Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2015, 18:16   #8
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Dziękuję wszystkim udzielającym się na docku szczególnie Tamtemu za obrobienie tekstu

Wróble latały, ćwierkały jak oszalałe wśród wijących się pasm cieni. Ponoć nie czuje się zapachu podczas snu, to błąd, Connor je czuł. W tym wypadku zapach mokrych piór. Wróble przyśpieszają się, rozmazują, hałas ich bijących powietrze skrzydeł niknie wchłonięty przez ciemność. Wszystko się zlewa w plamę i tak jak w tych obrazkach patrzac w plame dostrzega się kontury. Pociągłych, wysmukłych, nieludzkich twarzy. Czarne oczy zamieniają się w szpary ziejące nicością, przypominające te z filmów o obcych. Długie, pozbawione stawów kończyny zakończone dłońmi o zbyt wielu i zbyt smukłych palcach. Z ciemności dobiega nowy dźwięk, przypominający szum źle nastawionego radia. Z tego szumu wydobywają się słowa, niczym zagubione audycje nadane przez dawno nie żyjących ludzi: " ...Mózg... Aplikacja...Terraformacja...Ogień...Wiedza...Neur ony...Zaszczepić...Moc Nas...".

Koszmar jak to koszmar płynnie przeszedł w drugi. Huk wystrzału. Widok przysłonięty przez dym i zapach spalonego prochu mieszający się z smrodem krwi i fekaliów. Mężczyzna wijący się na ziemi, spod zaciśniętych na brzuchu palcach sączy się krew. Już nie taki pewny, już złamany. Cichy, łkający głos, niczym skrzywdzonego dziecka:

- Mamo... Boli... Pomóż...

Krzyk dziecka, krzyk pełen strachu. Nie mniej go jest w oczach tulącej go kobiety. Oczach wpatrzonych w niego.

Pokład samolotu; pasażer

Z koszmaru wyrwał go jakiś hałas. Nie, to nie hałas a lądujących samolot. Podwozie uderzające o płytę lotniska. Pilot przez głośnik dziękował za skorzystanie z usług ich linii, pasażerowie zbierali się a uśmiechnięta stewardesa stała w drzwiach gotowa do żegnania gości. Raven opuścił pokład jako pierwszy posyłając jej lekki uśmiech. Nie miał ze sobą bagażu. Gdy za parę dni świat ma się skończyć przestajesz myśleć o dobrach doczesnych, to co zmieścisz w kieszeniach wystarczy. Również jako pierwszy podszedł do kontroli paszportowej i podał swój dokument. Szeroki w barach i ostrzyżony na jeża mężczyzna w mundurze spojrzał znudzony na podany paszport, na niego i po porównaniu zdjęcia z Connorem wklepał coś w komputer. Zamrugał i spojrzał wyraźnie zdziwiony jeszcze raz na Amerykanina. Ochotnicze oddziały FEMA były znane nawet na starym kontynencie, głównie za sprawą telewizji. Oddał dokument:
- Życzę panu miłego pobytu.
Jego angielski był naprawdę niezły. Raven z grzeczności odezwał się w swoim kulawym francuskim:
- Dziękuję. Z chęcią zwiedzę najpiękniejszą stolicę.

Paryż; zagubiony

Wieża Eiffla zawaliła się pod wpływem jednego z trzęsień ziemi. Connor słabo ją pamiętał, w Paryżu był tylko raz i to lata temu, na obozie językowym. Stał skulony od deszczu, który przemoczył już doszczętnie kaptur jego bluzy. Odtwarzacz wbudowany w telefon płynnie zmienił piosenkę na następną. Uśmiechnął się słysząc soundtrack z anime, które oglądał jako nastolatek. Tekst leciał gdzieś obok niego, póki nie wyłapał jednego dobrze znanego zdania. Od dawna traktował ten kawałek jako sentyment, nie szukał w nim głębi. Może to był błąd? Chwilę stał nad ruinami Żelaznej Damy, niegdyś symbolu tego pięknego miasta. Teraz była to ogromna gruza stali i gruzu. Paskudna alegoria tego co się działo z światem. Krople deszczu rozbryzgiwały się po uderzeniu w ruinę. Uśmiechnął się pod kapturem, był to smutny uśmiech. Krople wody zamiast opadać zaczęły zbierać się przed nim, tworząc falująca kulę, która wchłaniała kolejne cząstki, rozrastała się. Nie rozglądał się czy ktoś widzi, muzyka nie pozwalała mu usłyszeć czy ktoś zareagował. Skończył z kręceniem się za własnym ogonem, ukrywaniem się. Jeśli świat ma się skończyć to on resztę życia przeżyje po swojemu. Bez strachu.

