Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2015, 22:49   #28
Smirrnov
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Arthur przyszedł na spotkanie po całym dniu przygotowań. No prawie całym bo musiał odespać.
Zmienił ubiór ukrywający jego postać jeszcze lepiej niż kleksy moro, zwłaszcza po ciemku, a w butach poukrywał dodatkowe sztylety. Na nic się przydadzą jeśli zmieni formę na inną niż glabro ale nie zamierzał tego robić, chyba ze w ostateczności.
Przeskanował wzrokiem wszystkich stojących w cieniu. Malkava nie zauważył ale nie wątpił że gdzieś tam jest, a Walther na pewno wie gdzie. Długo myślał nad slowami Luciusa, przepakowując dobytek, poprawiając sznurowanie rękojeści i smarując stal olejkiem. Cały czas zastanawiał się czy nie daje się wciągnąć w pułapkę.
Skoro jednak nieznany helikopter, znalazł ich bez problemu, zapewne przez księcia, to lepiej będzie odsunąć się jak najdalej od widocznego z powietrza hoteliku. Skrawki cywilizacji, pomimo opuszczenia, były zbyt widoczne dla powietrznego zwiadu. Gęstwina lasu jednak, pozwalała się ukryć. Z takimi przemyśleniami, a także z wciąż gryzącą go zagadką Malkava, czy też Salubri, jak ciągle rozpowiadał, stał w cieniu drzew i przysłuchiwał się rozmowom.

***


- Po kolei - odezwał się Arthur ze swego miejsca pod drzewem, ukryty w połowie nawet dla bystrookich pijawek, chociaż Lucius go pewnie widział bardzo dobrze. - Jaka skrzynia?! Nie mogliście tego powiedzieć od razu? Nieznajomi wrzucają nam trupa do meliny… To nawet gorsze niż alfabet morsa z sąsiedniej wyspy. - wilkołak zaczynał nie nadążać za zarzutami i innymi wypowiedziami obecnych.

- Cichy Skowycie zdajesz sobie sprawę z powagi oskarżeń jakie właśnie rzuciłeś? Wiesz, że abyśmy w nie uwierzyli musisz przedstawić dowody? - Na twarzy Stefana na przemian malowało się niedowierzanie i zgroza. - Pamiętaj o kim mówisz, Walther przyjął nas do siebie i nie skłamię jeśli powiem, że niektórym z nasz uratowało to życie. Nawet ty powinieneś wiedzieć z kogo nie wolno sobie robić żartów. - Muzyk był wyraźnie poruszony, i przestraszony tym co się działo. Wszak wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli niedźwiedziołak zostanie oskarżony to pod znakiem zapytania znajdzie się wymuszony przez niego pakt o nieagresji międzygatunkowej.

- Nie twierdzę, że Walther jest zdrajcą Stefciu...- Skowyt posłał wampirowi szczery uśmiech. - Stwierdzam tylko, że zataja przed nami bardzo istotne informacje. Możliwe, że sądzi, że robi to dla naszego dobra... Jeśli na innych wyspach znajdują się inne grupy, to ich przywódcy mogą chronić je przed sobą nawzajem, na wypadek gdyby w jednej z nich znalazł się zdrajca, wtedy pozostałe grupy miałyby szansę na cichą ucieczkę... �-Przywódcy zapewne zachowują kontakt w dyskrecji, przy użyciu latarek... Nie pytajcie skąd te wnioski, oglądałem dużo detektywa Colombo… - Kojot uśmiechnął się szeroko i przeniósł wzrok na postać misiołaka. - Ale kwestii teleportu do innej galaktyki, jakoś nie mogę rozpracować.... Tutaj zawodzą nie tylko zasady fizyki, ale i dedukcji...

-Niet, okolica z latarkami nie pachniała jak Walther. Tak, sygnały doczekały się odpowiedzi od kogoś stąd. - wtrącił Arthur na wspominkę o hipotetycznej komunikacji między przywódcami - Chyba że ma zajebisty sprzęt kamuflujący, cud techniki i plugawej myśli technologicznej. - kłak wzdrygnął się na myśl o skomplikowanych urządzeniach wychodzących z idei Tkaczki - Chociaż z drugiej strony, celtyckie sploty Danann mogą działać podobnie… - dodał już jakby do siebie

- Nie wspomniałem słowem o zdradzie ze strony Walthera, skąd też tobie taki pomysł wpadł do głowy? - Zastanowił się na głos Stefan - Zresztą nieważne, postawiłeś zarzuty liczę, że masz je czym poprzeć.

