Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2015, 00:04   #170
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Ja zaś nazywam się Quelnatham Tassilar. Mam nadzieję, że szybko wyjaśnimy to niefortunne nieporozumienie.

Nie czekając na pytania śledczego streścił pokrótce całą historię. Zaczynając od poprzednich skrytobójczych napaści nakreślił przed półelfem obraz znękanych i przeczulonych podróżników, z niewiadomej przyczyny ściganych przez potężnych wrogów. Wspomniał krótko o poprzedniej wizycie w siedzibie straży, nie omieszkając wytknąć jak mało może zdziałać by ochronić gości, a nawet obywateli miasta od siatki najemnych zabójców. Szczegółowo opisał wczorajszy wieczór i słowa kapłanek, a nade wszystko obawę o życie Ocero. Przyznał z przykrością, że faktycznie dokonali włamania na teren posiadłosci, jednak uwzględniająć prędkość reakcji strażników woleli nie ryzykować życia przyjaciela. Szczerze przedstawił bitwę w wielkiej sali i obecną niepewność co do tego co właściwie się stało.

- Widzi pan zatem, panie śledczy, że nie miałem wyjścia chcąc ratować swych przyjaciół. Wszystko to zapewne może zaświadczyć Aeron, który jak wspominałem nie brał udziału w tej nieszczęsnej jatce. Mam nadzieję, że en Treves już wrócił do siebie. On także może potwierdzić, przynajmniej część moich zeznań.

Semoreth wysłuchał Quelnathama w spokoju, nie przerywając mu ani pytaniem w trakcie całej opowieści. Pomimo, iż miał przed sobą księgę, w której coś zapisywał, kiedy mag wchodził do jego gabinetu, to teraz leżała ona zamknięta i nigdzie nie wpisał niczego.
- Muszę przyznać, że zaiste ta noc była dość chaotyczna dla wielu osób, w tym dla pana i pańskich towarzyszy. Niemniej, po tej opowieści dręczy mnie pewna sprawa. Wydaje się, że ważną rolę w tym wszystkim odgrywał myrkulita zakuty w czarną zbroję… który początkowo wydawał się stać za porwaniem dwóch kapłanów, ale w końcu… tak nie było? To trochę… zagmatwana kwestia, jak rozumiem, ale czy nie jest pan w stanie w żaden sposób nakreślić jej klarowniej? Na razie wasze wtargnięcie jawi się jako jedna wielka pomyłka.

Mag odchrząknął nieznacznie, niezadowolony. Właściwie musiał przyznać rację śledczemu, ale ciężko było się przyznać do tak grubego błędu.

- Nie wiem jaka dokładnie była rola tego człowieka. - odparł krótko. - Jednak biorąc pod uwagę relację dwóch kapłanek oraz nasze wcześniejsze doświadczenia, musi pan przyznać, że mogłem spodziewać się najgorszego.
- Było to niepokojące, zaiste, jednak wkradła się pewna nieścisłość. Kapłanka, która do was przyszła mówiła, że porwano dwóch kapłanów jej wiary, zaś druga stwierdziła, że to kapłan Ocero yprowadził Tarniusa Gazgo, mając go zabrać do świątyni, jak i nie widziała nigdzie tego rycerza. - odparł Silverwing spoglądając uważnie na Quelnathama.
- Tak było w istocie. Jednak dziewczyna nie wydawała się kłamać. Braliśmy pod uwagę urok albo iluzję, która mogła zmylić którąś z selunitek. Zbadałem je nawet krótko, ale nie były pod
wpływem żadnego zaklęcia.
- Wtedy jeszcze nie podejrzewaliście, że może obaj kapłani wyruszyli z przytułku z własnej woli? W końcu była taka możliwość, szczególnie że selunitka opiekująca się chorymi ani nikt w przytułku, nie widziała myrkulity.
- Rzeczywiście, mogli zostać porwani w drodze. Nie roztrząsaliśmy wtedy zbytnio wszystkich możliwości. Jak wspomniałem napędzał nas strach przed śmiercią przyjaciela.
- To zrozumiałe. - skinął głową Semoreth - Przejdźmy więc do dalszych kwestii. Zastanawiający jest sposób w jaki dostaliście się do rezydencji. Zniszczenie bramy wydaje się dość ryzykowne, kiedy porywacz może zabić swoje ofiary, jeżeli zorientuje się, że został wykryty i idą po niego, a później uciec bez "zbędnego balastu".
Wieszcz skrzywił się na tę uwagę, szczególnie, że tym razem siłowe rozwiązanie nie było pomysłem Eriliena.
- Obecność strażników dała nam do myślenia. Już wcześniej dopuszczaliśmy możliwość, że to nie skrytobójca, który najpewniej zamordowałby Ocero na miejscu, a jakiś inny podstęp. Ocero nie był nadto rozmowny, a ja nie wypytywałem go szczegółowo o jego przygody, ale domyślam się, że mógł mieć w mieście innych jeszcze wrogów. W obliczu zbeszczeszczenia jego świątyni uznałem to za prawdopodobne.
Zatem ci stażnicy, jak już mówiłem, utwierdzili nas w przekonaniu, że za porwaniem może stać jakaś inna siła, której nie zależy na natychmiastowej śmierci Ocero. Ponadto ufaliśmy we własne siły. Liczyliśmy, że zdążymy wydostać kapłana nim porywacze zorientują się dobrze w sytuacji.
- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy to pan przyczynił się do "otwarcia" bramy magią?
- Echem… Dokładnie to en Treves użył ognistych pocisków. Ja nie param się zwykle takimi ewokacjami…
- To był więc pomysł Eriliena en Trevesa, żeby w ten sposób dostać się do środka w celu ratowania kapłanów, których uważaliście za porwanych?
- Nie mogę powiedzieć, że był chętny takiemu sposobowi, ale został przekonany, że pośpiech w tym względzie jest najważniejszy. Oczywiście gdy sprawa się wyjaśni gotowi jesteśmy zrekompensować właścicielowi tę szkodę - dodał szybko.

