Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-07-2015, 22:31   #12
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Złe sny ostatnio często ją nawiedzały. Właściwie nie było tygodnia bez przynajmniej jednej niespokojnej nocy. Czasem w snach widziała bezkształtne cienie, a jedynym wyraźnym wspomnieniem po przebudzeniu było uczucie osaczenia. Czasem, jak dziś, do odczuć dochodziły obrazy tak wyraźne, że sen stawał się trudny do rozróżnienia z rzeczywistością. To jednak nie było takie złe. Najgorsze były te mary, co do których wiedziała z całą pewnością, że śni, a jednak nie mogła się przebudzić, choć bardzo chciała, bowiem wizje te były koszmarne, wypełnione makabrycznymi scenami z przeszłości, tej prawdziwej, na jawie. Pewne ukojenie przynosiły ziołowe herbatki matki, choć i one z czasem przestawały działać, zupełnie jak narkotyk.

Choć brzask rozwiewał nocne strachy, one tkwiły w niej, wryte głęboko gdzieś pod czaszką. Natłok codziennych obowiązków nie pozwalał jednak ich rozpamiętywać. Również tego poranka nie miała na to czasu. Ava była już dużą dziewczynką i sama potrafiła się przygotować na wycieczkę, jednak April miała własne sprawy na głowie.

Na szczęście tym razem po nocnym szaleństwie nie dokuczał jej kac. Nie mogła jednak być tego pewna w stosunku do Hannah. Pani Richmond opuściła bowiem Cougar Bar przewieszona przez ramię swego męża niczym worek cementu. Sama bowiem nie była w stanie dojść do samochodu: nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a chodnik uparł się, by ją przytulić.

Cytat:
Jak tam, Tygrysico, po naszych nocnych łowach?

SMS poszybował w eter, tymczasem jego autorka dokończyła poranną kawę. Przed wyprawą do biblioteki postanowiła jeszcze zasięgnąć u matki informacji na temat kamiennych kręgów. Aida mieszkała w tej okolicy całe życie, a wcześniej jej matka i babcia, a pewnie i prababcia. Znała okolicę jak własną kieszeń. Jeśli jakieś zagrożenie nie z tego świata czaiło się w tych pradawnych konstrukcjach, to właśnie jej matka powinna to wiedzieć, czuć.

Niestety, odpowiedź matki nie usatysfakcjonowała April. Pani Franklin pokusiła się jedynie o zdawkowe wyjaśnienia. Kręgi były miejscami mocy. Mocy, która łatwo może się wymknąć spod kontroli, i której tak naprawdę nie ma potrzeby wykorzystywać. Według niej najlepiej było zostawić to miejsce w spokoju, pozwolić mu zarastać.


Miejska biblioteka w Wiscasset niewiele się zmieniła przez ostatnich dwadzieścia lat. Te same regały z orzechowego drewna, te same grafiki na ścianach, ta sama wykładzina na podłodze. Nawet bibliotekarka była ta sama. Co prawda czas przyprószył jej dawniej słomkowe loki siwizną, ale oczy błękitne jak woda w zatoce Pottle Cove wciąż patrzyły na świat uważnie, zza okularów o grubych, rogowych oprawkach.


April zawsze lubiła biblioteki - labirynty regałów, ciszę i zakurzone tomiszcza. Już jako dziecko odwiedzała ów przybytek regularnie, najpierw razem z ojcem, naczelnym bibliofilem hrabstwa, później sama. W szkole średniej jej zapał do lektur nieco przygasł, by rozbłysnąć z nową siłą w okresie studiów. Obecnie Susan Watson raczej rzadko miała okazję gościć ją w swoich progach. Henry Franklin pozostawił po sobie pokaźny zbiór książek, który jego córka od czasu powrotu do rodzinnego gniazda namiętnie pochłaniała. Oczywiście jedynie w tych rzadkich momentach, kiedy akurat miała na to czas. Miało minąć jeszcze sporo czasu, nim domowe zasoby się wyczerpią.

Może właśnie ze względu na ową długą absencję April została przez gospodynię szczególnie ugoszczona. Susan zawsze życzliwie odnosiła się do córki swych przyjaciół, potem także do ich wnuczki. Z dzieciństwa pani Blackburn zapamiętała ją jako przemiłą kobietę, zawsze mającą na podorędziu jakieś smakołyki dla dzieci. Również pod tym względem bibliotekarka niewiele się zmieniła. Do herbaty, którą poczęstowała gościa, szybko dołączyły rogaliki z marmoladą domowej roboty. Takie same, jakie April w dzieciństwie pałaszowała ze smakiem. Nawet marmolada miała dokładnie ten sam smak, co kiedyś.