Kojot znowu popatrzył na Stefana.
-Co mam kurwa popierać? Chcesz mi wmówić, że Walther wybrał pierwszą lepszą wyspę i przypadkiem natrafiliśmy na pieprzone gwiezdne wrota? Spędziłem w umbrze pół życia i nigdy nie spotkałem niczego co emanowałoby takim złem, jak ten potwór, który mnie tam nastraszył...
- Miałem na myśli skrzynkę-widmo którą zdaje się tylko Ty widziałeś. - Dodał muzyk oschle. - Na tej waszej “umbrze” się nie znam więc możesz mi równie dobrze wmawiać, że Walther schował pod drzewem różową planetę z puszystymi króliczkami, i tak nie mam jak tego sprawdzić.
- Stefanie pozwól, że wyjaśnię ci istotę problemu. - dwójka zebranych zaczęła przepychać się argumentami. - Jestem specjalistą od tak zwanej bliskiej umbry, to miejsca zamieszkane przez pomniejsze duchy, widma, upiory, elfy i inne takie... Do niej właśnie mają dostęp zmiennokształtni. Problem polega na tym, że ja trafiłem do umbry dalekiej, a tam nie powinienem mieć prawa wstępu. Mieszkają tam takie sławy jak Lucyfer, bogowie z panteonu egipskiego, czy członkowie Avengers... Jej istota ma niewiele wspólnego z naszym wszechświatem... Dlatego kurwa nie żartuje, to co tam siedzi może być odpowidzialne za powstanie świętego korpusu i za cały ten burdel... To może być jakieś starożytne kurewstwo, które postanowiło odzyskać władzę nad światem po miliardach lat! - Kojot wyglądał na bardziej znerwicowanego niż zazwyczaj. Można było nawet odnieść wrażenie, że jest wręcz przerażony tym, o czym opowiadał.
- Daj spokój, mam uwierzyć w święty korpus wyznawców Avengers?! - Zakpił z kojota. - Chyba powinieneś odstawić Lovecrafta.

Assamita stał na uboczu, w cieniu jak to miał w swoim chorym zwyczaju. Wysłuchiwał wszystkiego w milczeniu chłonąc każdą nową informacje. Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie o bunkier, bo śmieszek postanowił wyjechać z informacją o skrzyni jak przysłowiowy Filip z konopi. Aż uniósł w geście zaskoczenia brwi. Nim jednak zareagował w jakikolwiek widoczny sposób Kojot wypalił ze swoimi przeżyciami z Umbry. Wyraźnie zaciekawiło to Ruska. Wyglądało jakby intensywnie nad czymś myślał. Zdradzały to tylko ściągnięte nad okularami brwi. Przeniósł spojrzenie na Walthera widocznie oczekując reakcji na wytoczone przeciw jego osobie zarzuty. Wpatrywał się, a oblizanie wargi mogło sugerować, że tylko czeka, aż ktoś skoczy drugiemu do gardła.

Słowa kojota zadziałały bowiem niczym przysłowiowy kij w mrowisku. Zaczęły wzajemne przekomarzania i docinki. Prowadzone zarówno głośno do wszystkich, jak i szeptem do wybranych. Najbardziej zainteresowani zostali niemal natychmiast zepchnięci w cień. Walther milczał i z uwagą przysłuchiwał się wymianie zdań. Bojan stał z ramionami splecionymi na piersi i wpatrywał się w sprawcę całej burzy.
W końcu ghural postanowił zabrać głos.
- Wielokrotnie już Skowycie rzucałeś głupie uwagi. Choćby wczorajszego wieczora oskarżając Luciusa o zdradę. Teraz twój dowcip, jeśli tak to można nazwać, dotknął mnie. Bardzo mi się to nie podoba, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest bowiem to, że złamałeś mój zakaz i otwarcie się do tego przyznałeś. Myślę, że wiesz z czym się to wiąże - ni to zapytał ni stwierdził niedźwiedziołak.
Po tych słowach nastała zupełna cisza. Nawet nocne ptaki umilkły, a wiatr przestał wiać. Nikt nie śmiał się poruszyć.
- Okoliczności są wyjątkowe. Śmiertelne niebezpieczeństwo zapukało do naszej spokojnej do tej pory oazy. A ty! - Walther podniósł głos, a jego echo rozniosło się po całej wyspie - A ty! Przyznajesz się do złamania zakazu, a tym samym osłabienia naszego bezpieczeństwa. Ciężko mi to powiedzieć, bo wiem, że moje słowa będą dla ciebie jednoznaczne ze śmiercią. Za złamanie zakazu jeszcze dzisiejszej nocy musisz opuścić Oak Island.
- Zaraz… ja też jestem zdania, że kojot przesadził ale wygnanie to prawie wyrok śmierci! Nie możesz jeszcze tego przemyśleć? - Nieoczekiwanie Stefan stanął w obronie sierściucha.
- Prawo jest jednakie dla wszystkich. Moje serce krwawi, bo być może Skowyt jest ostatnim nuwisha na ziemi, ale jego zachowanie zagraża naszej wspólnocie. Mimo wszystko, cenię Stefanie twoją dobroć i współczucie. Jest jednak za późno. Mleko już się wylało.

