Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2015, 19:15   #88
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DANIEL, MADDISON

Po rozmowie z Twinoakiem wsiedli do samochodu i korzystając z jeszcze dość wczesnej pory skierowali się zgodnie ze wskazówkami w stronę fermy Wolfhowl’ów. Faktycznie, leżała na uboczu i nie łatwo było ją znaleźć.

Raz pomylili drogę i musieli zawrócić, ale w końcu wjechali na lekko rozmokłą po ostatnich opadach ścieżkę, która prowadziła przez szerokie pola uprawne, aż do szlabanu z napisem „WŁASNOŚĆ PRYWATNA” i drugim „UWAGA! GROŹNE PSY!”. Szlaban był solidny i nie było sposobu, aby go objechać nie taranując płotu obwieszonego drutem kolczastym, co groziło uszkodzeniem samochodu.

Wszyli na zewnątrz i z daleka ujrzeli czerwony budynek odcinający się na tle zielonego otoczenia.



Z daleka widzieli, ze jest niezbyt duży, chociaż za nim były kolejne zabudowania – zapewne ferma drobiu, szopa i inne budynki gospodarcze. Dość dziwnym widokiem był indiański namiot, tipi, postawiony tuz przy domu mieszkalnym.

Farmę otaczały pola uprawne – kukurydza, dynia, parzenica lub inne zboża oraz kapusta. Widzieli też sporej wielkości sad na obrzeżach.
Tereny Wolfhowlów opierały się o brzeg jednego z okolicznych jezior.

Daniel wrócił do samochodu i zatrąbił. Nie miał zamiaru odpuścić.

Po kilkunastu minutach ktoś się nimi zainteresował. Najpierw do furtki dobiegły trzy wielkie, kudłate psy, przypominające rozjuszone wilki.



Nie szczekały zbyt głośno, ale wystarczająco, by Daniel i madd poczuli się nieswojo.

Potem pojawił się mężczyzna ubrany w jeansy. Na oko mógł być odrobinę starszy od Daniela, chociaż imponował wyglądem i sylwetką. Długie włosy i klasyczne rysy twarzy zdradzały rdzenne korzenie Indiańskie.

Indianin spojrzał na nich nieprzyjaznym wzrokiem ale odwołał psy jednym ostrym rozkazem. Zwierzęta cofnęły się potulne, jak baranki. Siadły obok swojego pana i wpatrywały się w Cravenów złowrogim, drapieżnym spojrzeniem.

- Zgubiliście się? – Indianin spojrzał na nich twarzą pozbawioną wyrazu.
- Nie. – Daniel nie zamierzał niczego ukrywać. – Nazywam się Daniel Craven a to moja córka, Maddison. Wprowadziliśmy się do …

- Do domu Hortona – wszedł mu Indianin nieelegancko w słowo. – Wiem. I sugeruję, byście się szybko stamtąd wyprowadzili. Dla waszego dobra.

- Nie możemy.

- Powinniście. – Indianin zaczął się odwracać.

Najwyraźniej uznał rozmowę za zakończoną.


STEVEN, NATHAN

Wrócili do kościoła. Wycieczki już skończyły zwiedzanie i teraz zabytek stał niemal pusty, jeśli nie liczyć kilkoro wiernych modlących się w samotności.
Atmosfera miejsca nie zmieniała się. Kościół tchnął spokojem, chłodem, pozwalał wyciszyć rozgorączkowane myśli.

Raz jeszcze obejrzeli posadzkę, będącą jednocześnie grobową płytą i najbliższe otoczenie wokół niej, ale nie znaleźli żadnych interesujących odstępstw od ogólnej symboliki chrześcijańskiej. Nathan, dla pewności, pstryknął kilka zdjęć.

Kościół opuścili po dwóch kwadransach i wyszli na ulicę. Nathan zaprowadził ich do malej, eleganckiej kawiarni położonej na turystycznym szlaku, na bulwarach przy Missisipi i przez chwilę w milczeniu pokrzepiali się zimnym piciem.

- Zadzwonię do Yunkovalov. – Zaproponował Nathan młodszemu „łowcy duchów”, a kiedy ten nie wyraził sprzeciwów wklepał numer podany przez Denvera.

Po kilku sygnałach odebrała jakaś kobieta. Od słowa, do słowa i Tess obiecała, że pomoże im z wszystkim, co tylko będą chcieli. Jednak dopiero, jak wróci z urlopu, na który wyjeżdżą jutro.

- Lecimy z mężem na Florydę. – szczebiotała jak najęta.

Nathan obiecał, ze odezwie się jeszcze, jak tylko ustali, w czym Tessa mogłaby im pomoc. Potem zadzwonił do Teo Rossa.

Mężczyzna odebrał tuż przed tym, jak Nathan chciał się rozłączyć. Na początku trudno im się rozmawiało, ponieważ musieli się przekrzykiwać. Rozmowę zagłuszały jakieś hałasy – samochody, ludzie i tym podobne odgłosy ulicy.

Kiedy Nathan przekrzykiwał się przez telefon Steven nagle zobaczył starszego mężczyznę, stojącego kilkanaście korków od nich, z telefonem przy uchu, przekrzykującego szum ulicy.



Cóż. Chyba przynajmniej w tej kwestii sprzyjało im szczęście.

Steven, powstrzymując śmiech, trącił Nathana w ramię i pokazał stojącego po drugiej stronie ulicy siwowłosego mężczyznę.

MEGAN

Zgodnie z sugestią Daniela Megan zajęła się próbą zdobycia informacji od Berta. Korzystając z jej telefonu Bert zadzwonił do Plymouth i poprosił jakiegoś znajomego o zebranie akt ze sprawy spalenia Joshuy Twinoaka. Po wymianie kilku zdań podziękował i oddał telefon Megan.

- Jutro o jedenastej rano wpadnij na komisariat w Plymouth. Będzie tam na ciebie czekał mój kumpel, Samuel Colt. Pozwoli ci skorzystać z akt. Będziesz miała godzinę, pod pretekstem przesłuchania w mojej sprawie.

- Dzięki.

- Nie ma za co.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale czarnoskóra pielęgniarka, która weszła do pokoju kazała jej wyjść. Ranny potrzebował odpoczynku, a zbyt długie wizyty nie sprzyjały.
 
Armiel jest offline