Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2015, 11:07   #91
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
KOEKUK

Rozmowa została zakończona. Nathan dogonił Stevena, który stał na pobliskim bulwarze i obserwował Missisipi. Widać było, że chłopak jest wzburzony.

Rzeką płynęła barka pchając swoje towary w dół, do Nowego Orleanu. Ponad osiemset mil drogi.

Steven przez chwile pomyślał, że chciałby być na tej barce. Uwolnić się od problemów. Od toksycznej rodziny. Od śmierci bliskich wokół. Od… od tego, co polowało na nich, tylko dlatego, że zamieszkali w domu swoich „marzeń”.

Pieprzyć to.

Steven zaciągnął się mocno papierosem.

Nathan był w porządku. Nie robił mu wymówek czy coś. Po prostu.

- Ross powiedział mi, że część rzeczy kapitana może znajdować się w tutejszym muzeum. – Powiedział Nathan do młodego Cravena. - Do zamknięcia pozostały jeszcze dwie godziny. Przejdziemy się? To niedaleko.

- Dobra. – Zgodził się Steven, który nie miał w tym momencie innych pomysłów.

* * *

Muzeum było niewielkie. Zlokalizowano je w domu z czerwonej cegły o kilku zaledwie salach wystawienniczych. Wejście za to kosztowało niemało, bo aż dziesięć dolarów od dorosłej osoby. Za prawie taką samą cenę Steven wchodził do Luwru!

Każda z pięciu sal zajmowała jeden z okresów historycznych miasta. Dwie najmniejsze poświęcono kolonizacji hrabstwa. Trzy większe, okresowi rewolucji technologicznej, czasom międzywojennym i prohibicji oraz czasom niemal współczesnym. Ubogość USA w porównaniu do historii państwowości na Starym Kontynencie.

Oczywiście zaczęli zwiedzanie czy tez raczej poszukiwania od dwóch pierwszych sal.

Same ekspozycje też okazały się mało interesujące. Obrazy przedstawiające pejzaże, Indian z miejscowych plemion, kolonistów. Przyglądali się im dłuższą chwilę, ale nie dostrzegli czegoś niezwykłego czy związanego z ich sprawą.

Były też stroje z epoki, naczynia z epoki, przedmioty codziennego zbytku z epoki – w tym łodzie i przybory do połowów ryb. Były ekspozycje i modele przedstawiające indiańskie wioski. Były mapy. Ryciny. Guziki i medale. Ozdoby i biżuteria, ale nie znaleźli drugiego pierścienia. I broń. Zarówno rdzennych mieszkańców, jak i białych kolonizatorów. W tym szabla kapitana Antonua du Hourtewane’a wystawiona pośród dwóch innych za oszkloną gablotą.

To była ładna szabla, a jej głownię ozdobiono znanym im doskonale symbolem zjadającego swój ogon węża. Takim samym, jak symbol na pierścieniu znalezionym w ich domu.

Był też portret samego kapitana.

Surowa twarz wydawała się być zagniewana.

Steven zadrżał. Znał ta twarz z jednego ze swoich snów. Krwawych koszmarów, w których uciekał przed niewidzialnymi napastnikami w lesie. Zastraszony. Na granicy obłędu.

Antonua du Hourtewane zdawał się patrzyć na nich prosto z portretu. Gdzieś, przez grube szyby usłyszeli krakanie kruków.

- Przepraszam bardzo. – Usłyszeli niespodziewanie miękki, kobiecy głos i doleciała ich nutka perfum. – Mogą się panowie trochę odsunąć?

Spojrzeli za siebie i zobaczyli młodą, dość atrakcyjną dziewczynę w okularach google na nosie.

- Zamykamy. – Do Sali wszedł znudzony kustosz. - Panno Hourtewane. Przykro mi, ale będzie musiała pani wrócić jutro.

- Nie ma sprawy, Malcolm. Na dzisiaj miałam dosyć.


PLYMOUTH


Maddison i Megan pojechały do motelu przy międzystanowej drodze, w którym już spędziły noc. Zajęły jeden domek, zastanawiając się, co robić dalej.

Maddison miała ciągle przed oczami widok ćwiczącego Indianina. Pot na jego doskonale wyrzeźbionym ciele, te dziwne spojrzenie, które jej posłał. Był zdziwiony? Zaskoczony? Zagniewany? Jakoś nie mogła o nim zapomnieć. Dziwne. Jakby wczepił się w jej wspomnienia jakimiś przyczepami. Dziwne.

Megan nie odzywała się za wiele. Widać było, że problemy, które na nią spadły, przytłoczyły ją. Madison była zadowolona z ciszy.

* * *

Daniel zatrzymał samochód w pobliżu sklepu Twinoaka. Zbliżała się noc, chociaż słońce jeszcze świeciło dość jasno kryjąc się za jeziorem Latonka. Życie powróciło do normy. Po wodzie żeglowały małe łodzie, przy brzegu pluskali się rozbawieni wczasowicze. Nikt już nie pamiętał o wyłowionym topielcu. O Jacku. O jego dziecku.

Harold wyszedł przed siódmą, kiedy pod sklep podjechał drugi Indianin ubrany w koszulkę jakiegoś młodzieżowego zespołu. Ten drugi Indianin mógł mieć około trzydziestki, ale ubierał się dość „amerykańsko”. Razem wsiedli do pickupa i ruszyli gdzieś, zapewne do domu.
 
Armiel jest offline