Kula wody opadła z dużą prędkością, rozbryzgała się. A Connor odszedł śpiewając cicho pod nosem:

In the white freeze
I never spoke of tears
Or opened up to anyone including myself

Siedziba DeElectris; jeden z wielu

Jeden z mężczyzn przypatrywał się wszystkiemu lekko marszcząc brwi. Był stosunkowo wysoki, chociaż nie bardzo wysoki, mierzył jakiś metr osiemdziesiąt. Co prawda wyglądał na niższego, lekko się garbił, może był to jego naturalny odruch a może kwestia przemoczonej czarnej kurtki i bluzy z kapturem? Do tego ubrany był w granatowe bojówki i wysokie buty do chodzenia po górach. Gdy puścili im prezentacje chyba jeszcze na początku coś rozumiał jednak po chwili pokręcił głową. Z kieszeni kurtki wyciągnął pomiętą paczkę marlboro i zapalniczkę zippo, nie pytając nikogo o pozwolenie zapalił. Gdy prezentacja się skończyła zaczął buszować wśród akt, podniósł jedne opisane jako “Connor Raven”.
- Przynajmniej nie nadają nam debilnych pseudonimów…

Connor poczuł czyjś ciepły oddech na ramieniu.
- A tam, pseudonimy dodają uroku. Trzeba tylko dobrać je do osoby. Jak dla Ciebie...

Aiden obszedł Connora. Rozkoszowanie się zapachem czyichś włosów musiało w końcu ustąpić prawdziwej przyjemności. W tym wypadku "prawdziwa przyjemność" oznaczała możliwość spojrzenia na Blacka, twarzą w twarz. Wysoki chłopaczek. Nie miał dwóch metrów, ale nie było mu do tego daleko. Krótkie włosy, postrzępione, potargane to do przodu, to do boku. Ich czarna barwa mocno kontrastowała z jasnymi niebieskimi oczami.

- ..."przystojny kociak"? "Diamentowy"? - spojrzał, bez skrępowania, w okolice krocza rozmówcy. Trzymał ten kontakt wzrokowy przez dwie-trzy sekundy. – Albo może "Facet, który poczęstuje papierosem"? - stał tak tylko, uśmiechał się. – Aiden, ale możesz mi mówić Diamentowy, jeśli nie chcesz skorzystać z tego kryptonimu. Do mnie też będzie pasować.

Black odszedł dwa kroki do tyłu i rozłożył szeroko ręce. Umięśnienie i tak byłoby widoczne, nawet gdyby nie podciągnął sobie właśnie koszulki.


Trzymając jej krawędź pomiędzy wargami, mrugnął tylko do Connora. W końcu koszulka wydostała się spod zębów i uległa sile grawitacji.

- Także tak jak mówiłem. Aiden. - wyciągnął dłoń – To jak się zapatrujemy na tego fajka?

Raven chwilę przypatrywał się Aidenowi. Widocznie takie zachowanie innego mężczyzny go zszokowało, minę miał ewidentnie głupią. Chwilę przypatrywał się wyciągniętej dłoni, chyba wahał się czy ją uścisnąć. W końcu jednak to zrobił.
- Connor.
Wyciągnął paczkę z kieszeni i podał blondynowi z ewidentnymi kompleksami na punkcie swojego umięśnienia. A może po prostu był nudystą?
- Wiesz…zrozumiałbym jakby, któraś z dziewczyn nazwała mnie “przystojnym kociakiem” a nie gdy inny facet tak mi się przedstawia. Pozostanę przy Aidenie.
Spojrzał po reszcie.
- Czyli wszyscy tu mamy jakieś… zdolności?