Samoreth pokiwał głową przyjmując to do wiadomości.
- Później nastąpił jakiś problem z magią nieznanej natury, która spowodowała uszczerbek na stanie Eriliena en Treves. Uspokoję pana, że nie zagraża jego życiu niebezpieczeństwo. - dodał - Następnie dostaliście się do środka, szczęśliwie nikogo nie zabijając, aby w środku zetrzeć się ze strażnikami. - spojrzał w oczy Quelnathamowi - Skąd mieliście pewność, że to nie są po prostu strażnicy rodu, którzy bronią posiadłości przed intruzami?
- Z pewnością nimi nie byli. Ów “problem z magią” wskazywał bezspornie, że rezydencja stała się siedzibą kogoś albo czegoś potężnego i złowrogiego. Nawet wcześniej posiadłość wyglądała na opuszczoną. Nigdzie nie paliło się żadne światło, okna były zamknięte i zasłonięte. Który szlachcic najmuje strażników ubranych w czerń i widzących w mroku? Zdawali się nam bardziej podobni do skrytobójców, niż gwardzistów.
- To więc mamy już wyjaśnione. - na ledwo moment zamilkł najwyraźniej porządkując myśli - Ukryliście nieprzytomnego przyjaciela w jednym z pokoi. Pan poszedł spróbować uratować Ocero, zaś Aeron Tasmaleth i'Treves pozostał ze swoim bratem… Czy wcześniej znał pan Lyesatha Risnila, który znajdował się w rezydencji?

- Aeron i’Treves? - Quelnathamowi na chwilę odebrało mowę. - Rozumiem, że Erilien był w bardzo złym stanie, mógł bredzić, ale żeby tak? Nieważne. - skończył, choć sprawa wcale nie wydawała mu się nieważna. - Będę musiał rozmówić się z Erilienem jak najprędzej. Co do Lyesatha Risnila: nie poznałem go wcześniej i nie wiem kim jest z wyjątkiem tego co mi powiedział. Zdumiało mnie spotkanie złotego elfa w takich okolicznościach, szczególnie, że zachowywał się nienagannie, jak na wizycie w dobrym domu. Dowiedziałem się od niego co za kult zajmuje posiadłość. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby osłabiło to me obawy. Później zaś pan Risnil zaprowadził mnie do pomieszczenia gdzie przebywał Ocero. Tam toczyła się już walka.
- A później, wedle tego, co zostało już powiedziane, Lyesath Risnil został poproszony o sprawdzenie stanu pozostałych w pokoju towarzyszy, jednak… Czy ma pan jakiekolwiek pojęcie czemu tak ranny Erilien en Treves oraz Aeron Tasmaleth 'Treves zaatakowali pana Risnila i pozbawili go wolności, kiedy ten przyszedł sprawdzić ich stan?

