Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2015, 01:01   #90
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Panie Wolfhowl - zawołał za odchodzącym Daniel podchodząc do szlabanu - Pan wie, że odejście z tego domu nam już nie pomoże. I wie pan dokładnie dlaczego. Więc proszę nas nie posyłać na śmierć z życzeniem “dla naszego dobra”.

Indianin zatrzymał się i odwrócił.
- Nie wiem do czego pan zmierza. Nie znam ani pana, ani pana rodziny. I nic mnie nie obchodzicie. Żadne z was.
Zimny głos potwierdzał jego słowa.
To był człowiek, który zdawał się nienawidzić całąego świata. Czy może tylko białych? Nie miało to znaczenia. Nie ukrywał swojej obojętności, ani nie ukrywał niechęci. Był szczery, mimo że ta szczerość byłą strasznie bolesna. Można go było za tą szczerość cenić lub nienawidzić.

Ale stał i spoglądał na Daniela i Maddison tym swoim obojętnym wzrokiem. Może czekał? Tylko na co?
- Nasze relacje wobec siebie są więc identyczne - odparł Daniel patrząc indianinowi w oczy - Ale nie zmienia to faktu, że za niedługo pochowam swojego ojca. Oraz syna. Pan, który nad wszystko ceni rodzinę i tradycję, wie co to znaczy, prawda? I ja też już wiem. I wiem, że jeśli czegoś nie zrobię to na tym się to nie skończy.
Przeszedł wzdłuż szlabanu zmniejszając dzielącą ich odległość do minimum. Jednocześnie upewnił się, że Maddison jest za nim. I że jest wystarczająco blisko samochodu by zdążyć do niego wsiąść. Nie miał pojęcia jak może zareagować Wolfhowl. Ale postanowił postawić przed indianinem sprawę jasno.
- Może pan mieć w nosie los białych przyjezdnych z dużego miasta. Ale może mi pan wierzyć, że nie dam się stąd spłoszyć ani psami, ani nabitą solą strzelbą. I choć do niczego nie zmuszę, bo nie widzę w panu wroga, do bólu uprzykrzę panu to odludzie. Zaręczam. Jako ojciec. I żeby sie mnie pozbyć, albo zadzwoni pan po policję prosząc ich grzecznie by mnie usunęli, a oni albo to zrobią, albo nie. Albo powie mi pan to co muszę wiedzieć. A wiem już, że demony, które pozbawiają mnie rodziny mają źródło w śmierci Joshuy Twinoaka. Są karą jaka spadła na Hortona. Indiańską karą. Wymierzoną przez Harrolda Twinoaka.

- Skąd takie przekonanie - Indianin zatrzymał się.
Odwrócił.
- Proszę mówić szczerze. Ma pan duszę wojownika. Widzę to. Udręczoną i pełną gniewu. Rozumiem to. Ojciec musi walczyć o swoją rodzinę. Co pan widział?
Wwiercił w niego spojrzenie swoich oczu. Dziwnych. Pozbawionych prawie całkowicie źrenic. Ciemnych, jak studnie bez dna.
Czekał.

