Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2015, 07:59   #39
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Post wspólny: MG, Affek, Buka, Molkar i Armiel

Zebrali się w „klubie szachowym”. Zmęczeni i przestraszeni. Lęk odciskał piętno na ich twarzach, czaił się w oczach, dosłownie emanował, niczym niewidzialny zapach powoli wypełniający pomieszczenie.

- Słuchaj, Wade, mam pytanie. Kto strzelał w nocy i do czego? – ciszę przełama Harris.

- Nie słuchałeś co mówiłem. Jakieś chore stworki próbowały się wedrzeć tutaj. Gdyby nie moja śrutówka to by się tu dostali.- burknął Wade, który najwyraźniej nie cenił osób, które nie uczestniczyły w nocnej rozwałce.

- Wybacz, zamyśliłem się. – Przeprosił George Harry - Te stworki… jak myślisz, celny strzał by takiego zabił? Trochę się martwię o nasze bezpieczeństwo tutaj, w tym bloku.

- Nie wiem… może następnym razem ja strzelę, a ty pójdziesz w zmrok sprawdzić czy na pewno ubiłem gada, co?!- odparł wściekły Wade, a Peter Wiereznikow rzekł.- Wade, nie wyżywaj się na człowieku.

- To niech on nie pierdoli głupot! Nie zeszliśmy się tu wszyscy, by wzdychać nad faktami. Tylko by podjąć jakieś decyzje. Niektórym z nas zaginęli krewni. Niektórzy narażali osobiście skórę!- dyszał wściekle Wade, po czym usiadł pocierając podstawę nosa.- Jeśli chce odpowiedzi, to niech je sam poszuka… Ja nie jestem pieprzoną informacją. -

Charlie popatrzał po zebranych po wysłuchaniu komunikatu

- Eeee czy ja dobrze słyszę ?? To brzmi jak jakaś apokalipsa zombie… - Nagle zrobił dość nieciekawą minę i kontynuował - W sumie … na komisariacie te stwory zagryzały petentów i policjantów … a tego który próbował się ze mną wydostać zabiły na pewno, bo do teraz mam jego krzyki w pamięci...

Charlie po tych słowach wyglądał na iście przerażonego wspomnieniami, które musiał właśnie mieć przed oczami.

- Fajnie… tylko niewiele to daje. I to nie są zombie? To z pewnością bardzo żywotne cholery.- burknął nadal zagniewany Wade.

- Może i żywotne, ale jak z człowiekiem to nie pogadasz. - George na chwilę zamilkł. - Jak myślicie, może mieć to jakiś związek z tym meteorytem? Mnie osobiście wydaje się nieco absurdalnym szukać powiązań, ale co innego mogło się stać?

- Nie sądzę by to miało znaczenie, skąd się wzięły.- stwierdził Wolfgang ponuro.

-Zdaję sobie sprawę, że to nie są Zombie Panie Wade… bo coś takiego nie istnieje. – Do rozmowy włączył się Charlie Belanger - Co nie zmienia faktu, że cholerstwa napadły również na komisariaty więc w mieście jest teraz dużo bardziej niebezpieczne nawet w ciągu dnia. Komisariat na West Fort Street możecie całkiem wykluczyć, potwory wpadły i zagryzły wszystkich. Mamy tak na prawdę dwie opcję zabezpieczyć budynek i czekać aż przyjedzie wojsko albo spakować co potrzebne i dać nogę za pas. Mój samochód jest zatankowany, radiowóz którym przyjechałem w nocy też ma paliwo.

- Zdecydowanie optuję za pierwszą opcją – kontynuował swoje wywody George - Musimy wytrzymać jeszcze kilka dni, wtedy ta chmura zniknie i będziemy mogli zadzwonić po jakąś pomoc. Myślę, że tyle czasu się utrzymamy. Macie jakąś broń?

