacisz, bo ta informacja jest tego warta, bo inaczej stracisz najlepszego informatora w Skilthry - zachichotała, a później wtajemniczyła go we wszystko co wiedziała.


Aruldin “Brzechwa” Mayhack
- Spokojnie mały, spokojnie - położył dłoń na głowie malca. - Trzymaj się blisko mnie.

Z nałożoną strzałą, chłopakiem przyczepionym nogawki, przy naciągających ciemnościach przedzierali się przez mokradła. Z zapadającego mroku oderwał się ciemny kształt i w dwóch susach pokonał kilka metrów dzielących go od dwójki wędrowców. Jęknęła cięciwa. Wilkomorf wybił się w górę. Wypuszczona strzała trafiła go w locie prosto w serce. Wyciągnął kolejną strzałę.

Mayhack Alurdin bał się. Strach był sprzymierzeńcem Strach pozwalał przetrwać. Zostawił rzucającego się w po konwulsyjnych drgawkach zwierza o szerokim pysku obnażającego dwa rzędy wilczych kłów i pociągnął za sobą dziecko. Otaczało ich wycie i ciemności.

Kolejny wilkomorf zaatakował.
Jęknięcie cięciwy.
Następny kształt.
Kołczan.
Strzała.
Skok zwierza.
Cięciwa.
Strzał.

Zwierzę pada. Następnym razem nie zdąży. Dyszał ciężko wyjmując kolejną strzałę z coraz lżejszego kołczanu.

Przypomniała mu się żona. Jej walka z morfą. Czy on również przegra? Tak bardzo się bał. Lęk był dobry. Pozwalał nie tracić kontaktu z rzeczywistością.

- Chodź - pogonił malca.

Anuk uśmiechnął się do niego w ciemności błyskając dwoma rzędami wilczych kłów. Skóra swędziała tak bardzo. Pogładził zarost. Złapał dwoma palcami za wyrastającą z twarzy szczecinę i pociągnął z całej siły. Syknął z bólu. Spojrzał ze zdumieniem na rękę. W palcach trzymał siwe, pierzaste pióro. Takie same jakim zakończone były lotki jego strzał.

Chłopak zawył. Wataha odpowiedziała.

Już się nie bał.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:05. Powód: Mag
GreK jest offline