Quelnatham zaklął brzydko, nie myśląc nawet, że mieszaniec może znać elfi język.
- Durnie! Idioci! Gdyby jego ród miał trochę godności wygnałby go daleko!
Wykrzyczawszy się wziął kilka oddechów i uprzejmie odpowiedział śledczemu.
- Erilien en Treves to najbardziej porywczy wojownik jakiego poznałem. Ponadto jest wielce nieufny i obłędnie podejrzliwy. Zejście bogów ze Sfer także odbiło się na jego charakterze… Obawiam się, że moi towarzysze od siedmiu boleści nie uwierzyli w słowa pana Risnila i postanowili uwięzić go jako, w ich mniemaniu, niebezpiecznego przeciwnika. Będę musiał szczerze go przeprosić i zadośćuczynić. Erilien… w Cormanthorze znajdzie się ktoś kto uleczy go z paranoi… - ostatnie zdanie mruknął już tylko do siebie.

Quelnatham zobaczył, że przez chwilę śledczy wyglądał na zaskoczonego czymś, ale zaraz przyjął ponownie uprzejmy wyraz twarzy.
- Będzie taka okazja, bo pan Risnil także pragnie z panem porozmawiać. - dodał Samoreth, po czym kontynuował - Walka musiała być zażarta, ale… Jak wielki był pański wkład w nią? Większość waszych… przeciwników, martwych przeciwników, zginęła od magii, nie od miecza.
- Oczywiście, ale zginęli nie z mojej przyczyny. Kiedy wszedłem do owej sali zostało tylko kilkoro żywych osób. Unieszkodliwiłem tylko jednego maga, który lewitował wysoko i był to zdaje się ostatni z nastających na życie Ocero.
- I rozumiem, że był tam także ten myrkulita?
- Tak, ale Ocero mówił, że nie jest wrogiem.
- Skoro nie był wrogiem, to czy Ocero powiedział chociaż dlaczego znalazl się z Tarniusem Gazgo i tym myrkulitą w rezydencji?
- Hmm… nie, nie było czasu na rozmowę i wciąż tego nie wiem. Przecież wszyscy tam wykrwawiali się na śmierć.

- Jest jeszcze pewna kwestia. Znał pan wcześniej lorda Naraltana Wildhawka i jego syna, Amandeusa Wildhawka oraz Azul Gato?
- Nie, nie znam żadnego z tych imion, choć przypuszczam, że jastrząb którego widzieliśmy na herbach to znak nazwiska Wildhawk.
- Cała ta trójka była w sali. Azul Gato to ten w kociej masce, zaś Wildhawkowie to starszy szlachcic oraz młodszy, który był bardzo ranny, obaj czarnowłosi. Czy młody Wildhawk lub Gato stosowali przemoc czy zagrażali lordowi Naraltanowi? Widział pan coś takiego?
- Muszę przyznać, że nie zwróciłem na nich uwagi. Rzeczywiście, stali gdzieś na balkonie, ale nie stanowili zagrożenia. Zająłem się raczej ratowaniem ciężko rannych, Ocero i Tarniusa.

- Rozumiem. Dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienia. - Samoreth uśmiechnął się nieznacznie, ale zaraz przybrał przepraszający wyraz twarzy - Niestety, do czasu wyjaśnienia przez wszystkich sytuacji i ustalenia każdego szczegółu nie mogę zwolnić z aresztu.
Quelnatham westchnął ciężko. Spodziewał się tego, ale wizja gnicia w lochu przez najbliższe dni wprawiała go w obrzydzenie.
- Rozumiem, oczywiście. Mam nadzieję, że śledztwo potoczy się szybko.
- Też mamy taką nadzieję. Niemniej, rozumiem że nadal chce pan porozmawiać z Lyesathem Risnilem?
- Oczywiście, jeśli tylko jest taka możliwość - wieszcz znowu się ożywił. Samo spotkanie niekoniecznie można będzie nazwać przyjemnym, myślał, ale zawsze to kilka godzin poza celą.
- Mogę kazać poprowadzić nawet teraz, jako że pan Risnil również pytał o możliwość spotkania.
- Jeśli nie byłoby problemu byłbym bardzo rad.
 
Quelnatham jest offline