Brew Nuwisha drgnęła kiedy usłyszał wyrok skazujący. Raz, drugi, trzeci. I chyba dopiero wtedy dotarło do niego co usłyszał, bowiem pomimo faktu, że jego twarz z racji na indiańskie pochodzenie była dość śniada, to teraz wydawał się blady jak kreda.

- Że, że, że…. że co? Chcesz odwrócić kota ogonem i wygnać mnie tylko dlatego, że w przeciwieństwie do ciebie, nie zapomniałem co to znaczy mieć jaja i sprawdziłem, co nam zagraża? - Kojot zatrząsł się z wściekłości, zacisnął pięści i gniewnie tupnął o ziemię. - Poza tym, Lucius to co innego… To co powiedziałem o tobie to wcale nie są żarty…
- Skowycie, faktycznie żarty się skończyły. - Przerwał mu wyraźnie wściekły niedźwiedziołak - Przykro mi, że nasza znajomość kończy się w ten sposób. Jesteście moim gośćmi. Pamiętasz jeszcze o tym. To nie ja was zebrałem, tylko wy do mnie przyszliście, aby się schronić. Czy w czasie twojego pobytu na wyspie, coś ci się stało? Czy spadł ci choćby włos z głowy? Nie!

Nuwisha wpatrywał się w postać swojego gospodarza, czując jak łzy zaczynają mu napływać do oczu. W końcu nie wytrzymał i podniósł głos.
- Będzie jak zechcesz! Ale jesteś głupcem jeśli myślisz, że przybyłem na wyspę, żeby szukać bezpieczeństwa! Jesteś… wielki… Miałeś pomóc mi ich wszystkich pozabijać!
-Dość kojocie! - tym razem to Arthur podniósł głos - Jest jeszcze cała noc na ewentualne dysputy czy cię wyrzucić, czy nie. Nawet nie chcę wiedzieć kogo Walther miał ci pomóc wybić. Wróćmy natomiast do pytania o bunkier. Ja tam nie pójdę, ktoś jeszcze podziela me zdanie? - wilk rozejrzał się po zgromadzonych. Nuwisha zamilkł słysząc krzyk Garou i słuchał jego słów zagryzając dolną wargę i wbijając wzrok w podłogę.

Ghural wstał i niemal zaczął rosnąć w oczach słysząc ostatnie piskliwe zdanie Skowyta. Jego ciało puchło i zwiększało swój rozmiar. Zbliżył się do kojota i spojrzał mu głęboko w oczy. W tym momencie Waltehr był dwa razy większy niż zazwyczaj.
- Zamiast błagać o przebaczenie, ty brniesz dalej w swoje chore gierki. Wynoś się stąd, póki jeszcze nad sobą panuje.
- Ghuralu - wilk zrobił krok w stronę niedźwiedziołaka - Daj go mnie. Nie chcesz go tolerować na wyspie, rozumiem, ale potrzebuję jeszcze kogoś do pomocy na północnym brzegu. Rano, jeśli taka twoja wola, kojot opuści wyspę. Poza tym, widziało go to coś z Umbry więc zapewne na niego najpierw zaczną czatować. Im dalej od reszty grupy, tym dla wszystkich bezpieczniej. - Arthur również, odruchowo, wszedł w glabro. Gdy tylko niedźwiedź zaczął przemieniać siebie.
Walther wziął głęboki wdech i na powrót zmienił się w człowieka.
- Masz szczęście kojocie. - warknął w stronę nuwisha - Wstawił się za tobą członek wspólnoty. Tylko to cię uratowało.