Craven otworzył usta by od razu odpowiedzieć, ale zawahał się. Jakiś grymas ściągnął jego rysy twarzy. Na krótką chwilę. Wzroku nie odwrócił ani na moment. Ani myślał okazać strachu. Przez myśl mu jednak przeszło, że… A jeśli Twinoak nie działał sam? Jeśli jego żal po ojcu został podjudzony przez człowieka, którego biali nie obchodzili przez wzgląd na ich kolor skóry?
- Widziałem panie Wolfhowl jak moją córkę Maddison ciągnię za nogę w ciemność jakaś niewidoczna śmierdząca bagnem siła. Widziałem jak mój martwy od kilku dni ojciec chodził po domu jakby nigdy nic tylko po to by rozpaść się w plątaninę glonów gdy zobaczyłem jego prawdziwe zwłoki. Widziałem też jak mój syn Jake zostaje pochwycony przez czarne macki i wciągnięty w toń jaka otworzyła się w ścianie salonu w momencie gdy dowiedziałem się o znalezieniu jego zwłok. Nawet nie wiem panie Wolfhowl, czy pozostali członkowie mojej rodziny nadal żyją, czy też są chodzącymi marami. Czy ja żyję. Więc teraz ja o coś zapytam. Pyta pan bo, zamierza nam pomóc? Czy może… - chciał coś chyba więcej powiedzieć, ale urwał by dokończyć krótko - czy nie.
- Nie wiem czy można wam pomóc - Indianin był poważny, wręcz surowy. - To miejsce, gdzie wzniesiono wasz dom. Lepiej było tego nie robić. Zbyt wiele ... To nie jest dobre miejsce. Nigdy nie było. Już ktoś tam mieszkał. Ktoś, kogo nie powinno się denerwować.
Wolfhowl przez chwilę patrzył na Daniela. Potem przeniósł wzrok na Maddison stojącą przy samochodzie.
- Wychowanie tak młodych kobiet musi być trudne. Szczególnie jeśli pana squaw, pana kobieta, odchodzi przedwcześnie i to z własnego wyboru. Prawda? jak pan sobie z tym radzi?

Daniel puścił szlaban, jakby ten oparzył go nagle. Indianin zaskoczył go wzmianką o żonie. Skąd wiedział??? Nie cofnął się jednak bynajmniej. A po chwili zmróżył oczy. Miejskie plotki.
- Nie gorzej niż pan walcząc o zapomniane tradycje z obnośnymi sprzedawcami sprzętu agd - odpowiedział - Kto mieszkał wcześniej na ziemi Hortona? Indianie z Wip-wam-worat?

- Nie. Nikt nie zbliżał się do miejsca, gdzie zbudowano dom. Nigdy. Mój ojciec ostrzegał przed tym miejscem starego Hortona. Ale ten ignorował ludzi o innym kolorze skóry, niż mleko. To zawsze było miejscem, do którego niosło się złe wspomnienia. Miejscem, gdzie mlodzi wojownicy szli, aby ... pozbyć się gniewu. Wy, biali, powiedzielibyście, ze to miejsce było bramą do piekieł. My, że był to początek ścieżki prowadzącej do świata manitou. świata duchów. Takie miejsca powinny być traktowane z należytą starannością.
Indianin zapatrzył się gdzieś w dal.
- Ktoś was jednak ochrania, panie Craven. Przed tym, kótrego nie powinno przywoływać się w gniewie i żalu. Tylko dzięki temu jeszcze zyjecie. twoja rodzina, wybacz szczerość, jest bardzo niepoukładana. Pełna grzechow, które karmią przejście. Dają siłę Wyklętym, by was dręczyć. Nie ma miłosci. jest żal. Zawiść. Zazdrość. Bunt. Gniew. to przyspiesza proces waszego rozkładu. prowadzi was prosto w obięcia Wyklętych.
Spojrzał na Maddison.
- Chce pan napić się piwa, panie Carven?
Zapytał niespodziewanie Wolfhowl.

- Nie, dziękuję - odpowiedział Daniel decydując się tym razem na szczerszy i spokojniejszy ton - Prowadzę, a policja w Plymouth już i tak chętnie by mnie widziała w areszcie. Ale nie obrazilibyśmy się z córką za szklankę wody.

