Minęły dwa dni słodkiej bezczynności. W tym czasie, w cudowny sposób, a raczej za sprawą dekoktu sporządzonego przez wiedźmę, Druga i Oswald wrócili do pełni sił. Ich czas zajmowało jedynie obserwowanie drogi prowadzącej z doliny, w górę – do kopalni, gotowanie, wylegwanie się, lub jak w przypadku Sørena, polowanie. Oczekiwanie na hrabiego von Ludenhoff było zupełnie bezowocne.
Trzeciego dnia, w okolicach południa, po niebie przetoczył się długi, ledwo słyszalny, niski grzmot mimo, że było zupełnie bezchmurnie i nic nie zapowiadało burzy. Søren, który wracał z polowania i Oswald siedzący na wieży, której używali jako punktu obserwacyjnego zauważyli też trwający nie więcej niż mrugnięcie oka błysk. Nie pochodził on z jakiegoś konkretnego kierunku – odnosiło się wrażenie, że to cały świat mignął.
Cienie się wydłużały, słońce zmierzało ku zachodowi, a niebo zaczęło ciemnieć. Nadchodziła noc. A wraz z nocą, drogą z doliny szybko, prawie biegnąc, tanecznym krokiem zbliżała się jakaś postać. Jej ruchy były zwinne i gibkie, akrobatyczne. Była wysoka, smukła, ale równocześnie muskularna. Im była bliżej, tym więcej szczegółów było widocznych.
Miała bladą, różowawą skórę i fioletowe, rozwiane w biegu włosy. Połowę muskularnego torsu osłaniał błyszczący w ostatnich promieniach słońca napierśnik. Druga połowa była naga, z jedną obfitą, idealnie kształtną piersią. Uda i krocze istoty osłaniała połyskująca złotem i srebrem spódniczka. Długie, wysmukłe nogi zwieńczały pazury. A umięśnione ramiona, zamiast dłoni kończyły się potężnymi szczypcami, przypominającymi krabie.
Istota wystawiła twarz do wiatru, przez chwilę węsząc. Zaśmiała się perliście, a po chwili śmiech przeszedł w przeraźliwy, mrożący krew w żyłach wrzask. Potem wznowiła swój bieg pod górę. |