Wreszcie przyszedł czas na lekturę. Niestety biblioteka, obok matki, okazała się kolejnym ślepym zaułkiem. Tak naprawdę po kilku godzinach zagłębiania się w opasłe tomiszcza, kobieta wiedziała dokładnie tyle samo, co przedtem. Tajemnicze kręgi były przez Indian uważane za miejsce przeklęte. Pewnie nie bez powodu. Matka nazywała to trudną do kontroli Mocą, Indianie - manitou Obcej Ziemi. Obie strony pewnie po części miały rację. April nie dawało spokoju przewijające się w tekstach pojęcie Obcej Ziemi, które nie doczekało się objaśnienia. To znaczy indiańscy szamani zdawali się doskonale wiedzieć, o czym mówią, ale ich wyjaśniania umykały ciasnym, naukowym umysłom Zachodu.

Obca Ziemia, miejsce jednocześnie tu i nie tu. Cóż, panowie antropologowie widać mieli słabe doświadczenie w wycieczkach do, jak to April - wzorem Charlesa Dodgsona - lubiła w myślach nazywać, świata po drugiej stronie lustra. Żyli nie wiedząc tego, że wygłodniały wilk, czy niedźwiedź nie jest najgorszym, co może człowieka spotkać nocą w ciemnym lesie. Pani Blackburn już dawno została wyrwana z błogiego stanu nieświadomości.

Zebrawszy zaledwie strzępy informacji, kobieta miała już pewną teorię na temat tego, co mogły kryć kamienne kręgi. Obstawiała jakiś rodzaj portalu, wrót łączących ten i tamten świat. Wydawać by się mogło, że to pojęcia rodem z powieści fantasy, a jednak pani detektyw doskonale wiedziała, że takie drzwi istnieją. Ba! Nie raz z pomocą swych niezwykłych zdolności zaglądała przez efemeryczną dziurkę od klucza, by podejrzeć istoty zamieszkujące świat obok. Kilka razy odważyła się nawet nacisnąć klamkę i przejść na drugą stronę. Nie wspominała jednak tych wycieczek zbyt dobrze. Tamten świat zamieszkiwało wiele stworzeń… mitycznych, niekiedy pięknych, przeważnie zaś strasznych i niebezpiecznych. Nierozważnie było zapuszczać się tam samemu, tym bardziej, że o ile wejście tam było stosunkowo łatwe, o tyle powrót stanowił zwykle problem.

Oczywiście zawsze istniała szansa, że nos byłej pani detektyw zawiódł ją i kręgi są czymś zupełnie innym. Oczywiście istniał sposób, by się o tym przekonać. Równie prosty jak bezpieczny. Czyli wcale, gwoli ścisłości. Jej rozważania na ten temat przerwało pytanie.

- Co czytasz? - gdy zabrzmiało, jej ciałem wstrząsnął dreszcze. Trudno powiedzieć, czy była to wina zaskoczenia, czy przyjemnego tembru głosu Seana. - Nie sądziłem, że spotkam cię akurat tutaj.
- A widzisz, czasem wymieniam widły na książkę - zakpiła kobieta. - W tej chwili mam na celowniku to - rzuciła po chwili, zamykając książkę, by mógł się przyjrzeć okładce.


- Jakieś plany na lato?- zapytał zaciekawiony mężczyzna biorąc wolumin do ręki. - Zamierzasz z Avą udać się śladami tutejszych Indian? Będzie ciężko, bo w okolicy Wiscasset nigdy się nie zapuszczali. Z tego, co wiem…
Spojrzał wprost w oczy April dodając z ironicznym uśmiechem. - Będę szczery… do takiej książki mi nie pasujesz, ani do wideł… Bardziej do plecaka ze stelażem. Z tego co pamiętam, zawsze była z ciebie zwolenniczka aktywnego wypoczynku.
- Dobrze, że chociaż do plecaka pasuję, a nie na przykład do garów i prania - zakpiła po raz kolejny. Odkryła niedawno, że lubi kpić w obecności Sean’a.
- Do bycia cichą żoną i kurą domową, to ty nie masz… odpowiedniego temperamentu. Choć to akurat jest twoją zaletą. - Sean przesunął spojrzeniem po sylwetce April. - Ognisty charakterek świetnie sprawdza się w... - uśmiechnął się wesoło. - ...domyślasz się w jakich sytuacjach.