- W porządku - Black tylko zaśmiał się i zabrał papierosa – Możesz zostać przy Aidenie kocie, nie mam z tym problemu. Potem nad popracuję.
Położył się na ziemi i włożył papierosa do ust. Spojrzał jeszcze raz na Ravena.
- Wiesz Connor. Fiutem tego nie odpalę. - spojrzał poważnie, bez standardowego uśmieszku czy wyszczerzonych zębów – Czy może mam jednak próbować? Nie odpowiadaj. Wrodzona inteligencja mówi mi, że nie chciałbyś tego oglądać. Przynajmniej w tej chwili. I pierdol na razie resztę, rozmawiasz ze mną. - leżąc na ziemi podniósł obie ręce i pokazał środkowe palce całemu pomieszczeniu – To co jest w Tobie takiego specjalnego, mordeczko? Szczasz ogniem? Orgazm wielokrotny? Władasz piorunami?

Raven powstrzymał swoją standardową uwagę do osób, które paliły a nie miały ani ognia ani fajek. Wyciągnął z kieszeni zippo i rzucił ją blondynowi. Nie odpowiedział jednak wyraźnie czekając na reakcję reszty.

Gdy tylko papieros zaczął się tlić, a Aiden zaciągnął się po raz pierwszy, błogi uśmiech od razu pojawił się na jego twarzy.
- Dzięki kocie.
Odrzucił zapalniczkę do jej prawowitego właściciela. Wciąż leżąc na ziemi, odchylił głowę do tyłu. Coś ewidentnie przykuło jego uwagę. Pociągnął Connora za nogawkę.
- Ej, Connor - mówił scenicznym szeptem, który był słyszalny nawet i w najdalszych zakątkach Paryża. Jeszcze mocniej odchylił głowę, a oczy zwróciły się ku niskiej brunetce. Nie dało się nie zauważyć azjatyckich rysów twarzy. – Ciekawe czy azjatki mają też skośne cipy? - Wypuścił parę kółek z dymu, po czym uśmiechnął się obleśnie.

Connor z lekkim uśmiechem przypatrywał się reszcie, gdy Aiden pociągnął go za nogawkę spojrzał z wyraźną niechęcią, po jego słowach parsknął jednak śmiechem, który zaraz stłumił.
- Wybaczcie - zwrócił się do wszystkich.
Spojrzał na nudystę z zamiłowania.
- A nie jesteś na takie eksperymenty za młody Aiden?

Wspomniana przez Aidena dziewczyna nie zareagowała na zaczepkę, nawet nie podniosła wzroku. Może po prostu nie zrozumiała jego irlandzkiego akcentu? W bezruchu siedziała najwidoczniej nie chcąc nawiązywać z nikim kontaktu.

Tym razem to młody irlandzki gówniarz wybuchnął śmiechem.
- Proszę Cię. Chyba nie myślisz że ten posąg Dawida - poklepał się po brzuchu, cały czas patrząc Connorowi prosto w oczy, ten jednak sam zerwał kontakt. – wziął się znikąd? Wiesz jak ciężko trzeba było pracować? - zaczął ruszać biodrami. Góra, dół, góra, dół. Wolno. – To nie było lenistwo, mój drogi, to była ciężka praca. - ruchy zaczęły robić się coraz szybsze – Otóż to. Nic tak nie wyrabia ciała jak robienie innego ciała.
Ruch nagle ustał, a biodra zastygły w powietrzu.
- Tobie przydałoby się chyba troszkę muskulatury, nie kocie? Tym razem to ja Cię poczęstuję fajkiem jak już będzie po wszystkim.

- Dzięki, nie przepadam za fajkami innych mężczyzn. A gdybyś mniej próbował brylować swoim pseudo ego a więcej uważał na biologii to byś wiedział, które mięśnie, jak się wyrabiają i do jakiego stopnia.
Głos Connora stał się zimny. Może nie był to głos Clinta Eastwooda ale Raven wiedział jak okazać tonacją emocje.

- Na pewno nie przepadasz? A jeśli dostałbyś ją w eleganckiej papierośnicy? - Aiden wyciągnął nieco bokserki ze spodni – No ale dobra. Jak mówiłem, popracuję jeszcze nad Tobą. A co do mięśni... - papieros się skończył. Nie pozostało nic innego jak go zgasić. Przyłożył żarzącego się jeszcze peta do wyciągniętej gumki od bokserek. Najpierw delikatny swąd spalanej bawełny, a potem smród skwierczącej skóry. Jęknął boleśnie, głośno. – ...to nieważne skąd się wzięły, ważne że są.