Niedźwiedź odwrócił się od kojota i spojrzał na Arthura, a ten niemal odruchowo przełknął ślinę. Właśnie miał niemal okazje zobaczyć czym grozi złość Ghurala.
- Jego już nic nie uratuje. - powiedział - Jeżeli jednak weźmiesz za niego odpowiedzialność, to będzie mógł zostać na wyspie. Pamiętaj jednak, że jego grzechy obciążają w pełni twoje sumienie. Zgadzasz się?
- Grzechy… - Szepnął pod nosem kojot, po czym pociągnął cicho nosem. - Mam dość uciekania niedźwiedziu.
Dwukolorowe źrenice wilka spojrzały na kojota - Stul pysk. Na chwile. Ale stul. Potem pomarudzimy obaj. - Jedno oko już całkiem zmieniło kolor. Z naturalnie niebieskich przechodziły w intensywnie zielone jakie mają typowi przedstawiciele jego plemienia. - Obym tego nie żałował, za bardzo.

Kojot zamilkł po raz drugi. Popatrzył na wilka, potem na resztę zebranych i dochodząc do wniosku, że nie dane mu będzie już zabrać głosu na tym zebraniu, w milczeniu, powolnym krokiem udał się w stronę linii drzew.

- Wróć! Stawaj tutaj i nie rób już nic głupiego - Arthur fuknął na Skowyta - To że cię wyrzucają, nie znaczy, że nie masz usłyszeć wszystkiego co dziś mamy do powiedzenia.
- Zatem od teraz Arthurze, czyny tego nuwisha traktuje, jak twoje własne - orzekł niedźwiedziołak - Moja decyzja o opuszczeniu przez niego wyspy zostaje jednak w mocy. O ile nic się nie zmieni do jutrzejszego ranka.
- A pocałujcie Morrigan w dupę. I tak niedługo będziemy musieli się stąd wynosić. - wilk powrócił w stan spoczynku, a głos łaka stał się spokojniejszy - Znasz alfabet Morse’a? - spytał już ciszej Skowyta.
Skowyt zatrzymał się i obejrzał na rozmawiających. Westchnął zagłębiając się wewnątrz własnych myśli.
- Nie… angielski w piśmie też znam słabo, huh… - Kojot wzruszył tylko ramionami.

Mohini skuliła się w sobie i starała się udawać kolorowy fragment wyspy. Swą postawą dawała znać z odczuwanej ulgi, że trafił się ktoś, kto ściąga na siebie więcej uwagi niż Ravnoska.
- Kwestię Umbry wyjaśnię krótko i raz na zawsze - mruknął poważnie Walther - Na całym świecie Umbra zachowuje się dziwnie. Stała się o wiele bardziej niebezpieczna niż realny świat. Nieliczni odważyli się to badać i większość z nich nie żyje. Na naszej wyspie występuje silna anomalia i to przed nią was ostrzegałem. Nie mówiłem o tym wiele, bo sam wiem zbyt mało, aby to wyjaśnić. Przestrzegałem, aby się tam nie zbliżać, ani nie wchodzić do Umbry. Widać niezbyt głośno. Anomalia jednak działa na naszą korzyść. Zakłóca bowiem nadajniki Świętego Korpusu. Dlatego też nasza wyspa, tak długo była bezpieczną oazą w morzu szaleństwa. Tak trudno, to pojąć. Temat uważam za zamknięty. A teraz opowiedźcie mi o tej skrzyni.
- Jak dla mnie brzmi rozsądnie… no ale właśnie, ta skrzynka-widmo, jest w ogóle prawdziwa? - Zainteresował się Stefan.
- Co o tym wiesz? - garou spytał Skowyta - Opowiedz mi, ale nie przejmuj się nimi - dodał szeptem.

Walther spojrzał na kojota i stojącego w jego obronie Arthura. - Niech mówi. Obawiam się jednak, że nie jest on wiarygodnym świadkiem, ale niech mówi.
- Gdy bestia wygnała mnie z umbry, obudził mnie dźwięk silnika. Paczka spadła na spadochronie, nieopodal. - Kojot odchrząknął jakby nie miał ochoty o niczym opowiadać. Podjął jednak temat dalej - Nie pachniała groźnie, jedynie ścierwem. Z początku myślałem, że ludzkim, ale zapach był inny. Kiedy otworzyłem pudło, w środku były zmasakrowane zwłoki żołnierza korpusu… Może to nie ludzie, tylko jakieś ich mutacje, jak te które wywołuje żmij, dlatego tak śmierdział… Albo, to ghule. Nigdy nie wąchałem Ghula, sam nie wiem. - Kojot popatrzył na Walthera spode łba, sprawdzając, czy taka relacja mu wystarczy.
- Kto jeszcze był z tobą? - dopytał Arthur.
- Bojan, Ruski i Tygrys… Kłócili się o to co zrobić z paczką, więc skorzystałem z ich nieuwagi i ją otworzyłem. Bojan uparł się by ci o tym nie mówić, i żeby zabrać paczkę do jego kryjówki… Dlatego powiedziałem, że… że ten helikopter mógł należeć do jego znajomych… Wyglądało to tak jakby spodziewał się jakiejś dostawy, może źle to zinterpretowałem… Powiedział, że ci nie ufa i, że możesz być zdrajcą, i, żebyśmy ci nic nie mówili… - Kojot zakończył przemowę i znów pochylił wzrok.
- Bojanie, co powiesz na ten temat? - zapytał Walther.