- Zabić okna i drzwi na parterze. – Wyliczał Wade - Założyć sztaby i zamki… kupa roboty… brak narzędzi i materiałów. Za dużo amunicji w domu nie trzymam. Nie wiem jak jest w przypadku reszty, ale i broni i naboi też mi brakuje. Trzeba by wszystko zebrać. Można by opuścić miasto, pewnie szybciej i łatwiej… ale ja jeszcze się stąd nie wybieram.- stwierdził Wade Kowalsky.

Natomiast Wolfgang rzekł.- Nie ma co tu się kisić i czekać aż będzie gorzej, ja jadę.

-Ja chyba też.- stwierdził Peter i zerknął na Sarę Harper.- Co ty na to? Pomyśl o dziecku i jego bezpieczeństwie.

Sara wyraźnie się wahała.

- W czym mogę pomoc? - zapytał oszołomiony Alistair, który wyraźnie od rana miał problemy z koncentracją uwagi - Wczoraj byłem strasznie zmęczony. Wziąłem kilka tabletek i chyba wszystko przespałem.

- Słyszałeś w nocy strzały? – Spojrzał na niego George - Jakiś syf chciał się wbić do naszego budynku. Podobno wygląda jak człowiek, ale zachowuje się jak zombie. Wiesz, co to zombie, prawda? - George sie zapytał, poprawiając okulary.

- Pracownik chińskiej korporacji? - zgadywał Alistair. - Czy taka kukiełka, co podskakuje jak w teledysku tego czarnego bez nosa? Wiem. No, ale wiesz, one te zombie nie istnieją. W tym problem.

- Wiem o tym, ale problem leży właśnie w tym, że są dość dobre dowody, że jednak coś jest na rzeczy. – George najwyraźniej dobrze się czuł, jako wykładowca. - Sam tego nie widziałem, ale… ciekawe. Najpierw demonstracje, teraz to. Mam nadzieję, że jakoś przez to przejdziemy. A co do pochodzenia… musimy ustalić, jak to się roznosi. Tylko tak tego unikniemy.

- Wirus? Patogen? Promieniowanie? Toksyna? Jest wiele sposobów, a my nie jesteśmy naukowcami. Najlepiej siedzieć w domu. Utrzymywać kontakt tylko w obrębie sąsiadów. Mam wodę, jakby było trzeba. Sporo wody i jedzenia. Coś przeczuwałem. No i mam jedzenie. Niezbyt tego dużo, ale dla nas starczy na kilka dni, jeśli będziemy racjonować. Zresztą. Znam takie przypadki. Szybko nas wyciągną do jakiejś strefy kwarantanny czy coś.- Alistair pocieszał, jak potrafił najlepiej, chociaż nie do końca wierzył w swoją teorię.

- Czy ja wiem czy tak szybko? - Wtrącił się Charlie. - Z tego co zauważyłem to nawet policja nie miała pojęcia co to może być. Czekając na komisariacie szło zauważyć, że tłumy osób zgłaszały zaginięcie kogoś bliskiego, do tego jak powiedziałem, że zaginął policjant to nie byli jakoś super zaskoczeni, a podczas ataku policjant sam nie wiedział, co ich zaatakowało. Mówił tylko o potworach z pazurami i rzucającymi się do gardła, aby zagryź.
Charlie wziął głęboki oddech, po czym mówił dalej. - Z tego co zauważyłem chyba nie lubią światła, bo na posterunku wszystkie żarówki były pozbijane a bez przyczyny nie zadawaliby sobie tyle trudu ze zbiciem każdej żarówki.

- Na razie mamy prąd. - ocenił Wade w zamyśleniu.- A i prądnica by się znalazła, ale nic co by utrzymało na chodzie światła w całym budynku.

- Czyli niedługo…- stwierdził Wolfgang ponuro.

- Nie wierzę w zbawienną moc światła. Skoro potrafią tłuc żarówki, to znajdą sposób by ten problem rozwiązać.- dodał Peter.
- No, ale mieliśmy nie wychodzić? - W końcu odezwała się milcząca do tej pory Sara Harper - Przeczekać aż przyjdzie pomoc, wojsko? W końcu to przecież nie może trwać wiecznie? Zabarykadować się, zebrać jedzenie, tak jak mówili w komunikacie?

