Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2015, 20:23   #15
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Już podczas powrotu do posiadłości, Fitzgerald był czymś wzburzony. Nie chodziło nawet o jego milczenie. Ismael nauczył się zauważać takie sygnały typu zaciśnięta pięść czy obnażone zęby. Potrafił zrozumieć swojego mocodawcę bez słów. Garrosh nie pytał o przyczyny napiętej atmosfery. Ne leżało to w zakresie jego obowiązków. Jeśli szef miał ochotę powiedzieć o co chodzi, zrobiłby to bez zbędnego nagabywania.


Kiedy dotarli na miejsce i znaleźli się w przestronnym salonie, szlachcic opadł ciężko na głęboki fotel obijany ciemnym pluszem. Jego wypielęgnowana dłoń mięła nerwowo kant spływającego na ziemię kontuszu.
- Jutro pojedziesz na objazd wsi. Zbierzesz poradlne i potrzodowe. Będziesz miał do dyspozycji anoterosa z oddziałem. Pojedzie z tobą też Wendor Brike.
Ochroniarz kiwnął głową.
- Dobrze.

Ruszyli gdy świtało. Ismaelowi było to na rękę, bowiem lubił wczesną porę. Hałaśliwe za dnia miasto osnuwała teraz mgła oraz cisza. Smród z uliczek zastąpiło rześkie powietrze dodające sił na wstający dzień.
Spojrzał po wozach. Jego uwadze nie uszły głęboko wyryte ślady na drewnie oraz plamy krwi. Członkowie ekspedycji stanęli już kiedyś oko w oko z bękartami morfy. A to sprawiało, że powracały wspomnienia. Nie pamiętał ile lat minęło, choć wydarzenie utkwiło w jego umyśle niemal jak żywe.

Od początku nie podobało mu się, że rozbili obóz w takiej głuszy. Ledwie parę mil dalej znajdowały się pola, gdzie z daleka ujrzeliby nadciągające zagrożenie. Ale zaraz pojawiła się gadka, że konie zmęczone, że mamy ciężarną, a w ogóle tułaczka za długa i trzeba się zatrzymać. Nie zwykł dyskutować, więc miast pomstować na głupotę karawaniarzy, skupił się na dźwiękach dochodzących z lasu.
Między pohukiwania puszczyków i szelest listowia, niczym nocny złodziej wdarły się obce dźwięki. Otoczenie wypełniły dziwne posapywania i nieartykułowane tony. Kiedy nastąpiło pierwsze uderzenie o wóz, siedząca nieopodal grupa ludzi aż podskoczyła i odsunęła na bok. Ismael wręcz przeciwnie. Chodził na około, wysłuchując skąd nadciąga zagrożenie. Był jak dziki zwierz, w każdym momencie gotów do skoku na niewidocznego jeszcze agresora.
To była ciężka noc. Mało kto zmrużył oko, gdy zewsząd mógł nastąpić atak. Ludziom puszczały nerwy. W losowych momentach zaczynali cicho łkać albo kołysać na klęczkach. Przypominali dzieci cierpiące na chorobę sierocą.
- Skończyło się - powiedział ktoś tuż przed świtem.
- Nie. Zbyt szybko. Słońce jeszcze nie wstało - odrzekł starzec. Jako jeden z nielicznych zachowywał spokój pykając w zamyśleniu fajkę.
I rzeczywiście, zmorfieni zaatakowali zaraz po jego słowach. Jeden z wozów wierzgnął się z miejsca, jak gdyby miał wystrzelić w powietrze. Deski wypiętrzyły się, trzasnęły donośnie. Kumulujące godzinami przerażenie teraz osiągnęło apogeum wśród obozowiczów. Wojownik musiał aż spacyfikować jakąś niewiastę, gdyż straciła nad sobą kontrolę.
Kiedy ujrzał jak jeden z wozów załamuje się w pół, serce zabiło mu szybciej. Tuż przed nim wyrosła wielka, kudłata postać. Niewiele widział w pomrokach, ale już sam kontur tejże mógł przyprawić o palpitacje. Stwór złapał suchego chłopaka, który miał nieszczęście stać nieopodal. Uniósł go w powietrze jakby szmacianą lalkę. Nie było już dlań ratunku. Garrosh skupił się na drugiej wyrwie. Kolejne monstrum przedzierało się do środka. Zakrzywione szpony wzniosły się do góry. Ko-pai oraz długie pazury zakleszczyły się o siebie. W momencie uderzenia iskry rozświetliły groteskowy pysk potwora.
Gdyby był karczemnym bajarzem, jakich w Skilthry nie brakowało, opisałby tę zajście jako heroiczną walkę. W bohaterskiej historii położyłby trupem tuzin przeciwników. Ale stało się zupełnie inaczej. To było piekło. Stąpał w ludzkich wnętrznościach, zaś każde starcie z morfowanym oznaczało cholernie trudną i ciężką walkę. Do dziś nosił wiele blizn, a obraz ślepi jednego z przeciwników prześladował jego duszę. Acz i on odebrał wtedy morfie część jej zastępów.

- Nie mędrkuj tyle, bo uczonym zostaniesz - wyrwał go z zamyślenia głos anoterosa.
Ismael podniósł głowę i spojrzał na szlak. Zbliżali się do wioski.


Zabudowania miały najlepsze czasy daleko za sobą. Stropy dachów waliły się pod swoim ciężarem, w okiennicach ziały ciemne dziury. Umorusani w błocie chłopi o tępym spojrzeniu schodzili się na spotkanie. Nie było żadnego przywitania, ani czczych pogaduszek. Od razu zaczęto zbierać podatek zarówno w postaci monet, co zwierząt. Jak zwykle nie uszło bez afer. Jakiś chłop począł iść w kierunku Wissa.
- Panie, panie zlitujcie się. Syn zginął na wiosnę rozszarpany przez mutańce. Ta krowa to moja jedyna żywicielka. Zostawcie krasulę. Bez niej pomrę.
Garrosh zaszedł mu drogę tak, coby mężczyzna nie mógł przyjrzeć się rzekomemu szlachcicowi. To był tylko prosty człowieczek i z pewnością nie poznał się na fortelu. Mimo tego, wolał dmuchać na zimne. Spojrzał w oczy chłopu i odczytał w nich szczerość. Zawsze cenił sobie ludzi, którzy parali się ciężką pracą. Ale przy Fitzgeraldzie zrozumiał również wiele mechanizmów polityki. Wiedział, że słuszność władzy jest czymś o wiele bardziej skomplikowanym niż ślepa ugoda. Mniejsze tryby ustroju musiały cierpieć dla większego dobra.
- Idź stąd, pókim dobry - powiedział głośno, więc usłyszeli to wszyscy inni, którym też przyszło do głowy protestować.
Mocno złapał mężczyznę za dłonie i wykręcił mu je, następnie popchnął przed siebie. Dzięki temu nikt nie zauważył, że umieścił w jego brudnych rękach trzy srebrne łanie.
- Szybciej - warknął na farmerów - Nie mamy całego dnia - przegonił mężczyznę na ziemi, udając że się na niego zamachuje.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-06-2015 o 21:04.
Caleb jest offline