Sięgnął po kolejną pozycję, wśród książek rozłożonych na stoliku. - Dokształcasz się, by znaleźć robotę w muzeum? To nie są książki podróżnicze, tylko naukowe opracowania.
- Możesz być pewien, że Tam się mój ognisty charakterek sprawdza. Żałuj, że nie dane ci było nigdy tego sprawdzić. - zaśmiała się. - Zainteresował mnie temat, to się dokształcam. Nie ma w tym ukrytej chęci wygryzienia ze stanowiska Constantine’a - dodała po chwili.

Sean przybliżył twarz ku April, bardzo blisko… spoglądał w jej oczy z bezczelnym uśmieszkiem. Czuła jego oddech na swoim obliczu. - Ależ żałuję… za każdym razem... pamiętam przecież twe gorące pocałunki.

Cmoknął ją w czubek nosa i odsunął się. Ona też pamiętała jego usta. Przyjemnie miękkie i ciepłe, dokładnie takie jak teraz. - A szkoda. Nasz drogi kustosz jakoś nie jest zainteresowany rozwojem placówki, a ty byś nieźle wyglądała w eleganckiej spódniczce i marynarce.
- Problem polega na tym, że ja nienawidzę korpo-uniformów - wyznała kobieta wzdychając. - A ogrodniczki, albo przedarte dżinsy mogłyby nie licować z powagą urzędu.
- Doprawdy?- Sean schylił się, by zajrzeć pod stół. Po czym znów uniósł głowę dodając.- Z tego, co pamiętałem, miałaś śliczne nogi. Żal je ukrywać… widywałem je tylko, gdy miałaś strój kąpielowy na sobie. Więc planujesz jeszcze jakieś kąpiele tego lata?

Jego bezczelność była nawet zabawna. To także doskonale pamiętała z młodości. Był czas, gdy powodował tym u niej szybsze bicie serca. A teraz… a teraz przyjemnie łechtał jej próżność i wywołał na twarzy mimowolny uśmieszek. Nim zdążyła odpowiedzieć, charakterystyczny dźwięk oznajmił nadejście sms’a. April machinalnie sięgnęła po telefon. Zgodnie z jej przewidywaniami, Hannah zdecydowanie gorzej zniosła wczorajszą eskapadę. Wskazywało na to kilkugodzinne opóźnienie, z jakim nadeszła odpowiedź, jak i sama jej treść:

Cytat:
Głowa mi pęka, ale dzięki Bogu wynaleziono już Paracetamol
- Coś ważnego?- zapytał zaciekawiony Sean, jednak nie próbując podejrzeć treści. Pytał z wyraźnym zainteresowaniem ukrytym pod żartobliwą treścią.-A może… już nowa zielarka ma tajemniczego wielbiciela?
- Pewnie, że ma. Nie ty jeden nie możesz zapomnieć moich boskich nóg. - odparła z szelmowskim uśmiechem. - A ty co tutaj robisz? Synek stęsknił się za mamusią? - zagadnęła zmieniając temat.
- Poniekąd… Wpadam do niej przed pracą, by pomóc jej w bibliotece. Choć bardziej dotrzymuję towarzystwa.- wzruszył ramionami i wskazał palcem pierś April dodając żartobliwie-oskarżycielskim tonem.-Pokutuję za te wszystkie nasze wspólne wyprawy, gdy ginęliśmy na kilka dni w leśnej głuszy. Nie wiem jak Aida je znosiła, ale moja mama kiepsko. Myślę, że w ramach tej pokuty, ciebie powinienem porwać do lasu.
- Sam jestem sobie winien - zaśmiała się. - Pragnę przypomnieć, że większość tych wypraw to nie był mój pomysł. A że się dawałam namawiać... widać miałeś dar przekonywania.
-Ale jakoś nie przekonałem cię do czegoś więcej niż całowania.- westchnął smętnie Sean i teatralnie załamał dłonie -Nawet biustu nie pokazałaś, mimo że specjalnie wybrałem takie spróchniałe drzewo, które musiało się pod tobą załamać, gdy przeprawialiśmy się po nim przez strumień. Tyle planowania… i nic… nawet całkiem mokra wolałaś siedzieć przy ognisku w ubraniu. - Zaśmiał się na wspomnienie tego podstępu, który do dziś April uważała za czysty przypadek.
- To co cię zainteresowało tak bardzo, że studiujesz te wszystkie książki dotyczące lokalnych plemion? - zapytał próbując zmienić temat.
- Rozmawiałam ostatnio z Constantinem na ten temat i jakoś złapałam bakcyla - odpowiedź nawet nie tak bardzo mijała się z prawdą. Pani Blackburn jakoś nie miała ochoty wdawać się w szczegóły i dzielić swoimi podejrzeniami na temat kamiennych kręgów w lesie.
- Tak. Słyszałem o jego wyprawach do lasu i tajemnicach.- zamyślił się Sean splatając dłonie razem.-Ale zawsze sądziłem, że to jego metoda podrywu. Patrzcie na mnie… badam tajemnice i mam sekrety. To takie ekscytujące.