- Mieliśmy… ale myślisz, że chuligani, te dziwne… stworzenia i tego typu element się tym przejmuje? - wtrącił się George.

- Zamkniemy i zabarykadujemy co trzeba, macie broń… w mieszkaniach żywność, wodę, przygotujemy się trochę, żeby to przesiedzieć po cichu i nas uratują. A jak nie… - Sara na chwilę zamilkła - No to jak się będą zapasy kończyły zawsze możemy wyruszyć - Sięgnęła po papierosa, zanim go jednak odpaliła, spojrzała wyczekująco na dozorcę, ten milcząco się zgodził.

- Masz rację… - George zgodził się kobietą. - Z drugiej strony, co się stanie, jak woda będzie towarem deficytowym? Wtedy będziemy napadać innych ludzi? Też uważam, że musimy to jakoś przeczekać, ale co, jeśli nie będzie innej alternatywy, niż pakować nasze manatki i wyruszać - George zanurzył się głębiej w krzesło i z zamyślonym wyrazem twarzy zaczął wpatrywać się w podłogę.

- Dobra… ja próbuję się wydostać póki jeszcze jest szansa. Wy róbcie jak chcecie.- stwierdził Wolfgang i zerknął w kierunku Petera.- A ty?

-Ja zostaję.- odparł Rosjanin.

- To pojadę sam. Spróbuję się z wami skontaktować przez telefon jak mi się już uda.- Skinął głową pisarz i po tych słowach ruszył do wyjścia.

- Coś w tym może być - odpowiedział cicho Harris - Jednak myślę, że pan Alistair może mieć rację, co do stref kwarantanny. Na pewno coś zrobią, wierzę w to.

- Powodzenia, Wolfgang. Proszę dać znać, jak sytuacja wygląda poza kamienicą. Wyjdę z panem przestawię swój samochód. - rzekł Alistair i obaj opuścili pomieszczenie.

* * *

Wolfgang podjął decyzję, nie było więc sensu dalej dyskutować. Sara zaczęła tłumaczyć jakby ona to widziała, jednak zanim naprawdę zaczęto rozważać różne opcje, mężczyzna już podjął decyzję. Dobrze chociaż, że Peter się tak nie spieszył.

- Ma pan chwilkę po spotkaniu? - Zagadnęła na szybko Wade’a, licząc jednak jeszcze na jakieś rozmowy i podjęcie decyzji pozostałych mieszkańców.

- Jasne… mam.- zgodził się Wade i zwrócił głośno do reszty mieszkańców.- Dobra… radzicie by czekać, zebrać jedzenie, zabarykadować się, zdobyć inne potrzebne rzeczy. No to przejdźmy ze słów do czynów. Kto uda się załatwić żarcie, kto uda się po deski gwoździe i inne materiały, kto ma pomysł na to gdzie zdobyć inne towary?

- Co do rozdzielania się to nie ma za bardzo sensu, podejrzewam że te potwory jak mają takie zwierzęce odruchy mogą chodzić w grupach, a wtedy pojedyncza osoba to pewna śmierć. – Charlie najwyraźniej miał swoje własne teorie i koniecznie chciał się z nimi podzielić z resztą sąsiadów. - Zawsze można zamknąć mieszkania na parterze, drzwi raczej nie wyważą od środka, bo każdy ma raczej solidne drzwi i zamki i przenieść się do mieszkań wyżej. Zabijanie okien raczej zwróci na nas uwagę i narobi hałasu, a jeśli się gdzieś czają po budynkach to mogą się skupić na nas. A tak jeśli nawet wejdą przez okno do mieszkania na parterze to co zrobią ? Pochodzą pozabijają żarówki i tyle. W pobliżu są sklepy z jedzeniem, pewnie nawet jakiś z bronią powinien być ale takich nigdy nie szukałem. Lecz to wypad najlepiej z kimś kto umie obsługiwać broń żeby osobę która będzie pakować jedzenie do samochodu druga osłaniała. Co do sklepów każdy z nas zna sklepy z okolicy, wiem że Pan Karl ma lokal więc jakby był z nami to jedzenie mógłby zorganizować.