- Proszę. Porozmawiamy w cieniu.
Otworzył szlaban.
- Jedźcie samochodem i nie przejmujcie się psami. Będą szczekały ale nie ugryzą póki im nie każę.
Pojechali za nim pod dom mieszkalny. W cieniu budynku, ostrząc kosę stał młódszy, przystojny Indianin. Twarz zdradzała od razu pokrewieństwo z Geronimo Wolfhowlem. Widząc Maddison Indianin wyszczerzył się w drapieżnym uśmiechu na co dziewczyna w jakimś obronnym odruchu przewróciła oczami i dyskretnie, tak tylko by widział gest chłopak, wyciągnęła przed siebie środkowy palec. Jak dotąd milczała jak zaklęta zapatrzona jedynie we własnego ojca i chyba dumna z powodu jego stanowczej postawy. Indianin ją irytował. Dlaczego do cholery nikt niczego im nie ułatwiał? Pasowałoby im nawrzucać ale to mogłoby w finale tylko zaszkodzić. Niech wiec ojciec to załatwi.
- Do domu - warknął na młodszego Indianina starszy, a ten posłusznie schował się w środku.
- Proszę za mną.
Odgonił psy, które ujadały jak wściekłe.
Po chwili weszli do chłodnej kuchni. Z pompy nad zlewem Indianin napełnił dwie szklanki. Postawił przed gośmi mówiąć:
- Pijcie.
A potem w ten sam sposób napełnił trzecią szklankę i usiadł za stołem wyłżonym wzorzystą, wiejską serwetą.
- Możecie wyjechać? - Zapytał niespodziewanie popijająć pytanie wodą.

- Nie - odparł krótko Daniel. - Zresztą… powiedziano nam, że wyjazd nic już nie da. Ze to co jest w domu Hortona znajdzie nas wszędzie. A fakty zdają się to potwierdzać.
Usiadł za stołem.
- Powie nam pan panie Wolfhowl opowiedzieć z czym mamy do czynienia?

- Inuak. Biali nazwaliby go demonem. Zły manitou. Przyciągnięty przez zło uczynione przez człowieka w złym miejscu. Przyzwany w gniewie i zemście. Nieobliczalny i niepowstrzymany. To dlatego odradzałem pana pośrednikowi sprzedaż tego domu. Powinienem go spalić, gdy była ku temu okazja. Jednak teraz, obawiam się, jest na to za późno. Inuak wybrał sobie nowe ofiary. Rozpoczął ... zabijanie i nie przestanie, póki go nie powstrzymacie. Pytanie, panie Craven czy jesteście gotowi. Bo, patrząc na pana i pana rodzinę, obaiwam się, że nie.

Daniel nie przepadał za tego typu krytyką. Jak każdy. Ale wybitnie nie przepadał za powtarzaniem jej. Nie oszukiwał się. Wiedział co się dzieje w jego domu. A Indianin skoro też wiedział, powinien zaprzestać na jednej uwadze.
- Ma pan rację. Nie jesteśmy gotowi. Ale musimy to zrobić.

- Zginiecie. Lub coś gorzej. W tej walce nikt, poza wybranymi ofiarami, nie może wziąć udziału. Nie otrzymacie pomocy bo nikt nie jest na tyle szalony, by stanąć naprzeciw Inuaki.
Indianin patrzył poważnym, prawie surowym wzrokiem.
- Powinniście porozmawiać z Twinoakiem. On musi wybaczyć. Stanąć twarzą w twarz ze sprawcą zabójstwa ojca i powiedzieć, że mu przebacza. Ostrzegałem go, że z pewnymi siłami się nie igra. Nie budzi się czegoś, czego nie da się uśpić. Inuaki są wyklętymi pośród stworzeń wielkiego Manitou. Wiedział o tym, lecz ... Musi wybaczyć sprawcy. To wam pomoże. No i wy musicie wybaczyć sobie. Nie tylko na wzajem ale sobie samym. Musicie być pogodzonymi z wyborami, na których on żeruje. Wyzbyci strachu, którym się karmi. Muscie stanowić jedno ciało, jeden duch. Czysty i mocny. Jak ostrze tomahawku. Czy sądzi pan, panie Craven, że to w ogole możliwe? Że jest pan w stanie zjednoczyć swoją rodzinę i stawić czoła pradawnej grozie? Bo możecie uciec. Nie wiem na jak długo, ale Inuaki w końcu was znajdzie i znów zacznie swój taniec obłędu i strachu. Musielibyście wyjechać daleko. Za ocean. Na inny kontynent. To da wam trochę czasu. Nie za dużo, ale…

- Panie Wolfhowl - przerwał w końcu Indianinowi Daniel - Dość już pan powiedział o ucieczce.