Przybliżył się znów do twarzy April przyglądając się jej bacznie.-Może powinienem uczynić podobnie? Wspomnieć o sekrecie, który mam… spoglądając jej w oczy, coraz bliżej i bliżej, aż nie spodziewa się, kiedy znów poczuje smak moich… ust.
Znów czuła jego ciepły oddech, przynoszący przyjemny dreszczyk wzdłuż kręgosłupa.
- Uważasz, że to dobra metoda na podryw?- zapytał z uśmiechem spoglądając w oczy April zdecydowanie zbyt blisko, by nie czerwieniła się lekko na twarzy. I co gorsza jej wzrok mógł tylko uciekać na boki, na muskularne ramiona mężczyzny i jego tors. W tej chwili bowiem Sean zajmował całe jej pole widzenia.

- To zależy, kogo chcesz poderwać. Myślę, że na studentki może to działać. - odparła dzielnie znosząc jego spojrzenie. Ba! Sama również odrobinę się przysunęła. Niech sobie pan strażnik leśny nie myśli, że zdoła ją onieśmielić.
-Jestem trochę za stateczny, by uganiać się za studentkami. Zresztą…- nadal spoglądając w oczy April, Sean mruknął.-... nie chcę robić Mattowi konkurencji. Wolałbym coś bardziej wymagającego, coś bardziej doświadczonego i dzikiego w swej ognistej naturze.

Czubkiem języka delikatnie musnął górną wargę April.-A ty? Chyba nie zamierzasz poświęcić się ogrodnictwu i czytaniu rozpraw naukowych. Na obie te czynności, jeszcze masz czas.
- Obawiam się, że bardziej wymagającej zwierzynie nie zaimponujesz prowokacjami na oczach swej matki - rzuciła chłodno chcąc zgasić jego zapał. - Chociaż słyszałam, że Laura O’Calmour wróciła do miasta. Może z nią spróbuj, ona zawsze lubiła szokować.
- A ja myślałem, że właśnie takie ryzyko… podbija serca.- Uśmiechnął się pocierając podbródek, po czym wzruszył ramionami.-Tak. Wiem o Laurze. Nadal próbuje się kreować na kogoś, kim matki straszą swoje córki, a do kogo synowie wzdychają w tajemnicy przed ojcami. Ale troszkę jej to nie wychodzi ostatnio. Zresztą… trudno powiedzieć, czy Laura rzeczywiście nawróciła się na mężczyzn, czy może to jej małżeństwo to tylko szopka.
- Co, czyżby dalej nie dała się skusić na twoje wdzięki? - zakpiła April, a kpina owa sprawiła jej prawdziwą radość. Pamiętała z młodości, że Sean testował orientację seksualną Laury. Niestety panna O’Calmour wówczas twardo trzymała się swojej homoseksualności i dołączyła do zaszczytnego, choć nielicznego grona dziewcząt, które oparły się czarowi Watsona Juniora.