- Sam mam broń - Charlie wyciągnął rewolwer po ciotce. - Ale nigdy nie strzelałem. Znam zasady, wycelować w przeciwnika i nacisnąć spust i to tyle. Sam chciałbym sprawdzić, co u rodziców i ewentualnie ich przenieść do siebie jak są w domu i nic im nie jest. Samochód mam zatankowany do tego pod budynkiem stoi radiowóz, którym uciekłem z zaatakowanego posterunku też ma paliwo a kluczyki mam w domu.

- Też mam broń… w szufladzie. – Nieśmiało przyznał George. - Zawsze miałem nadzieję, że się nie przyda. Nieco ćwiczyłem, na strzelnicy. Sądzę, że na razie nie musimy chodzić po jedzenie. Zgadzam się co do przeniesienia się do wyższych mieszkań, ale czy są wolne? - Geroge zrobił wyraz twarzy, jakby nad czymś intensywnie myślał.

- Prawie wyważyły tylne drzwi do kamienicy.- wtrącił Wade sceptycznym tonem.- Więc ja bym tam nie lekceważył stworów, które spacyfikowały posterunek policyjny pełny facetów, którzy posługiwali się bronią lepiej niż my i mieli w arsenale coś więcej niż starą śrutówkę.

- Uhh myślałem, że po prostu dostały się do środka przez otwarte drzwi… no to w takim razie trzeba coś pomyśleć – Charlie wyraźnie stracił animusz.

Alistair wrócił. Uśmiechnął się.

- Miasto wygląda jak po przejściu tornada. – Obwieścił. - Jakieś nowe wieści?

Lilly Hopkins dotąd milcząca i stojąca z boku wraz ze swym “chłopakiem” które imienia nikt z zebranych tu osób nie znał, rzekła nieco ironicznie:

- Uradzili co zebrać, chyba… nie uradzili jak zebrać i w ile grup.

- Miło się rozmawiało i w ogóle, atmosfera nastraja optymistycznie - zatarł ręce Harris - ale ja muszę coś załatwić. Dlatego znikam. Powinienem niedługo wrócić.

Bibliotekarz wstał i odszedł od stołu.

Sara skończyła rozmyślanie i palenie papierosa, odrobinę zdenerwowana faktem, iż co chwilę ktoś wychodził, nie dała tego jednak po sobie poznać.

- No dobrze…- powiedziała - to proponuję, żeby mężczyźni zrobili barykady, zarówno drzwi frontowych, jak i tylnych, do tego znajdziemy z pewnością wystarczająco gratów w naszych piwnicach, i powinno to powstrzymać te stwory… pomysł z opuszczeniem mieszkań na parterze nie jest taki zły, okna można zabić tylko częściowo, w końcu parter wysoki, a i te mieszkania byłyby puste? Ma ktoś może tą taką maszynę… no… jakby wiertarkę, ale do wkręcania śrubek? Będzie ciszej niż walić młotkiem, a śrubki to możemy, chociaż z mebli powykręcać - Uśmiechnęła się przelotnie - Każdy chyba ma dość jedzenia i wody w mieszkaniach, żeby wytrzymać do jutra, wtedy moglibyśmy iść w poszukiwaniu nowego pożywienia, dziś raczej ważniejsze zabarykadowanie się na noc, zapewnienie nam bezpieczeństwa… ma ktoś może lornetke? Moglibyśmy z ostatnich pięter, albo chociażby z dachu rozglądnąć się po okolicy… od biedy moja córka ma teleskop, ale to by pomogło raczej na dalszą odległość. W nocy siedzimy cichutko zabarykadowani dodatkowo w swoich mieszkaniach, a jutro się zobaczy? - Przedstawiła w końcu, jako tako swój punkt widzenia.