- A jednak ma pan duszę wojownika - uśmiechnłął się Indianin. - To dobrze.

- Nie, panie Wolfhowl. Jestem inżynierem - uśmiech indianina nie wiedzieć czemu podziałał na niego drażniąco. A może nie uśmiech a coś co ten powiedział - Więc przyznaje pan? Ze to Harrold Twinoak go przyzwał? I doradza mi pan odwiedzenie człowieka, który w swej głupocie przyczynił się do… - urwał na chwilę nie chcąc wypowiedzieć dalszych słów - i pocieszenie go. Uspokojenie. Rozmowę o wybaczeniu...
Potarł dłonią spocone czoło. W kuchni jednak jakoś bardzo gorąco nie było. To było coś innego. Coś… Czuł się jakby dostał obuchem przez łeb. Mieć podejrzenia to jedno. Mieć pewność...Musiał zmienić temat.
- Jaki związek ma ten Inuaki z francuskim zbrodniarzem sprzed kilkuset lat? - zapytał w końcu.
- Inuaki był zawsze. jest zawsze. To duch, który szuka... drogi. najłatwiej znaleźć ją przez ludzi, których serca wypełnia gniew, nienawiść. Zaślepionych. przychodzi i odchodzi. wyklęty pośród duchów. Rozumie pan?

Daniel nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się.
- Czy ktoś z Wip wam-worat przetrwał masakrę wioski?

- To dawne czasy. mało kto pamięta. - Powiedział Indianin też po chwili namysłu. - Nie mają już znaczenia. Zło wyrządzono. Stało się. Ja pochodzę z plemienia Maingwana. niegdyś zamieszkiwaliśmy okolice. o tamtej wsi nie mowi sie wiele. Czy ktoś przeżył? Zapewne tak. Ale jakie były jego dalsze losy? Nikt nie wie.

- Ktoś jednak wie. Sam pan powiedział, że ktoś nam pomaga - Daniel wyciągnął swoje krucze pióro jakie dostał od ojca. Położył je na stole - Każdy z nas takie ma. Jake też miał. - Przesunął pióro w kierunku indianina - Czy to jest właśnie to o czym pan mówił? Symbol wybaczenia?

- Nie. To tylko krucze pióro. Ale stanowi dobry poczatek. Pozwala wejść wybrańcom na ścieżę ducha. Pokazuje, że ten ktoś nie będzie sam, kiedy stanie przeciwko Wyklętym. Przeciwko Inuaki. Duchy nad wami czuwają, panie Craven. Tylko że w ostatecznej konfrontacji niewiele wskurają. To wy zdecydujecie o swoim losie.

Maddison zbliżyła się o krok w stronę ojca i ujęła go pod ramię. Jego bliskość dodała jej odwagi aby zabrać wreszcie głos.
- Czy pan ma podejrzenia kto mógł zabić ojca Harrolda Twinoaka? Skoro ma wybaczyć sprawcy to dobrze by było poznać okoliczności tamtej sprawy… Harrold mówił, że policja była wyjątkowo nieudolna. Możliwe, że kogoś chronili? Chcieli zamieść sprawę pod dywan? Drugą z ofiar był kapitan policji, prawda? - zerknęła z ukosa na Daniela.

- Winni raczej już nie zostaną znalezieni. Ale to niczego nie zmienia. Demon został uwolniony. Zrobił swoje. I będzie robił dalej.

- Jak więc Harrold ma wybaczyć skoro nawet nie wie komu? Chodzi o… zaznanie spokoju po prostu? Aby zostawił za sobą nienawiść i ruszył dalej?

Spojrzał na nią z cieniem uśmiechu na surowej twarzy. nie potwierdził, ani nie zaprzeczył.