Connor spojrzał na niego z wyraźnym niesmakiem, nie odezwał się jednak.*

Garet spoglądał na umięśnionego chłopaka. Mógł mu pozazdrościć muskulatury, ale sam sposób bycia wydawał mu się odrzucający. Skorzystał z okazji i podszedł do Connora.
- Garet Donovan- powiedział spokojnie z brytyjskim akcentem i wyciągnął dłoń w geście powitania.

Raven uścisnął jego dłoń.
- Connor Raven.
Miał zdecydowany uścisk dłoni ale nie siłował się z Garetem. Wyciągnął z kieszeni następnego fajka. Za to dłoń Gareta sprawiała wrażenie nigdy nie skalanej jakąkolwiek pracą. Choć uścisk był zdecydowany to daleko było mu do uścisku kojarzonego z silnymi mężczyznami.
- Dobra, ktoś musi zacząć zanim Omega przyjdzie. Podejrzewam, że wszyscy mieliście od dziecka te dziwne sny. Ciemność, wróble czasem przeradzające się w dziwne twarze. I słowa, między innymi Teeraformacja. Pewnie również wszyscy czujecie te dziwne… - chwilę szukał słowa. – Uczucie. Jakbyśmy się wcześniej znali. I pewnie wszyscy mamy pewne zdolności. - chyba czuł się lekko nieswojo mówiąc. – Wybaczcie.
Skinął wszystkim głową w przepraszającym geście po czym splunął. Plwocina jednak zamarła w powietrzu a potem grzecznie odpłynęła w kąt i tam zawisła.
- Żebyście się ośmielili. Stąd ten pokaz. Potrafię kontrolować płyny.
Jego ślina zrobiła krótki ruch góra dół.
- Wy też jesteście tacy, prawda?

Aiden obserwował ze skupieniem krótki pokaz Connora.
- Bo ja wiem. - charchnął, po czym splunął na podłogę – Ja tak chyba nie umiem.

Garet skinął głową.
- Też tacy jesteśmy.
Spojrzał w stronę unoszącej się w powietrzu kropli śliny, a ta po chwili spadła na podłogę krusząc się na maleńkie odłamki lodu. Później spojrzał na ślinę pod nogami Aidana. Ta powoli zmieniła się w oszronioną... plamę. Garet wzruszył ramionami.
- Cóż, dzieła sztuki z tego nie będzie.

Connor uśmiechnął się do Gareta, odezwał się jednak do Aidena na chwilę przenosząc na niego wzrok.
- A Ty co? Potrafisz szczać ogniem? A może przechwalać niczym sam Tormund?

- Jedno i drugie. Na razie nie chce mi się lać, ale potem z chęcią też dam Ci mał... - Aiden zawahał się – ..duży pokaz.
Mrugnął do Connora, po czym podniósł się wreszcie z podłogi.
- Cóż, raz że jestem przystojnym skurwysynem. - szybko spojrzał po zebranych – A już na pewno najbardziej wśród tutaj obecnych. Dwa, że lubię burdy w barach, a z pewnych względów jestem w nich - odwrócił się i z całej siły uderzył w ścianę. Nie cofnął ręki, została tam gdzie była. W głębokim wgnieceniu w murze, który momentalnie pokrył się pęknięciami. – zajebisty. A po trzecie, to że moja palcówa... - mówiąc to odsunął się nieco w bok, by nie zasłaniać własnej dłoni. Skóra przybierała kolor dopiero co zniszczonej ściany, a sama zdawała się być coraz to bardziej zbita, coraz twardsza. W końcu, od palców aż do łokcia, budziła zrozumiałe skojarzenia z rozbity murem. Zachowała ludzką formę, ale nie dało się zignorować podobieństw. Wyciągnął tę hybrydę cegły i ludzkiej ręki, wierzchem do dołu. Wszystkie palce były wyprostowane, poza serdecznym i środkowym, którymi jednocześnie pomachał – ... mogłaby zabić kobietę.

Młody blondyn, który do tej pory trzymał się na uboczu, wychynął zza pleców Connora, żeby przyjrzeć się osobie, która robiła najwięcej harmidru. Gdy spojrzenie jego i Aidena zetknęły się chłopak uniósł wymownie brwi, a jego usta zadrżały, ni to ze śmiechu, ni to ze złości. Nakryty na podglądaniu zastygł w tej zdziwionej pozycji i czekał na rozwój sytuacji.