- Trudno powiedzieć… wysyła sprzeczne sygnały. Jak kotka bawiąca się żywym posiłkiem. Poza tym… mimo wszystko ma męża, a plotki jakie zapewne sama o sobie rozsiewa, mogą być równie prawdziwe, co fałszywe. Matt mógłby wiedzieć coś więcej. Są na przyjacielskiej stopie. - odparł spokojnie Sean ignorując ukryty przytyk .- Poza tym… Nie ma w sobie aż tyle czaru. A skoro już o niej wspominamy, to nie boisz się, że wpadnie i do twego sklepiku? Z tego co pamiętam, ty byłaś jej celem przez jakiś czas. Nieuchwytnym celem.
- Nie boję się. Nawet jeśli jej uczucia względem mnie się nie zmieniły, to moje względem niej również pozostały bez zmian.
- Cóż… Ludzie się zmieniają.- uśmiechnął się Sean i wzruszył ramionami.-Laura też się zmieniła. A ty? Czujesz, że pozostałaś taka sama, jak byłaś w czasie, gdy całowaliśmy się w tajemnicy przed moją matką, czy zmieniłaś się ?
- Pewne rzeczy się zmieniają, a inne nie - odparła sentencjonalnie. - Słyszałam, że ostatnio mieliście jakieś problemy z niedźwiedziami - zmieniła temat mając dość dwuznacznych pogaduszek. Poza tym, skoro już Los zesłał jej spotkanie z Seanem to należało skorzystać z okazji i wypytać go o to, co ją interesowało.

To zdanie go uderzyło niemal fizycznie… uśmiech i spokój Seana pękły jak bańska mydlana. Wyraźnie zmarkotniał.- Z niedźwiedziami… tak… właśnie. Z niedźwiedziami. Cóż… Co jakiś czas zdarzają się takie problemy, niestety. I nic na to nie możemy poradzić. Poza wywieszaniem większej ilości tabliczek z zakazem wstępu do lasów. Do części z nich przynajmniej.

Usiadł odsuwając twarz od jej i starając się wesoło uśmiechnąć dodał.- Ale myślę, że… ty i twoja córka jesteście całkowicie bezpieczne. Wiesz, że nie powinnaś się zapuszczać głęboko w puszczę. Znasz okoliczne lasy.
- Świat jest pełen głupich ludzi. Z punktu widzenia ewolucji powinniśmy się cieszyć - tym razem ironia ustąpiła miejsca cynizmowi.

Widząc niekłamany smutek w oczach mężczyzny, April powstrzymała się od uśmiechu. Watson mógł sobie udawać prawdziwego macho, samca alfa, który żadnej nie przepuści. Może nawet kiedyś faktycznie taki był. Teraz jednak bliżej niż do wilka było mu do pasterza. Troszczył się o przyrodę, której miał strzec i o ludzi, którym ona miała służyć. Nawet jeśli ci ostatni w swej naturze byli bezbrzeżnie głupi. Pani Blackburn nie spodziewała się jednak aż takiej reakcji. Wyraźnie widziała, że mężczyzna nie che ciągnąć tego tematu. Drążenie nie miało sensu.

- To prawda.- Sean uśmiechnął się nieco i westchnął.-Trochę zepsułem to spotkanie tymi przestrogami, prawda? My… nie przejmowaliśmy się ostrzeżeniami w czasach naszej szalonej młodości.

Wstał powoli i dodał zerkając z góry na April, a być może również na jej dekolt -Wiesz… Jakby ci się nudziło wieczorami czytanie książek, to ja polecam wpaść do starego Palmera na piwo. Jego bar to nadal szowinistyczna śmierdząca papierosami nora, ale piwo… nadal warzone wedle starej receptury i nadal lepsze od wszelkich kolorowych drinków jakie się pija w wielkim mieście. O ile… dasz radę wytrzymać ze mną. I nie boisz się hazardu.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że to zaproszenie na randkę - zaśmiała się splatając ręce na piersiach. Trudno powiedzieć, czy w geście obronnym, jak wmawiali światu trenerzy personalni, czy po to, by miał lepszy widok.
-Oj tam… randkę... na całą serię randek. - odparł ze śmiechem Sean wzruszając ramionami.- Bywam tam codziennie po pracy około ósmej wieczorem, więc… sama wybierz którego dnia ci by pasowało wpaść. Ja zawsze będę. I piwo też.

Po tych słowach oddalił się zostawiając panią ex-detektyw samą z książkami i natłokiem myśli. Myśli bynajmniej nie o wierzeniach tubylczych ludów Ameryki Północnej. Sean był… częścią jej przeszłości. Przeszłości dość burzliwej, w czym mężczyzna miał spory udział. Na początku go nie znosiła. Potem jej imponował. Oczywiście w ten niechlubny, idiotyczny sposób, na jaki niegrzeczni chłopcy imponują grzecznym dziewczynkom. Oczywiście przejawy owego imponowania były spektakularne, ku udręce matek obojga. Kilkudniowa ucieczka do lasu była tylko jedną z wielu głupot, jakich się wspólnie dopuścili. O dziwo wśród owych głupot nie było niczego więcej poza macankami na tyłach furgonetki jego ojca. April sama się sobie nie mogła nadziwić, jakim cudem oparła się jego urokowi. Może jednak nie była aż tak głupią nastolatką? A może pod płaszczykiem buty i młodzieńczego buntu kryło się w niej małe, przestraszone dziecko? Jakie by tego nie były powody, fakt pozostawał faktem. April należała do tego samego, chlubnego grona, co Laura: twierdz, których bram czar i pewność siebie Watsona Jr. nie były w stanie wywarzyć.