Wampir wyszedł na środek polany i spojrzał na niedźwiedziołaka, a później na nuwisha . W oczach Tzimisce Skowyt mógł dostrzec zarówno pogardę jak i ostrzeżenie by trzymał swą niewydarzoną gębę zamkniętą na cztery spusty.
- Szkoda czasu na brednie tego oszustwa. Nie wiem nic o żadnej skrzyni. A tym bardziej o jakiś zwłokach w niej.
- Rozumiem. A reszta? - spytał Walther.

Rusek wyglądał jakby ktoś mu wsadził sękaty kij w rzyć i kręcił nim w lewo i w prawo, sprawdzając wytrzymałość jelit. Zaciśnięta szczeka, niemal słyszalny zgrzyt zębów, zmarszczone brwi i nos. Odruchowo, z nawyków za życia, gwałtowne wciąganie powietrza i wypuszczanie go ze świstem. Złość Arinfa materializowała się maską wściekłości na twarzy.

- Rozmiar gaci też wszystkim podasz? - warknął wściekle w stronę łaka.
- Uderz w stół… - mruknął Arthur ni to do siebie ni do Cichego
- Te tajemnice są niepotrzebne… - odpowiedział Nuwisha na pytanie rosjanina.
- Może i tam byłem, może i widziałem helikopter, ale o żadnej skrzyni nic nie wiem, jak masz ochotę wkopywać wszystkich to rób to chociaż tak, aby miało ręce i nogi. Aż tak ci zależy, aby się pozbyć wszystkich pijaw, co? - złość Arinfa na kojota była bardzo namacalna.
- A ty Michael, co na to odpowiesz? -rzucił pytanie uspokojony już Walther
Odpowiedziała mu tylko cisza. Dopiero teraz wszyscy zdali sobie sprawę, że Michaela nie ma z nimi.
- Michaelu? Jesteś tu? -ponowił wywoływanie kota z lasu. Wstał, rozejrzał się wokół i wciągnął głęboko powietrze chcąc go najpewniej wywąchać. - Ktoś wie, gdzie jest khan?

- Ostatniej nocy dałem mu butelkę szkockiej. Wiecie, gest dobrej woli. - odparł Stefan rozłożywszy ręce jakby chciał się poddać ale zrezygnował w połowie. - Nie chcę nikogo oczerniać ale może po prostu… no zapił.
- Kiedy widziałem go ostatni raz… Sprzeczał się z Bojanem i Arnifem o to czy pokazać ci skrzynię, czy nie... potem wyszedłem bo nie chciałem się denerwować... - Kojot nieśmiało odpowiedział na pytanie misiołaka.
- Posłuchaj Skowycie co sam mówisz. Ciągle tylko wspominasz skrzynkę której istnienia nikt nie potwierdził. - Stefan załamał ręce. - Jeśli dalej będziesz brnął w swoje fantazje źle się to dla ciebie skończy, korpus nie da ci szansy by ich oczarować opowieściami o żelaznym wilku.

- Jeśli dobrze rozumiem helikopter i hipotetyczna skrzynka, znalazły się nad wyspą o świcie - wilk wzdrygnął się na myśl o Luciusie, ale chciał rozładować ponownie tężejące napięcie, które mogło znów doprowadzić do konfliktu - Czyli większość wampirów według mnie powinna już lulać do snu. Dlaczego więc Arinf, otwarcie przyznaje się, że zaryzykował spopielenie by zobaczyć potencjalnie niebezpieczny dla nas wszystkich helikopter? Dlaczego nie został w swym schronieniu z dala od słonka tylko rozważnie wyszedł? O ile dobrze myślę, ty Stefanie zrobiłeś to co nakazywał rozsądek przetrwania. - wilk spokojnie próbował łączyć wszystkie argumenty, czy to prawdziwe, czy nie. - Zdaje się również, że poza Skowytem i nieobecnym teraz tygrysem, nikt dokładnie nie widział i nie przyjrzał się temu helikopterowi. Mam racje? Ja słyszałem tylko dźwięk, jak inni? Waltherze, widziałeś coś, nim do ciebie przyszedłem? A Ty lisico?
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline