Płasko jak okiem sięgnąć.
Doceniała ten krajobraz. Krajobraz i kurewski upał, który wprawiał powietrze w drżenie. Chwiała się w siodle w rytm swobodnego stępa Pana Czachy. Dupa przestała ją boleć jakieś trzy dni temu. Tak, mniej więcej wtedy przestała ją czuć kompletnie.
Przecknęła się z odrętwienia i osłaniając oczy przed słońcem, zajrzała w niebo.
Ktoś się darł. Tu, na zarośniętym spalonym słońcem płaskowyżu, gdzie nawet wysrać się nie szło w krzakach, bo ich po prostu nie było. Ani zwiać niepostrzeżenie, ani się schować. Widzisz wszystko z daleka, ale masz jednocześnie na plecach wymalowany target. Szlag.
- Pięknie. Wszystko, kurwa , pięknie – mruknęła ni to pod nosem, ni pod adresem konia. Szczęściarz zadrobił i nerwowo podcaplował kawałek. Och, tu byłaś, miła kości ogonowa. Jęknęła, ale nawet nie wybrała wodzy. Jeśli mogła polegać w życiu na czymkolwiek to właśnie na tym zwierzęciu. – Co myślisz? Zapach. Drży. W nogi. W nogi. Coś. Coś. Źrebak. Czekaj. Goń.
Majestatyczny Amerykański Quarter Horse o pochodzeniu, mimo końca świata, udokumentowanym na dwanaście pokoleń wstecz uniósł zakończony biało ogon i wysrał się na spieczoną słońcem ziemię. Przemknęło jej przez myśl, żeby zsiąść i zrobić z tym porządek, ale zamiast tego westchnęła, odchylając się w siodle. Źrebak, kurwa. Tyle, jeśli chodzi o niezostawianie śladów.
Czacha z nerwowego kłusa niezauważalnie wszedł w cwał. W pewnych sytuacjach nie uznawali półśrodków. Mimo wszystko, woleli wiedzieć, przed czym spierdalają.
__________________ Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me |