Mijały lata. Założyli rodziny, doczekali się dzieci, a potem ich rodziny się rozpadły. Mąż April zginął na służbie, Seana się rozwiódł, a jego była żona wyprowadziła się z dziećmi do Montrealu. Bagaż doświadczeń zmienił ich oboje. On nie był już tym samym krąbrnym, beztroskim chłopakiem. Ona przestała upatrywać w rodzinie wrogów, a w rodzinnej miejscowości więzienia. Zmienili się oboje, a jednak w dalszym ciągu jego spojrzenie wywoływało u niej to dziwne uczucie gdzieś w środku.

Mimo upływu lat pod paroma względami Sean Junior się jednak nie zmienił. Dalej był diabelnie przystojny, dalej miał tego świadomości i owa świadomość dalej powodowała u niego graniczącą z bezczelnością pewność siebie. A ją dalej to denerwowało.


Poetic Corner aspirowało do miana romantycznego gniazdka dla zakochanych. April nie mogła się oprzeć wrażeniu, że dokonany przez Rossa wybór miejsca ich spotkania nie był przypadkowy. Na szczęście o tej porze dnia lokal świecił pustkami. Gdy pani Blackburn pojawiła się, w środku był tylko właściciel, dwie staruszki no i Edward. Mamo, jak on się cholernie dobrze prezentował w garniturze!

Miejsce, w którym się znajdowali,a także strój, jaki przywdział na tę okazję, wskazywały, że dla niego ich spotkanie nie było tylko przyjacielskim wypadem na kawę. Jego elegancka biała koszula i dobrze skrojona marynarka uroczo kontrastowały z podkoszulkiem i dżinsami, które miała na sobie ona. No cóż, może - kiedy zamiast do swojego mieszkania zaprosił ją do kawiarni, TEJ kawiarni - powinna była się domyślić, że to randka. Teraz jednak nie było już odwrotu, musiała grać takimi kartami, jakie dostała.

Ed najwyraźniej zupełnie nie zwrócił uwagi na różnice w charakterze ich stroju. Może po prostu jak typowy facet postrzegał kobiecy ubiór w sposób binarny: kobieta była albo naga, albo ubrana, a to, jak była ubrana nie miało już znaczenia. Może April niepotrzebnie zaprzątała sobie głowę typowo babskimi problemami.

Gdy podeszła, Ross wstał, by pomóc jej usiąść. Wybrał stolik w rogu sali, z dala od ciekawskich spojrzeń gości i przechodniów. Może nie chciał, by dostrzegły ich niepowołane oczy. A może pragnął wykorzystać panujący w tym miejscu półmrok, by nadać ich spotkaniu nieco intymnego charakteru. April nie potrafiła rozstrzygnąć tej kwestii. Za to znów złapała się na tym, że ma typowo babskie dylematy.


Niebawem aromatyczna kawa i apetycznie wyglądające ciasto stanęło przed nimi na zdobionym mozaiką blacie. Edward nie spuszczał z niej wzroku. Pod spojrzeniem jego orzechowych oczu zapłonęły jej policzki, kolejny raz już dzisiaj. Co się z nią działo, że zaczynała, wzorem dziewicy, rumienić się pod spojrzeniem mężczyzn?

Nie była już dziewicą i to od dawna. Na studiach miała kilku chłopaków, potem wyszła za mąż, a potem… owdowiała. I chociaż cząstka niej umarła razem z Dereckiem, to jednak jej ciało dalej żyło i dalej miało swoje potrzeby. Co prawda ostatnimi czasy akurat tę potrzebę pani Blackburn zaspokajała raczej rzadko. Prawdę powiedziawszy nie mogła sobie przypomnieć, kiedy robiła to po raz ostatni, w związku z czym Hannah czasem nabijała się z niej, że pewnie zdążyła zarosnąć pajęczyną.

Przy kawie Edward był zdecydowanie bardziej swobodny, niż podczas ich poprzednich spotkań. Teraz, gdy alkohol nie wyciągał zbyt wiele na wierzch, nie pojawiały się krępujące uwagi i pytania. Ross zachwalał lokalne atrakcje, które powstały już po jej wyjeździe w nadziei, że kobieta skusi się na ich zobaczenie, oczywiście w jego towarzystwie. Opowiadał też o swych ostatnich akcjach ratowniczych wyraźnie starając się jej zaimponować. Wspominał też o szeregu pogadanek i lekcji poglądowych, jakie jego komenda prowadziła na wiosnę w przedszkolach i podstawówkach w całym hrabstwie. Dzieciaki podobno były zachwycone. Nic dziwnego, że rozpierała go duma. W końcu jako komendant pełnił rolę organizatora, nadzorcy, a nawet pomysłodawcy całego przedsięwzięcia.

April niestety nie mogła się odwdzięczyć równie barwnymi historiami z obecnej pracy. Pielenie ogródka i stanie za ladą nie obfitowało w ciekawe historie. Z kolei te z jej opowiastek, które były naprawdę zajmujące, pochodziły z dawno i bezpowrotnie minionych czasów. Nie lubiła ich rozpamiętywać. Zwłaszcza nie lubiła wspominać swej ostatniej akcji - tej, która tak naprawdę zakończyła jej karierę jako prywatnego detektywa. Zresztą jej rozmówca i tak by w nią nie uwierzył. Bo kto normalny dałby wiarę opowieści z demonem w roli głównej?

W związku z powyższym pani Blackburn niewiele mówiła, za to chętnie słuchała. Może nie zbyt uważnie, gdyż zajęta była obserwacją towarzyszącego jej mężczyzny, lecz wystarczająco, by nie tracić wątku. Z jej obserwacji wypływało kilka wniosków. Pierwszy, najbardziej oczywisty był taki, że Edward nie był już chłopcem. Choć już wielokrotnie to powtarzała, ta myśl wciąż była dla niej na swój sposób zaskakująca.

Ross nie był już chłopcem, lecz mężczyzną. Silnym, niezależnym i - mimo upływu tylu lat - wciąż żywo nią zainteresowanym. Tak, bez wątpienia jego uczucia względem niej się nie zmieniły. Chociaż nie do końca. Dawniej była to tylko szczeniacka miłostka, zauroczenie nastolatka młodą kobietą, jaką się wtedy stawała. Teraz dawne ślepe zapatrzenie zostawiło po sobie tylko blady ślad. Nie zniknęło zupełnie, lecz straciło wiele z dawnej siły. Już nie byłaby w stanie nakłonić go do wielu rzeczy w imię tego uczucia. Nie to, żeby kiedykolwiek to zrobiła. Ot, była świadoma władzy, jaką nad nim miała i sama świadomość jej wystarczała.

Tak, nie ulegało dyskusji, że dzielny strażak miał do niej słabość, dziwną i irracjonalną, ale niezaprzeczalną. Widziała to w jego spojrzeniu, w tym, z jaką starannością dobierał słowa i jak bardzo chciał jej zaimponować. Podrywał ją, to również nie ulegało wątpliwości, choć robił to zdecydowanie subtelniej i z większym wdziękiem, niż Sean Watson Jr. Tak, Ed nie był typem macho, nie zionął na około graniczącą z bezczelnością pewnością siebie. Ale im dłużej April mu przyglądała się, tym bardziej utwierdzała się w tym przekonaniu, że miał w sobie to Coś. Może nie na tyle, by rzuciła się na niego w progu jego domu i zaciągnęła do łóżka, ale na pewno na tyle, by jego zaloty miło łechtały jej próżność.


