Miasto targane wichrem przestało sprawiać wrażenie przyjemnego i spokojnego. Odgłosy łomoczących okiennic, których jeszcze nie zdążono zamknąć, krzyki ludzi wpychane z powrotem w gardło, wrzask jakiegoś kota i ogólne, niepokojące huczenie towarzyszyło mężczyznom przez całą drogę do zachodniej bramy. Mniejszymi ulicami i zaułkami dopchali się w końcu głównej arterii wiodącej do ich celu - do alei Tulipanów. Wrociwoj oberwał od razu w twarz jakimś zbłąkanym fiołkiem, który odkrył niedawno dar lotu. Smutny widok przedstawiała prześlicznie wykonana szklana róża, która toczyła się po ulicy, przy każdym ruchu gubiąc pokruszone i potrzaskane płatki.
Uważając na pikujące kwiaty, podenerwowanych ludzi, którzy starali się dotrzeć do domów i wściekłego rzemieślnika, który przeklinał Efferda za zniszczenie jego dorobku życia (chyba miał na myśli tę jedną różyczkę) najemnikom udało się w końcu dotrzeć do zachodniej bramy. Stał w niej bardzo niezadowolony strażnik, a dwójka jego kompanów siedziała w otwartej budce, pochłaniając niezdrowo wyglądający, twardy ser. Po murach spacerowało kilku kuszników. W bramie otworzono jedynie niewielką furtkę, przez którą mogło przejść obok siebie dwóch ludzi.