- W sumie wszystko by się zgadzało, co do narzędzi to z tego, co pamiętam w okolicy jest market budowlany, podejrzewam, że nikt nie będzie miał za złe jak sobie weźmiemy, co nie co. – Podsunął rozwiązanie problemu Charlie Belanger - Problem tylko w tym, że jeśli chodzi o zabicie okien to za bardzo nie ma czym. Chyba, że ktoś ma jakieś porządniejsze meble, z których będą grubsze deski. Co do przywiezienia tego z marketu ja mam samochód osobowy, więc ciężko. Ale można zawsze podjechać zobaczyć może się coś przydać. Tylko jak już wspomniałem na takim wypadzie musi być ktoś, kto dobrze strzela w razie czego. Do siedzenia w domu dodałbym jeszcze przy zgaszonym świetle, aby nie zwracać uwagi, że ktoś w domu mieszka. Może nawet lepiej by było zebrać jakieś materace i żeby nocować w miarę w jednym miejscu, razem zawsze niby bezpieczniej.

- Ja mam minivana na siedem osób, jak siedzenia złożymy to robi się masa miejsca na zakupy… - Wtrąciła Sara.

- Czyli...kto jedzie na zakupy? A kto zostaje?- zapytał Wade. I pierwszy zgłosił się chłopak Lilly Hopkins.- Ja jadę.

Ta go jednak szarpnęła za ramię i coś mu wyszeptała do ucha.

-Tak ją znajdziemy szybciej i bezpieczniej, niż działając w pojedynkę.-odparł cicho mężczyzna, więc Lilly rzekła.- Ja też jadę.

-Ale nie możemy wszyscy… ktoś musi zostać i pilnować domu.- stwierdził Wade.

- Ja mogę jechać jako kierowca albo aby pomóc coś nosić, ale potrzebna będzie osoba która umie strzelać aby w razie czego nas osłaniać. – Zaoferował się Charlie - A mogę spytać kogo chcecie poszukać?

- Oczywiście Tary i JC i Aiko.- rzekła dramatycznym tonem Lilly.- A niby, kogo miałabym szukać?!

- Ja też mogę jeździć. Wczoraj już zrobiłem małe zapasy. Tak jak powiedziałem, dla nas wszystkich starczy to na kilka dni racjonalnego użytkowania. - Alistair był spokojny i małomówny odkąd się to wszystko zaczęło. Ci, co znali go lepiej, wiedzieli, że straszy mężczyzna nie przejmuje się aż tak bardzo sytuacją. Dla niego zagrożenie życia miało mniejsze znaczenie, niż dla innych. On nie miał bliskich, za których warto walczyć. Poza sąsiadami. - Ale mogę robić to, co w danej chwili będzie potrzebne. Mi tam praca nie straszna.

- Cztery osoby.. chyba wystarczy prawda?- Zaproponował Wade.- Reszta mogłaby się zająć umacnianiem naszego budynku.

- Dobrze brzmi. To co, ruszamy? – Zapytał Alistair.

- Wydaje mi się, że nie ma co tracić czasu – Zaaprobował pomysł Charlie. - Im szybciej pojedziemy i wrócimy tym szybciej będziemy siedzieć bezpiecznie w domu.

-Ja zostaję.- stwierdził Wade po namyśle. Lilly zaś stwierdziła.- My z Gregorym jedziemy.

-Ty nie powinnaś.- zaprotestował Gregory.

-Co ? Dlaczego?!- krzyknęła dziewczyna, a Gregory dodał.- Nie wiemy, jak tam jest. Nie wiemy… co możemy tam znaleźć. Dla ciebie będzie jak zostaniesz tutaj. Poza tym, będzie mi łatwiej wiedząc, że jesteś tu bezpieczna.

To mieli wszystko dogadane. Można było ruszać.
 
Armiel jest offline