Czas spędzony z Rossem minął szybko. Ani się April obejrzała, a już musiała wracać do swoich obowiązków. Niestety popołudnie za sklepową ladą nie chciało już tak prędko płynąć. Klientów było niewielu, Hannah nie była w stanie zjawić się na ploteczki, w związku z czym pani Blackburn nudziła się niemiłosiernie. To znaczy nudziłaby się, gdyby rano nie zapakowała do torebki książki. I właśnie lekturę przerwał jej Harry Coopers, gdy wszedł do lokalu.
- Cześć April, mam do ciebie kilka pytań w związku z pewną sprawą - zabrzmiało pytanie, które sprawiło, że włoski na ciele na chwilę stanęły jej dęba. Szybko jednak się opanowała. Nie tylko on tutaj miał pojęcie o policyjnych gierkach.
- A witam, panie władzo. Cóż to sprowadza organy ścigania w moje skromne progi? - odparła kobieta uprzejmie, kpiąc jedynie odrobinę.
Coś na kształt uśmiechu przemknęło przez twarz mężczyzny. Ale bardzo szybko znikło.
- Tak jeszcze dokładnie to nie wiem… wypadek, albo morderstwo. - Pierwszą myślą April było, że coś przytrafiło się Avie. Poczuła kropelki potu spływające między łopatkami. Tymczasem policjant wyjął z kieszeni zdjęcie. -Co wiesz o tym mężczyźnie? - Odetchnęła na te słowa. Zaraz jednak skarciła się w myślach. Nie powinna cieszyć się z cudzego nieszczęścia.

Oblicze to było jej znane. Ale tylko twarz. Był to bowiem młodzik, który pierwszy zaczepił ją i Hannach wczoraj w “Cougar Bar”. Na zdjęciu nie wyglądał tak zadziornie. Widać go było z dwoma przyjaciółmi szykującymi się do surfowania.

”Chłopak, którego wysłałyśmy do mariny” - pomyślała - ”Coś musiało mu się stać.” Na głos powiedziała jednak:
- Niewiele. Widziałam go wczoraj w barze pierwszy raz w życiu. Podrywał nas, ale szybko go spławiłyśmy.
- Możesz powiedzieć coś więcej na ten temat? Na temat przebiegu waszej rozmowy?- zapytał Harry po zanotowaniu odpowiedzi April.
- Jak mówiłam, podrywał nas. Mam ci zacytować komplementy, jakie nam prawił, żebyś wzbogacił swój słowniczek? - odparła tym razem nie siląc się, by ukryć kpinę.
- April… pani Blackburn… Przecież wiesz, że w takim śledztwie są ważne detale. Naprawdę nie pamiętasz nic, co by mogło pomóc w ustaleniu przebiegu wczorajszych wydarzeń?- rzekł w odpowiedzi Coppers starając się zamaskować irytację.
- On zachwalał naszą urodę, my udawałyśmy, że jesteśmy nim zainteresowane. Na końcu Hannah dała mu swój adres. To znaczy niby swój. W rzeczywistości wysłała go gdzieś na molo jachtowe. Poszedł sobie i tyle. - wyjaśniła kobieta również nieco poirytowana. Tylko podejrzenia o udział w morderstwie jej do szczęścia brakowało.
- Rozumiem - stwierdziła Harry notując, po czym rzekł ni to do siebie, ni to do April.-Potem przebywałyście przy barze, potem dołączyłaś do nas, potem bar… a potem? Gdzie poszłaś, po opuszczeniu baru?
- Do domu... - odparła. - Richmonde’owie mnie odwieźli.
- A potem… poszłaś spać, tak?- zanotował Harry upewniając się.

Przez chwilę April korciło, by podzielić się ze stróżem prawa zmyślonym pikantnym szczegółem z wibratorem w roli głównej, jednak szybko zarzuciła ten pomysł. Coś nie miała humoru na żarty. Zamiast tego potwierdziła jego słowa skinieniem głowy.

-Więęęęc… to wszystko.- rzekł po chwili namysłu policjant i schował notatki. -Już więcej nie będę ci dziś zawracał głowy. Do widzenia April. - Po tych słowach ruszył do wyjścia.
- Dziś? - to jedno, krótkie słowo nie dawało jej spokoju. - Przywidujesz więcej takich wizyt w najbliższych dniach?
- Widzisz… - Harry zatrzymał się przy drzwiach i obrócił. Spojrzał na April mówiąc.-Nie wiem… może? Mamy martwego studenta. Może to był wypadek. Może samobójstwo. Może… mord. Nie wiem. Sprawa jest rozwojowa. Na razie leży u koronera. Jeśli to coś więcej niż wypadek… może nie będziesz podejrzana, ale w śledztwie bada się każdy trop.
- Rozumiem. W takim razie nie zrozum mnie źle, ale mam nadzieję, że nie zobaczymy się więcej. - Głos miała poważny. Dziwnie kontrastowało to z humorem, jakim tryskała na początku ich rozmowy.
- Obyśmy się służbowo nie zobaczyli… - stwierdził Harry i dodał na koniec.-Dobrego dnia, April.
- Tobie również, Harry.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:00.
echidna jest offline