Daniel podzielał tę wątpliwość córki. Ale do tematu Twinoaka nadal wolał nie wracać. Myśl o tym człowieku nadal przyprawiała go o jakiś zimny dreszcz. Musiał skupić się na Inuakim. Ogarnąć nieogarnialne w sposób w jaki zawsze zwykł rozwiązywać problemy. Analitycznie.
- Jeśli coś można przyzwać, to można to też odesłać. Powiedział pan dużo o tym co nam może pomóc. Ale tylko raz wspomniał o ostatecznej konfrontacji z tym… z tym demonem. Na czym ta konfrontacja miałaby polegać?
- Musicie swją miłość przeciwstawić jego nienasyconej nienawiści. Swoje dobro, jego złu.
Maddie uchyliła lekko usta i uciekła na bok spojrzeniem analizując w głowie słowa Indianina. Wreszcie podsumowała słowami:
- Bułka z masłem - a po tonie ciężko było wywnioskować, czy mówi poważnie czy irnozuje. Kolejne słowa dziewczyny jeszcze bardziej kontrastowały z wniosłą przemową Wolfhowla. - Można skorzystać z kibelka?
W zasadzie starszy Wolfhowl powiedział im chyba wszystko co wiedział, a raczej - co chciał ujawnić. Może warto by rozejrzeć się za synkiem i pogadać jak biały rówieśnik z czerwonoskórym rówieśnikiem?

Craven milczał po uzyskaniu odpowiedzi. Wpatrzony w szklankę po wodzie, kręcił nią kółka na blacie. Miłość. Znając sprawcę śmierci syna i ojca… ma wybrać miłość...
- Przyznaję - rzekł po wyjściu córki - że nie spodziewałem się, że tak szybko zgodzi się pan na rozmowę. Sądziłem, że będę musiał wiele znieść, żeby dać panu do zrozumienia, że nie odpuszczę. I miałem zamiar wiele znieść. Ponieważ uważałem, że jeśli ktokolwiek jest w stanie zrozumieć to co się dzieje w naszym domu i nam pomóc to tylko Pan, panie Geronimo Wolfhowl. Tymczasem jedyne co nowego pan naprawdę mi powiedział to potwierdzenie winy Twinoaka. Cała reszta. To... pieprzenie o miłości i wybaczeniu. Imponująca jak na odludka wiedza o lokalnych plotkach takich jak samobójstwo mojej żony i problemy rodzinne... Ale wina za to wszystko i na pana spływa. Sam pan przyznał. Mógł pan temu zapobiec. Mógł pan ocalić życie bogu ducha winnych Visserów. Mógł pan ocalić życie mojego ojca. I Jake’a - głos Cravena zadrżał - I miał pan ku temu wiele okazji. Włącznie z tą. Ale, obrażony na świat, boi się pan wyściubić nos zza tego odludzia. Woli zostawiać ludzi samym sobie. Sporadycznie dowartościowując się tym, że od czasu do czasu okaże pan łaskę i udzieli dobrych rad po czym odeśle do krewniaka mówiąc “to on, ale musicie sobie wszyscy wybaczyć”.
Daniel wstał od stołu.
- Nie ma w panu za grosz duszy wojownika panie Wolfhowl - powiedział zimno - I proszę się nie fatygować zmazywaniem plamy na honorze. Inuaki zrobi to za pana. I zapewne znacznie lepiej. Zegnam. Maddison, wracamy!

- Oby pan nie musiał sie przekonywać, ile mam w duszy wojownika - mimo, że słowa zostały wypowiedziane spokojnie, to jednak ich brzmienie, nie wiadomo dlaczego wywołało dreszcz przerażenia indianina. - I owszem. Musi pan już wracać, panie Craven. I lepiej by było, gdyby pan nie wracał. Przez chwilę myslałem, że jest pan innym człowiekiem. Mężczyzną, który przyjmuje na siebie ciężar własnych słabości, a nie próbuje przeżucić go na innych. Żegnam, panie Craven i lepiej by było, aby pan i pana rodzina trzymała się z daleka od naszej ziemi. Mam nadzieję, że się rozumiemy?