- Co młody, zakochałeś się? - skamieniałą ręką wskazał na rozczochranego blondasa - Tylko nie uciekaj mi teraz wzrokiem, oczy tutaj - dwoma palcami wskazał na swoją twarz - albo tutaj. – Tym razem wskazał na swój brzuch. Na dolne rejony brzucha. Tak dolne, że już praktycznie przestające nim być.

Connor spojrzał na dzieciaka. Dobre dziesięć lat młodszego od niego. Wyraźnie skrzywił się na uwagę Aidena i stanął między nimi, spojrzał w oczy dla kameleona, wzrok miał stanowczy.
- Zostaw dzieciaka w spokoju. Jeśli chcesz powymachiwać fujarą to są od tego odpowiednie kluby. Kluby z ludźmi o podobnych upodobaniach i pełnoletnimi. Sfałszuj prawko to może tam wejdziesz.

- Kocie, dopiero co rozjebałem ścianę, do tego nawet nie starając się za bardzo. Naprawdę chcesz żebym i Tobą się zajął? Co zrobisz? Polejesz mnie krwią z Twojego rozbitego pyska? Ochlapiesz łezkami? - Aiden zrobił smutną minę i potarł sobie oczy, przypominając beczącego niemowlaka. Zdjął płaszcz i rzucił go na ziemię. – Dzieciak to dzieciak. Skąd wiesz, może jest gorszy ode mnie? Nie każdy tutaj jest nudziarzem, Connor. Legendarny Omega najwyraźniej Cię potrzebuje. Ciekawe czy z połamanymi kulasami będziesz mu równie potrzebny?

Uśmiechał się, zagryzając dolną wargę. Rozszerzone źrenice i płytkie oddechy, połączone z wyzywającym spojrzeniem, jasno dawały do zrozumienia, że właśnie znalazł się w swoim żywiole. Bijące od niego podniecenie i ekscytacja były wręcz namacalne.

- Nie bój się piękny. Nie gwałcę dzieciarni. Ale jeśli mi nie wierzysz, to dalej. Po chrześcijańsku nadstawię policzek, a Ty pokażesz czy naprawdę potrafisz coś zrobić.

Raven nie przejął się groźbami. Aiden już wcześniej pokazał, że jest nadpobudliwy i silny. Pewnie nawykły do rozwiązywania wszystkiego siłowo. Connor odezwał się spokojnym głosem.
- Krew, mocz, kwasy żołądkowe… To wszystko płyny. Jeśli nie jesteś nadludzko szybki nim wyprowadzisz cios wycofam krew z twojej ręki. Bezwład. Potem z stóp, nie utrzymasz równowagi. W tym momencie już żyły ci napęcznieją, nie pozwolę jednak aby się rozsadziły, przywrócę krążenie w rękach, będziesz mógł się czołgać, zbyt jednak wolno by do mnie podejść. Fiut staje bo serce kieruje do niego krew, ja ją wypompuje. Po około pół godziny, dla pewności poczekam dłużej, zacznie obumierać. Będziesz stał, a właściwie leżał przed problemem, amputacja czy śmierć. To jak Aiden, jesteś gotów zaryzykować w burdzie swojego cennego członka o którym tak uwielbiasz mówić?

Irlandczyk tylko zamknął oczy i zaśmiał się cicho.
- W porządku Connor. Fiut stojący przez trzydzieści minut to akurat dla mnie nic nowego, a to całe Twoje pierdolenie o czołganiu się i obumieraniu przerobiłem już co najmniej kilkadziesiąt razy w tych wszystkich klubach, o których mówiłeś. Także kocie - otworzył oczy i zaczął biec w stronę Connora, z zaciśniętymi pięściami – pokaż mi swoje pazurki.

Raven stał ewidentnie czekając, jakby chciał nastawić policzek. Wiedział, że w starciu siłowym z tamtym nie miał szans, na szczęście FEMA opłaciła mu solidny kurs samoobrony, pamiętał maksymę często powtarzaną przez instruktora, starego operatora Delty: “można wykorzystać siłę przeciwnika przeciwko niemu”. Jeżeli Aiden wyprowadziłby uderzenie Connor miał zamiar uniknąć ciosu i założyć mu dźwignię a jeżeli ten spróbuje go staranować odskoczyć i kopnąć pod kolano. Niech fizyka załatwi sprawę a Aiden zmaga się z nim a swoją własną siłą.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline