Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2015, 23:10   #87
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Daniel odstawił szklankę lemoniady. Dotychczasowym wynikiem rozmowy czuł się ze swoim problemem wysłany do diabła. I to dosłownie zważywszy na przedstawioną wizję Wolfhowlów. A to z kolei zwiększało jego podejrzliwość wobec sprzedawcy rybiej przynęty.
- Mam nadzieję, że nie nadużyję tym pytaniem gościnności, ale chyba rozumie pan moje motywy i sytuację, która nie daje mi… pola do delikatności. Chciałbym zapytać o pana ojca, Joshua Twinoak’a. O okoliczności jego śmierci.
Indianin spojrzał na Daniela twardo, ale potem wzrok mu zmiękł. Najwyraźniej przypomniał sobie, co on przeżył w ostatnie dni. Śmierć ojca i dziecka. Od takiego człowieka trudno wymagać delikatności.
- To było zabójstwo. Ojciec osiedlił się nad jeziorem Latonka, nad odnogą w pobliżu domu Hortona, znaczy państwa domu. Ktoś oblał przyczepę benzyną, podparł drzwi metalową sztabą i podpalił. Zginął i mój ojciec i dwie osoby. Możliwe, że ten kto chciał spalić ojca nie wiedział o tym, że nocowali u niego znajomi. A może nie chodziło o mojego staruszka. Policja nie złapała winnych.
- Podejrzewał pan kogoś? - zapytał bez cienia emocji Daniel - Hortona?
- Nie. Hortona nie. Dzieciarnię. Był tutaj wtedy problem z takimi pseudo motocyklistami. Nazywali się Amerykańscy Lordowie. Mocno rasistowscy. Nietolerancyjni względem ludzi o innym kolorze skóry. Ale po tym incydencie, i kilku drobnych wypadkach przy handlu narkotykami, kilku członków tego pseudo klubu zamknięto w więzieniach i rozpadł się. Kilku chłopaków z okolicy, tych mniej zaprzyjaźnionych z prawem, jeśli wie pan co mam na myśli, pochodziło z okolicy. W każdym razie policja sprawdziła i ten trop. No i bez skutku. W pewnym momencie zacząłem podejrzewać nawet policjantów, wie pan. Działali tak nieskutecznie. Potem dałem sobie spokój. Moje drążenie nie przywróci życia ojcu. Może nie chciałem wiedzieć. Może bałem się, że to ktoś, kto przychodzi kupić do mnie zanętę. Nie wiem, co bym wtedy zrobił. Jak się zachował. Rozumie pan?
Indianim mówił powoli. Z trudem, ale głos miał spokojny, zdystansowany zapewne do tego ciężkiego dla niego tematu.
- Rozumiem - odpowiedział mechanicznie Craven. Nie szukał jednak kontaktu wzrokowego z indianinem. Nie miał ochoty na trudną rozmowę. Na klepanie się po ramieniu. Na “ech, takie życie” i “bardzo panu współczuję”. Również niczego takiego nie oczekiwał i wdzięczny był za brak zbędnych nawiązań. A jednak w tym całym bałaganie zaplecza od razu wychwycił przybite do korkowej tablicy szpilką zdjęcie. Harrolda Twinoaka i znacznie młodszego indianina. Obaj uśmiechnięci i zadowoleni ze, stanowiącego główny plan zdjęcia, połowu. Podobieństwo sugerowało owego nieskorego do porządków syna - Pamięta pan może o jakiej porze doszło do morderstwa? A także kim byli znajomi pana ojca?
- To była noc. Lato. Takie ciepłe jak teraz. Dokładnie 27 czerwca. Pamiętam, bo ogień dostrzeżono tej samej nocy. A koledzy to był Franz Dunbar - były szeryf i Timmy Boyld sklepikarz, który zasugerował ojcu założenie tego sklepiku. Przyjaźnili się od lat. Takie męskie towarzystwo. Piwko, ryby, gadanie o niczym.
Craven pokiwał głową na znak, że doskonale rozumie. Ale w tym temacie mógł mieć wyłącznie wyobrażenie. Gdyby ktoś po śmierci Marthy zapragnął spalić Arnolda, to ten zginąłby sam jeden ściskając w dłoni zdjęcie młodej babci, lub dawno przeterminowany numer Architekta.
Zdziwił się zdając sobie sprawę ze zgorzkniałości tej myśli. Na bardzo krótko jednak. Pan Twinoak wyglądał jakby chciał już opuścić zaplecze. Nie utrudniali mu tego.

***

- Też odniosłaś to wrażenie? - Maddison nie odpowiedziała od razu. Pogrążona była w jakichś rozmyślaniach. Widział to. I w sklepie rybackim i teraz gdy drzwi samochodowe zatrzasnęły się za nimi. Nie wiedział czemu, ale odczuwał nieprzepartą potrzebę wyrwania jej z tego zamyślenia.
- Jakie znowu wrażenie, tato? - odparła starym dobrym opryskliwym tonem.
Uśmiechnął się.
- Ze Joshua Twinoak nie mówi nam prawdy.
Wywróciła oczami.
- A co on może mieć do francuskich żołnierzy? - zapytała powątpiewająco - Duchy indian mszczą się na białych, którzy tu mieszkają. A my powinniśmy być ze Stevem. Wysłałeś go samego do tego Hourte… do tego ducha.
- Mads. To nie duch nam zagraża. Tylko dręczące nas demony. Zazdrość, strach, gniew, zemsta... Czyjeś demony wyrwały się do naszego świata. I przybierają najgorsze formy jakie sobie znajdą.

Madison popatrzyła na niego wzrokiem przynależnym komuś kto odwiedza azyl dla umysłowo chorych. Lub też kogoś, kto absolutnie nie zna się na klasyce horrorów. Po chwili jednak jej wzrok się zmienił. Spoważniał. Sposępniał. O ile spod jej makijażu mógł jeszcze bardziej.
- Faaaaajne. A jak to potwierdzisz? I co to nam daje?
- Nie wiem jeszcze. Ale boję się, że w Keokuk niewiele da się zdziałać. I że Twinoak jest kluczem do tego wszystkiego. Może Harrold. A może jego syn? Nie wiem. Ale kłamcą trzeba być jeśli się twierdzi, że o zabójstwo ojca nic a nic nie podejrzewało się lokalnego naczelnego rasisty pod nosem, którego indianin z przyjaciółmi lubił podjeżdżać i pić piwo. Poza tym Mads… tam zginął gliniarz w tej przyczepie. Policja, gdyby winne były chłystki na motorach, z marszu by ich pozamykała. I to na długo. Co innego gdyby podejrzanym był lokalny bohater. Myślę, że Horton spalił ojca Harroldowi. Ze policja o tym wiedziała. I ze Harrold Twinoak, człowiek który tak ojca kochał, że synowi dał tak samo na imię, sam wziął sprawiedliwość w swoje ręce.

Tym razem Madison milczała. Długo.
- Ale czemu w takim razie Harrold nam nie pomoże? Przecież to nie my?
- Bo nie umie zatrzymać tego co zrobił -
odrzekł Daniel - I dlatego nie zrezygnujemy z odwiedzin u Wolfhowlów. Gdy wysiądę, usiądziesz za kierownicą i pod żadnym pozorem nie wychodź z auta póki ci nie dam znaku.

***

- Meg? Co z Bertem?
Przez dobrą chwilę słuchał relacji, a Maddy mogła widzieć jak wyraz ulgi występuje na ojcowskim obliczu.
- Dobrze. Dzięki. A jak Ty się trzymasz?
Pauza była bardzo krótka.
- Jedziemy z Mads w odwiedziny do kolejnych indian. Tradycjonalnych. Co? Nie. Nie trzeba. Bądź z Bertem. Potrzebujemy jego pomocy. Nie. Nie tylko dlatego. Nie chcę żebyś była sama, a ja nie wiem kiedy wrócimy. Powiedz mu, że będę chciał przejrzeć akta ze sprawy dotyczącej śmierci Joshuy Twinoak’a. I że dyskretnie, bo… - zawahał się - Sama zdecyduj na ile chcesz z nim być szczera.
Wyjaśnił Meg to samo co powiedział Maddison.
- Meg? - powiedział na koniec - Wiem co trzeba zrobić.
Pierwszy raz dało się wyczuć w jego głosie naprawdę pewność.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline