Normalne dziecko, przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. Lufa opadła dwa centymetry, ale zaraz wróciła na swoje miejsce. Wychudzona jak szkielet, wyobwijana w szmaty, ale bez żadnych zniekształceń czy mutacji. Co do ciężkiej cholery robi tutaj dzieciak z oczami jak niebieskie latarenki? Na dalsze szaleńcze rozmyślania nie było czasu, bo mała wycofała się dwa kroczki i rozdarła ze wszystkich sił. - Cicho! - Zasyczał Eddie i znowu rozglądnął się uważnie, nie przestając mierzyć w dziewczynkę. Bałą się go to było widoczne, nie przejawiała żadnych agresywnych zamiarów. No i co dalej? Chyba jednak wolałby mutanta. - No cicho, mówię. Nie bój się, nic ci nie zrobię. Lufa dalej skierowana w jej głowę trochę przeczyła temu, ale akurat broni nie zamierzał opuszczać. Najważniejsze teraz było jakoś zatkać jej usta, bo chyba i pół mili dalej było ją słychać. Widział jak dziewczynka znowu nabiera powietrza, cofnął się o krok i oparł spaślaka o ramię, podnosząc lufę do góry. Lewą ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął śniadanie. Kawałek szczurzej tuszki dobrze wysuszonej na słońcu. Twarda jak podeszwa, ale całkiem niezła. - Masz, tylko nie wrzeszcz już. - odgryzł spory kawałek mięsa i resztę rzucił dziewczynce na podołek. Liczył że skoro taka zabiedzona to rzuci się na żarcie, a z pełną gębą nie będzie się już tak wydzierać. - Skąd ty się tu wzięłaś w ogóle? Jesteś tutaj sama? Broń niby nie mierzyła już w dziecko ale była ciągle w pogotowiu. |