- Owszem - odpowiedział niebaczny na podpowiadający mu powstrzymanie się instynkt - Rozumiemy. Wszak w nawet największym wojowniku pokłady miłości są ograniczone. Prawda?
Po czym wyszedł z kuchni.

***

Tymczasem Maddison snuła się po domu Indianina bynajmniej nie w poszukiwaniu łazienki a zwyczajnie węsząc i rozglądając się ciekawsko. Nie sądziła aby miała wdepnąć w jakąś istotną wskazówkę, np ołtarz Manitou rodem z Mastertona. W zasadzie niczego się nie spodziewała poza Indianinem, który może nie do końca był jej rowieśnikiem kiedy raz jeszcze to analizowała ale przynajmniej był o całe pokolenie młodszy od swojego ojca co stawiało między nim a Maddison chwiejny znak równości.
Mieszkanie było zwyczajne. Trochę zabałaganione. Ciche i pachnące niezbyt przyjemnie. Czuć było, że brakuje w nim kobiecej ręki. poza tym nie trafiła tutaj na nic podejrzanego czy mrocznego.
W jednym z pokojów do ktorego zajrzała zobaczyła Indianina, ktorego szukała. Chociaż nie. To nie był on lecz inny mężczyzna. Odrobinę młodszy. Właśnie ćwiczył na podłodze, lecz przestał, kiedy zobaczył Maddison.
Miał długie wlosy, dobrze umięśnione ciało i twarde, indiańskie rysy.
- Czego? - warknął krzyżując ręce na piersiach i spoglądając na nią ponurym, nieprzyjaznym wzrokiem.
http://images6.fanpop.com/image/phot...91-236-354.jpg
- Maddison! Wracamy! - Usłyszała wołającego ją z kuchni ojca.
Wyglądało na to, że ma niewiele czasu.
- Mieszkam w domu Hortona. Tym przeklętym, no wiesz - wyjaśniła bez złośliwości. - Twój ojciec nie mówi nam wszystkiego. O zabójstwie Twinoka i Inuaki… Mój dziadek i brat już nie żyją. Ja… nie chcę by to wymordowało nas wszystkich - wyjęła z kieszeni krucze pióro i pokazała chłopakowi. - Wasi przodkowie… duchy, czy coś, dali nam to w ramach jakiejś ochrony. Skoro oni chcą pomóc to dlaczego wy nie możecie okazać nam trochę zrozumienia?
- Idź stąd. - Powiedział spokojnie, bez gniewu.- Nie można nam rozmawiać. Idź!
- Wiesz gdzie mieszkam. Jeśli jednak mógłyś jakoś pomóc… - dziewczyna wycofała się pośpiesznie prawie potykając. - Nie chcę ci narobić kłopotów.
Pobiegła za głosem ojca. Wydawało się, że przyjazna atmosfera prysła i będą się zbierać.

***

Jakaś część Daniela żałowała, że Wolfhowl nic im nie zrobił. Zrozumiał to gdy opuszczali gospodarstwo indian. Miał już jednak dość tego człowieka. Człowieka który zadeklarowawszy pomoc, okazał się głupcem, lub sadystą. W jaki sposób? W jaki sposób, on. Daniel Craven miał nakłonić Harrolda Twinoaka, sprawcę śmierci Jake’a i Arnolda, do wybaczenia? Cholera. Cholera, cholera! Kurwa mać! Pierdoleni indiańce! Pieprzone archaiczne nieludzie. Wojownicy. Myślałby kto. Jebani tchórze i rasiści…



Boże.
Dobry Boże…


Jak ja mam to zrobić?


Daniel milczał przez całą podróż z powrotem do Plymouth, I było to ponure milczenie. Następnie zadzwonił do Meg by obie dziewczyny przenocować w sprawdzonym motelu i wrócił do samochodu. Podjechał na chwilę do domu. Po czym na noc zatrzymał go na poboczu. Nieopodal sklepu Harrolda Twinoaka.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline